Seksedukacja i antykoncepcja drogą zahamowania liczby aborcji?

Promocja antykoncepcji pociąga za sobą również promocję aborcji - to fakt, który dostrzegają i zwolennicy "wychowania do życia w rodzinie" i "wychowania seksualnego". Jednak wnioski z tego faktu nie są oczywiste

Zdecydowana większość Polaków postrzega aborcję jako generalnie coś złego i chciałaby ograniczyć częstotliwość jej występowania. Różnimy się dopiero gdy pojawia się pytanie, jak do tego doprowadzić. W „mainstreamowych” mediach najczęściej spotkamy się z tezą, zgodnie z którą drogą do zahamowania liczby aborcji byłaby skuteczniejsza edukacja seksualna i promocja antykoncepcji. Takie podejście przedstawiane jest przeważnie w opozycji do proponowanych przez środowiska pro-life rozwiązań prawnych. Zbierając podpisy pod ustawą, która całkowicie zakazywałaby aborcji, przekonałem się, że także wiele osób popierających prawne zakazy, wierzy że ich wdrażaniu musi towarzyszyć rozwój seksedukacji i większa dostępność środków antykoncepcyjnych. Czy mają rację? Przyjrzyjmy się jak dwa wspomniane elementy przekładają się na liczbę aborcji w praktyce.

W 2007 r. seksuolodzy z Edynburga przebadali pod kątem stosowania\niestosowania antykoncepcji niemal 3 tysiące ciężarnych kobiet, planujących urodzić i 900 kobiet zamierzających poddać się aborcji. To było chyba najbardziej obszerne badanie mierzące zależność pomiędzy „zabezpieczaniem się” a pojawianiem się nieplanowanych dzieci. Wyniki dla wielu osób mogły być szokujące! Wykazano, że przeciętnie co trzecie dziecko zostaje poczęte "przypadkiem”, z powodu niewłaściwego stosowania pigułek antykoncepcyjnych lub uszkodzenia prezerwatywy. Równocześnie okazało się, że 75% pań zamierzających „przerwać ciąże” stosowało antykoncepcje lub prezerwatywy.

Te ostatnie dane znajdują potwierdzenie w publikacjach Federacji na Rzecz Kobiet Planowania i Rodziny „Piekło kobiet trwa” i „Prawdziwe historie. Listy kobiet, które przerwały ciąże w czasie obowiązywania w Polsce ustawy antyaborcyjnej”. Obie broszurki zawierają historie kobiet, które dumnie opowiadają o aborcjach jakie dokonały. Praktycznie w każdej opowieści powtarza się motyw zawodności stosowanych „zabezpieczeń”. „Wpadłam przez pękniętą prezerwatywę”, „prezerwatywy zawiodły”, „lekarz nie doinformował mnie co do działania antykoncepcji”, „zapobiegałam się dostępnymi metodami. Kiedy te metody zawiodły...”, „Po powrocie z wakacji okazało się, że jestem w ciąży. Mimo stosowania zabezpieczeń”, „na pierwszym roku studiów przydarzyła mi się wpadka” pisały kobiety.

Zarówno dla seksuologów z Edynburga jak i Federacji na Rzecz Kobiet Planowania i Rodziny, przedstawione fakty miały dowodzić tego, że powinno się jeszcze bardziej usprawnić edukację seksualną i przez to poprawić skuteczność środków antykoncepcyjnych. Według mnie, dowodzi to czegoś zupełnie przeciwstawnego.

Promocja antykoncepcji, w dowolnej formie, zawsze będzie zwiększała ryzyko aborcji. Nie ma metody, która dawałaby 100% skuteczności w „zapobieganiu” ciąży. Średnia zawodność prezerwatyw sięga 15%, a tabletek hormonalnych 8%. Stanu idealnego nie osiągnie się nawet w warunkach klinicznych, przy całkowitym wyeliminowaniu błędu użytkownika. Liczby te będą wtedy odpowiednio na poziomie 2% i 0,3%. Stosowanie antykoncepcji daje więc jej użytkownikom fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Ludzie myślą, że mogą swobodnie współżyć i że nie grozi im poczęcie dziecka. W konsekwencji odważniej i częściej podejmują kontakty seksualne co oczywiście zwiększa ryzyko zajścia w ciążę. Co więcej stosowanie „zabezpieczeń” najczęściej wiąże się z mniejszą psychiczną gotowością na przyjęcie dziecka. Środki antykoncepcyjne przyjmuje się w przekonaniu, że mają całkowicie wyeliminować możliwość poczęcia. Gdy więc zawiodą, to ciążę nieraz traktuje się jako tragedię, a to może prowadzić do chęci „pozbycia się problemu”.

Także ciągłe poszerzanie zakresu edukacji seksualnej nie przynosi oczekiwanych przez liberalne środowiska rezultatów. W Wielkiej Brytanii w 2000 r. w oficjalnym programie Ministerstwa Edukacji zapisano „Poszerzanie wiedzy na temat różnych środków antykoncepcyjnych i tego gdzie je można otrzymać, a także dostępność tychże środków jest kluczową częścią strategii rządu na rzecz zmniejszenia liczby ciąż u nastoletnich dziewczyn. W osiągnięciu tego celu istotną rolę ma do odegrania efektywna nauka o seksie i relacjach na poziomie gimnazjów.” Od tego czasu wprowadzono zajęcia z seksedukacji już dla 11-latków, a w niektórych szkołach nawet dla 7-latków. W przypadku szkół podstawowych (7-11 lat) o tym, czy edukacja seksualna zostanie włączana do programu nauczania decydują organy zarządzające szkołami (na przykład lokalne samorządy). Takiej swobody nie mają już gimnazja (szkoły dla dzieci powyżej 11 roku życia), które obligatoryjnie muszą zapewniać zajęcia z seksedukacji. Zajęcia te, zgodnie z założeniem ministerstwa, skupiają się na biologicznych aspektach seksu i informowaniu o sposobach „zabezpieczenia się”. Małym pozytywem było do tej pory to, że rodzicom przysługiwało prawo zwolnienia dzieci z tych lekcji.

Czy rozwój edukacji seksualnej wpłynął na zmniejszenie liczby ciąż i aborcji u nastolatek w Wielkiej Brytanii? Bynajmniej. Przyniosło to wręcz odwrotne rezultaty! W 2001 r. mieszkanki tego kraju dokonały 188 492 aborcji (z czego 176 364 „zabiegi” miały miejsce w Anglii i Walii, a 12 128 w Szkocji), w 2005 r. 199 081 ( z czego 186 416 w Anglii i Walii, 12 665 w Szkocji), a w 2010 r. 202 400 (z czego 189 574 w Anglii i Walii, 12 826 w Szkocji). Wśród nastolatek poniżej 20 roku życia w 2001 r. liczba aborcji wyniosła 40 087 (37089 w Anglii Walii i 2998 w Szkocji), w 2010 r. 41 338 (38 269 w Anglii i Walii i 3069 w Szkocji)

Brytyjczycy niezrażeni nieskutecznością swoich programów zamierzają je jeszcze bardziej liberalizować, coraz bardziej przesuwając granice absurdu. Najnowszym pomysłem jest wprowadzenie obowiązkowej seksedukacji już dla dzieci od lat 5 i uniemożliwienie rodzicom zwalniania dzieci z tych zajęć. Podejrzewam, że efekty znów będą odwrotne od zamierzonych. Tak po prostu musi się dziać, jeśli zamiast zachęcać do wstrzemięźliwości seksualnej, odpowiedzialności, wierności, uczyć o ryzykach związanych z podejmowaniem współżycia, edukacja koncentruje się na biologicznych aspektach seksu, omawianiu różnych sposobów antykoncepcji i tłumaczeniu, że homoseksualizm jest normą.

Mówiąc o zależności między stosowaniem antykoncepcji a liczbą aborcji trzeba zwrócić uwagę jeszcze na jeden aspekt. Tabletki hormonalne, które z założenia mają zapobiegać zachodzeniu w ciążę a co za tym idzie także aborcji, same można zakwalifikować jako jej formę. Głównym skutkiem działania antykoncepcji hormonalnej jest przesuwanie owulacji lub jej hamowanie. Jeśli jednak mimo to, dojdzie do zapłodnienia, to zawarte w pigułkach składowe gestagenne niszczą błonę śluzową macicy, powodują, że staje się ona tak niskiej jakości, że zarodek nie może się w niej zagnieździć i umiera. Takie podwójne działanie mają wszystkie pigułki. Oznacza to, że stosując środki antykoncepcyjne unikamy jednej formy zabicia istoty ludzkiej, zastępując ją inną.

Zgadzam się z krytykami wprowadzenia ustawowego zakazu aborcji, że on nie wyeliminowałby całkowicie zjawiska aborcji w społeczeństwie ( choć w odróżnieniu od nich jestem przekonany, że jeśli prawo byłoby egzekwowane, to poważnie ograniczyłoby liczbę zabijanych dzieci). Z całą pewnością mogę jednak stwierdzić, że proponowane przez środowiska liberalne rozwiązania alternatywne, czyli promowanie antykoncepcji i rozwój edukacji seksualnej, nie sprawdzają się w praktyce. Zamiast tego, jako o uzupełnieniu rozwiązań prawnych, lepiej pomyśleć o uświadamianiu społeczeństwa czym jest aborcja, uczeniu ludzi, że współżycie nieodłącznie wiąże się z ryzykiem poczęcia, zachęcaniu do wstrzemięźliwości w młodym wieku, stwarzaniu kobietom nie gotowym na dziecko innych możliwości niż aborcja (Okna Życia, adopcja), czy o pomaganiu ciężarnym kobietom będącym w trudnej sytuacji życiowej i ich rodzinom.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama