Nie umiem o tym mówić [GN]

Rozmowa z wdową po Aramie Rybickim, który zginął w katastrofie smoleńskiej, obecnie - samotną matką niepełnosprawnego dziecka

Nie umiem o tym mówić [GN]

Z Małgorzatą Rybicką — wdową po Aramie Rybickim rozmawia Barbara Gruszka-Zych. Autor zdjęcia: ks. Sławomir Czalej


Barbara Gruszka-Zych: Gdy państwa syn Antek pyta „kiedy wróci tata”, co Pani odpowiada?

Małgorzata Rybicka: — Że tatuś nie wróci, bo jest w niebie. Ale Antek też sam sobie znalazł wytłumaczenie. Mówi: „Była katastrofa, samolot się rozbił, wszyscy zginęli, tatuś jest w niebie”. Odwiedzając grób męża na cmentarzu, tłumaczyłam mu, że w niebie tata jest wesoły i spokojny, patrzy na nas, uśmiecha się i mówi: „Jaki to dzielny chłopak, ten nasz Antoni”. Do Antka trzeba zwracać się prosto, żeby zrozumiał tematy, które dla nas — pełnosprawnych też są bardzo trudne.

A jak Pani sobie wyobraża niebo?

Bardzo bym chciała spotkać się tam z bliskimi... Z mężem... I, żebyśmy dalej byli dla siebie ważni w sposób osobowy. Mam nadzieję zobaczenia po drugiej stronie Boga twarzą w twarz, ale trudno mi pamiętać o niej na co dzień i czerpać z tego radość.

Nieraz mówiła Pani, że to trudna nadzieja.

Myślę, że niewielu jest ludzi tak wielkiej wiary, niesionych przez tę nadzieję cały czas. Ja co dzień borykam się z żałobą. Pomimo że wiem, iż najbliższy mi człowiek znalazł spokój i ukojenie, to poczucie straty i brak jego obecności są bardzo dotkliwe. To ogromna wyrwa. Byliśmy małżeństwem przez 34 lata, znacznie dłużej razem niż osobno.

Czy rozmawialiście o śmierci?

Raczej ja powtarzałam, że byłoby dobrze zestarzeć się i umrzeć razem. Przypominaliśmy sobie znajome pary, w których jedno poszło zaraz za drugim. Na przykład znane z opozycji małżeństwo Walendowskich. Oni umarli prawie w tym samym czasie. Ale nam to nie było dane. Raczej nie rozmawialiśmy na tematy teologiczne, np. o życiu po śmierci. Mąż był człowiekiem wierzącym, ale to ja miałam większą skłonność do poruszania kwestii natury religijnej. Aram się nawet ze mnie śmiał i z czułością mówił, że jestem jego biskupem i rzecznikiem od spraw psychologicznych. On był aktywny na zewnątrz, zawsze pełen idei, które chciał wcielać w życie. Taki polityk z krwi i kości.

Kiedy się poznaliście?

Na długo przed ślubem, kiedy zaczęłam uczyć się w liceum. Miałam wtedy 15, a on 17 lat. Od pierwszej chwili wpadł mi w oko bardzo chudy chłopak w drucianych okularkach, z czupryną à la Jimi Hendrix. Wydawał mi się szalenie stylowy i kiedy zaprosił mnie na kółko plastyczne, żeby namalować mój portret, natychmiast się zgodziłam. Miał talent do malowania. Z tamtych czasów zapamiętałam jego nonszalanckie stwierdzenie, że mu się podobam, ale to nie ma dla niego żadnego znaczenia. Po latach wspominaliśmy, jak to kompletnie dla niego nie miało znaczenia (śmiech). No, a potem to się zakochaliśmy. Najpierw to było takie młodzieńcze chodzenie, razem zdawaliśmy na studia — ja na polonistykę, on na historię na Uniwersytecie Gdańskim. Pobraliśmy się na trzecim roku. Na czwartym urodziła się nam córeczka Magda.

Działaliście wtedy w opozycji.

Aram był współtwórcą ruchu Młodej Polski, redaktorem podziemnego pisma „Bratniak”, którego redakcja mieściła się w naszym mieszkaniu. Bardzo często Służba Bezpieczeństwa przeprowadzała u nas rewizje, tak samo często brali Arama „na dołek”, czyli do aresztu na 24, albo 48 godzin. Ale w tamtych czasach mieliśmy w sobie bardzo dużo radości, prowadziliśmy otwarty dom. Przez nasze 40-metrowe mieszkanko przewinęło się wiele osób związanych z opozycją. Ludzie z Wolnych Związków Zawodowych, ze Studenckich Komitetów Solidarności, z KOR-u. Wielu nawet pomieszkiwało u nas.

Nie przeszkadzało to małej Magdzie?

Wcale. Nie przeszkadzał nam też brak pieniędzy. Mąż pracował w parafii jako archiwista. I choć wiedliśmy bardzo skromne życie, nie dokuczało nam to, bo żyliśmy działalnością opozycyjną — spotkaniami, dyskusjami, które się u nas odbywały. A najważniejsze, że byliśmy grupą bardzo bliskich przyjaciół i że relacje między nami były bardzo czyste i otwarte.

Tęskni Pani za tymi więziami?

Dziś też mam wokół siebie bardzo dużo wspaniałych ludzi i poczucie, że wchodzimy ze sobą w głębokie relacje. One są inne, bo nie jestem już młodą dziewczyną, tylko dojrzałą kobietą, więc musi być inaczej.

Siedem lat po córce urodził się Antek.

W 1984. Zanim skończył trzeci roczek, usłyszeliśmy diagnozę, że jest dzieckiem autystycznym. Jeździliśmy po całym kraju szukać pomocy, ale okazało się, że jej nie ma. Stanęliśmy przed dylematem, czy zwijać całe dotychczasowe życie i szukać pomocy za granicą, czy samemu ją zorganizować. Mając długi trening w działalności obywatelskiej w opozycji bardzo poważnie potraktowaliśmy hasło: „Jeżeli nie my, to kto? Jeżeli nie teraz, to kiedy?”. Na początku lat 90. ub. wieku utworzyliśmy Stowarzyszenie Pomocy Osobom Autystycznym. Aram był jego członkiem założycielem, a obok niego też już śp. Maciej Płażyński. W 1992 doprowadziliśmy do powstania pierwszego w kraju Specjalnego Ośrodka Rewalidacyjno-Wychowawczego dla Dzieci i Młodzieży z autyzmem, którym kieruję od początku. Aram nie uczestniczył na co dzień w naszej działalności, ale pomagał przy zbiórkach pieniędzy i w organizowaniu międzynarodowej współpracy. Miał w całej Europie wielu przyjaciół najpierw pomagających opozycji, potem „Solidarności”, a wreszcie naszemu Stowarzyszeniu. Stale martwił się o przyszłość Antka.

Jak ją zaplanowaliście?

W ramach naszego Stowarzyszenia stworzyliśmy program wsparcia dla osób z autyzmem od dzieciństwa po wiek dojrzały. Prowadzimy dwa centra aktywizacji zawodowej dla dorosłych z autyzmem. Antoni uczestniczy w zajęciach jednego z nich w Gdańsku. Z Aramem od wielu lat zamierzaliśmy stworzyć nowatorskie wspólnoty domowe, w których będą żyć dorosłe osoby z autyzmem. Po jego śmierci postanowiliśmy zbudować taką pierwszą wspólnotę i nadać jej imię Arama Rybickiego . Za kilka lat zamieszka w niej Antoni i jego pięciu kolegów. Dostaliśmy patronat od małżonki Prezydenta RP i obietnicę ziemi od władz Gdańska. Jednocześnie staramy się o wprowadzanie zmian legislacyjnych w ustawie o pomocy społecznej, która pozwoli na finansowanie takich domów. Muszę przyznać, że różne projekty, które zamierzaliśmy zrealizować z Aramem, dziś nawet szybciej idą do przodu. Wielu otworzyły się oczy na problemy osób autystycznych. Ale to też dzięki mojemu mężowi. Nieraz przekonywał osoby publiczne, że cierpiący na autyzm są tak samo obywatelami jak wszyscy inni, że mają te same prawa, które trzeba egzekwować. Myślę o prawach ludzkich, a nie o regulacjach prawnych, bo one nadal są niewystarczające. W czasie dwóch ostatnich kadencji sejmu Aram, trochę za moją namową, został przewodniczącym parlamentarnej grupy do spraw autyzmu. Był tam chyba jedyną osobą, która z autopsji wiedziała, na czym polegają problemy osób z autyzmem i ich rodzin. Katastrofa przerwała wiele projektów wszystkich, którzy odeszli.

Kazdego dnia roztrząsa się jej przyczyny?

Uważam, że konieczne jest skuteczne prowadzenie śledztwa. Natomiast nie akceptuję tego, że katastrofa i żałoba jest zawłaszczana przez polityków i media. Na przykład wczoraj w TVN24 usłyszałam wywiady, w których osieroceni opowiadali, jak będą obchodzić rocznicę śmierci bliskich. Jedni polecą do Smoleńska, inni pójdą na Powązki. Dziennikarz wysnuł z tego zupełnie nieuprawnioną konkluzję, że rodziny się kłócą i nie chcą być w tym momencie razem. To uzurpowanie sobie prawa decydowania o tym, jak kto ma przeżywać żałobę. Ja tego dnia zamierzam w Gdańsku spotkać się nad grobem męża z rodziną i przyjaciółmi. To prawda, że to żałoba narodowa, ale przede wszystkim nasza prywatna strata. Nie akceptuję budowania na tej katastrofie nowej mitologii narodowej.

Odejście męża zmieniło Pani życie.

Bardzo... Przedtem wspólnie omawialiśmy ze sobą prawie każdą sprawę. Dziś, patrząc na to z zewnątrz — jestem kobietą samotną z bardzo niepełnosprawnym synem. Wcześniej trudy wychowania były rozłożone. Miałam zawsze potrzebę, żeby się radzić męża, co mam zrobić, nawet jeżeli potem robiłam swoje. Ale to był bardzo ważny punkt odniesienia: „Co Aram o tym myśli?”, „Czy tak samo czy inaczej?”. Wspólnie spędzaliśmy każdy weekend i wakacje. Wspieraliśmy się wzajemnie. A poza tym przeżyliśmy ze sobą dużo pięknych chwil. Na przykład słuchaliśmy razem muzyki. Ja uwielbiam jazz z inspiracjami etnicznymi, on też, ale przepadał za starym, dobrym rockiem, szczególnie z lat 70. — Hendrixem, Joplin. Oboje zaczęliśmy na serio słuchać muzyki poważnej dzięki naszej córce, która jest śpiewaczką operową. Otworzyła nam uszy na nowe obszary muzyki. Ale najważniejsza zmiana w moim życiu wiąże się ze stałą tęsknotą... I stałym poczuciem, że nieobecność Arama jest nieodwracalna i taka rzeczywista. Moje życie codzienne stało się trudniejsze, także dlatego, że nie mogę do niego zadzwonić... Bardzo często mąż był w Warszawie, w sejmie, ale zawsze rano budziliśmy się telefonem... I żegnaliśmy się wieczorem telefonem... Nawet jeżeli na drugi dzień był w Gdańsku.

Przeżyliście piękną miłość. Z tego powodu może być Pani szczęśliwa do końca życia.

Wiem o tym... Dla męża najważniejsza była rodzina. Ja, Antoni, Magda i wnuk Filon, który 1 maja kończy 3 lata. Mąż miał dla niego wiele czułości, chwalił się nim przed wszystkimi. Po prostu był z jego powodu szczęśliwy. Zawsze bardzo kochał Antka, ale trudno mu było się pogodzić z jego niepełnosprawnością.

Tuż przed śmiercią pan Wołodyjowski powiedział ukochanej Baśce „nic to”. Dla pokrzepienia, żeby trzymała się mężnie. A co powiedziałby Pani mąż?

Nie umiem o tym mówić... Może by powiedział, że jestem dzielna. Na pewno by powiedział, że nas kocha...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama