To był nasz cud!

Decyzja o adopcji dziecka nie jest łatwa i musi być bardzo dobrze przemyślana przez małżonków. Julia opowiada o tym, jak mimo wszystko warto było ją podjąć.

Kiedy człowiek jest młody, to jego marzenia dotyczą przede wszystkim awansów zawodowych. Potocznie uznaje się, że wszyscy pragną zawojować świat. Przychodzi jednak moment, w którym ten wyścig zaczyna męczyć i nie jest już wystarczający. Echem odzywa się pustka, która stale narasta i wypełnia całe wewnętrzne życie. Czasem małżonkowie wierzą, że wypełnią swój czas wszelkimi pasjami i to im wystarczy. Bywa jednak, że nieustające pragnienie dziecka potrafi zdominować wszystko tak, że to „wszystko” przestaje wystarczać, a wręcz robi się nudne i nie przynosi satysfakcji – dzieli się Julia, mama adopcyjna Manuela.

Co takiego się wydarzyło, że podjęliście decyzję o adopcji?

Przede wszystkim oboje z mężem pragnęliśmy stworzyć pełną rodzinę. Wychodząc za mąż było dla mnie czymś zupełnie naturalnym, że kolejnym wspólnym etapem będą dzieci. Żadne z nas nie wyobrażało sobie innych rozwiązań. Pragnęliśmy wówczas stworzyć rodzinę czteroosobową. Wychodząc za mąż, miałam już ukończone 33 lata swojego życia. Macierzyństwo miało być naturalnym następstwem zamążpójścia i nie chcieliśmy odkładać tego w czasie. Nieoczekiwany problem przekształcił się w barierę, której nie tylko nie potrafiliśmy przeskoczyć, ale nawet nie potrafiliśmy podjąć takiego tematu do rozmów. W moim przypadku pojawiały się krótkie momenty, a raczej przelotne myśli o adopcji. Niestety mąż wówczas zbywał mnie twierdząc, że na pewno wszystko się ułoży. Po kilku latach w końcu podjęliśmy decyzję o leczeniu metodą naprotechnologii, które trwało rok. Ostatecznie okazało się, że szanse na potomstwo w naszym przypadku są bardzo małe. Proces leczenia był okresem wyjątkowo trudnym, obciążał mnie zarówno fizycznie jak i psychicznie. Ostatecznym ciosem była ciąża młodszej siostry, która w krótkim czasie po swoim ślubie ogłosiła radosną nowinę. Był to definitywny kres mojej walki. Poddałam się. Potok łez zapoczątkował szereg nad wyraz szczerych rozmów z mężem. Po krótkim czasie usłyszałam od męża, że w jego pracy jest osoba, która prowadzi rodzinę zastępczą, a po przyjęciu pod dach dziecka, podjęła kroki prawne w kierunku adopcji. To był właśnie ten moment, kiedy nagle oboje z mężem, bez jakiegokolwiek wahania, podjęliśmy wspólną decyzję o adopcji.

Dlaczego wybór padł akurat na katolicki ośrodek adopcyjny? Czy proces adopcyjny różnił się od adopcji w ośrodku państwowym?

Zanim podjęliśmy decyzję o tym, który ośrodek wybrać, poczytałam trochę opinii w internecie. Okazało się, że ośrodków adopcyjnych nie jest w Polsce aż tak wiele, jak początkowo myśleliśmy. Wybierając katolicki ośrodek, kierowaliśmy się wewnętrznym przekonaniem, że tam gdzie jest Pan Bóg, tam wzrasta nasze poczucie bezpieczeństwa, dlatego jako zadeklarowani katolicy, wybraliśmy placówkę katolicką. Same procedury we wszystkich ośrodkach, niezależnie czy są państwowe, czy katolickie, są takie same. Różnią się natomiast kolejnością czynności przeprowadzanych podczas procesu adopcyjnego dla potencjalnych rodziców oraz ludźmi, którzy tam pracują. Z tego względu wybraliśmy Katolicki Ośrodek Adopcyjny i Opiekuńczy w Opolu - Diecezjalną Fundację Ochrony Życia. Po raz kolejny mieliśmy ogromne szczęście, ponieważ ludzie pracujący w Ośrodku, okazali się zarówno wykwalifikowani, jak i wyjątkowo wrażliwi. Swoją pracę traktowali z pasją i głębokim przekonaniem o jej wartości. Mogliśmy dzwonić z każdym pojawiającym się problemem. Czuliśmy faktyczną i szczerą opiekę.
Szczególnym zaskoczeniem okazała się dla nas szczegółowa i dogłębna opinia psychologów. Było to takie doświadczenie, z jakim nie mieliśmy wcześniej do czynienia. Ponadto powoli przekazywano nam trudną rzeczywistość adopcyjną, z którą w krótkim czasie przyszło nam się spotkać, a jednocześnie z którą nie byliśmy pozostawieni samymi sobie. Starano się nas jak najlepiej przygotować do problemów, które dość często mają miejsce po adopcji dziecka.

A co było najtrudniejsze w trakcie trwania procesu adopcyjnego? Czy miały miejsce jakieś szczególne wydarzenia, które znacząco zmieniły podejście do podjętej decyzji?

Przez cały okres trwania procesu adopcyjnego nie mieliśmy wątpliwości i nie pojawiły się sytuacje, które mogłyby zmienić naszą decyzję. To co było najtrudniejsze, to stałe obawy, czy kiedy już pojawi się dziecko, czy uda nam się wraz z nim stworzyć wyczekiwaną rodzinę. Czy zdołamy się wzajemnie pokochać. Ze względu na nasz wiek, nie przysługiwało nam niemowlę, więc byliśmy świadomi, że kilkulatek może mieć wiele trudnych doświadczeń. Baliśmy się przede wszystkim o to, czy dziecko będzie zdrowe. W rezultacie nasz syn okazał się dzieckiem bardzo poranionym, pochodzącym z rodziny dysfunkcyjnej. Najbardziej obawialiśmy się, że otrzymamy dziecko z zespołem FAS (alkoholowy zespół płodowy). Z uwagi na fakt, że wykonuję zawód nauczycielki języka niemieckiego w szkole podstawowej i dodatkowo ukończyłam studia podyplomowe na kierunku oligofrenopedagogicznym, to miałam bliski kontakt z dziećmi z zespołem Aspergera, z autyzmem i z zespołem FAS, a także z dziećmi upośledzonymi umysłowo w stopniu lekkim i umiarkowanym. Rodziło to u mnie dużą świadomość tego, z czym wiąże się wychowywanie dziecka z tego rodzaju dysfunkcjami. Moja wiedza dodatkowo wpływała na poczucie lęku.
Mój mąż, nie mając tego rodzaju doświadczenia, przyjmował to znacznie bardziej pozytywnie, nie dopuszczając do siebie informacji o konsekwencjach jakie niosą tego rodzaju upośledzenia. Bałam się, że możemy nie sprostać temu, co może się wydarzyć.
Ponadto zniechęcający dla większości małżeństw jest okres oczekiwania na otrzymanie dziecka. Średnio określa się, że jest to czas od jednego roku do pięciu lat po skończonym procesie adopcyjnym, który z kolei trwa około dwóch lat. Dla rodziców, którzy ukończyli 40 rok życia, czyli takich jak my, tego rodzaju informacja działa wyjątkowo demotywująco, a w efekcie powoduje, że wiele osób rezygnuje z adopcji.

Jak zareagowała rodzina i znajomi na ostatecznie podjętą decyzję o adopcji?

Rodzina zareagowała bardzo pozytywnie i po dzień dzisiejszy wszyscy bardzo nas wspierają i ciepło przyjmują naszego syna. Przyjaciele okazują wiele zrozumienia i serdeczności dla całej naszej obecnej trójki. Z kolei w szeroko rozumianym środowisku, w którym funkcjonujemy również zawodowo, naszą decyzję z pozoru przyjmowano pozytywnie, ale z wcześniejszych dyskusji wiedzieliśmy, że nie wszyscy byli nam przychylni, chociażby ze względu na nasz wiek oraz ogólnie przyjęty stereotyp, że dzieci adopcyjne pochodzą z rodzin patologicznych. Według ogólnej opinii społecznej „genów nie da się oszukać ani zmienić”. Muszę jednak zaznaczyć, że świadomość ludzi wzrasta i najczęściej jesteśmy odbierani bardzo serdecznie.

Czy wiara była czynnikiem wspomagającym na tamtym etapie życia? Czy może ludziom patrzącym na świat bardziej rzeczowo, łatwiej jest przejść przez testy psychologiczne, które również mają miejsce w trakcie kursu przygotowującego do adopcji?

Podczas testów psychologicznych staraliśmy się z mężem być absolutnie szczerzy. Mówiliśmy i pisaliśmy dokładnie to, co czuliśmy. Przekazywaliśmy nasze poglądy, które były zupełnie prawdziwe. Pytania były wyjątkowo osobiste i dotykały zarówno sfery seksualnej, materialnej, jak i uczuciowej. Niektóre z nich wzbudzały tak duże emocje, że trudno było pohamować łzy. Nigdy wcześniej nie poruszaliśmy pewnych tematów, dlatego nie sposób było wcześniej przewidzieć własnych reakcji. Czułam się trochę jak po spowiedzi generalnej, gdzie zrzuciłam z siebie spory balast mojego życia.
Muszę jednak zaznaczyć, że w całym szkoleniu wiara w Boga bardzo nam pomagała, przede wszystkim unieść historię życia dziecka, które mieliśmy zaadoptować. Testy diagnostyczne, które są przeprowadzane z dziećmi na początku „wyrwania” ich z rodzin biologicznych, a powtórnie przed spotkaniem z potencjalnymi nowymi rodzicami, są dla dzieci wyjątkowo stresującym przeżyciem. W efekcie wyniki są najczęściej słabe. W moim przekonaniu niejednokrotnie błędne. Gdybyśmy wraz z mężem patrzyli na wydaną ocenę chłodno i z ludzkim dystansem, to nie bylibyśmy w stanie unieść takiego ciężaru. Być może zrezygnowalibyśmy na tym etapie z podjętej wcześniej decyzji. Jednak nadzieja, którą nieustannie dawał nam odczuć Pan Bóg i wiara, że to Jezus nas prowadzi i „nie otrzymamy nic ponad to, co jesteśmy w stanie unieść”, pozwoliła nam wytrwać do samego końca. Zaufaliśmy na tyle mocno, a w swoich modlitwach całą rodziną byliśmy na tyle natarczywi, że widocznie Pan Bóg nie mógł pozostać względem nas obojętny. Nie porzucaliśmy również nadziei co do okresu oczekiwania i mimo naszego wieku wierzyliśmy, że Pan Bóg obdaruje nas dzieckiem znacznie wcześniej, niż w przeciągu kolejnych pięciu lat.

W krótkim okresie, bo zaledwie dwóch tygodni po ostatecznym zakwalifikowaniu na rodziców adopcyjnych, przyszła pozytywna decyzja o możliwości adopcji syna. Jakie wówczas towarzyszyły temu emocje?

To był ten najważniejszy telefon w życiu. W tak niesamowicie krótkim czasie od ukończenia procesu adopcyjnego, usłyszałam pytanie „czy chcemy zostać rodzicami niespełna trzyletniego chłopca”. Takie rzeczy się nie zdarzają! Nie w trzy tygodnie! To był nasz cud! Ze wzruszenia chciało mi się krzyczeć i płakać jednocześnie. Nie potrafiłam się uspokoić, mogłam wówczas tylko wydusić krótkie „tak”. Pani dyrektor z radością prosiła, abym się uspokoiła i porozmawiała o decyzji z mężem. Ja jednak byłam definitywnie przekonana, że nasza odpowiedź nie może brzmieć inaczej, jak tylko twierdząco. Odbierając telefon z Ośrodka Adopcyjnego. byłam wówczas przekonana, że chodzi o sprawy administracyjne, być może podpisanie jeszcze zaległych dokumentów. Nawet na chwilę nie pomyślałam, że to może być „ten telefon!”. Nie bez znaczenia okazało się dla nas imię chłopca. Manuel jest skróconą formą biblijnego imienia Emmanuel, co powszechnie wiadomo, że oznacza „Bóg z nami”. To kolejny dowód na obecność Bożą w całej tej historii.

Czy nie było obaw, że nie zdołacie pokochać obcego dziecka?

Zanim podjęliśmy ostateczną decyzję o podjęciu kroków adopcyjnych, wydawało mi się, że jest to niemożliwe, żebyśmy mogli nie pokochać jakiegokolwiek dziecka. W trakcie trwania procesu adopcyjnego, a następnie już w okresie spotkań z przyszłym synem w rodzinie zastępczej, zaczęły pojawiać się obawy. Manuel wpadał w stany dysocjacyjne (bezruch, skupiony na jednym punkcie wzrok), które mogły trwać nawet godzinę. Nie potrafiliśmy do niego dotrzeć, ani nawiązać z nim głębszej relacji. Czytałam wcześniej historie, w których rodzice od pierwszego spotkania „zakochiwali” się w swoich przyszłych dzieciach. Niestety, tego rodzaju problemy powodowały dystans i uniemożliwiały więź emocjonalną. I kolejny raz wiara pomogła nam przejść przez tak trudny okres zapoznawczy. Pozostała nam ufność, że miłość, której wówczas nie czuliśmy, pojawi się w odpowiednim momencie. I nie pomyliłam się. Z chwilą, gdy syn pojawił się w naszym domu, tak bardzo go pokochaliśmy, że dziś nie wyobrażamy sobie życia bez niego.

Jak wspominacie pierwszy, spędzony wspólnie okres w domu? Jakie problemy pojawiły się na początku tworzenia rodziny?

Był to bardzo trudny okres pod każdym względem. Począwszy od rozstania dziecka z rodziną zastępczą. W naszym przypadku było to o tyle bardziej skomplikowane, że rodzina zastępcza, pomimo zaleceń ośrodka adopcyjnego, chciała być nazywana „mamą” i „tatą”. Więc dla Manuela był to „kolejny już raz”, kiedy został zmuszony do rozstania się ze swoimi rodzicami. My w pierwszym okresie zapoznawczym, staliśmy się dla Manuela tylko ciocią i wujkiem. Staraliśmy się wzajemnie poznać, zbudować relację, więź i przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Pojawiały się problemy natury psychologicznej, ale i fizjologicznej. Koszmary i równoczesne krwotoki z nosa. Chęć powrotu do wcześniejszej rodziny. Manuel pochodził z rodziny, w której były problemy alkoholowe i przemoc. Dlatego bał się naturalnych odruchów związanych z codzienną toaletą. Nie chciał się kąpać, ani korzystać z nocnika. Obawiał się, że może zostać za to ukarany. Potrafił płakać po kilka godzin, a my bezradnie próbowaliśmy zachęcić go do tak naturalnych funkcji fizjologicznych, jak oddawanie moczu, czy lubiana przez dzieci kąpiel. Były to bardzo trudne sytuacje, w których dodatkowo syn odrzucił kontakt z moim mężem. Do tego stopnia, że nie chciał nawet spojrzeć w kierunku taty. Był to wyjątkowo przykry okres w szczególności dla mojego męża, który nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, a bardzo szukał kontaktu z synem. Pojawiały się pierwsze choroby, takie jak przeziębienie, czy grypa jelitowa. Ze względu na początkową sytuację prawną, która ostatecznie nie została unormowana (nie byliśmy jeszcze prawnymi opiekunami, był to okres urlopowania dziecka) kontakt z lekarzem był utrudniony, gdyż nie było możliwości zarejestrowania syna w miejskim ośrodku zdrowia. Ponadto Manuel bardzo tęsknił za rówieśnikiem, z którym przez rok wychowywał się w rodzinie zastępczej. Nie jestem w stanie określić, ile czasu zajęło nam stopniowe rozwiązywanie tego rodzaju kłopotów. Dopiero po kilku miesiącach zaczęliśmy dostrzegać wyraźną poprawę. Przyszli rodzice adopcyjni muszą się przygotować na problemy typu: nadmierny pedantyzm, odruchy agresji, odrzucenie, nadmierną miłość wykazywaną w kierunku jednego z rodziców itp. Bez względu na przeciwności, które miały miejsce nasza miłość była i jest z dnia na dzień bardziej dojrzała. Nigdy nie żałowaliśmy podjętej decyzji. Aktualnie od niespełna roku od początku adopcji, a raczej wspólnego życia, odbyliśmy już wakacje za granicą. Ponadto regularnie jeździmy na wycieczki rowerowe i piesze wędrówki górskie. Nasz syn ma spory potencjał sportowy. Wykazuje dużo energii i ma predyspozycje fizyczne, które otwierają drzwi do świata sportu. Jesteśmy dumni kiedy widzimy jego zapał i radość, które nieustannie towarzyszą mu w trakcie poznawania nowych miejsc i ludzi.

Co przekazalibyście ludziom, którzy pragną dzieci, ale z różnych względów nie mogą mieć własnych?

Adopcja jest równie wartościową drogą do spełnienia swoich marzeń o rodzinie, co droga naturalnego rodzicielstwa. Jest inną droga, ale również drogą pełną miłości i ciepła. Decyzja o adopcji musi być jednak decyzją jednogłośnie i świadomie podjętą przez małżonków. W związku z tym, przychodząc do ośrodka adopcyjnego nie zachowujmy się tak, jak byśmy przyszli do sklepu z zabawkami.
Tworzymy naszą rodzinę zaledwie rok, ale już dziś mogę śmiało stwierdzić, że decyzja o adopcji była najtrudniejszą i zarazem najlepszą w naszym wspólnym małżeńskim życiu. Polecamy drogę adopcji wszystkim ludziom, którzy tak jak my pragną tworzyć pełne pasji rodziny, w których słychać radosny i szczery śmiech dzieci. Bycie mamą każdego dnia daje mi ogromną satysfakcję. Mam poczucie, że nasze życie nabrało głębszego sensu, a każdy nowy dzień zaskakuje i niesie wyjątkowe wyzwania. Ja osobiście jestem przekonana, że to właśnie dzieci nadają sens całemu życiu rodzinnemu.

Z Julią K. rozmawiała Karolina Niestrój

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama