Duch Indochin

Zatoka Ha Long - może zostać wpisana na listę 7 cudów świata

Duch Indochin

Sceneria Zatoki Ha Long najlepiej oddaje ducha Indochin — dawnej kolonii francuskiej. Autor zdjęcia: Romek Koszowski

Nie są to wprawdzie Mazury, ale szansa na wpisanie na listę nowych siedmiu cudów świata ogromna. Wietnamska Zatoka Ha Long konkuruje m.in. z polskimi jeziorami w międzynarodowym plebiscycie.

Kto nie był w Zatoce Ha Long, nie zna Wietnamu. Tak przynajmniej twierdzili chińscy pisarze. Hasło podchwycili spece od marketingu turystycznego, dzięki czemu rocznie zatokę odwiedza około trzech milionów osób, spragnionych dotknięcia z bliska ducha dawnych Indochin. Moda na Spadającego Smoka (jak należy tłumaczyć wietnamskie Ha Long) zaczęła się jednak na dobre po światowej premierze filmu „Indochiny”, będącego echem pewnej nostalgii za utraconą francuską kolonią. Pamiętną rolę właścicielki plantacji kauczuku zagrała Catherine Deneuve. Sceny z dryfującą między skałami łódką dwojga uciekających kochanków pobudziły wyobraźnię globtroterów, pragnących zaliczyć kolejną białą plamę na mapie.

Hasło o poznaniu Wietnamu przez Ha Long jest wygodne dla władz komunistycznych, bo zachwyconym turystom pozwala uwierzyć, że krótkie rozmowy z zaprogramowanymi przewodnikami dają im wiedzę o prawdziwym Wietnamie. Niezależnie jednak od wszystkich kontekstów i podtekstów, ważniejsze są czyste i niepowtarzalne „okoliczności przyrody”, dla których warto poświęcić przynajmniej dwa dni żeglugi między wystającymi z wody tysiącami bajecznych skał.

Ryż, wieprzek i Ho Chi Minh

Wybieramy najmniej ciekawą, ale najbezpieczniejszą opcję wycieczki: z licencjonowanym przewodnikiem. Najbezpieczniejszą dla nas, bo stwarzającą przynajmniej chwilowo pozory, że głównym celem naszego pobytu w Wietnamie jest wtopienie się w tłum turystów i przytakiwanie wyuczonym formułkom przewodników o dobrobycie i równości, jaką przyniosły działalność ojca narodu, Ho Chi Minha, i zjednoczenie kraju pod sztandarem sierpa i młota. Trzygodzinna droga z Hanoi (stolicy Wietnamu) do Ha Long to na szczęście nie tylko azjatycka angielszczyzna przewodnika, ale też autentyczne życie ulicy, z tysiącami skuterów, na których można przewieźć wszystko: od wystającego na dwa metry w prawo i lewo złomu, po przywiązanego do góry nogami wieprzka, próbującego gwałtownymi ruchami przerwać trzymające go więzy. Po cudownym wydostaniu się z zatłoczonego Hanoi, niemal przez dwie godziny można oglądać przez okno ciągnące się bajeczne pola ryżowe i głęboko pochylonych rolników w charakterystycznych stożkowych kapeluszach, stojących godzinami w wodzie. Idealny sposób na reumatyzm w niedalekiej przyszłości i ciężki chleb dużej części społeczeństwa.

Kup pan coś

Ha Long wita nas setkami czekających na swój rejs turystów. Jest marzec, ostatni miesiąc przed zaczynającym się w kwietniu wilgotnym, deszczowym i nieznośnie upalnym okresem, a zatem ostatnia szansa na w miarę spokojne podróżowanie po Wietnamie w temperaturze zaledwie 30 stopni Celsjusza na Północy i 36 na Południu. Ha Long znajduje się w północno-wschodniej części kraju. Już po kilku minutach nasz statek zostawia daleko w tyle hałaśliwe miasteczko. Odtąd liczy się tylko baśniowa sceneria zatoki. Blisko 2000 wysp na obszarze 1500 km kwadratowych na początku lat 90. zostało wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Zdecydowana większość wysp jest niezamieszkana, za to niemal połowa posiada jakąś nazwę. Zaledwie kilkuset mieszkańców tego dużego obszaru zajmuje przede wszystkim największą wyspę Cat Ba oraz swoiste osiedla rybaków, zbudowane na łodziach i bambusowych tratwach.

Wody Ha Long znane są z obfitości różnych gatunków ryb i innych owoców morza, dlatego rybacy nie mogą narzekać na połowy. Przy każdej okazji, gdy statek cumuje w jakimś miejscu, nagle ze wszystkich stron nadpływają łodzie i rozlega się nieustanne „Buy something!” (kup coś), przekrzykujących się i zachwalających swoje produkty kobiet. Nie wiadomo właściwie, czy na krępujący zwrot „My Lord” odpowiedzieć „My Lady”, dowartościowując zmęczone kobiety, czy po prostu wyciągnąć parę tysięcy dongów wietnamskich i kupić zupełnie niepotrzebne gadżety lub bardziej przydatne wino i ryby. Załoga statku ostrzega przed kupowaniem od handlarzy z łodzi. To jasne, wolą, żeby zasilić budżet właściciela statku. I zastrzegają, że chociaż butelka wina z łodzi jest tańsza, to już za jej otwarcie na pokładzie... zapłacimy o wiele więcej.

Ha Long czy Mazury?

Jedna ze skał wystających z wody na ponad 200 m dostępna jest dla turystów. Miejsce odkryli w XIX wieku Francuzi. Oświetlone wnętrze ukazuje nam setki metrów bajecznych korytarzy i przestronnych sal, w których kształty ścian pozwalają dostrzec, co tylko wyobraźnia pozwoli. Przewodnik zwraca uwagę na jedną z „figur”, mającą przypominać Matkę Bożą. — To postać z religii katolickiej, Dziewica Maryja, rozumiecie, tak? — zwraca się uprzejmie do grupy złożonej gównie z turystów z krajów europejskich, USA i Kanady.

Noc w Zatoce Ha Long tylko pobudza wyobraźnię o grasujących tu jeszcze sto lat temu piratach, dla których setki skał w kształcie maczugi — charakterystycznych także w górach wietnamskich — stanowiły doskonałe kryjówki i punkty wypadowe na zaskoczonych żeglarzy. Na jednej z wysp swoją rezydencję miał Ho Chi Minh, przywódca wietnamskich komunistów, którzy wypędzili z Indochin francuskich kolonialistów. Nie do końca jasne jest, czy to właśnie tę wyspę Ho podarował jednemu z radzieckich kosmonautów. Przewodnicy milczą na ten temat.

Tablica „Głosuj na Ha Long” przy brzegu przypomina, że Mazury mają poważnego konkurenta w rozdmuchanym medialnie plebiscycie na nowych siedem cudów świata. Konkurent groźny, to fakt. Ale przecież to nie Mazury...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama