Nie bój się seksu, czyli kochaj i rób co chcesz

Warto do swojego łóżka zaprosić Pana Boga, przy czym nie jest to staruszek z brodą, jak Go sobie niektórzy wyobrażają...

Nie bój się seksu, czyli kochaj i rób co chcesz

O. Ksawery Knotz, Sylwester Szefer

Nie bój się seksu, czyli kochaj i rób co chcesz

Przyznaję, że ojciec Ksawery Knotz podczas tej rozmowy kilka razy mnie zawstydził. Wydawało mi się, że mnie już nie trzeba uczyć, „jak się robi dzieci”, bo przecież mam ich troje. Jednak dowiedziałem się czegoś nowego. Nie zdawałem sobie sprawy, że seks jest aż tak ważny. Myślałem, że jako chrześcijanin powinienem zadbać przede wszystkim o życie duchowe, życie modlitwy. Ojciec Ksawery pokazał mi, jak ściśle jest ze sobą połączone życie duchowe z życiem intymnym – jeśli jestem blisko Boga, to powinienem usłyszeć i wypełnić to, co Stwórca powiedział kiedyś do Adama i Ewy: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”. Życie intymne, aby było szczęśliwe, wymaga pogłębienia relacji i z Panem Bogiem, i z moją żoną jednocześnie. Przykazanie miłości Boga i bliźniego jest nierozerwalnym, jednym przykazaniem. Jeśli kocham Boga, wyraża się to w miłości bliźniego, jeśli mam żonę, to znakiem przyjęcia Bożej miłości jest dążenie do tego, aby nasze życie seksualne było wspaniałe.
Wielkim kłamstwem jest teza, że poganie w przeciwieństwie do chrześcijan są specjalistami od seksu. Bóg stał się człowiekiem, aby uświęcić to, co ludzkie, w tym także ten zmysłowy wymiar człowieka. Seks chrześcijan ma głębszy, duchowy smak, którego poganie nie znają. Warto do swojego łóżka zaprosić Pana Boga, przy czym nie jest to staruszek z brodą, jak Go sobie niektórzy wyobrażają.

Warto do swojego łóżka zaprosić Pana Boga, przy czym nie jest to staruszek z brodą, jak Go sobie niektórzy wyobrażają

Ojciec Ksawery podaje proste, praktyczne wskazówki, jak odnowić seks w małżeństwie. Aby bardziej pokochać żonę, muszę ją najpierw lepiej poznać, poznać jej duszę i ciało. Jesteśmy inaczej skonstruowani, inaczej odbieramy i rozumiemy wydarzenia, które toczą się w nas i dokoła nas. Muszę nauczyć się żony, tak jak uczę się obcego języka, abym mógł się nim biegle posługiwać. Dla mężczyzny czas miłości zmysłowej zaczyna się w nocy, wystarczy przytulić się do kobiety, aby szybko uruchomić w sobie namiętność. Tymczasem żona, aby była gotowa na współżycie, oczekuje na gesty i słowa miłości dużo wcześniej, najlepiej od pierwszej chwili po przebudzeniu, a potem wiele razy w ciągu dnia. Lubi często słyszeć o tym, że jest kochana, mimo że mężowi może się to wydawać zbyteczne. Lubi też być podrywana, kokietowana, tak jak wtedy, gdy była jeszcze panną. Mężczyźnie łatwiej jest prawić komplementy swojej koleżance w pracy czy sąsiadce niż swojej codziennej, zwyczajnej żonie. A ta żona, jeśli jej to mąż umożliwi, może stać się po 20 – 30 latach małżeństwa wspaniałą kochanką. Seks z jedną jedyną żoną można porównać do wina – im starszy, tym lepszy. Dowie się o tym ten, kto wytrwa, kto nie wyjedzie na „wewnętrzną emigrację”.
Ojciec Ksawery Knotz zachęca, żeby małżonkowie rozmawiali ze sobą na temat seksu, aby szczerze mówili sobie, co lubią, a czego nie lubią. Aby ułatwić to zadanie, ojciec Ksawery próbuje opisać akt seksualny – jak przeżywa go kobieta, a jak mężczyzna. Warto poznać różnice tych doświadczeń, aby wyjść naprzeciw oczekiwaniom swoich partnerów.
Seks małżeński trzeba uwolnić. Pokutuje takie fałszywe wyobrażenie, że frywolne igraszki, erotyczne fantazje i atrakcyjne pozycje są zarezerwowane dla pań (i panów) lekkich obyczajów. Tymczasem to właśnie chrześcijańskie małżeństwo jest najlepszym miejscem dla rozwoju swobodnej miłości, tej duchowej i tej zmysłowej.
Ludziom małej wiary może się wydawać, że jeśli zaproszą Pana Boga do swojego życia intymnego, to powinni zachowywać się tak, jak zachowują się w kościele: smutno, sztywno i poważnie. Nic podobnego. Człowiek, który autentycznie otwiera się na Boga, staje się człowiekiem pełnym radości, także w życiu seksualnym. Ojciec Ksawery Knotz lubi porównywać seks chrześcijan do meczu piłki nożnej. Jest ogromne boisko, duża przestrzeń wolności, niewiele ograniczeń. Mecz jest piękny wtedy, jeśli zawodnicy grają zdecydowanie i efektownie, byle tylko unikali niebezpiecznych fauli.
„Kochaj i rób co chcesz” – pisał św. Augustyn. Czyli im więcej miłości, tym więcej wolności. Bez obaw – to także więcej odpowiedzialności.
Odkrycia na nowo seksu w małżeństwie
życzy


Sylwester Szefer,
mąż Elżbiety

duchowy wymiar seksu

Zakonnik zajmuje się seksem? Myślałem, że sprawy ducha i sprawy ciała to raczej dwa przeciwstawne żywioły?

Tak się tylko wydaje. Nie można człowieka traktować wyłącznie biologicznie, fizjologicznie. Jeśli z relacji międzyludzkich wyrzucimy sferę duchową, to zaczynają się problemy. Kluczem do szczęścia jest połączenie seksualności z duchowością. Dopiero wtedy człowiek zaczyna pełniej przeżywać swoje życie.

Kluczem do szczęścia jest połączenie seksualności z duchowością

Czy chce Ojciec powiedzieć, że im więcej w człowieku ducha, tym bogatsze może być jego życie seksualne?

Tak, ale to nie oznacza, że jak ktoś już jest święty, to nie ma problemów w sferze seksualnej. Po prostu, jeżeli człowiek przeżywa głębiej swoje życie, to nadaje także głęboki sens swojemu życiu seksualnemu. I w tym momencie może rzeczywiście doświadczyć czegoś całkiem nowego. Małżonkowie mogą doświadczyć bardzo głębokiej jedności, która ma już wymiar duchowy. Są ze sobą zjednoczeni równocześnie fizycznie i duchowo.

Wydaje mi się jednak, że kiedyś sferę seksualności w Kościele tłumiono. Życie doskonałe chrześcijanina to było życie ascetyczne, powściągliwe, jak najmniej cielesne…

Pewnie ta sfera była tłumiona, a także niedoceniona, niezrozumiana. Jest ona bardzo delikatna, wrażliwa. Najczęściej tej kwestii wcale nie poruszano, pozostawała ona tematem tabu. Pokolenie naszych dziadków czy rodziców przeszło przez wojnę, która odcisnęła swoje piętno także i w tej dziedzinie. Trzeba pamiętać, że w czasie wojny rozegrało się wiele dramatów związanych z życiem seksualnym. Wiele kobiet było zgwałconych, w ich świadomości czy podświadomości pozostało przekonanie, że mężczyźni są okrutni, straszni, że seks jest paskudny.

Po wojnie o seksie lepiej było nie mówić, żeby przez przypadek nie dotknąć jakiejś głębokiej rany

Kobiety te unikały potem współżycia, nie potrafiły wyleczyć się z traumy, nie było psychologów, żeby im pomogli. To były także problemy mężczyzn, którzy nie powstrzymali agresorów, nie mogli obronić swoich żon i córek. Raczej się o tym nie mówiło, był to temat wstydliwy i my nie wiemy, dlaczego np. ta nasza babcia była taka restrykcyjna, a ona po prostu sobie nie mogła poradzić z tym, że doświadczyła w tej dziedzinie jakiegoś zła. Potem ten przekaz funkcjonował przez dwa, trzy pokolenia, oderwany już od swojego źródła. O seksie lepiej było nie mówić, żeby przez przypadek nie dotknąć jakiejś głębokiej rany. Na szczęście nadeszły lepsze i spokojniejsze czasy i można o życiu seksualnym mówić bez wywoływania jakichś protestów czy strasznych napięć, bo w miarę to wszystko jest poukładane. Obecnie odwrócił się kierunek agresji – okazują ją ci, którzy mają zaburzone życie seksualne: ludzie uzależnieni od pornografii lub ci, którzy popadli w erotomanię w wyniku traktowania sfery seksualnej tylko jako sposobu zaspokojenia siebie samego. Gdy mówię o seksie dobrze i pięknie, atakują oni naukę Kościoła, bo mają całkiem odwrotne doświadczenie. Być może gryzie ich sumienie, że psują sobie i innym życie…

Po wojnie urodziło się wiele dzieci, które poczęły się w wyniku gwałtu. Szczególnie w tej dziedzinie wyróżniali się żołnierze sowieccy, ponoć ok. 20% dzieci urodzonych tuż po wojnie w Niemczech pochodzi z gwałtów żołdaków…

Tak, i wtedy zawsze jest pytanie, kto jest winien tego późniejszego tłumienia seksualności – czy to wina Kościoła, a może jednak Stalina i faszystów? Czy te pobożne kobiety, które chodziły do kościoła i się modliły, ale nie chciały słuchać o seksie, czy działo się to z racji ich pobożności czy też z racji głębokich traum, które przeżyły?

Tłumienie seksualności – to wina Kościoła, a może jednak Stalina i faszystów?

seks z jedną żoną

Kościół zakazuje pewnych rzeczy i stawia ograniczenia, jeśli chodzi o życie seksualne. Wydaje się więc, że ludzie, którzy są poza Kościołem, cieszą się w tej dziedzinie większą wolnością i w konsekwencji mogą mieć więcej doświadczeń seksualnych. Czy życie seksualne chrześcijanina żyjącego według przykazań Kościoła nie jest uboższe ze względu na te ograniczenia?

To nieprawda, że Kościół cały czas ogranicza człowieka. Tak nam się wydaje, jeśli przyjmiemy koncepcję wolności, która mówi, że człowiek powinien robić wszystko, co zechce. Ale tak rozumiana wolność do szczęścia nie prowadzi. Rozmawiając o seksie, pytamy właśnie o szczęście, jak je osiągnąć. Pytamy o miłość, jak ją w pełni rozwinąć. I dopiero w takiej perspektywie widzi się tę wolność inaczej. Miłość dojrzewa wtedy, jeśli po drodze są jakieś ograniczenia czy wyrzeczenia, których wartość się uznaje. Tak jak mama, która widzi sens wstawania w nocy i karmienia dziecka. Po latach wspólnego rozwiązywania problemów, pokonywania trudności małżonkowie mówią, że ich życie staje się pełniejsze, jeden drugiego coraz bardziej kocha. Ich więź jest całkiem inna, niż była na początku, choć już wtedy wydawało im się, że już tak się kochają, że nie można bardziej…

Czy Kościół jednak nie przesadza, zachęcając do tego, co wydaje się przekraczać możliwości ludzkiej natury? Przed ślubem całkowita wstrzemięźliwość, a po ślubie wierność aż po grób. Doświadczenie seksualne tylko z jedną kobietą czy z jednym mężczyzną – to prawie jak celibat, skoro nie skosztowało się nigdy, jak to smakuje z inną osobą.

Jest jednak wielu małżonków, którzy żyją tylko w jednym związku i mają doświadczenie tej jednej jedynej osoby, a do tego nigdy w życiu nie stosowali np. prezerwatywy. Nie poszli z „postępem” i nie zapoznali się z bogatą ofertą tych wszystkich „technologii”, jakie wymyślono dla uatrakcyjnienia seksu. Wierność małżeńska nie jest wbrew naturze. W miłości między mężczyzną i kobietą liczy się tylko ta jedna jedyna osoba i żadna inna.

Bywa tak, że mąż nie ma zamiaru opuszczać żony, a jednocześnie jest w związku z inną kobietą, z którą łączy go namiętność. Czy kontakt z inną kobietą nie może wpłynąć na ubogacenie życia seksualnego z żoną?

To się nazywa po prostu zdrada. Słyszałem kiedyś wypowiedź znanego seksuologa, który radził, aby uczyć się od partnera poza małżeństwem nowych pozycji, nowych pieszczot, nowych doświadczeń, które potem można spróbować przenieść do swojego stałego związku. Czy istnieje taka żona, która ucieszyłaby się z tego, że jej mąż przećwiczył wcześniej tę nową pozycję ze swoją kochanką? Prędzej go rzuci i wtedy mąż może nie zdążyć przekazać jej swoich nowych umiejętności. Ten seksuolog też to dostrzegł i lojalnie ostrzegł, że trzeba rozważyć taką możliwość. Ktoś przewrotny mógłby tutaj doradzić, aby w takim razie dla dobra małżeństwa okłamywać żonę i ukrywać swój „skok w bok”. Wtedy mąż mógłby żonie te swoje nowe bogate doświadczenia przekazywać, a żona zamiast czuć się urażona, odczuwałaby coraz większą satysfakcję. Ten seksuolog nie za bardzo rozumiał, że ani zdrada, ani kłamstwo małżeństwa nie zbudują.

Wierność małżeńska nie jest wbrew naturze. W miłości między mężczyzną i kobietą liczy się tylko ta jedna jedyna osoba i żadna inna

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama