Każda technika jest tylko techniką

Rozmowa z abp. Johnem Foleyem o Kościele i jego stosunku do massmediów (rozdział 2)

ARCYBISKUP JOHN PATRICK FOLEY W ROZMOWIE Z ULRICHEM BOBINGEREM

BÓG W GLOBALNEJ WIOSCE

Tłumaczenie Monika Rodkiewicz

Wydawnictwo "M" Kraków 2002

Tytuł oryginału: Gott im globalen Dorf
© Copyright by Sankt Ulrich Verlag GmbH, Augsburg
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo "M", Kraków 2002

ISBN 83-7221-349-6

Wydawnictwo "M"
ul. Zamkowa 4/4, 30-301 Kraków
tel./fax (012) 269-34-62, 269-32-74, 269-32-77
http://www.wydm.pl
e-mail: wydm@wydm.pl



Każda technika jest tylko techniką

Rozważając sytuację dzisiejszych mass mediów i obserwując, jaki rodzaj informacji jest rozpowszeczniany wszędzie na świecie, czy jesteśmy w stanie dzisiaj uczciwie powiedzieć, że media mogą być uważane za dar od Boga, tak jak o tym mowa już w encyklice "Miranda prorsus", wydanej przez Piusa XII? A później mamy "Inter mirifica", dekret Soboru Watykańskiego II o społecznych środkach komunikacji, który mówi: "Kościół-Matka jest świadomy, że środki te, właściwie użyte, oddają rodzajowi ludzkiemu wielką przysługę, ponieważ przyczyniają się niemało do odprężenia i ubogacenia ducha oraz szerzenia i umacniania Królestwa Bożego. Wie jednak również, że ludzie mogą ich użyć przeciw zamierzeniom Stwórcy, obracając je na własną szkodę." Czy - kiedy oglądamy dzisiejsze programy telewizyjne - możemy powiedzieć, że są darem Boga?

Każda nowa technika jest zawsze tylko techniką. Każde nowe narzędzie jest tylko narzędziem. Telewizja to medium, za pośrednictwem którego można zrobić dużo dobrego albo dużo złego. Tak jak inne narzędzia, i telewizja jest do naszej dyspozycji - musimy jednak używać ich odpowiedzialnie. Jestem zwolennikiem każdego technicznego postępu, jaki jest możliwy. To zadziwiające, co postęp człowiekowi już umożliwił.

Ale czy nie powinniśmy uważniej przyjrzeć się osobom, które są odpowiedzialne za programy TV? Znamy ich nazwiska, ale czy nie powinno nas zainteresować to, kim są i jakie mają zamiary? Ci ludzie obiecują nam np., że na ich stacji będziemy mogli wybierać ze stu programów. Świetnie, będzie można wybierać - powiemy. Ale potem okazuje się, że każdy program kosztuje ileś marek, dolarów, lirów czy euro. I już z oglądania zostaje wyłączona ta grupa ludzi, której na to nie stać. Z tych 100 kanałów 10, 20 lub 30 epatują widza przemocą, pornografią i zbrodnią. W jaki więc sposób możemy zbadać, czy zamiarem ludzi odpowiedzialnych za program TV jest ubogacenie społeczeństwa? Polecenie "possideat et dominetur" Bóg skierował do całej ludzkości, ale nie skierował go do stacji CNN czy też do pana Berlusconiego, włoskiego cara medialnego.

Ma pan rację. Podobało mi się to, w jaki sposób dawniej w Stanach Zjednoczonych regulowano przekaz masowy. Funkcjonowała lokalna kontrola stacji nadawczych i lokalne prawo własności. Liczba stacji, jaką można było mieć, ograniczała się do pięciu bądź sześciu miejscowych rynków, przy czym wszyscy nadawcy mieli obowiązek służenia dobru publicznemu. Ponieważ istniało lokalne prawo własności, ludzie byli bardziej świadomi odpowiedzialności za swój region oraz zdawali sobie sprawę z obowiązku służenia ludziom. Oni wiedzieli, że jeżeli ich celem nie będzie dobro publiczne, stracą licencję. Dzisiaj te minimalne wymagania wobec nadawców zniknęły.

To znaczy, że będziemy świadkami coraz większej koncentracji w mediach. Zapytam wobec tego jeszcze raz: czy współczesne mass media są darem Boga?

Tak, ale media są instrumentami w rękach ludzi i to oni decydują, czy z ich pomocą będą czynić dobro czy zło. - Koncentracja w mediach zawsze stwarza pewne zagrożenie, ponieważ media mają w swoich rękach to, czego ludzie oczekują i o czym myślą. Ograniczone są także wtedy możliwości kontroli nadawców pod względem rzeczywistej służby dobru publicznemu. Sądzę, że taka minimalna kontrola mediów, o jakiej wspominałem wcześniej, była dobra. Jednocześnie stacje mogły nadawać także programy popularne. Dzięki temu, że kontrola funkcjonowała, nadawcy musieli uwzględnić także te grupy społeczne, które bez tej kontroli byłyby przez nich zapomniane. Poza tym nakładano na stacje obowiązek nadawania kilku poważnych programów, które być może nie cieszyły się najwyższą oglądalnością, ale miały za zadanie informować ludzi o tym, co się dzieje na świecie.

A więc likwidacja kontroli w mediach to zły kierunek?

Wręcz tragiczny. Oznacza to w konsekwencji politykę wolnej ręki. Jeżeli wszystko jest dozwolone, trzeba stworzyć ochronę dla osób starszych i słabszych oraz dla dzieci. Dotyczy to wszystkich dziedzin. A na mediach spoczywa, przede wszystkim, obowiązek informowania i kształcenia, dlatego uważam, że nie można zlikwidować wszelkiej kontroli mediów i stworzyć sytuacji anything goes(*). Jej skutkiem byłby powszechny upadek wartości. Mówię to z amerykańskiego punktu widzenia, bo u nas nie ma publicznie finansowanej telewizji.

Ale myślę, że dzisiaj różnice pomiędzy telewizją publiczną a prywatną się zacierają, szczególnie jeżeli chodzi o publiczne i niepubliczne "wiadomości-show", jak się je dziś czasem nazywa. Może taki przykład: kiedy przed kilkoma laty Niemcy brały udział w operacjach militarnych przeprowadzanych przez NATO przeciwko Jugosławii, za czasów dyktatury Slobodana Miloszewicza, pierwszym zadaniem niemieckich jednostek był udział kilku okrętów wojskowych w "operacji embargo", na Adriatyku. Na jednym z tych okrętów był zespół telewizji publicznej. Z kamerą i mikrofonem reporterzy podeszli do jednego z niemieckich żołnierzy i zapytali go: "Czy pan się boi?". Na co ten odpowiedział żartem: "Tak, boję się, że dostanę choroby morskiej na wzburzonym morzu". Później w telewizji poszedł materiał: "Tak, boję się", i tu nastąpiło cięcie! To także jest publiczna telewizja w Niemczech.

To jest nieuczciwe.

Owszem. I takie zachowania są coraz częstsze, dotyczy to zarówno stacji publicznych jak i prywatnych. Inny przykład. Swego czasu reporterzy serwisów informacyjnych udali się po materiał do Albanii. Było to przed kilkoma laty, w czasie zamieszek wiosennych. Nikt wieczorem nie mógł wyjść z domu. Zakaz obowiązywał od siódmej wieczorem do siódmej rano następnego dnia. Rzeczywiście strach było wyjść, każdej nocy dochodziło do strzelaniny na ulicach. Już następnego ranka szefowie redakcji w Berlinie, Atlancie i w innych miastach dzwonili do swych reporterów z pytaniem: "Zarejestrowaliście czołgi? Agencje podały, że w nocy ulicami jechały czołgi." Reporterzy odpowiadali: "Nie wyjdziemy w nocy na ulicę, zastrzelą nas!" Na co szefowie redakcji: "Dobrze, ale my chcielibyśmy mieć czołgi."

I co zrobili reporterzy?

Ponieważ agencje rzeczywiście o tym doniosły, następnego wieczora wszystkie ekipy reporterskie nie udały się wprawdzie na ulice, ale na poddasze hotelu, gdzie mieścił się, ku wielkiej radości dziennikarzy, ogródek z barem. Wszyscy pili piwo - i stamtąd obserwowali ulice. Za każdym razem, gdy reporterzy i kamerzyści słyszeli czołgi, odstawiali swoje piwo i podbiegali do balustrady, gdzie były zamontowane kamery. Rezultatem tych działań były zbyt ciemne zdjęcia. Czołgi po prostu jechały ulicami, nic się nie działo. Mimo to każda z ekip przekazała następnego dnia swój materiał do redakcji. To było naprawdę komiczne. Moje pytanie jest takie: czy jesteśmy w stanie zmienić taką sytuację? Czy krytykując twórców tych audycji, przywołamy ich do rozsądku? Czy też trzeba by się zwrócić także i do tych, którzy te programy oglądają? Może ludzie lubią, żeby się coś działo, i chcą oglądać czołgi?

Myślę, że w sprawozdaniach z miejsc, gdzie toczy się wojna czy dzieją się akty przemocy, ludzie chcą oglądać właśnie wojnę i przemoc. Dotyczy to szczególnie telewizji, ale także zdjęć w prasie. Byli wielcy fotografowie, którzy robili zdjęcia z wojen, proszę sobie przypomnieć Roberta Caprę i jego zdjęcie umierającego żołnierza. Zdjęcia są obrazowe, a obraz może powiedzieć więcej niż tysiąc słów. Ludzie chcą widzieć obraz tego, co się dzieje. Najlepiej jest, jeżeli widzimy zdjęcia i otrzymujemy do tego analizę zdarzenia. Ale jeśli dostajemy tylko samą analizę, bez zdjęć, to jest to prostu nudne, obawiam się.

Ale tym, co my dzisiaj aż za często oglądamy w telewizji, są zdjęcia bez komentarza.

Co może nas wprowadzać w błąd, na pewno.

Jak Ksiądz Arcybiskup myśli, jaką misję, albo zadanie mają do spełnienia media u początku nowego tysiąclecia? Jeżeli Ksiądz Arcybiskup zgadza się z tym, że w mediach źle się dzieje, co należałoby zmienić w środkach masowego przekazu i w świadomości ludzi odpowiedzialnych za podawanie informacji?

Powinien funkcjonować odpowiedzialny, ustanowiony przez państwo przepis, który nakładałby na środki masowego przekazu obowiązek służenia dobru publicznemu. Myślę tu przede wszystkim o mediach elektronicznych. Taki wymóg jest potrzebny. Zalecałbym także zmniejszenie liczby częstotliwości, które może posiadać jedna osoba bądź organizacja. Sądzę, że koncentracja mediów jest niebezpieczna dla społeczeństwa.

Czy Ksiądz Arcybiskup sądzi, że jest szansa, żeby ludzie znowu zaczęli wierzyć mediom? Bo w tej chwili tak nie jest. W Niemczech przeprowadzono taki eksperyment, że ludzie przychodzili do kiosków z prasą i prosili o "gazetę z kłamstwami". Większości z nich podano, bez słowa komentarza, największy niemiecki dziennik, "Bildzeitung".

Rzeczywiście tak było?

Tak, dostawali "Bildzeitung", bulwarową gazetę, którą codziennie kupuje ponad cztery miliony ludzi. Gazeta więc rozpowszechnia kłamstwa, mimo to jednak ludzie nie przestają jej kupować. Czy istnieje wobec tego szansa, żeby media odzyskały nasze zaufanie? Może ten przepis, o którym Ksiądz Arcybiskup mówił, pomógłby w tym?

Z gazetami jest inaczej. Nie można ich tak po prostu, jak radio czy telewizję, regulować przepisami, bo częstotliwości nadawania to dobro publiczne. Można regulować to, w czyim będą posiadaniu, ale w wolnym społeczeństwie naprawdę nie można kontrolować treści gazet. Byłoby tragedią, gdyby państwo ingerowało w treści prasowe albo w przekazywane przez radio czy telewizję wiadomości. Niestety, w ten sposób tworzy się tak zwany gust powszechny, którego nie można nazwać szczególnie dobrym. Tym, co powinno zacząć funkcjonować, jest edukacja medialna w szkołach. Wykładamy - w szkołach literaturę - tymczasem literatura naszych czasów to media. Na takich kursach należałoby pokazać uczniom, jak powstają programy telewizyjne oraz poddać analizie sposób, w jaki zdobywa się uwagę widza. Wie pan przecież, że w amerykańskiej telewizji zawsze dokładnie przed emisją reklam pokazują coś, co zmusza widza, żeby nie odchodził od telewizora, albo żeby zaraz po reklamach wrócił przed odbiornik ...

Zazwyczaj jest to cliffhanger(*)...

Cliffhanger, no właśnie. Ludzie wiedzą o tym, że to jest, ale czy wiedzą także, jak takie rzeczy powstają? Tak więc analiza tego, jak powstaje profesjonalny program telewizyjny, jaki kształt powinien mieć prawidłowy serwis informacyjny czy jak zbudowana jest gazeta, wydaje się nieodzowna. W ten sposób ludzie będą przynajmniej lepiej poinformowani i być może bardziej skłonni do tego, żeby kupić gazetę, która z większą odpowiedzialnością traktuje informacje, lub wybiorą program bardziej obiektywny i wyczerpujący temat. Bo jeżeli tej szansy, szansy ukształtowania ludzi na świadomych konsumentów medialnych nie wykorzystamy, wówczas telewizji damy tylko jedno zadanie: żeby była opiekunką do dzieci i bawiła telemaniaków, którzy siedzą i wpatrują się w szklany ekran - oglądają wszystko, co leci, bez żadnego krytycznego, konstruktywnego wyboru. Sądzę więc, że powinniśmy wychowywać ludzi na świadomych i krytycznych konsumentów środków masowego przekazu, które w rzeczy samej są darem Boga.

opr. mg/mg




Każda technika jest tylko techniką
Copyright © by Wydawnictwo "m"


« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama