W pajęczej sieci

Recenzje filmów "The Body (Pytanie do Boga)" oraz "Stigmata (Stygmaty)"

Pytanie do Boga
(The Body)
USA 2000,
reżyseria — Jonas McCord,
występują: Antonio Banderas, Olivia Williams, Derek Jacobi, John Wood, Jason Flemyng i in. Monolith Films

Stygmaty
(Stigmata)

USA 1999,
reżyseria — Rupert Wainwright,
występują: Patricia Arquette, Gabriel Byrne, Jonathan Pryce, Nia Long, Thomas Kopache, Rade Sherbedgia i in.
102 min. Monolith Films

Ogólnoświatowa organizacja pod szczytnymi hasłami troski o dobro człowieka dąży do bezwzględnej i niczym nieograniczonej władzy nad umysłami ludzi, a swoje totalitarne zapędy realizuje, wykorzystując wzniosłe ideały i najszlachetniejsze pragnienia natury ludzkiej. Chwaląc prawdę, którą stawia na pierwszym miejscu pośród innych wartości, sama zbudowana jest na kłamstwie i zrobi wszystko, aby nie zostało ono ujawnione. Jej tajni agenci docierają na koniec świata — wszędzie tam, gdzie ów fałsz mógłby zostać ujawniony. W obronie swojej pozycji nie cofnie się przed niczym, nawet przed morderstwem.

Jeśli ktoś zastanawia się, o jaką organizację chodzi, spieszę z wyjaśnieniem, że nie jest nią żadna terrorystyczna, komunistyczna czy faszystowska międzynarodówka, lecz Kościół katolicki z papieżem i Kurią Rzymską na czele. Taki właśnie jednoznacznie negatywny obraz Kościoła wyłania się z dwóch filmów amerykańskich, jakie w okresie wakacyjnym pojawiły się na naszych ekranach.

Pierwszy z nich, „Pytanie do Boga” Jonasa McCorda, w zasadzie podejmuje istotne zagadnienia z zakresu teologii, ważne nie tylko dla uczonych, lecz także dla każdego świadomego chrześcijanina: Co oznacza wiara w zmartwychwstanie? Czy musi ona zakładać przeświadczenie o pustym grobie? Czy Chrystus mógł zmartwychwstać, pozostawiając jednocześnie swe doczesne szczątki w grobie? Czy empiria może stanowić zagrożenie dla tez wiary? Tym kwestiom, przynajmniej teoretycznie, miała służyć fabuła filmu; teoretycznie — gdyż w rezultacie skoncentrowała się na kiepsko skonstruowanej intrydze sensacyjnej, osnutej wokół zagadkowego znaleziska archeologicznego, jakim jest grobowiec ukrzyżowanego mężczyzny z czasów Chrystusa. Tak ważne pytania o istotę wiary ustępują miejsca wątkowi romansowemu, ukazującemu miłość prowadzącego dochodzenie jezuity do pięknej pani archeolog, a także wewnątrzkościelnym rozgrywkom, których celem jest zatuszowanie całej sprawy, o ile szkielet zostanie bezsprzecznie zidentyfikowany jako należący do Chrystusa. W tej bowiem sytuacji hierarchia kościelna utraciłaby rację bytu, a co za tym idzie władzę. Zatem prawda nie może ujrzeć światła dziennego. To, co miało szanse zaistnieć jako dobry film religijny, rozmyło się ostatecznie w kiepskim kinie sensacyjnym, kierującym się przeciw Kościołowi jako instytucji.

Drugi ze wspomnianych na wstępie filmów to „Stygmaty” Ruperta Wainwrighta, utrzymane w stylu horroru sprawnie łączącego egzotykę, nadprzyrodzoność i magię napawającą grozą. Zgodnie z dobrze znanym z tego typu produkcji schematem przyczyną wszelkich mrożących krew w żyłach zdarzeń jest pochodzący z peryferii naszej cywilizacji przedmiot, z którym związana jest tajemnicza siła, przekleństwo czy dusza kogoś zmarłego. Tym razem jest nimź różaniec, który, jako pamiątka z podróży, trafia do młodej areligijnej dziewczyny (Patricia Arquette). Od tego momentu bohaterka zaczyna dziwnie się zachowywać — najpierw na jej ciele pojawiają się pierwsze stygmaty, co zostaje ukazane w szybko montowanych sekwencjach, łączących teraźniejszość z obrazem kaźni na Golgocie, a następnie zaczyna w transie mówić i pisać po aramejsku.

„Stygmaty” nie ograniczają się jednak tylko do prostego zastąpienia w utartym schemacie jakiegoś pogańskiego kultu czy systemu magicznego religią chrześcijańską, co już samo w sobie byłoby niesmaczne. To — podobnie jak poprzednio — film z wyraźną tezą. Oto, gdy cała sprawa staje się głośna, do jej zbadania zostaje oddelegowany specjalny wysłannik Watykanu (również jezuita), aby ocenić, czy rzeczywiście mamy do czynienia z cudem. Jego dochodzenie szybko pokazuje, że za tajemniczymi wydarzeniami kryje się przerażająca prawda — przez dziewczynę przemawia duch zmarłego biblisty, który nie chce dopuścić do zatajenia przez Watykan tekstu nowo odkrytej ewangelii. Zawarta w niej mowa Chrystusa z Wieczernika ukazuje bowiem zupełnie inną wizję Kościoła od tej, która realizowana jest od dwóch tysięcy lat. Krótko mówiąc, w jej świetle władza kluczy jest bezpodstawną uzurpacją. Łatwo się oczywiście domyślić, że najwyżsi rangą hierarchowie zrobią wszystko, by nie dopuścić do ujawnienia prawdy.

Chociaż oba filmy poruszają się w kręgu ważnych problemów religijnych, trudno je uznać za choćby nieudolną — jak to niejednokrotnie bywa w kinie amerykańskim — próbę odpowiedzi na nurtujące ludzi pytania. Są raczej przykładem kina rozrywkowego, które poszukuje coraz to nowych tematów, by zaskoczyć widzów czymś oryginalnym. Jednocześnie jest to rodzaj popularnej agitki, która w łatwej i przyjemnej postaci ma zasiać w odbiorcy ziarno niepewności, a może i zwątpienia. Tak niewątpliwie jest w przypadku „Stygmatów”, które kończą się lakoniczną informacją, że najbardziej wiarygodna ewangelia św. Jakuba została przez Kościół odrzucona i zakwalifikowana jako apokryf. Jeśli Kościół raz tak postąpił z tekstem, którego nie dał rady zataić, to co może ukrywać w swoich przepastnych archiwach, do których nikt nie ma dostępu? Może ukazana w filmie historia nie jest daleka od prawdy?

Ideologiczny charakter obu obrazów dobrze ujawnia również analogiczna konstrukcja postaci głównych bohaterów. Obaj są ludźmi głęboko religijnymi, którzy w pewnym momencie życia doświadczyli nawrócenia; obaj są oddanymi ludźmi Kościoła. Wydarzenia, w których uczestniczą, nie powodują utraty przez nich wiary, lecz prowadzą do radykalnego rozbratu z Kościołem, w którym jest miejsce na niczego nieświadomych i manipulowanych oraz na Wielkich Manipulatorów. Dobrze poinformowani idealiści, którzy nie godzą się na moralne kompromisy, muszą być skazani na samotną drogę do Boga, co zresztą autorzy filmu polecają wszystkim.

Daleki jestem od idealizowania instytucji Kościoła, który można krytykować za to, co robił niegdyś, i co zapewne zdarza się i dzisiaj. Jednak konstruowanie nonsensownych historii, których celem jest ukazywanie go jako organizacji mafijnej (?), spiskowej (?), trąci absurdem i kompromituje nie Kościół, lecz autorów takich opowieści.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama