Rodzinobójstwo [GN]

Państwo może dziś odebrać dzieci rodzicom z niemal każdego powodu

Za co państwo odbiera dziś dzieci rodzicom? Wystarczy opinia urzędników, że matka jest zbyt religijna.

Machina biurokratyczna odbiera dziś dzieci nawet rodzicom, którzy je kochają, nigdy nie stosują przemocy, nie nadużywają alkoholu. Według informacji Ministerstwa Pracy 30 procent dzieci w domach dziecka trafiło tam jedynie z powodu ubóstwa.

Za grzyb na ścianie i nieporządek w mieszkaniu sądy odbierają dzieci ludziom najuboższym, prostym i niewykształconym, którzy nie wiedzą, gdzie mogą się odwołać. Zostają sami w pustych domach i wpadają tam w coraz głębszą depresję. Traumę przeżywają też ich dzieci, nagle wyrwane z kochającej rodziny.

Państwo porywa dzieci

Agnieszce Witkowskiej i Łukaszowi Gibasowi z Poznania sąd we wrześniu tymczasowo odebrał 7-letniego Leona, 3-letnią Romę i 2-letnią Matyldę. Poszło o to, że rodzice po trzech latach korzystania z pomocy MOPR postanowili z niej zrezygnować i stanąć na własnych nogach. Urzędnicy socjalni nie zgodzili się na to. Gdy rodzice przestali ich wpuszczać do mieszkania, zawiadomili sąd. A ten tymczasowo odebrał rodzicom dzieci, uznając, że ta rodzina jest „niewydolna pod względem opiekuńczo-wychowawczym”. Rodzicom zarzucono, że zostawiają dzieci pod opieką chorego psychicznie wujka oraz że nie dbają o ich edukację. To jednak nieprawda: ponieważ syn ma problemy z mówieniem, rodzice umieścili go w specjalnej klasie terapeutycznej. Za to teraz, kiedy go odebrano, chłopiec chodzi do zwykłej szkoły, bo jest bliżej Ośrodka Szkolno-Wychowawczego. W ośrodku stał się agresywny, więc wysłano go do psychiatry. Rodzice płaczą, że syn tak reaguje na zabranie go z domu, bo nigdy dotąd nie był agresywny.

W 2009 r. w całodobowych placówkach opiekuńczo-wychowawczych przebywało 29712 dzieci. 12 lutego bieżącego roku dołączył do nich 11-letni Sebastian z lubelszczyzny. Nie wrócił do domu bo urzędnicy... zabrali go wprost ze szkoły. Sąsiedzi i proboszcz mówili, że chłopiec jest bardzo kochany i związany z rodzicami. Biurokraci odpowiadali jednak, że Sebastian do domu wrócić nie może, bo jest tam chłodno i ubogo, a rodzice są mało zaradni. Sąd w Lublinie zwrócił chłopca rodzicom dopiero 10 listopada, po reportażach w telewizji.

Agatka traci wagę

Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców skontaktowało nas z panią Marią z miasteczka w środkowej Polsce. Urzędnicy socjalni w październiku odebrali jej córki. Pani Maria jest księgową, każde z jej dzieci miało własny pokój. — Kiedyś opieka społeczna zajmowała się wydawaniem cebuli dla potrzebujących, a teraz zajmuje się odbieraniem dzieci — mówi łamiącym się głosem.

Mąż pani Marii pobił kiedyś córkę. — Pani Maria poprosiła wtedy o pomoc opiekę społeczną. Ta pomoc obróciła się przeciw niej i dzieciom — mówi psycholog Barbara Konarzewska-Szwalbe z Poradni Rodzinnej im. ks. Popiełuszki w parafii św. Stanisława w Warszawie, która interesuje się tą sprawą.

Do katastrofy doszło, gdy pani Marii nie było w domu. Jej 16-letnia córka miała opiekować się siostrą, niespełna 5-letnią Agatką, ale wyszła z domu. Za chwilę opiekę miała przejąć ciotka, ale spóźniła się. W tym czasie Agatka wyszła na ulicę. Złapał ją sąsiad, który od razu zadzwonił po policję. — Agatka i 11-letnia Emilka zostały uprowadzone przez policję i pracownicę opieki jak przez gestapo — mówi pani Maria. — Urzędnik socjalny pisze w protokole, co chce. O mężu napisała, że to alkoholik, a o mnie, że jestem niezrównoważona psychicznie — mówi. Opinia urzędniczki nie była poparta żadnymi badaniami, ale sądowi wystarczyła. Dzieci trafiły do pogotowia opiekuńczego. Agatka płacze tam po nocach. Przed odebraniem ważyła 20 kilo. Po odebraniu — 17,5 kilo, a teraz już tylko 15. — A wszystko to dzieje się zgodnie z prawem. Urzędnicy dostali od polityków narzędzie, dzięki któremu mogą dowolnie podejmować takie decyzje — ostrzega pani Maria.

Sąsiedzi zebrali podpisy w obronie tej rodziny. Niestety, przedstawiciele opieki społecznej, sądu i policji są jej niechętni. — Piękne, pozytywne opinie o tej pani napisali tylko specjaliści spoza tego małego środowiska: lekarka i przedszkolanka z Warszawy — relacjonuje Barbara Konarzewska-Szwalbe. Zwraca uwagę, że w mniejszych miejscowościach problemem jest, że przedstawiciele służb powołanych do opieki nad rodziną dobrze się znają. — Nowa ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie zakłada działania interdyscyplinarne: w sprawie rodzin spotykają się przedstawiciele ośrodków pomocy społecznej, kuratorzy sądowi, policja, służba zdrowia... Jeżeli te instytucje już się skrzyknęły i dogadały w sprawie odebrania dziecka, to rodzina nie ma już do kogo się odwołać. Przedstawiciele tych służb w małym miasteczku są rączka w rączkę przeciw tej kobiecie — ocenia. — Obawiam się, że urzędnicy odpowiedzialni za pochopne odebranie dzieci z rodziny nie poniosą żadnych konsekwencji. A wtedy będziemy mieć w całej Polsce lawinę podobnych przypadków — dodaje.

Nazwisko pani Marii na jej prośbę zachowujemy do wiadomości redakcji; imiona jej dzieci zostały zmienione.

Etaty kosztem dzieci?

Sami pracownicy socjalni przyznają, że niektórzy ich koledzy są skłonni do podejmowania pochopnych decyzji o odebraniu dzieci. Chodzi zwłaszcza o pracowników z niewielkim doświadczeniem życiowym, którzy sami nie mają jeszcze dzieci. Europoseł Janusz Wojciechowski, były prezes NIK i były sędzia, napisał na swoim blogu, że dotyczy to też młodych sędziów rodzinnych. Napisał też: „jaskółki ćwierkają, że niektóre pogotowia opiekuńcze walczą o przetrwanie, więc muszą mieć małych pensjonariuszy. Związani z nimi diagności rodzinni nadzwyczaj chętnie wnioskują o odebranie dzieci rodzinom i umieszczanie ich w placówkach, dzięki czemu kosztem dzieci ratowane są etaty”.

Posłem Wojciechowskim wstrząsnęła sprawa 11-letniego Pawła Dzikowicza z Legnicy, który przez dwa lata tułał się po ośrodkach opiekuńczych. — Głównym zarzutem wobec jego matki było, że za dużo się modli. Mówiła o objawieniach religijnych, była też bardzo troskliwa, podobno nadmiernie. Pytam jednak, czym mierzyć troskliwość? Sąd wyrządził tym ludziom ogromną krzywdę — mówi.

Nawet jeśli objawienia matki były wytworem wyobraźni, to dziecko ma też ojca. Sąd zwrócił jednak chłopca rodzicom dopiero trzy miesiące temu.

Poseł Wojciechowski: — Obawiam się, że nowelizacja ustawy o przemocy w rodzinie jeszcze pogorszy sytuację. Teraz nie tylko sądy będą zabierać dzieci. Także władza administracyjna może wchodzić z butami w rodzinę. Pod szczytnym celem obrony dzieci wymyślono procedurę, która się przeciw dzieciom obróci — ostrzega.

Tomasz Elbanowski, prezes Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców, dodaje: — Ta tendencja jest odbiciem modnej ideologii, według której dziecko nie należy do rodziny, ale do państwa. Państwo tylko warunkowo pozwala rodzicom wychowywać dzieci i łatwo je odbiera. Tymczasem zabrane dzieci trafiają do domów dziecka czy do pogotowia opiekuńczego, gdzie jest naprawdę przemoc, bicie, gwałty. Są tam dzieci kilku- i kilkunastoletnie, w tym młodzi bandyci, wszyscy razem — mówi.

Fałszywe idee

Różę Szwak z Błot Wielkich odebrano rodzicom tuż po urodzeniu ze względu na ubóstwo i podeszły wiek ojca. — Sprawy materialne w ogóle nie powinny być decydujące przy odbieraniu dziecka. Nawet ekonomicznie państwu bardziej opłaca się finansowo wesprzeć rodzinę, niż dziecko zabrać. Za jego pobyt w domu dziecka płacimy aż 3 tys. zł miesięcznie — mówi Joanna Krupska, prezes Związku Dużych Rodzin 3+. — Sąsiednie kraje wspierają rodziny automatycznie. W Czechach matce przysługuje 3-letni płatny urlop wychowawczy; co miesiąc otrzymuje ok. 1200 zł — dodaje.

We wrześniu Rzecznik Praw Dziecka i Fundacja Kidprotect hucznie ogłosili wyniki badań, według których tylko 8 procent polskich rodziców potrafi wychowywać swoje dzieci. Badacze wystawili jedynki i mierne 58 procentom rodziców, a czwórki i piątki tylko 8 procentom. Celujących w ogóle nie było. Choć pytania zadane w czasie badań były idiotyczne, media przyjęły to bezkrytycznie. — W przestrzeni publicznej propagowana jest opinia, że rodzina jest niekompetentna i stanowi zagrożenie dla dziecka. Działacze organizacji, które żyją z realizacji programów antyprzemocowych, lobbujący za nowelizacją ustawy, powtarzają: „Rodzina to pierwsze miejsce, gdzie dziecko doświadcza przemocy”. Ta krzywdząca i niszcząca społeczeństwo ideologia niestety jest realizowana przez nasze państwo, za nasze pieniądze, i to nie tylko przez urzędników, ale też w kampaniach społecznych finansowanych przez rząd — uważa Elbanowski.

Co z tego wynika? Według Rządowej Rady Ludnościowej, Polska stoi dziś na skraju katastrofy demograficznej. Za nią pójdzie katastrofa ZUS i całej gospodarki.— Podejście państwa do rodziny w Polsce musi się zmienić, nie tylko dlatego, żeby oddać sprawiedliwość milionom rodziców. To po prostu warunek biologicznego przetrwania naszego społeczeństwa — mówi Tomasz Elbanowski.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama