Wolontariat zmienił moje patrzenie na świat

Z perspektywy czasu widzę, jak wiele wolontariat zmienił w moim patrzeniu na świat - dzieli się młoda żona i lekarka.

Na początku lipca 2019 roku wyjechałam na trzymiesięczny wolontariat do placówki położonej w miejscowości Dilla w Etiopii. Niewiele wiedziałam o tym, jak funkcjonuje sama placówka i jak ma wyglądać moja pomoc. Jako studentka medycyny przygotowałam przed wyjazdem walizkę pełną lekarstw, sprzętu medycznego i opatrunków, o które prosiła mnie przełożona misji.

Na miejscu dowiedziałam się, co należy do moich obowiązków i dość szybko wczułam się w rytm funkcjonowania placówki. Dzień był przepełniony różnymi obowiązkami, ale i na przyjemności można było znaleźć czas. Oto jak wyglądał mój dzień:

Budziłam się o 5, aby zacząć dzień od porannych ćwiczeń i biegania. Potem szybko brałam prysznic i szłam na mszę na 6.30. Wspólnie siostrami i Mariuszem jadłam śniadanie. O 8 byłam już pod kliniką, aby przywitać się i pomodlić wspólnie z pracownikami. Pacjentów przyjmowaliśmy do godziny 10. Do moich obowiązków należało robienie zastrzyków, opatrywanie i zaszywanie ran, wydawanie lekarstw. Na początku kontrolowała mnie siostra z Ekwadoru, która jest lekarzem. Potem robiłam wszystko sama. Przez pierwszy miesiąc zaraz po powrocie z kliniki mieliśmy z Mariuszem godzinną naukę języka amharskiego. Muszę przyznać, że bardzo ułatwiło mi to komunikację z pacjentami w klinice. Mogłam dowiedzieć się, kiedy pacjent otrzymał ostatni zastrzyk albo wytłumaczyć, że przed założeniem opatrunku muszą najpierw się umyć. Dzieci w oratorium też chętniej podchodziły do nauki, kiedy próbowałam się porozumieć w ich języku.

Po południu był obiad. U sióstr zawsze jedzenie było zróżnicowane. Dzięki temu, że mieliśmy własny ogród, na stole nie brakowało warzyw. Jedzenie było zawsze pyszne i różnorodne. Nie brakowało także narodowego specjału, czyli yndzary. Jest to placek o konsystencji ciasta naleśnikowego, ale o bardziej neutralnym smaku, który Etiopczycy jedzą dosłownie ze wszystkim. Porównałabym ją do naszego chleba. Ja także zajadałam się nią razem z pikantnym sosem. Po obiedzie była chwila odpoczynku.

O godzinie 14 zaczynało się oratorium. Razem z Mariuszem prowadziliśmy dwugodzinne lekcje języka angielskiego, a potem godzinę gier i zabaw. Dzieciaki przyjęły nas bardzo ciepło i widać, że cieszyły się z naszej obecności. Podczas gier wiele z nich gromadziło się wokół nas, aby wspólnie się pobawić. Codziennie przychodziło do oratorium około 150-250 dziewczynek. Nie bylibyśmy w stanie się nimi wszystkimi zająć, gdyby nie lokalna młodzież, która angażowała się w organizacje zajęć.

O 18 różaniec i zaraz po nim kolacja. Niekiedy wieczorami można było odpocząć. Innym razem przygotowywaliśmy się na następny dzień. W soboty rozważaliśmy Ewangelię. Dzień kończył się zazwyczaj po 23.

Wiadomo, że nie każdy dzień wyglądał tak samo. Siostry znajdywały nam różne obowiązki, dzięki którym nigdy nie dokuczała mi nuda. W weekendy sami organizowaliśmy sobie wycieczki albo braliśmy udział w różnego rodzaju uroczystościach. Udało nam się nawet uczestniczyć w typowym etiopskim weselu.

Jadąc do Etiopii, nie miałam wielkich oczekiwań ani nie budowałam sobie wyobrażeń, jak wyglądać będzie życie tam na miejscu. Jechałam z nastawieniem: biorę to, co przygotował dla mnie Pan Bóg i postaram się z nim nie kłócić, jakby coś jednak zrobił nie po mojej myśli. Oczywiście były trudne i piękne chwile. Najciężej było chyba wstać rano z łóżka. Na szczęście cały trud i zaangażowanie było po stokroć wynagradzane wdzięcznością osób, którym pomagałam. Uśmiech – to najlepszy prezent, jaki dostawałam każdego dnia od dziesiątek dzieci w oratorium, pacjentów kliniki czy naszych sióstr. Nie potrzeba było więcej, aby działać.

Z perspektywy czasu widzę, jak wiele wolontariat zmienił w moim patrzeniu na świat. Przebywanie z tamtejszymi ludźmi pokazało mi, że nie potrzeba posiadać, wygrywać i zdobywać więcej, aby być szczęśliwszym i dawać ludziom radość. Cieszę się, że zdecydowałam się na wyjazd i nie zmieniłabym swojej decyzji. Zgłoszenie się na wolontariat zajęło mi prawie 3 lata. Dość długo, ale chyba wielu z nas ma obawy, myśląc o tak dalekich podróżach, do kraju, którego nie znamy. Dzisiaj wiem, że niepotrzebnie się obawiałam i decyzję mogłam podjąć szybciej. Cóż, może ktoś z Was też się waha i zastanawia czy jest gotowy? Bardziej gotowy nie będziesz. Jeśli masz pragnienie wyjazdu i chęci do pomocy to bądź pewny, że więcej nie potrzebujesz.

Wspomnienia z wolontariatu towarzyszą mi niemalże każdego dnia. Zwłaszcza kiedy wieczorem zdejmuje krzyż misyjny dany mi podczas posłania. Razem z Mariuszem też lubimy sobie powspominać tamten okres, a i siostry mile zaskakują nas telefonami.

Przez ostatni rok dość sporo zmieniło się w moim życiu. Stałam się zarówno żoną i lekarzem. Nie ukrywam, że mając większą świadomość, na czym polega pomoc i jakie są potrzeby, czekam na właściwy moment mojego życia, aby wrócić tam ponownie i nieść pomoc medyczną. Czy się uda? Nie wiem. Po raz kolejny staram się nie nastawiać, ale brać i cieszyć się kartami, jakie rozdaje mi Ten z góry.

Kasia Biała (Boryczka)
Dilla, Etiopia

Więcej zdjęć do artykułu znajduje się na stronie misjesalezjanie.pl

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama