Wolność zagrożona [GN]

Wolność mediów w Polsce pod rządami PO jest zagrożona - tak twierdzą zagraniczni obserwatorzy

Wolność mediów w Polsce pod rządami PO jest zagrożona. Opinia ta nie pochodzi od opozycyjnej partii, lecz formułują ją zagraniczni obserwatorzy.

Gdy PO objęła rządy w 2007 r., Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji oraz władze mediów publicznych były zdominowane przez przedstawicieli PiS i jego koalicjantów. Odsunięcie PiS od wpływu na nie było jednym z głównych celów partii rządzącej. Oficjalnie dążenia te odbywały się pod hasłem odpolitycznienia i zastąpienia przedstawicieli partii bezstronnymi fachowcami. Opozycja zarzucała jednak PO, że za tymi szczytnymi hasłami stoi po prostu chęć przejęcia kontroli nad mediami publicznymi. Działania, jakie obecnie podejmuje rządząca partia, w pełni potwierdzają te opinie, a sposób, w jaki PO dąży do kontroli rynku medialnego, budzi obawy o wolność mediów w Polsce.

Władza nasza, media nasze

W ciągu ostatnich trzech lat PO podejmowało kilka prób odsunięcia od mediów publicznych ludzi kojarzonych z PiS, jednak bezskutecznie. Za każdym razem na drodze stawał prezydent Lech Kaczyński, który w 2008 r. przyjął sprawozdanie KRRiT, co uniemożliwiło jej rozwiązanie, a w 2009 r. zawetował projekt nowej ustawy medialnej, przygotowanej przez PO. Śmierć prezydenta w kwietniu tego roku otworzyła możliwość przeprowadzenia zmian, z czego PO w ekspresowym tempie skorzystała. Już w czerwcu pełniący obowiązki prezydenta Bronisław Komorowski nie przyjął, wcześniej odrzuconego przez parlament, sprawozdania KKRiT, co doprowadziło do jej rozwiązania. Następnie obsadził ją swoimi ludźmi oraz przedstawicielami sojuszników z lewicy i PSL. PO nie zdobyła się na gest dobrej woli i nie oddała nawet jednego miejsca przedstawicielowi największej partii opozycyjnej, czyli PiS.

Kolejnym krokiem było przegłosowanie nowelizacji ustawy medialnej, co pozwala na zmiany w radach nadzorczych i zarządach mediów publicznych. Obecnie trwa konkurs na nowych członków tych gremiów. Jeszcze w sierpniu doszło do usunięcia z zarządu TVP dwóch jego członków kojarzonych z PiS. Hasła o odpolitycznienie mediów zostały przez PO odłożone do lamusa. Mamy do czynienia z bezpardonowym przejęciem mediów przez rządzącą opcję polityczną.

Czystki w „Wiadomościach”

Po obsadzeniu swoimi ludźmi kierownictwa mediów publicznych PO zaczęła zwalnianie dziennikarzy mających „niewłaściwe” poglądy. W połowie października z anteny TVP zniknął autorski program Bronisława Wildsteina oraz „Misja specjalna” Anity Gargas. Jednak najbardziej spektakularnym przykładem czystki była rozprawa z zespołem „Wiadomości” TVP i ich szefem Jackiem Karnowskim. Gdy w sierpniu przewodniczącym KRRiT został, związany od lat z prezydentem Komorowskim, Jan Dworak, już w pierwszych publicznych wypowiedziach oświadczył, że jego priorytetem jest wyrzucenie z pracy zespołu „Wiadomości”. Cel ten zrealizował pod koniec października, a szefową programu została Małgorzata Wyszyńska, która natychmiast zwolniła dziennikarzy z zespołu Karnowskiego. Zarówno Dworak, jak i Wyszyńska poza ogólnymi sformułowaniami o braku obiektywizmu i sprzyjaniu PiS, nie wskazywali konkretnych zarzutów. Na czym polega problem, wyjaśnił Bronisław Komorowski, gdy w czasie kampanii prezydenckiej oświadczył, że nie udzieli wywiadu telewizji publicznej, gdyż nie jest obiektywna, bo go krytykuje. Tak więc miernikiem obiektywizmu w mediach według PO jest niekrytykowanie tej partii. Tak specyficzne rozumienie tego pojęcia nie wzięło się u polityków PO znikąd, bowiem dokładnie takie „dziennikarskie standardy” stosują prywatne stacje telewizyjne „zaprzyjaźnione” z rządzącą partią: totalna krytyka PiS i pochwalne peany na cześć rządu.

Nowa szefowa „Wiadomości” zastosowała te standardy w praktyce. Według analizy Fundacji Batorego, którą trudno posądzać o sprzyjanie PiS, w pierwszym tygodniu listopada, a więc zaraz po przejęciu władzy przez M. Wyszyńską, aż 84 proc. informacji o partii Jarosława Kaczyńskiego w głównym programie informacyjnym TVP miało negatywny charakter.

Miary obiektywizmu

Dokładnie takie kryteria „obiektywizmu” zastosowała KRRiT w raporcie na temat relacjonowania konfliktu wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu przez trzy największe telewizje: TVP, TVN i Polsat. W upublicznionym 19 listopada dokumencie Rada zarzuca TVP1 „wyraźny brak równowagi w prezentowaniu różnych stron konfliktu, brak rzetelności w przedstawianiu niektórych faktów oraz eksponowanie bez żadnego komentarza skrajnych opinii wygłaszanych podczas wydarzeń przed Pałacem Prezydenckim”. Na uwagę zasługuje to, że M. Wyszyńska, zwalniając dziennikarzy, zarzuciła im, że swoje materiały opatrywali komentarzem, tymczasem Rada oskarża ich o brak komentarza.

W ocenie Rady, Polsat i TVN relacjonowały konflikt w „sposób rzeczowy i obiektywny”. W rzeczywistości było dokładnie odwrotnie: telewizje prywatne w skrajnie stronniczy sposób prezentowały wydarzenia pod Pałacem Prezydenckim, niewątpliwie przyczyniając się do eskalacji sporu. Główną tezą ich przekazu było oskarżanie o odpowiedzialność za konflikt „obrońców krzyża” i PiS, a Kościół o bezczynność, do tego nawet nie wspominały o negatywnej roli w sporze prezydenta Komorowskiego i PO. Tymczasem „Wiadomości” TVP prezentowały racje różnych stron, także obrońców krzyża, którzy w stacjach prywatnych byli przedstawiani w sposób karykaturalny.

Jeśli obiektywizm w mediach rozumiemy jako niedostrzeganie także odpowiedzialności PO i prezydenta za eskalację konfliktu, stacje prywatne zapewne były w ten sposób „obiektywne”. Jednak w rzeczywistości raport KRRiT to nic innego jak podjęta na polityczne zamówienie próba stworzenia alibi dla wyrzucenia z pracy dziennikarzy „Wiadomości”.

Rozprawa z „Rzeczpospolitą”

Jednym z ostatnich mediów codziennych, które pokazują różne punkty widzenia, także konserwatywny, w przeciwieństwie do mainstreamowych mediów zdominowanych przez ideologię lewicową i liberalną, jest dziennik „Rzeczpospolita”. Jednak PO ma problem z tą gazetą, gdyż według partii, nie ma w niej „obiektywizmu”, bo pozwala sobie na krytykowanie rządu. Dlatego postanowiła rozprawić się z medium, nad którym nie ma kontroli. Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita” oraz dwaj członkowie zarządu spółki Presspublika, która jest wydawcą dziennika, złożyli 15 października wniosek o rozwiązanie spółki, co równałoby się z zamknięciem Rzeczpospolitej. PW „Rzeczpospolita”, która jest jednoosobową spółką skarbu państwa, ma 49 proc. udziałów w Presspublice. Oficjalnie pretekstem do rozwiązania spółki podawanym przez wnioskodawców są słabe wyniki finansowe dziennika. Tymczasem posiadająca 51 proc. udziałów w Presspublice brytyjska Mecom Group wydała oświadczenie, w którym podkreśla, że „Rzeczpospolita” odniosła w ostatnich latach ekonomiczny sukces. Prawdę o intencjach rządu ujawnia treść wniosku, w którym jasno napisano, że jednym z powodów jest niewłaściwa linia polityczna gazety, m.in. krytycyzm wobec obecnej władzy.

Dążenie rządu do zamknięcia krytycznej wobec niego gazety wywołało poważne zaniepokojenie za granicą. Europejska Federacja Dziennikarzy wystosowała list do premiera Tuska, w którym podkreśla, że „zlikwidowanie »Rzeczpospolitej« — gazety, która była wielokrotnie krytyczna wobec rządu — oznaczałoby poważne zagrożenie dla wolności mediów i pluralizmu w Polsce”. I wzywa do wycofania przez przedstawiciela rządu wniosku o upadłość Presspubliki. W podobnym tonie relacjonował atak rządu na „Rzeczpospolitą” brytyjski „The Ekonomist”. Według tego tygodnika, polski rząd chce w ten sposób wymusić dymisję redaktora naczelnego Pawła Lisickiego i zmianę linii pisma.

Europejscy dziennikarze mają rację, że zamknięcie „Rzeczpospolitej” oznaczałoby zamach na wolność słowa. Ale nie tylko. Wolne media to fundament demokratycznego systemu, ograniczanie ich niezależności oznacza próbę podważenia demokratycznego porządku.


opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama