Sewilla

"Camino Vía de la Plata. Z Sewilli do Santiago starożytnym szlakiem"

Sewilla

Daria Urban i Wojciech Kostyk

CAMINO DE LA PLATA
Z Sewilli do Santiago starożytnym szlakiem

ISBN: 978-83-277-0055-1
wyd.: Wydawnictwo WAM 2014

Wybrane fragmenty
Od autorów
Początki
Sewilla

Sewilla

Podmuchy gorącego wiatru uderzały prosto w twarz. Słońce już schowało się za horyzontem, lecz nagrzane ulice i budynki miasta dopiero teraz zaczęły oddawać ciepło. Staliśmy na środku jednego z sewilskich mostów, jak urzeczeni wpatrując się w przepływające pod nami wody Gwadalkiwiru. Na pofalowanej powierzchni rzeki pastelowe niebo mieszało się ze światłami rozlokowanych wzdłuż brzegu knajpek. Gwar prowadzonych przy stolikach rozmów niósł się daleko, podobnie jak zapach przyrządzanych przysmaków. Podświetlona wieża katedry, będąca pozostałością po wzniesionym przez muzułmańską dynastię Almohadów meczecie, wydawała się ociekać złotem. Mnogość otaczających obrazów, świateł, dźwięków sprawiła, że poczuliśmy się jak malutkie dzieci, zafascynowane migoczącymi na bożonarodzeniowej choince świecidełkami. Czas jakby zaczął zwalniać. Nikt się nie spieszył. Każdy, nawet jeśli tylko podświadomie, chłonął magiczną atmosferę zmierzchu, dającego wytchnienie od palącego andaluzyjskiego słońca.

Sewilla

Miasta bywają różne. Niczym ludzie zdają się mieć swoje wady, zalety, cechy charakteru i nastroje. Niektóre są smutne, inne zarozumiałe i ekstrawaganckie. Jeszcze inne urocze, zawadiackie lub hałaśliwe. Sewilla zdawała się wręcz zarażać nieskrępowaną niczym wolą życia, zabawy, płynącą z głębi serca radością i pięknem. To wszystko można było wyczuć w tętniących życiem uliczkach, w smaku zimnej sangrii i śmiechu przechodniów.

***

Nie wiem, ile czasu spędziliśmy wpatrzeni w otaczające nas miasto. Z pewnością jednak pochłonęło nas ono całkowicie, wypierając zmęczenie i trudy dotychczasowej drogi. A mieliśmy na koncie dopiero lot z Poznania do Alicante — portowego miasta w południowo-wschodniej Hiszpanii, nocleg na plaży (przerwany o godzinie trzeciej nad ranem, gdy leżąc spokojnie w śpiworach, nagle zdaliśmy sobie sprawę, że rozlokowaliśmy się na drodze potężnego traktora, który sprzątał plażę), następną podróż samolotem — tym razem już do Sewilli, i drogę z lotniska do centrum. Ta ostatnia kosztowała nas nieco nerwów, choć z drugiej strony stanowiła niezłe wprowadzenie w tajemnicę andaluzyjskiego temperamentu.

Sewilla

Kierowca autobusu, regularnie kursującego między lotniskiem a centrum, pędził wąskimi uliczkami z zawrotną prędkością, siejąc popłoch zarówno wśród zmotoryzowanych, jak i pieszych. Nie robiąc sobie nic z palących się czerwonych świateł i przybierając minę godną Antonio Banderasa, rozmawiał z jadącymi Hiszpankami, odwracając ku nim spojrzenie znacznie częściej, niż należało dla zachowania bezpieczeństwa pasażerów. Całe szczęście, że nie musieliśmy patrzeć ciągle z przerażeniem przez przednią szybę, bo naszą uwagę skutecznie zaprzątało inne zagrożenie w postaci latających po autobusie walizek podróżnych, które pod wpływem karkołomnych wiraży pojazdu z wdziękiem fruwały nad naszymi głowami.

Tym sposobem znaleźliśmy się w Sewilli — u początku naszej drogi. Rozważania nad pięknem miasta przerwała nam coraz bardziej nagląca potrzeba znalezienia noclegu. Wprawdzie spędzanie nocy w dziwnych miejscach, takich jak plaże, różnej maści ławki i dworce już nieraz zdarzyło nam się w podróżniczej karierze (to historie w stylu „Jak przeżyć, wydając euro dziennie”), to jednak tym razem byliśmy bardzo zmęczeni i chcieliśmy po raz ostatni przed wyruszeniem w drogę zakosztować luksusu (luksus = przepełniony, najtańszy hostel w mieście, ale przynajmniej jest łazienka!). Według znalezionych w Internecie informacji najlepiej było skierować się do hostelu Triana Backpackers, w którym można nie tylko przenocować, ale i zaopatrzyć się w credencial. Jest to rodzaj paszportu pielgrzyma w formie złożonej w harmonijkę malutkiej książeczki, gdzie obok kilku informacji o drodze i rubryczki na dane osobiste znajduje się spora tabelka z kwadratowymi polami na zbierane po drodze pieczątki. Są one obowiązkowo przybijane w każdym schronisku — tzw. albergue, w którym spędziło się nocleg. Przyjęcie do takiego przybytku uwarunkowane jest właśnie posiadaniem credencialu, gdyż to on poświadcza naszą pielgrzymią tożsamość. (Chociaż równie mocnym świadectwem jest ciągnący się za pielgrzymem zapaszek, wyczerpany wyraz twarzy, poparzenia słoneczne oraz tu i ówdzie powiewające bandaże). Pieczątki można też zebrać w wielu innych miejscach, takich jak bary czy zabytkowe kościoły. Oprócz zapewnienia nam miejsca w schronisku, credencial służy również do tego, by pochwalić się przed innymi pielgrzymami liczbą stempelków, a także by po przybyciu do celu otrzymać dokumenty zaświadczające o przejściu Camino, ale o tym później...

Poszukiwanie hostelu nie należało do najłatwiejszych, mimo że ów przybytek nazywał się Triana, mieścił się przy ulicy Triana, która to z kolei znajdowała się w dzielnicy Triana... O ile z dzielnicą poszło dość łatwo, to znalezienie ulicy przestało być sprawą oczywistą. Na pytanie o nią towarzyszyło nam tylko wymachiwanie rękami, zdziwione spojrzenia i wyjaśnienia, że przecież właśnie znajdujemy się w dzielnicy Triana. W końcu przejęta naszym losem grupka podpitych Hiszpanów zaczęła włóczyć się z nami po najciemniejszych zaułkach, przypadkowo wpadając prosto na szukany hostel. Sewilla

Okazało się, że nazwa ulicy to nie po prostu Triana tylko Rodrigo de Triana (na cześć marynarza, który płynąc na statku Kolumba jako pierwszy dojrzał amerykański ląd), co i tak nie kojarzyło się z niczym naszej grupce wesołych przewodników. Podziękowaliśmy za pomoc i z trudem wymawiając się od wspólnego imprezowania, zniknęliśmy za ciężko kutą bramą hostelu. Tam dostaliśmy poszukiwane przez nas credenciale i wraz z pierwszą pieczątką staliśmy się oficjalnymi pielgrzymami. Niestety koszt noclegu przekroczył nasze twardo wyznaczone limity, lecz przyjazna recepcjonistka znalazła dla nas w sąsiednim schronisku miejsce po znacznie korzystniejszej cenie. Pozostał nam tylko krótki spacer i po chwili mogliśmy ze spokojem wyciągnąć się na skrzypiących łóżkach. Pod powiekami przesuwały się obrazy miejskich uliczek, a w uszach nie cichł jeszcze gwar wieczornego życia. Byliśmy w magicznym mieście, w którym rozpoczynała się nasza wędrówka.

***

Mimo że wzywała nas droga, postanowiliśmy pozostać w Sewilli jeden dzień, by nacieszyć się jeszcze andaluzyjską stolicą. Miasto w  promieniach słońca było jednak czymś zupełnie innym niż w nocy. Już około godziny dziesiątej nawet najbardziej zacienione zakamarki zaczął wypełniać taki żar, że trudno było złapać oddech, a wyjście z hostelu wydawało się wręcz bohaterskim wyczynem. Nie wróżyło to najlepiej naszej wyprawie. W końcu mieliśmy zamiar pod tym samym słońcem przemierzać po trzydzieści—czterdzieści kilometrów dziennie. Z nadzieją uznaliśmy, że po prostu nie zdążyliśmy się jeszcze przystosować do panującego tu klimatu po opuszczeniu naszej deszczowej Polski, i  od razu z zapałem zabraliśmy się za nadrabianie strat. A  jak lepiej sobie poradzić, jeśli nie naśladując miejscowych? Zatem? Sjesta!

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama