Misjonarze wśród swoich

70 lat Towarzystwa Chrystusowego - zgromadzenia prowadzącego duszpasterstwo polonijne

Dokładnie nie wiemy, ilu Polaków żyje poza granicami naszego kraju. Niektóre źródła mówią aż o 2/3. Zapewne wielu z nich z Ojczyzną łączą jedynie praprzodkowie i nazwisko, bo już ich dziadkowie ledwie mówili po polsku. Jednak szeregi Polonii stale zasilają nowi emigranci. Z myślą o nich wszystkich powstało w XX wieku Towarzystwo Chrystusowe dla Polonii Zagranicznej. Liczy około 500 członków, a w samych Stanach Zjednoczonych liczbę Polonii szacuje się na 10 milionów.

Pomysł założenia zgromadzenia mającego zajmować się duszpasterstwem wśród Polonii zrodził się w pierwszej połowie XX wieku. Wcześniej nie brakowało przypadków księży, którzy wyjeżdżali z Polski do wychodźców, jak się wtedy nazywało emigrantów. Jednak pojedynczy księża bez wsparcia odpowiednio zorganizowanych struktur nie mogli działać dość skutecznie, a z całego świata docierało wołanie Polaków o polskiego księdza.

Na te wołania odpowiedział prymas August Hlond, który postanowił założyć Towarzystwo Chrystusowe. Pierwszym przełożonym zgromadzenia uczynił ks. Ignacego Posadzego.

— To nie był przypadek, bo zarówno prymas Hlond, jak i ksiądz Posadzy dużo podróżowali po świecie i widzieli kłopoty żyjących często w biedzie polskich emigrantów — mówi ks. Sławomir Murawka SChr, redaktor naczelny miesięcznika „Msza Święta”.

Formalnie zgromadzenie powołano do życia jesienią 1932 roku z Domem Macierzystym w Potulicach. W 1939 roku Towarzystwo Chrystusowe liczyło 20 księży, 90 kleryków i około 200 braci. Wojna brutalnie przerwała rozwój zgromadzenia.

— Wielu księży swój „chrzest bojowy” przechodziło w obozach pracy, głównie na terenie hitlerowskich Niemiec, czy to z powodu zesłania, czy wyjeżdżając z własnej woli — opowiada ks. Murawka.

Po wojnie chrystusowcy również nie byli w stanie wypełniać założeń swojego charyzmatu, bo do 1956 roku po prostu nie mogli wyjechać z kraju. Dopiero po „odwilży październikowej” mogli opuszczać Ojczyznę, aby „głosić Chrystusa polskim emigrantom i przekazywać wartości naszej religijnej tradycji, kultury, języka i patriotyzmu”, jak pisze z okazji 70-lecia zgromadzenia ks. Tadeusz Winnicki, przełożony generalny Towarzystwa Chrystusowego.

Małe ojczyzny

Chrystusowcy pracują dzisiaj niemal w 20 krajach świata. Prowadzone przez nich parafie znajdziemy w USA, Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii, Brazylii, Argentynie, Urugwaju, Wielkiej Brytanii, Niemczech, we Włoszech, Francji, Hiszpanii, a także w Republice Południowej Afryki i Islandii.

— Wielkim wyzwaniem dla Zgromadzenia stał się poradziecki Wschód. Na terenie Białorusi, Ukrainy i Kazachstanu żyje ogromna rzesza Polaków, których nawet zwykle nie nazywa się emigrantami, bo oni przecież nigdzie nie emigrowali — opowiada ks. Sławomir Murawka.

Praca chrystusowców na Wschodzie jest więc ogromnym wkładem w dzieło Kościoła misyjnego.

Nadal największą Polonią jest ta amerykańska, szacowana nawet na 10 milionów.

— Za „polskie” miasto czy wręcz drugą Warszawę uchodzi Chicago, bo niektórzy twierdzą, że mieszka w nim około miliona osób z Polski czy polskiego pochodzenia. Sporo Polaków mieszka również w Nowym Yorku czy Detroit. Właśnie głównie w tych miastach zapoznają się z Ameryką nasi emigranci — mówi ks. Murawka.

Towarzystwo Chrystusowe prowadzi również parafie w Los Angeles czy San Francisco, na Florydzie, a więc także w bardziej „egzotycznych” miejscach.

— Wielu Polaków, którym się udało, dorobili się i już coś potrafią, decyduje się na osiedlenie choćby w Kalifornii, Teksasie czy w Arizonie. To ludzie bardzo zaradni, którzy dosyć szybko sami organizują się w polonijne wspólnoty i wtedy sami proszą o polskiego księdza — wyjaśnia ks. Sławomir Murawka.

W Ameryce Południowej na przykład księża spotykają często już piąte pokolenie polskich emigrantów. Tak jak ich przodkowie, są głównie rolnikami rozsianymi po interiorze Brazylii, po Argentynie czy Urugwaju. I choć wiele nazw miejscowości zabrzmi tam nader swojsko, to polski obyczaj i kulturę często restaurowali tam właśnie chrystusowcy. Kolęda, czy zwyczaj dzielenia się opłatkiem, upowszechniły się nawet wśród rodowitych Brazylijczyków czy Włochów.

Jeszcze inaczej wygląda dzisiaj Polonia europejska, chociaż liczba emigrantów wcale nie maleje.

— Górnicza północ Francji, tradycyjne regiony polonijne, nie są już polskim obszarem. Do kościołów przychodzi zaledwie po kilkadziesiąt osób, często mocno po siedemdziesiątce. Za to w świątyniach parafii na przedmieściach wielkich ośrodków, jak Paryż czy Lyon, pojawiają się setki młodych ludzi — zapewnia nasz rozmówca.

Podobnie jest we Włoszech czy w Niemczech, choć ten ostatni kraj to osobna historia... W Anglii, która stanowi jeszcze inny rozdział opowieści o Polakach, duszpasterze mocno rozróżniają Polonię stara i nową, a każda z nich niesie zupełnie odrębne zadania.

Nie tylko Polacy

Towarzystwo Chrystusowe z założenia miało służyć Polakom na emigracji, być pomostem łączącym ich z Ojczyzną. Nic dziwnego, że chrystusowcami byli sami Polacy. To się ostatnio zmienia, bo wśród obecnych kleryków niemal jedna trzecia to obcokrajowcy, głównie ze Wschodu. Ale nie tylko.

— Najczęściej są to ludzie pochodzenia polskiego, choć zdarzają się wyjątki. Towarzystwo uczyniło już takowe na rzecz ludzi, którzy dali wyraz swemu zaangażowaniu na rzecz polskiej wspólnoty — podkreśla ks. Murawka.

Chrystusowiec, choć ma służyć rodakom, musi być przygotowany na różnorodność warunków pełnienia misji. — Ludzie na obczyźnie bardzo potrzebują wsparcia. Życie z dala od kraju, często z dala od rodziny, nierzadko żąda od człowieka zapłacenia swojej ceny — podkreśla ks. Murawka.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama