Kocie łapy z pazurami

Wspólne życie bez ślubu jest jak dziecinna zabawa w małżeństwo

Kocie łapy z pazurami

Wspólne życie bez ślubu przypomina dziecinną zabawę w małżeństwo. Składane w takim związku obietnice nie muszą być prawdziwe. Foto: Jakub Szymczuk

Chcesz „wolności” zamiast „papierka”? Wolisz „sprawdzić” siebie i partnera przed ślubem? Życie na „kocią łapę” jest dla ciebie. Ale uważaj: kocie łapy drapią. Czasem do krwi.

Małżeństwa, które mieszkały ze sobą przed ślubem, rozwodzą się częściej niż te, które wcześniej się nie „wypróbowały”

Od lat 70., gdy zjawisko konkubinatu pojawiło się w Polsce na szerszą skalę (wtedy ok. 90 tys. par), liczba związków nieformalnych wzrosła ponaddwukrotnie, do ok. 200 tys. par. Dużo to, czy mało? Biorąc pod uwagę, że małżeństw jest w Polsce ok. 8 mln, wydaje się, że „kocia łapa” to problem marginalny. Jednak prawdopodobnie konkubinatów będzie przybywać. Dlaczego ludzie decydują się na „kocią łapę”? Czy „sprawdzenie” się i „wspólne mieszkanie” gwarantują trwałość później zawartego małżeństwa? Kto głaskał kota, ten wie, że choć sprawia wrażenie maskotki, ma pazury.

Dlaczego nie ślubują?

Zdaniem dr. Tomasza Ochinowskiego, psychologa społecznego z UW, konkubinat daje znacznie mniej szczęścia niż małżeństwo. — Jest nietrwały! Z brytyjskich badań wynika, że prawdopodobieństwo rozpadu konkubinatu jest czterokrotnie wyższe niż rozpadu małżeństwa.

Dlaczego jednak część par decyduje się na kohabitację (czyli życie bez ślubu)? Socjolodzy mówią, że zjawisko to ma związek z liberalizacją postaw, dostępnością środków antykoncepcyjnych, akceptacją społeczną dzieci pozamałżeńskich, spadkiem autorytetu Kościoła, kryzysem rodziny. Konkretne pary żyją bez ślubu z powodu ideologii: — Jestem zwolenniczką wolnych związków, bo... jestem wolna — mówi trzydziestolatka z Warszawy. — Nie akceptuję nauczania Kościoła. Jestem wierząca, ale nie pozwalam księżom wtrącać się w to, z kim i kiedy sypiam.

Kolejnym czynnikiem, dla którego wiele osób decyduje się na konkubinaty, jest brak stabilizacji finansowej. „Młodzi ludzie zazwyczaj mają w planach zawarcie małżeństwa, często jednak dużą przeszkodę stanowią dla nich względy ekonomiczne” — pisze Anna Pogoda w pracy „Kohabitacja w opinii studentów prawa”. Dzieje się tak, o ile związek się nie rozpadnie. Bo krytyczne dla związków konkubenckich są pierwsze dwa lata. A większość konkubinatów — według różnych badań — nie trwa dłużej niż 5 do 8 lat.

Kolejną przyczyną wchodzenia w wolne związki jest... moda. Młodzi ludzie sięgają do wzorców z mass mediów. A lubiani, bogaci i znani rzadko mówią o sobie jako wiernej żonie czy mężu. Nie bez znaczenia dla wyborów dorosłego życia są też przykre doświadczenia z dzieciństwa: — Dzieci z rozbitych małżeństw częściej decydują się na mieszkanie z partnerem bez ślubu — twierdzi Ochinowski. — Zły przykład rodziców powoduje, że dzieci z rozbitych rodzin są bardziej ostrożne. Konkubinat, przynajmniej częściowo, jest więc pochodną patologii rodziny.

W Polsce jednak (w przeciwieństwie do Zachodu) wspólne zamieszkiwanie jest najczęściej wyprzedzaniem małżeństwa, a nie jego całkowitym odrzuceniem. — Dla większości ludzi rodzina jest nadal wartością. Chociaż obawiają się małżeństwa lub w subiektywnym odczuciu nie mogą zalegalizować związku, starają się żyć jak normalna rodzina. Jeśli ten czas „próby” przedłuża się, część par decyduje się na konkubinat „na stałe” — twierdzi Ochinowski.

Kocie łapy w statystykach

Od 2002 roku TNS OBOP prowadzi badania o wspólnym tytule „Dokąd zmierza świat”. Pokazują one stosunek Polaków do nowych, kontrowersyjnych sposobów życia. O ile na przykład ocena homoseksualizmu czy stosowania antykoncepcji jest podobna u większości Polaków (małżeństwa homoseksualne potępia aż 81 proc. respondentów, a stosowanie środków antykoncepcyjnych akceptuje 73 proc. — dane z 2007 r.), o tyle ocena kohabitacji najbardziej dzieli. Prawie połowa respondentów mówi o takich związkach „zasadniczo dobre” i dla prawie połowy jest to zachowanie „zasadniczo złe”. Z badań wynika, że o ile ocena homoseksualizmu i przerywania ciąży radykalizuje się, ocena konkubinatów powoli się liberalizuje.

Pozytywnie zaskakuje fakt, że osoby w wieku 15—19 lat do wolnych związków nie podchodzą zbyt entuzjastycznie: jako „zasadniczo złe” określa je 44 proc. respondentów. Niestety, konkubinaty dość chętnie popierają osoby wierzące. Aż 28 proc. „wierzących i praktykujących” określa wolne związki jako „zasadniczo dobre”. Wśród „wierzących niepraktykujących” to poparcie wzrasta do 64 proc.

Jazda próbna. Bez AC

Zwolennicy „życia na próbę” argumentują, że lepiej „sprawdzić” się przed ślubem niż po nim.

— Mieszkanie razem na próbę to ciągłe popisywanie się przed partnerem. To nie szczerość i oddanie, tylko kłamstwo i oszustwo — mówi 24-letni Kamil, od roku narzeczony Marzeny. — Planujemy ślub i razem nie mieszkamy. Ślub to będzie prawdziwy początek naszej drogi. Nie ma opcji „będę z Tobą na próbę, gdy będziesz dla mnie fajna”.

Justyna Traczyk, studentka polonistyki: — Nie jesteśmy samochodami, żeby się „wypróbowywać”. Znam kilka par, które mieszkały razem przed ślubem i „sprawdziły się”. A potem pobrały i szybko się rozwiodły.

Obserwacje Justyny potwierdzają badania naukowe. Małżeństwa, które mieszkały ze sobą przed ślubem, rozwodzą się częściej niż małżeństwa, które wcześniej nie kohabitowały. Amerykanie Mike i Harriet McManus w książce „Życie razem: mity, zagrożenia i odpowiedzi” przytaczają następujące dane: w 1970 r. 6,8 proc. rozwodzących się małżeństw żyło razem przed ślubem. W 2005 roku liczba ta wzrosła do ponad 20 proc.

Inny amerykański badacz, M. Castells (The Power of Identity, 1997) dowodzi, że prawie połowa związków konkubenckich trwa do roku. Jedynie 40 proc. przekształca się w formalne małżeństwa. 50 proc. takich małżeństw rozpada się, a dwie trzecie z nich wchodzi w powtórne małżeństwa, by najczęściej znów się rozwieść.

Według Olgi Żakowicz z fundacji „Kobiety dla kobiet”, ludzie, którzy unikają małżeństwa, często boją się dominacji partnera. — Tymczasem w związkach konkubenckich zjawisko dominacji, przemocy psychicznej czy wręcz fizycznej jest bardzo częste — twierdzi Żakowicz.

— Małżeństwo kojarzy mi się z nudą i rutyną w pożyciu intymnym — opowiada studentka z Warszawy. — A od braku satysfakcji krok do rozwodu.

Dr Tomasz Ochinowski: — Paradoksalnie, konkubinat stwarza trudności w życiu seksualnym. W małżeństwie harmonia seksualna ma charakter „fakultatywny”. Jest czynnikiem, który przeciwdziała samotności i nudzie. W konkubinacie staje się niejako przymusem, w przeciwnym razie „szuka się gdzie indziej”.

Kobiety i dzieci — poszkodowane najbardziej

Komu opłaca się konkubinat? Na pewno nie kobietom, choć wiele z nich deklaruje, że życie w „wolnym” związku jest ich wyborem.

— Nie bądźcie głupie, faceci nie chcą się żenić, bo tak im wygodnie — apeluje na forum poświęconym życiu w konkubinacie, była już, konkubina. — Na wszystkie rzeczy kupione do domu i na budowę domu brałam faktury... Teoretycznie po rozstaniu każdy bierze swoje. A teraz, gdy on odszedł, muszę sądzić się o swoją własność.

Ryzyko utraty pieniędzy nie jest najważniejszym argumentem przeciw kohabitacji. Bardzo często wieloletni konkubinat kończy się nagłym rozstaniem, bo on poznał młodszą. Kobieta, mówiąc po staroświecku, „wpędzona w lata” często zostaje samotna, lub decyduje się na kolejne przypadkowe i niszczące ją związki.

— Zauważyłam, że wieloletni konkubinat powoduje u kobiet brak poczucia bezpieczeństwa, frustracje i lęki — mówi Olga Żakowicz. — Często ten podświadomy lęk rodzi problemy psychosomatyczne, choćby trudności z zajściem w ciążę.

W związkach tzw. partnerskich na prawdziwe partnerstwo często nie ma miejsca. Czysto teoretyczne równouprawnienie kończy się tam, gdzie zaczyna męski egoizm i lenistwo. O ile żona ma prawo oczekiwać od męża zaangażowania w życie rodzinne, o tyle konkubina — w momencie, gdy pierwsze emocje gasną, często sama przejmuje część obowiązków partnera. Podświadomie bojąc się opuszczenia, porzucenia, prócz ról kobiecych przejmuje też i męskie. Z amerykańskich badań Michaela i Harriet McManus wynika, że przejmuje ona 70 proc. wszystkich domowych zadań i obowiązków.

— Mężczyźnie, bardziej niż kobiecie, potrzebna jest ceremonia, deklaracja, konkret. Miejsce, gdzie publicznie powie: to jest moja wybranka — tłumaczy Olga Żakowicz. — Gdy tego konkretu zabraknie, mężczyzna czuje się „wolny”, ma większe tendencje do zdrad niż kobieta żyjąca w wolnym związku. Kobieta jest bardziej lojalna nawet wtedy, gdy jej partner na to nie zasługuje.

Dzieci urodzonych poza związkami małżeńskimi przybywa. Jeszcze 8 lat temu urodzenia te stanowiły 12 proc. wszystkich urodzeń. Obecnie liczby te wynoszą 21 proc. urodzeń w miastach i 10 proc. na wsiach. Według psychologów, to właśnie dzieci najbardziej cierpią z powodu konkubinatu rodziców. I nie chodzi tu o drastyczne, choć znane z mediów, przykłady molestowania seksualnego przez kolejnego „przyjaciela” mamy. Dużo szerszym problemem jest brak poczucia bezpieczeństwa. Świadomość, że rodzice w każdej chwili mogą się rozstać, brak stabilizacji, działa na psychikę dziecięcą destruktywnie. Kocie łapy drapią.

Miłość jak kawa instant

O duszpasterskich wyzwaniach życia na próbę mówi o. prof. dr hab. Andrzej Potocki, dominikanin, w rozmowie z Agatą Puścikowską.

Agata Puścikowska: Młodzi katolicy mówią: „mieszkamy razem i jest fajnie”. Ślubu nie biorą, bo „najpierw muszą się dorobić”, a przy okazji „sprawdzić”. Gdzie leży przyczyna takich zachowań?

O. Andrzej Potocki: — Ustały racje, dla których wspólne zamieszkanie było zarezerwowane dla pary małżeńskiej. Młodzi życie w związkach nieformalnych uzasadniają: bo bardzo się kochamy, bo tak jest taniej. Ale takie tłumaczenie nie wyjaśnia wszystkiego. Rodzina, niegdyś rzecz święta, coraz częściej bywa uważana za świecką. Cała moralność przesuwa się ze sfery sacrum do sfery profanum. Nie jest już przeżywana religijnie. Desakralizacja rodziny i moralności spowodowała, że norma, dla której wspólne zamieszkanie jest zarezerwowane dla małżeństwa, przestała wiele osób obchodzić. Na to nakłada się propaganda mentalności promującej szybki sukces. Żyjemy w kulturze „instant”: kulturze natychmiastowości, szybkiego efektu. W kulturze, którą można porównać do rozpuszczalnej kawy: nie chce nam się mleć, parzyć, czekać, smakować. Wystarczy wsypać, zalać i pić. Łatwo i dużo. Tak jest i ze związkami: człowiek nie chce czekać, pracować nad związkiem, trudzić się. Chce mieć natychmiast to, co atrakcyjne. A atrakcyjny jest seks.

Chodzi tylko o seks? Większość par żyjących bez ślubu twierdzi, że dużo ważniejsze jest uczucie, partnerstwo, życie bez zobowiązań prawnych, wygoda, możliwość „sprawdzenia się”.

— Wielokrotnie rozmawiałem na ten temat z młodymi i wiem, że dobudowują do swojego życia ideologię, której hasłem jest: „My się kochamy i chcemy być razem”. Ale podstawą ich wyborów i postaw jest dążenie do sukcesu — w tym wypadku do satysfakcji seksualnej. Seks jest wszędzie. Eksponowany i promowany w kulturze medialnej wpływa na młodych ludzi prawie od kołyski. Człowiek, wciąż stymulowany, szuka rozładowania, satysfakcji. A żeby lepiej się poczuć — gdy jego postawa gryzie się z wartościami, w których był wychowywany, dobudowuje przeróżne ideologie. Przed samym sobą, a czasem i przed rodzicami, broni swego wyboru. Seks motywuje do działania.

Mam wrażenie, że właśnie rodzice coraz częściej na takie życie młodym przyzwalają.

— Starsze pokolenie zawiodło. Tradycja wyprawienia weseliska na 200 osób jest ważniejsza niż wiara i moralność. Warstwa towarzyska, obyczajowa ponad religię, przekonania. Ważniejsza jest forma niż treść. Widać, jak słabe jest zakorzenienie wiary i moralności w starszym pokoleniu.

Zawiódł więc Kościół?

— Raczej trzeba winić nieefektywność oddziaływania jego nauki. Bo na temat moralności rodzinnej Kościół uczy z wielkim nakładem środków personalnych i czasowych. Duszpasterstwo rodzin ma dokumenty o przygotowaniu do małżeństwa. To przygotowanie zaczyna się bardzo wcześnie — przez mówienie dzieciom o wartości miłości i rodziny. Przebiega w różnych formach: na katechezie, w duszpasterstwie młodzieży, na kursach przedmałżeńskich i poprzedzających ślub spotkaniach z duszpasterzem. Ale gdy szwankuje podstawowe środowisko — rodzina, to brak gruntu dla nauki Kościoła. I co by się nie mówiło, i jak by się nie mówiło, może to nie dać pożądanych efektów. Na naukach przedmałżeńskich już za późno mówić o czystości.

Spóźnione jest też chyba tłumaczenie dwudziestoparolatkowi, że nie wolno mieszkać z dziewczyną, bo to brzydko i grzech. Ale jak powinni postępować rodzice, których dziecko żyje w konkubinacie?

— Nie potępiać człowieka, ale piętnować czyn. Niektórzy dokonują wyborów niezgodnych z naszymi oczekiwaniami i w jakimś stopniu musimy się z tym pogodzić. Ale wielkim błędem jest postawa „niemieszania się”. Mówienie: „żyjcie, jak chcecie”, to po prostu obojętność i wygodnictwo. W wolnym tłumaczeniu oznacza to: „w nosie mam wybory moralne dziecka”. Rodzice powinni jasno powiedzieć, co jest złem, a co dobrem. Dziecko musi mieć jasność co do stanowiska rodziców. Spóźnione jest besztanie dorosłego człowieka za życie bez ślubu. Trzeba zastanowić się, dlaczego syn czy córka żyją w ten sposób. Może się okazać, że jesteśmy współwinni, bo nawet jeśli daliśmy swoim małżeństwem tzw. dobry przykład, bo wytrzymaliśmy razem 30 lat, przez 25 lat nie mieliśmy czasu dla dzieci. A może wybór naszego dziecka to skutek braku jego więzi z nami. Jeśli dojrzewające dziecko nie znajduje oparcia w rodzicach, kształtuje się ponad miarę autonomicznie. A od autonomii do anarchii bywa już blisko.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama