Uratowane życie

Ojciec Paweł Gałła SVD jest misjonarzem na Madagaskarze

Ojciec Paweł Gałła SVD jest misjonarzem na Madagaskarze. Swoje dojrzewanie do powołania odczytuje jako dar od Pana Boga, a swoje życie postrzega jako służbę. Na misjach przeżył wiele pięknych i trudnych chwil. Wielkim przeżyciem dla niego jest to, że udało mu się uratować ludzkie życie. Nie raz...

- Powołanie misyjne - cóż można o nim napisać ? Można raczej zapytać: Co takiego fascynującego było w powołaniu Apostołów? Przecież Jezus przechodziwszy obok nich, wypowiadał tylko jednozdanie: “Pojdź za Mną!”, a oni zostawiali wszystko i podążali za Nim. Czy w tychwy darzeniach jest coś nadzwyczajnego? Według mnie nie. Pan Bóg powoływał i powołuje w tak prosty sposób, że prościej już chyba nie można – rozpoczyna swoje świadectwo ojciec Paweł Gałła.

Nie inaczej jest i teraz

- Często na spotkaniach z przyjaciółmi i dobrodziejami misji ludzie zadają mi pytanie o to, dlaczego zostałem misjonarzem. Odpowiadam im tak samo prosto, jak proste było to Jezusowe zawołanie, czyli: zostałem misjonarzem, ponieważ zostałem do tego powołany.

Zwolniony z pracy, rąbałem drewno w szopie, by po pójściu następnie do swojego pokoju, wziąć do ręki kalendarzyk werbistowski, otworzyć i przeczytać: „Przyjmujemy na Braci Zakonnych i Kapłanów…”. Napisałem zatem pod wskazany adres i dostałem odpowiedź bardzo szybko, dziwiąc się, że poczta tak sprawnie funkcjonuje. W liście odpowiednie formularze do wypełnienia i pismo, w którym zostałem poinformowany, że mam tylko dwa tygodnie na skompletowanie dokumentów oraz prośba o przywiezienie wszystkiego do domu zakonnego w Warszawie. Tak też uczyniłem – opowiada po latach misjonarz, dodając, że dziś Pan Bóg w ludzkiej postaci, czyli Jezus, nie przechadza się między nami i nie wypowiada, tak jak kiedyś, tych znamiennych słów: „Pojdź za Mną!”, ale podaje nam tak proste znaki, że nie ma żadnego problemu z ich odczytaniem. Jednak, dla pełnego obrazu, trzeba wyjaśnić, że zarówno znaki, jak też ich odczytanie to niewątpliwie wyjątkowe dotknięcie łaski Bożej.

Werbista

Konsekwencją decyzji była formacja zakonno–misyjna w Zgromadzeniu Słowa Bożego. Najpierw roczny postulat w Laskowicach Pomorskich i Górnej Grupie, później roczny nowicjat w Chludowie k. Poznania, aby następnie udać się do Nysy na dwuletnie studia filozoficzne, a później czteroletnie studia teologiczne w Misyjnym Seminarium Duchownym Księży Werbistów w Pieniężnie. - Tam też dokonywały się wielkie dzieła Boże, bo właśnie tam otrzymałem swoje przeznaczenie misyjne, czyli Madagaskar. Potem śluby wieczyste i święcenia diakonatu, aby w maju 2002 roku przyjąć święcenia kapłańskie – mówi kapłan. - Wszystko to miało mnie przygotować do pracy misyjnej - dodaje.

Madagaskar

- Na wschodnim brzegu Madagaskaru, w okolicach miejscowości Mananjary, mieszka plemię Antambahoka. „Stolicą” tego plemienia jest miejscowość leżąca wzdłuż Kanału Pangalana o nazwie Ambohitsara Est. Tak się złożyło, że w tej samej miejscowości mieści się centrum misyjne parafii Ambohitsara. Pracowałem w tej parafii ponad pięć lat. We wspomnianym plemieniu nie akceptuje się bliźniąt. Jeżeli więc kobieta je urodzi, to zostawia i odchodzi, tak jakby się nic nie stało. Według plemiennych wierzeń, bliźnięta są nieczyste, sprowadzając nieszczęścia na rodzinę i dlatego tak są traktowane. Kiedyś istniał zwyczaj oczyszczania bliźniąt polegający na tym, że kładziono dzieciaki na drodze, a następnie tą samą drogą przeganiano stado byków. Jeśli dzieci przeżyły, zostawały oczyszczone i jako takie mogły być zaliczone do klanu rodzinnego. Podobno ten zwyczaj zachował się w niektórych miejscowościach. Z całą pewnością nie praktykuje się już tego „dzieciobójstwa” w Ambohitsara. Nie udało mi się wprawdzie przekonać miejscowych królów do zmiany podejścia do bliźniąt, ale udało się przynajmniej wynegocjować z nimi to, żeby nie zabijano dzieci, tylko by przynoszono je do mnie. Propozycja spodobała się i ogłoszono w okolicy, że bliźnięta przyjmuje o. Paweł z misji. Zabierałem więc owe dzieci, chrzciłem je w naszym kościele, później zaś załatwiałem sprawy administracyjne związane z przyjęciem zrzeczenia się praw rodzicielskich, a następnie zabierałem dwa biberony i dzieci do łódki i zawoziłem do najbliższego miasteczka – Mananjary, gdzie znajduje się dom dziecka, przygarniający bliźnięta. W taki sposób udało mi się uratować od strasznej śmierci ośmioro dzieci. Niestety, czworo z nich zmarło w niedługim czasie po porodzie. Czworo żyje i ma się dobrze, nadal mieszkając w tym samym domu, w którym znalazły schronienie – mówi misjonarz.

Ojciec Paweł zawsze, gdy tylko ma okazję, odwiedza dzieci i – jak sam mówi - nadziwić się nie może, jak szybko rosną „jego” pociechy, myśląc równocześnie o tym, że gdyby ich rodzice zobaczyli je teraz, to może przyjęliby te skarby... Oni jednak bardzo obawiają się reakcji innych i konsekwencji ze strony miejscowych królów.

- Misja, jaką mi Pan powierzył, jest dla mnie osobistym dotknięciem Jego ręki. Przede mną na tym miejscu pracowało trzech kapłanów i żaden z nich nie miał podobnego doświadczenia. Wiedzieli, że bliźnięta nie były akceptowane, ale nigdy nie dotarła do nich wiadomość, że się właśnie w wiosce urodziły. Jako misjonarze pracowali bardzo dobrze, ale widać Pan Bóg nie pozwala wszystkich spraw załatwić jednemu misjonarzowi. Zostawia coś dla innych. Misje rosną w siłę właśnie dzięki Jego łasce. Chwała Mu za to – kończy swoje świadectwo werbista.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama