Za mało gitar w domu

O domu, w którym pełno muzyki i miłości

- A u nas w kościele ostatnio nie było homilii, zamiast niej Magda i Marysia wystawiły pantomimę - mówi pan Henryk z parafii Misjonarzy Oblatów w Katowicach pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa. - Jeden z księży śmiał się potem, że kazania nie wszyscy słuchają, a taki występ każdy zapamięta.

- To była przypowieść o synu, a właściwie o córce marnotrawnej wystawiona w ramach Szkoły Nowej Ewangelizacji - dodaje oazowicz Grzesiek.

- Ja tylko komentowałam, to moja siostra Marysia, ubrana na czarno, objaśniała gestem całą fabułę - opowiada Magda, 23-latka z długimi włosami, studentka resocjalizacji i teologii. Jej najmłodsza siostra, 9-letnia Martusia, bardzo przeżyła widowisko.

- Najpierw Marysia się rodziła, a naokoło była przyroda - rzeki, ptaszki. Pan Bóg zaproponował jej spacer, ale zło odciągało ją na bok. Za drzwiami znalazła pieniądze, dała je facetowi, płaciła ludziom, żeby jej klaskali, aż upadła i zaczęła żebrać, zrobiło jej się smutno i tak w ogóle. I znowu pukała do drzwi, modliła się, aż Pan Bóg jej otworzył i weszła do kraju kwiatów.

- To przypowieść o tym, że grzech może być błogosławioną winą, jeśli tylko zaraz biegniemy do Boga prosić o przebaczenie - dopowiada Magda. W tej chwili przypominają mi się słowa jej mamy, Anny, że najważniejsze w wychowaniu sześciorga dzieci jest to, żeby po jakimś przewinieniu umiały czuć skruchę.

Marysia, ciemnowłosa w czerni, opowiada, jak mim musi identyfikować się z przedstawianym przedmiotem, czuć jak np. szklanka leży w jego ręce, choć jej nie ma.

- Jeśli nie dostanę się do szkoły teatralnej będę dorabiać pantomimą na krakowskim Rynku - śmieje się. Kiedy pytam za pomocą jakich gestów przedstawiłaby swoją ośmioosobową rodzinę, w odpowiedzi wyprzedza ją brat, Jaś, i wymownie chwyta się rękami za głowę. On z drugim bratem, Piotrem, służą jako ministranci i lektorzy, i z perspektywy ołtarza oglądali występ sióstr. Pantomima podobała się też najmłodszemu Kubusiowi, stał z tatą Marianem i był z nich dumny.

W domu Kudełków jest sześć gitar, ale, jak mówi Piotr, to wciąż za mało. Nie pożycza mamie swojej, kiedy ta chce zagrać piosenkę, kojarzącą się jej z ich rodzinnym życiem: Ci, którzy oczekują Pana, nabierają nowych sił, podnoszą się w górę jak orły. Tata Marian z Piotrem zaczynają grać utwory "Starego Dobrego Małżeństwa". Nawet w tym repertuarze znać, że Piotr jest studentem Akademii Muzycznej. Zresztą wszystkie dzieci uczą się w szkołach muzycznych.

- Mąż po 26 latach zgolił brodę, teraz zapuścił ją Piotr - śmieje się Anna, drobna brunetka, wyglądająca na siostrę swoich dorosłych dzieci.

Piotr gra klasykę, tango "La Muerte del Angel" Astora Piazzolli, skupiony, przenosi się w inną przestrzeń. Przyznaje, że muzyką można się modlić. Dołącza do nich mały Kubuś ze swoją gitarą.

- O, już gram na wszystkich strunach - chwali się. Sprawnie wykonuje "Pojedziemy na łów" i... uwerturę z musicalu "Jesus Christ Superstar".

- Żona uwielbiała tę arię Magdaleny już w narzeczeństwie - tłumaczy Marian. - Sama śpiewa jak Joan Baez.

Bez gitary Anna i Marian by się nie poznali. Argumentem, że dobrze gra na gitarze, przekonała kolegów z paczki Mariana, żeby wzięli ją na rajd na III roku prawa. I tak się zaczęło. On zabierał ją na czuwania do Częstochowy.

- Zakochałam się w tacie i Panu Bogu - wyjaśnia dzieciom Anna.

- Przed poznaniem Ani nawróciłem się - mówi o sobie Marian. - Brałem udział w tygodniu eklezjologicznym na KUL-u, przeszczepiano wtedy do Polski Ruch Odnowy w Duchu Świętym. Po powrocie do Katowic założyliśmy na Koszutce pierwszą na Śląsku grupę Odnowy. Równolegle spotykaliśmy się w duszpasterstwie akademickim.

Razem z Anną pojechali na oazę do Krościenka. Tam spotkali ks. Blachnickiego i... kard. Wojtyłę.

- Znałem go z pielgrzymek do Piekar, ale tu był na wyciągnięcie ręki, nasze spojrzenia się spotkały, poczułem się dostrzeżony - przypomina Marian.

W podróż poślubną wybrali się autostopem do Taizé, a potem dalej, szlakiem katedr francuskich i włoskich.

- Obroniłam aplikację tuż przed urodzinami Madzi - mówi Anna. - To był czas "chodzenia po falach", taki miodowy miesiąc wiary.

W parafii na Józefowcu z koleżankami poszły do ks. Stefana Czermińskiego, późniejszego kierownika duchowego ich rodziny, żeby założyć grupę Odnowy (zresztą cały czas mają szczęście do wspaniałych kapłanów). Odkryli sens wspólnoty, zawiązali trwałe przyjaźnie. W stanie wojennym ich grupa zaczęła się intensywnie spotykać w domach i na plebanii, utrzymywali kontakty z oazą rodzin.

- Wszystko wydawało się łatwe, bo tak zwyczajnie ufało się Bogu, miałam większą jasność, co jest ważne - podsumowuje Anna.

Każda jej nowa ciąża była powodem do radości. Nie przejmowali się sarkastycznymi uwagami: "Która to z kolei?". Marian pamięta moment, kiedy Anna po męczącej podróży o mało nie poroniła Jasia. Wtedy lekarz zapytał: "Czemu pani płacze, to przecież trzecie dziecko?".

- Długo prześladowała mnie myśl, że przez chwilę myślałem jak ten lekarz - wyznaje. - Mężczyzna nie ma wyobraźni, kobieta widzi więcej. A przecież kiedy rodzą się dzieci, życie się zagęszcza, człowiek wie, że żyje.

Dla Anny macierzyństwo to źródło szczęścia.

- Już chciałabym zostać babcią - śmieje się.

- Mamo, osoba konsekrowana też jest matką i ojcem duchowym - przerywa jej Magda, o której rodzice mówią: misjonarka, siostra św. Pawła.

O założeniu rodziny nie myśli też Marysia. Chce zostać aktorką i przypuszcza, że swoją nieobecnością w domu krzywdziłaby najbliższych.

- Kocham teatr - deklaruje. Jej brat Piotr żyje wyłącznie muzyką. Dla Anny każde dziecko to cały świat. W domu stale jest ruch.

- Ale kiedy go nie ma, to jest dopiero źle - twierdzi tata Marian. - Wszyscy polują na wolne mieszkanie, a jak się robi pusto - jest smutno.

Kiedy maluchy wyjeżdżały do babć, to starsi się cieszyli, a po powrocie chcieli ich zadusić z radości. Śmieją się, że w myśl tytułu znanej książki, starają się "żyć w rodzinie i przetrwać". Imiona dla dzieci przychodziły same. Pierwsza była fascynująca Annę - Magdalena, potem Maria i Marta, dla chłopców - Piotr, Jan, Jakub - ulubieni uczniowie Pana Jezusa. Żartują, że imiona wpływają na ich życie.

- Marta sprząta, a ja się obijam - śmieje się Marysia. Dąży do tego, żeby wszystko robić w zgodzie z wewnętrznym przekonaniem. Mówienie o swojej wierze, uważa za obnażanie się. Mama zwraca uwagę, że nosi na szyi znak Ducha Świętego.

- Noszę, bo to prezent od Magdy - stwierdza. - Cieszę się, że nasza rodzina jest tak wierząca, ale to jest czasem męczące, tęsknię za "normalnością".

Dlatego nie przyłącza się do wakacyjnych, ewangelizacyjnych występów całej rodziny. Za to Magda (podopieczny z oazy, Grzesiek, mówi o niej " to osoba naprawdę wierząca") jest wtedy w swoim żywiole. Ostatnio podczas wakacji wyciągnęła rodzinę i przyjaciół na rynek w Łebie - grali na gitarach, bębnach, ona czytała Ewangelię, Anna i Marian głosili świadectwa.

- To specjaliści od dawania świadectw i wychowywania dzieci - chwali rodziców.

Mniej więcej raz na dwa tygodnie, razem z animatorami z Diakonii Ewangelizacji Diecezjalnej, jest zapraszana do szkół na katechezy i prezentuje program muzyczno-teatralny, mówi o swoim doświadczeniu Jezusa. Rozczytuje się w pismach mistycznych Świętych Karmelu. Podczas wakacji razem z grupą z diecezji łomżyńskiej wyjeżdża do pracy ewangelizacyjnej na bracławszczyznę w Białorusi. Chodzą po domach i mówią ludziom, ile jest powodów do szczęścia, bo przecież jesteśmy chrześcijanami i tak wiele otrzymaliśmy. Śpiewają: "Czto zrobisz, kagda uwidisz Jezusa". Magda prosi mnie o podanie jej adresu, bo czeka na chętnych do ewangelizacji.

Teraz śpieszy się na codzienną Mszę św.

- Ona daje mi siłę - mówi bez skrępowania. Zaraz po niej wychodzi Marysia.

- Ksiądz Radek prosił, żebyśmy mu pomogli - wyjaśnia. Do kościoła biega też często Martusia, zbiera święte obrazki, a wieczorem modli się za najmłodszego Kubusia, który lubi wszystkich zaczepiać, żeby mu wybaczyli, żeby był lepszy.

- Ale Pan Bóg nie jest naszym sługą i nie musi wszystkiego spełniać, dlatego Kubuś od razu się nie poprawi - wyjaśnia. Prosi o wyrozumiałość, że dużo mówi i zaczyna swoją opowieść o domownikach.

- Mama gotuje dobre obiady, czasem je jem. Tata też jest bardzo kochany, krzyczy na niektórych, ale trudno. Mama z Magdą cały czas rozmawiają o kościele. Jasiek pomaga mi w matmie, Maryśka też jest miła, czasem mnie bije. Kuba zabiera mi różne rzeczy...

- Jedyne wyjście to cierpliwość, okazywanie dzieciom miłości, akceptacji, choć czasem wyprowadzają mnie z równowagi i wszystko psuję - mówi Anna. - Nie jestem w stanie powiedzieć, co robią, u nas stale się zmienia. Tydzień życia to materiał na reportaż.

- Nasza rodzina to jedno wielkie wydarzenie - kwituje Marian.

Często nie panują nad porządkiem, szukają kluczy i papuci. Ale to nic w porównaniu z poważnymi problemami.

- "Szukajcie wpierw królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam podarowane" - to dla nas istotne - tłumaczy Anna. - Dlatego Pan Bóg nam błogosławi.

Sprawy materialne też układają im się dobrze, właśnie kupili nowy samochód, głównie ze względu na dzieci, bo Marian nie ma pasji motoryzacyjnej. Oboje są prawnikami. Gabinet Anny znajomi nazywają kapliczką, bo wisi tam obrazek Matki Bożej, kalendarz z Ojcem Świętym. Wiedzą, że jest liderką Odnowy w Duchu Świętym, działaczką rady parafialnej. W kancelarii Mariana wisi krzyż. Kolega syna chwalił się, że "zna pana, który rozdaje Najświętszy Sakrament", bo Marian jest szafarzem Komunii świętej.

Przyznają, że bardzo poważnie potraktowali sakrament małżeństwa, nie brali ślubu dla zabawy. Anna powtarza, że ma oparcie w Marianie. A on zaprzecza: to nie we mnie, ale w Bogu. Nie czuje się zapobiegliwym ojcem rodziny, wciąż w pracy, w rozjazdach.

- Nie przemógłbym się w okresie kryzysów, gdyby nie Bóg - wyjawia Marian. - Nam się wydawało, że jesteśmy dobrani - gitara, góry, ale to nie wystarcza. Wciąż jeszcze zwycięża miłość własna. Na rodzinę nakłada się dużą odpowiedzialność - że powinna być Bogiem silna, że jest drogą do rozwoju narodu, stale jesteśmy pod presją.

Jaś ćwiczy na pianinie, Piotr na gitarze, Kubuś próbuje krzykiem zwrócić na siebie uwagę, domofon i telefon dzwonią na przemian. Martusia przyszła powiedzieć nam swoją rolę w szkolnych jasełkach. Gra matkę siedmiorga dzieci. W adwentowy wieczór /mgła na świat się kładzie /dobrze w taki wieczór, /zebrać się w gromadzie /Święto już nadchodzi/ blisko Dziecię Boże /czy już mamy żłóbek /by je w nim położyć? - recytuje podniosłym głosikiem. I rzeczywiście na wigilii w ich domu spotka się cała gromada. Ich ośmioro, dwie babcie, dwóch dziadków, ciocia z mężem. Jak mówi Martusia, Jezuskowi będzie ciepło.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama