Wywiad z Tomkiem Kamińskim

Wywiad z Tomkiem Kamińskim, twórcą piosenki autorskiej

Wywiad z Tomkiem Kamińskim

ZK: Tomek Kamiński czyli Torunianin, mąż, ojciec, a potem artysta - śpiewający poeta, skrzypek, kompozytor, świadek. To szybki, skrótowy opis Twojej osoby dla tych, którzy jeszcze nie zdążyli Cię poznać. Czy właściwa kolejność?

TK: Stanowcze TAK. Najpierw odpowiedziałem sobie wiele lat temu na fundamentalne pytanie, co jest dla mnie najważniejsze. Jaka duchowość będzie prowadziła mnie przez życie czyli po co tutaj jestem i co mam do zrobienia zanim trafię tam, gdzie wszyscy mamy nadzieję dotrzeć? Gdybym odpowiedział sobie, że moją drogą i miłością jest muzyka, to byłaby to taka sama głupota, jak stwierdzenie, że hydraulik albo murarz kocha to, co robi. To jest tylko praca! Natomiast małżeństwo i rodzina, to powołanie do MIŁOŚCI. To zadanie na całe życie i zajmowanie się MIŁOŚCIĄ w sposób mądry, dojrzały, NIEODWOŁALNY. Pracę można zmieniać co chwilę. Małżeństwa i rodziny NIGDY. Muzyka jest dla mnie tylko i wyłącznie formą wykorzystywaną do oprawy słowa i spotkań ze słuchaczami.

ZK: - Jesteś posiadaczem jakiejś ksywy?

TK: W szkołach - KAMYK, na allegro - Tomekamyk :-)

ZK: Sprytne! Istniejesz w muzycznym świecie, w mediach jako twórca chrześcijański, religijny, katolicki, jako autor muzyki religijnej. To jest prawda, ale przecież niepełna, bo przede wszystkim jesteś twórcą „piosenki autorskiej”, pod rękę chodzisz z bluesem i jazzem... Czujesz się zaszufladkowany, zamknięty w getcie pod hasłem „muzyk chrześcijański”? A jeśli tak to kiedy to odczuwasz?

TK: W szufladzie „chrześcijańskiej” nie bardzo się znajduję, bo ona jest wypełniona prawie w 100% przez naszych braci odłączonych i inne „kościoły”, niekoniecznie akceptowane przez Kościół Powszechny, do którego należę ja i większość Polaków. Scena chrześcijańska jest także pewnego rodzaju parasolem dla różnych sekt, o czym nie mają czasami pojęcia organizatorzy z Kościoła katolickiego, dlatego wolę określać to, co robię PIOSENKĄ AUTORSKĄ i oczywiście być świadkiem tego, że bycie i uczestniczenie w życiu Kościoła katolickiego może nie jest jedyną, ale na pewno jest OSTATECZNĄ DROGĄ do WIDZIALNEJ MIŁOŚCI jaką jest BÓG. Mówię to z całym i należytym szacunkiem dla dzieła Ekumenizmu, które niestety trochę inaczej wygląda i działa z perspektywy zwykłego człowieka. Nie mogę też i nie chcę zamykać się na inne środowiska. Często śpiewam dla ludzi, którzy z kościołem nie mają nic wspólnego, a Bóg dla nich nie istnieje. Czy to znaczy że są gorsi? Nie! Napisałem nową pieśń gdzie fragment tekstu brzmi: ”Nie wybranym, ale wszystkim dał nadzieję”...

ZK: Czy trudno jest Ci się przebić do szerszych kręgów odbiorców z Twoją muzyką, z tak wyraźnym przekazem? Jaka jest Twoja najskuteczniejsza droga do Publiczności?

TK: Najskuteczniejszą drogą jest SPOTKANIE. Szerszą czy raczej liczniejszą publiczność zdobywa się poprzez media, a w mediach komercyjnych - TVP też jest telewizją komercyjną — nie ma czasu na spotkanie. Ja mam czas dla siebie, swoich bliskich i innych ludzi. To chyba da się wyczuć podczas spotkań ze mną ponieważ osób poświęcających mi swój cenny czas jest zazwyczaj bardzo dużo. To, że nie ma mnie w mediach uznawanych przez nie same za najważniejsze (ha, ha, ha) to następstwo moich wyborów, o których wcześniej pisałem. Tam nie ma miejsca dla osób, które dają świadectwo tego, że życie z jedną kobietą w nierozłącznym, sakramentalnym związku małżeńskim jest jedynym wyborem dla kogoś, kto chce wybrać takie powołanie. Lobbing ludzi mediów jest taki, że bez nich artysta nie istnieje. Jeśli nie ma go w medialnej przestrzeni to nie ma go nigdzie. A to NIEPRAWDA. Ja bez pomocy mediów żyję z grania i śpiewania całkiem dobrze i utrzymuję sam cztery osoby. Ale żeby było wszystko jasne muszę przyznać, że nie mówię tego z żalem czy pretensją o to, że mnie nie chcą w telewizji. Taki świat! Gdybym chciał być bardziej popularny, to dokonywałbym innych wyborów. Nie można być świadkiem JESZUA i być tak popularnym jak Michel Jackson, jak chcieli niektórzy artyści chrześcijańscy w programie Pospieszalskiego. Wracając do mediów publicznych i komercyjnych, to trzeba jednak przyznać, że pracuje tam wielu wspaniałych ludzi. Niektórych znam osobiście.

ZK: Wiele koncertujesz, lubisz kontakt z żywą Publicznością. Wielka uwagę przykładasz do spotkań z drugim człowiekiem, z tym bliskim, znajomym, ale też — co dużo trudniejsze — z obcym, spotkanym przypadkowo, czy na koncercie. Mówisz, że spotkanie to dar, talent, a jednocześnie zadanie. Dlaczego to dla Ciebie takie ważne?

TK: To dla nas wszystkich bardzo ważne zadanie! Nie mogę tego oczywiście wiedzieć z całą pewnością, ale mam wrażenie, że to właśnie z czasu poświęconego drugiej osobie będziemy kiedyś szczególnie rozliczani. Nie można zajmować się miłością w sposób dojrzały i mądry nie spotykając się z drugim człowiekiem.

ZK: Swoje koncerty, czy aranżowane spotkania z ludźmi wolisz określać jako głoszenie „Ewangelii rodziny”, a nie jako spotkania ewangelizacyjne. Dlaczego?

TK: Bo nie jestem ewangelizatorem. Jestem świadkiem wyboru powołania do życia w rodzinie i mogę o tych doświadczeniach opowiadać godzinami. O miłości, która rodzi się i przemienia podczas trwania małżeństwa, o problemach z wychowaniem dzieci, itp. To są sprawy, których dotykam codziennie z moją żoną. Ewangelizować to znaczy prowadzić do Boga. To Jan Paweł II i jemu podobni prowadzą nas do Niego, a nie artyści.

ZK: Dwa lata temu wydałeś książkę „Żyć w szkole Miłości”. Intrygujący tytuł, intrygująca szkoła...

TK: To szkoła, w której trwamy całe życie. Zamiast streszczać wolę do niej Państwa odesłać ale warto abyśmy uświadomili sobie, że miłość, to proces czyli coś, co się przeobraża, zmienia, trwa aż do naszego końca. To szkoła, z której nie da się wypisać. Warto abyśmy mądrze kierowali tym procesem i uczyli się od najlepszych nauczycieli.

ZK: To podpowiedzmy Czytelnikom, gdzie mogą spotkać tę książeczkę i wszystkie Twoje płyty?

TK: Właściwie tylko podczas spotkań ze mną i poprzez moją stronę internetową www.kaminski.net.pl

ZK: W tej samej książce piszesz m.in., że Bóg-Artysta szczególnie upodobał sobie artystów i szczególnie ich powołał. Pomaga im. Dlaczego więc tak wielu artystów nie dostrzega lub odrzuca tę pomoc? Ze wstydu, z wygody? Żyjesz w tym świecie od lat, znasz takie życie. Czy rzeczywiście łatwiej jest w tym świecie zaistnieć, odnieść sukces właśnie bez Boga?

TK: Oczywiście! Bez Boga Ojca, Jego Syna, Ducha Świętego i Matki Bożej. Każdy inny bóg czy bogowie są mile widziani. No i oczywiście nie można być katolikiem. Dobrze widziane i kojarzone z sukcesem są także konkubinaty czy związki homoseksualne. Wystarczy poczytać kolorowe pisma. Tam roi się od recept jak zostać gwiazdą. Myślę, że artyści boją się lub nie mogą, z różnych przyczyn, przyznać do swojej szczególnej bliskości Poznania. Jan Paweł II pisał pięknie w liście do artystów o tym, że niektórzy z nich są zaledwie pyłkiem w całym Bożym zamyśle. Bycie pyłkiem to nie to samo co bycie Bogiem, a niektórzy tak o sobie myślą.

ZK: Dlaczego odszedłeś z zespołu „Nocna Zmiana Bluesa”, którego zresztą jesteś współtwórcą? Sporą, część życia i przygody z muzyką spędziłeś właśnie w tej Ekipie...

TK: To były piękne czasy dla młodego chłopaka, ale niekoniecznie dla młodego męża i ojca...

ZK: Coś jakby „zew rodziny i stabilności”? (śmiech)

TK: Może zew, a może potrzebę do tego aby z bawiącego się życiem młokosa przeobrażać się powoli w dojrzewającego wreszcie do świata ludzi i obowiązków mężczyzny. Jest czas na dojrzewanie fizyczne, zabawy i jest czas na pytania o naszą duchowość. Po co tu przyszedłem na te kilkadziesiąt lat? Co mam robić ze swoimi talentami i jakie powołanie wybrać? To są fundamentalne pytania i trzeba je zadać sobie w odpowiednim czasie. Znamy przecież osoby, które nie zadają sobie tak trudnych pytań, albo robią to za późno i wiemy jak bardzo ranią siebie i innych.

ZK: Jak, kiedy odkryłeś Boga w swoim życiu? A raczej jak Pan Bóg znalazł Ciebie? Nie spadłeś z konia, nie zobaczyłeś Go jak św. Paweł, ale — sam przyznałeś — wcześniej też nie zawsze byłeś grzeczny... (śmiech)

TK: Spadałem z konia wiele razy, ale to nie wtedy doznawałem olśnienia. Na szczęście rodzice zadbali o moje sakramenty w odpowiednim wieku. Jak o nie potem dbałem, to rzeczywiście inna sprawa. Myślę, że nie odbiegałem zbytnio od normy. No może troszeczkę (śmiech). Moje wychodzenie z letniości - tak bym ten stan nazwał - zbiegło się z małżeństwem. Nie powiem nic nowego jeśli przypomnę, że to właśnie mądre kobiety prowadzą, nas mężczyzn, do świata dużo ciekawszego, niż świat rzeczy i zabawek. Tym światem piękniejszym jest świat osób, w którym kobiety lepiej się poruszają, a on z kolei prowadzi wprost do spotkania z Bogiem.

ZK: Przedstawmy Czytelnikom Twoją Rodzinę...

TK: Żona Barbara, pierworodny Mateusz - lat 20, Monika - 19 i Jan Paweł - 5.

ZK: Nazywasz siebie świadkiem rodziny i życia rodzinnego. Do kogo szczególnie kierujesz swoje świadectwo?

TK: Do młodych osób, aby nie lękały się podejmowania takich decyzji. To prawda, że są trudne, ale trudniej jest żyć w raniących wszystkich wokół tzw. wolnych związkach czy związkach homoseksualnych. Trudniej nie podejmować żadnych zadań, trudniej nie wybierać żadnego z powołań. To wtedy jesteśmy przegrani. Powołanie do życia w małżeństwie i rodzinie, to niewątpliwy trud, ale jednocześnie najpiękniejsza przygoda, jaka może spotkać tu na ziemi dwoje ludzi. To zajmowanie się już tu, na naszej ziemi MIŁOŚCIĄ nie z tej ziemi!

ZK: Zajrzyjmy jeszcze do Twojej „Szkoły Miłości”. „Rodzina to wyprawa, w której mogą brać udział tylko dzielni ludzie. To miłość tylko dla orłów” (str. 38) i dalej: „Wspólnota rodzinna to najmocniejsza formacja dla mocnych”, „Rodzina jest zadaniem dla mocnych i odważnych ludzi” (str. 72). Co powiesz młodym kobietom i mężczyznom, którzy jednak - widząc wokół siebie przykłady zdrad małżeńskich i rozbite rodziny - zwyczajnie boją się decyzji o małżeństwie, których przeraża tak poważne zobowiązanie?

TK: Powiem, żeby nie powielali tych błędów. Rodziny i małżeństwa rozbite są - przepraszam za słowo - medialne. Nie dajcie sobie wmówić, że taka jest norma. To nie normalne odchodzić od małżonka i rodziny, ale na szczęcie to margines. Coraz szerszy, ale margines. A jeśli chodzi obowiązki, to potraktujmy je jako radosny wybór, a nie zakazy. To wielka radość móc nie cudzołożyć, nie kłamać, nie odchodzić, nie zabijać. To są radosne a nie smutne wybory.

ZK: W książce mówisz o różnicy między tolerancją a miłością do człowieka: „Empatia zakorzeniona w miłości, a nie w tolerancji” - zaciekawiło mnie to zdanie. Tolerancja to o wiele za mało? Rozwiń, proszę, tę myśl...

TK: Empatia pojmowana jako zdolność do wsłuchiwania się w to, co komunikuje nam inny człowiek werbalnie lub przez swoje zachowanie jest metodą na spotkanie tylko wtedy, kiedy wyrasta z miłości. Tolerowanie świata, w którym żyje inny człowiek, bez troski o jego dobro jest zaprzeczeniem miłości. Miłość do bliźniego, to chęć przemienienia go w jeszcze lepszą osobę. To zatroskanie o jego dobro i szczęście. Jeśli utożsamiamy się zbytnio ze światem swojego rozmówcy, tolerując w nim wszystko, to nie możemy mu pomóc. A przecież o to w końcu chodzi.

ZK: Co jest największym wyzwaniem dla Ciebie, jako mężczyzny, męża i ojca?

TK: W tej chwili naszego małżeństwa to trud wprowadzania naszych starszych dzieci w dorosłość. To bardzo burzliwe przejście. Nie wiem czy nie bardziej niż moje... (śmiech)

ZK: No, tak. Na usta cisną się słowa „a za moich czasów...”. Idźmy dalej - co jest największą ambicją dla Ciebie, jako artysty?

TK: Jako artysta jestem spełniony i mało ambitny, ale jako osoba ludzka dopiero zaczynam wchodzić w taki wiek, który pozwala mężczyźnie zbliżać się do tego tajemniczego świata osób, w którym Wy - kobiety trwacie od dawna.

ZK: Trudno zaprzeczyć! Trwamy i całkiem dobrze nam idzie poruszanie się w tym świecie osób. Zresztą jesteście(mężczyźni, mężowie) jego znaczącą częścią...

TK: To oczywiste. Kobieta, to nie tylko kusicielka rodem z raju ale osoba prowadząca nas mężczyzn do Dobra. Kobiety są stworzone do Dobra ponieważ tylko one dają Życie. To właśnie z tego powodu bardziej usprawiedliwiamy błądzących mężczyzn, niż kobiety! Mężczyźni są tylko częścią, jak pięknie powiedziałaś, tego świata, a nie pępkiem, jak by chcieli.

ZK: Kiedy się skupiasz i „ostro” pracujesz to domownicy muszą chodzić na palcach, czy Rodzina pomaga Ci w twórczości?

TK: No właśnie to chciałem zakomunikować, że nie pracuję ani ostro, ani ciężko. Jeśli coś tworzę, to wtedy, kiedy nie przeszkadzam rodzinie. Lubię ostatnio tworzyć na zadany temat, ale to się nie często zdarza.

ZK: W jaki sposób leniuchujesz, co sprawia, że odpoczywasz? Łowisz ryby, uprawiasz sport, śpisz?

TK: Nie lubię nic nie robić. Jeździłem konno ale mi się znudziło i wolę łapać ryby z Jasiem. W tym roku mamy zamiar trochę podróżować. Zaczęliśmy od wiosennej Afryki, latem chyba Korsyka i zobaczymy co dalej.

ZK: Mieszkasz za/przed Toruniem. Dlaczego wyprowadziliście się z Rodziną „do lasu”?

TK: Bo tu jest spokój. Środek lasu. Jordan. Malutka parafia. Nie lubimy dużych miast.

ZK: Jeszcze pytania z gatunku „całkiem prywatne”. Jeśli to nie jest zbyt osobiste to opowiedz jak poznałeś i jak „zdobyłeś” swoją Towarzyszkę życia - Basię?

TK: Ja zdobyłem???!!! To Basia mnie zdobyła i dzięki Bogu, bo dalej bym się pewnie bawił, i żył jak 43-letni kawaler. A tak trwamy w sakramentalnym i płodnym związku małżeńskim 21 lat i jak Bóg da to potrwamy dalej.

ZK: Czyli pociągnęła Cię sobą i za sobą... (śmiech)

TK: Ale drąży... (śmiech). Coś mnie bardzo do Basi ciągnęło ale wtedy to było uczucie. Teraz Miłość jest coraz mądrzejsza, głębsza i dojrzalsza. Wbrew temu co mówią głupi ludzie w małżeństwie z dnia na dzień może być tylko lepiej. Coraz więcej mądrej miłości nas łączy. Pod warunkiem, że zajmujemy się MIŁOŚCIĄ - procesem, a nie uczuciem. Uczucia mijają, a mądra, dojrzewająca MIŁOŚĆ trwa nieodwołalnie.

ZK: Lubię opowieści o zaręczynach! Możesz opowiedzieć w jaki sposób oświadczyłeś się swojej Żonie? Jak wyglądała ta ceremonia?

TK: To była „komuna” i zamiast kwiatów sprezentowałem Basi kurtkę dżinsową. To było wiele więcej warte.

ZK: Ha, ha, ha. I padłeś na kolano?

TK: Jakby to powiedzieć... Padłem trochę wcześniej... (śmiech).

ZK: Dobrze. Nie naciskam, bo to Wasze wspomnienia! W jaki sposób szukasz kontaktu ze swoimi dziećmi? To pewno nie zawsze łatwe, szczególnie kiedy dziecko staje się młodzieżą... Jaką masz metodę na to, by być blisko i mieć z nimi kontakt?

TK: Teraz ze starszymi mamy osłabione kontakty. My wychodzimy na drogę z pierścieniem i szatą złoconą, a oni gonią gdzieś za życiem. Ale czekamy...

ZK: Ot, życie! Jakie masz plany artystyczne na najbliższą i tę dalszą przyszłość?

TK: W czerwcu - nowa płyta „Muzyczne listy do Młodych”. Już jest nagrana. Pod koniec roku - kolędy. Nie wyszło nic z płytą „Live in Chicago”, ale będę apelował. I spotkania z ludźmi, jak tylko mnie będziecie zapraszać.

ZK: Jak Czytelnicy mogą się z Tobą kontaktować?

TK: www.kaminski.net.pl i

ZK: Dziękuję za rozmowę. Życzę powodzenia w twórczości muzycznej, ale przede wszystkim w Szkole Miłości... Państwa odsyłam na autorską stronę Tomka Kamińskiego, gdzie można zapoznać się z jego pełną biografią, historią twórczości i płytami.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama