Podaruj mi rodzinę

Nie wszystkie dzieci mogą wzrastać otoczone miłością własnych rodziców. Dlatego bardzo potrzebne są rodziny zastępcze, które podzielą się z nimi swoją miłością i troską

Dobra i kochająca się rodzina to skarb, który dostajemy tak po prostu, za darmo z chwilą narodzin. Jednak nie wszystkie dzieci mogą wzrastać otoczone rodzicielską miłością. Dlatego bardzo potrzebne są rodziny zastępcze, które podzielą się z nimi swoją rodziną i miłością.

W ostatnim czasie na Facebooku wyświetlił mi się pewien post, a raczej ogłoszenie. Brzmiało ono tak: „potrzebna rodzina zastępcza dla 5 małych chłopców”. Najmłodszy jeszcze nie chodzi. Najstarszy ma 6 lat i pamięta sytuacje, których żadne dziecko nie chciałoby doświadczyć. Teraz potrzebny jest im dom, w którym poczują się bezpiecznie i będą mogli ponownie zaufać dorosłym. Dom, w którym opiekunowie otoczą ich miłością i spokojem. Powiem szczerze bardzo mnie zasmucił ten wpis, to swego rodzaju ogłoszenie. Państwo taki dom, o którym czytamy w tym ogłoszeniu, stworzyli dla dzieci, które nie znalazły ciepła tam gdzie powinny. Proszę powiedzieć, skąd taka decyzja i w jaki sposób dzieci trafiły do Państwa.

EP: Do naszej decyzji dojrzewaliśmy bardzo długo, a właściwie bardziej naszą misję krok po kroku odkrywaliśmy. Pierwsze rozmowy w rodzinie, z dziećmi, pojawiły się ponad 10 lat temu. Zapytania, czy nasze biologiczne dzieci by chciały, czy nie mają nic przeciwko takiej decyzji. Później codzienność sprawiła, że ta myśl, to pragnienie zeszło na plan dalszy. Szukaliśmy czegoś. I chyba sami do końca nie wiedzieliśmy czego. Angażowaliśmy się w różne przedsięwzięcia społecznie, duchowo. Wyjechaliśmy razem z córką na misje do Kazachstanu. I tak nasze życie się toczyło. I przyszedł dzień, kiedy wskutek różnych okoliczności, ktoś powiedział nam o organizowanym kursie na rodziców zastępczych. I wtedy obydwoje poczuliśmy, że Bóg nas wzywa do konkretnej decyzji. Nie wahaliśmy się ani chwili. Skończyliśmy kurs, otrzymaliśmy kwalifikacje. Pytano nas, w jakim przedziale wiekowym chcielibyśmy dzieci. Obydwoje wiedzieliśmy, że nigdy tego nie określimy. Przyjmiemy każde dziecko, które Bóg dla nas przeznaczył. I tak pod koniec sierpnia otrzymaliśmy informację, że czeka na nas niespełna dwutygodniowy maluszek pozostawiony przez mamę w szpitalu. Zdrowy. Czekał na nas. Złożyliśmy stosowne przyrzeczenie w sądzie w Kaliszu, otrzymaliśmy dokumenty i pojechaliśmy do szpitala. Powiedziano nam, że chłopczyk nie ma imienia, a ponieważ urodził się we wspomnienie Św. Maksymiliana, to wiedzieliśmy, że jedziemy po małego Maksia. I jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że mama jednak wybrała imię chłopcu — Krzysztof.

Tak więc w domu jest teraz dwóch Krzysztofów. Jadąc z Krzysiem ze szpitala nie mogliśmy nie powierzyć go św. Józefowi. Wstąpiliśmy po drodze do bazyliki, oddaliśmy pod opiekę Krzysiaczka i rozpoczęliśmy nasze nowe życie. W naszą poukładaną rodzinę, dwoje dorosłych i 15-latka, wkroczył maluch. Pamiętam naszą radość, emocje, które towarzyszyły. Niezapomniane momenty. Po ponad dwóch tygodniach dołączyły do nas jeszcze trzy dziewczynki w wieku 7, 8 i 1,5 roku. Plan był taki: ja pracuję, mąż do południa zajmuje się dziećmi, a po południu razem cieszymy się naszą nową rodzinką.  Ale to był tym razem tylko nasz plan. Bóg ułożył go trochę inaczej.

W jakim wieku są dzieci i czy są one z jednej rodziny, czy raczej każde z nich jest z osobna.

Aktualnie mamy dzieci w różnym wieku, od rocznego po 10-latkę. Mamy dzieci z trzech rodzin.

Zapewne historia życia każdego z nich różni się, czy może Pani opowiedzieć naszym czytelnikom o ich przeżyciach, czy mają one kontakt ze swymi biologicznymi rodzicami.

Sytuacja każdego dziecka jest inna, różna. W zależności od sytuacji prawnej. Nie wszystkie dzieci mają rodziców, nie zawsze jest możliwość kontaktu z nimi. Ale też są i takie, których rodzice chcą się spotykać z dziećmi. A przeżycia? Powiem może tylko tyle, że czasem dzieciaczki dźwigają taki bagaż trudnych doświadczeń, jakich nawet dorosły nie powinien doświadczyć.

Zgodnie z ustawą wyróżnia się trzy rodzaje rodziny zastępczej: rodzinę niezawodową, zawodową, i spokrewnioną rodzinę zastępczą. Czym one się różnią. Czy można powiedzieć, że jest to tylko praca? Przecież dla tych dzieci trzeba otworzyć nie tylko drzwi swego domu, ale przede wszystkim serce. Jak zmieniło się Państwa życie, odkąd jesteście rodzina zastępczą?

Spokrewniona rodzina zastępcza to rodzina, którą tworzą ludzie dla dzieci ze swojej rodziny, np. dziadkowie. Można również prowadzić rodzinę niezawodowo i zawodowo. Można iść krok dalej i stworzyć rodzinny dom dziecka. Wszystko zależy od pragnień, możliwości, sił i kwalifikacji.

Tworząc rodzinę zastępczą, zmieniliśmy całe swoje życie. Otworzyliśmy nasze serca, nasz dom na dzieci.  Podporządkowaliśmy wszystko dzieciom. To one są najważniejsze, ich sprawy, problemy zdrowotne związane z obciążeniami genetycznymi, chorobami wynikającymi z zaniedbania we wczesnym, często prenatalnym, okresie życia.  Jesteśmy dla nich. Jesteśmy rodziną, w której praca trwa 24 h. Nie da się jej skończyć, przebrać się i wyjść. Bycie rodziną zastępczą jest wielkim wyzwaniem. Każdy, kto ma choć jedno dziecko, wie, z jakimi problemami trzeba się na co dzień mierzyć. A nasze dzieci... Hm... mają tych problemów o dużo, dużo więcej. Choćby ze względu na przeżyte traumy.

Bycie rodziną zastępczą jest ogromnym zaszczytem, ale i wielką odpowiedzialnością.
Państwo zdecydowali się na kilkoro dzieci, w tym jedno bardzo chore. Z tego co wiem, walczą Państwo o jego zdrowie jak lwy. Proszę powiedzieć, z jaką sytuacją musieliście się zmierzyć i z jakimi trudnościami? Czy byliście świadomi od początku, że chłopiec jest chory?

To pytanie to trochę jak odpowiedź na niedawne wydarzenia, manifestacje kobiet walczących o prawo do zabijania chorych, jeszcze nie narodzonych dzieci. Nasz Krzyś, jak wcześniej wspomniałam, urodził się zdrowy. Po dwóch miesiącach okazało się, że pojawiła się niewinna gorączka, a dalej to już wydarzenia potoczyły się jak w filmie. Pobyt w szpitalu w Kaliszu, Krzyś umierał... Przewieziono go karetką na sygnale do szpitala w Poznaniu. Tam kolejne badania i potwierdzenie przypuszczeń lekarzy z Kalisza. Genetyczna choroba. Jedenaście serii chemii. I konieczność przeszczepu szpiku. Długi pobyt w szpitalu w jednym pokoju z maleńkim dzieckiem, którego wygląd zmieniał się z dnia na dzień. Synek puchł okropnie, trudno było w nim rozpoznać tego ślicznego chłopca, jakim był wcześniej. Krzysiowi w szpitalu towarzyszył mój mąż, był z nim przez cały czas. A my? Zostałyśmy same w domu. Ja z czwórką dzieci. Łatwo nie było. Jednak najtrudniejsza była świadomość, że Krzyś w każdym momencie może umrzeć. Nasze rozstanie... Jesteśmy małżeństwem, rodziną, która lubi wiele rzeczy robić razem, razem wyjeżdżamy i zawsze staraliśmy się jak najmniej rozstawać. Teraz przyszło nam się rozstać, dla Krzysia. Jedyne co nas trzymało, to wiara i nadzieja. Czasem się zastanawiam, jak sobie radzą w takich sytuacjach ludzie bez wiary. Ja bym nie dała rady. Tyle osób się modliło wówczas za Krzysia, to był prawdziwy szturm do nieba. Fizyczne i duchowe wsparcie Sióstr Nazaretanek, nie tylko z Kalisza. Modlitwa członków Stowarzyszenia Najświętszej Rodziny z Nazaretu, do którego należymy. Zapewnienia o modlitwie płynęły z różnych stron świata, za co jesteśmy wszystkim wdzięczni. I stał się CUD. Kiedy Krzyś przyjął sakrament chorych, sprawy przybrały zupełnie inny obrót. Pojawił się dawca szpiku dla Krzysia. I nadzieja...

Po pół roku pobytu w szpitalu nasi „panowie” powrócili do domu. Ale walka trwa dalej. Ciągle walczymy, tak jak Pani powiedziała, jak lwy. O każdy dzień, walczymy o życie. Co jakiś czas pojawiają się komplikacje, powikłania. Długie pobyty w szpitalu. Ale nie poddajemy się. Wiemy, że powierzyliśmy Krzysia Bogu i przyjmujemy Jego wolę, choć to łatwe nie jest.

Rodzina zastępcza, choć słowo „zastępcze”, oznacza „prowizoryczne”, „na chwilę”, może być cudownym miejscem dla dzieci, które jedyne czego pragną to miłości i ciepła. Zapewne w waszym domu bywają lepsze i gorsze dni, jak to w każdej rodzinie. W czym tkwi sekret szczęśliwej rodziny, którą państwo tworzycie?

Nie wiem, czy odkryliśmy ten sekret, ale staramy się żyć normalnie. Dzieci mieszkające z nami są po prostu naszymi dziećmi. Staramy się zaspokoić ich potrzeby, towarzyszyć im, kochać, szanować, wszczepiać wartości i przygotowywać do samodzielnego życia.

No tak, pielęgnujecie, przytulacie, karmicie, uczycie, dbacie o ich potrzeby o zdrowie, ale mają Państwo świadomość, że kiedyś nastąpi rozstanie z nimi. Czy można się do tego przygotować, czy można złagodzić jakoś ból rozstania?

Kiedy kończyliśmy szkolenia, przygotowywano nas na takie momenty. Wówczas wydawało się, że jest to oczywiste i większego problemu nie będzie, bo przecież chodzi o dobro dziecka. Dziś w grę wchodzą również nasze uczucia, naszych dzieci, które traktują się wzajemnie i kochają jak rodzeństwo. Jednak wydaje nam się, że przygotowanie dziecka do adopcji lub powrotu do biologicznych rodziców to trochę wyższy poziom miłości, gdzie na pierwszym miejscu postawimy uczucia dziecka, a nasze staną się mniej ważne. Ufam, że — jeśli przyjdą - Pan Bóg da nam siłę na takie rozstania.

Zgłębiając temat, zauważyłam wielką potrzebę takich miejsc, takich domów, takich rodzin. Rodzina zastępcza powstaje wtedy, kiedy posiada postanowienie sądu. Proszę powiedzieć, czy trudno jest zostać rodziną zastępczą. Od czego powinni zacząć ci, którzy chcieliby stworzyć ciepły dom, troskliwą rodzinę dla dzieci, których życie nie rozpieszcza?

Jeśli ktokolwiek czuje potrzebę niesienia pomocy dzieciom, wsparcia ich, obdarzenia miłością, stworzenia domu, to wydaje nam się, że pierwszym krokiem jest przemodlenie, zapytanie Pana Boga o Jego wolę. Kolejnym - akceptacja rodziny wspólnie zamieszkującej, a później wizyta w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Kaliszu albo w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie w Kaliszu, w zależności od rejonizacji.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama