Wyostrzony smak na teatr [GN]

Teatr osób niedowidzących pokazuje bardziej niż "zwykłe" spektakle, jak wielką moc oczyszczającą ma sztuka

— Na scenie oglądamy siebie z innej strony — mówi Adrian Rycharski cierpiący na jaskrę i zaćmę. W „Krzesiwie” aktorzy wykrzesują z siebie ukryte talenty. Widzą, jak wiele mogą.

Mają bardzo słaby wzrok. Dlatego w ich ustach szczególnie brzmi słowo „widzieć”. Za to lepiej rozumieją słowa z „Małego Księcia” Antoine'a Saint-Exupéry'ego: „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.

— Można widzieć na różne sposoby — mówi Michał Orchowski, student psychologii, gwiazda spektaklu „Niespodzianka”. — Swoje spojrzenie kieruję na innych, staram się okazać, że są ważni, pomagać im.

— Kiedy traci się wzrok, wyostrzają się inne zmysły — opowiada Kamila Stachniak z drugiej klasy liceum. — Po zmroku mam kurzą ślepotę. I wtedy nie tylko w tenisówkach, ale i w butach z grubą podeszwą czuję szczegóły faktury pod stopami. — W życiu zawsze jest coś za coś — twierdzi. To „coś za coś” pojawia się w naszych rozmowach nie raz. — Moi aktorzy nie potrafią wygrać drobnych mimicznych detali, ale za to — może przez ograniczenia wzrokowe — na scenie nie czują wstydu jak ich zdrowi koledzy — podkreśla Ryszard Polaszek, założyciel i od 20 lat animator teatru „Krzesiwo” w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Słabowidzących nr 8 w Warszawie. Wymyślił go dla swojej grupy chłopców z internatu — piątoklasistów, żeby nie nudzili się po lekcjach. Pytali go wtedy: „Co to jest teatr?”. Przez kolejne lata ich następcy za swoje spektakle zdobywali nagrody na ogólnopolskich konkursach teatralnych. Z powodzeniem stawali w szranki z zespołami aktorów pełnosprawnych. Zwycięstwami w Międzynarodowym Festiwalu „Dionizje”, Przeglądzie Małych Form Teatralnych czy Mazowieckim Festiwalu Teatrów Amatorskich „Krzesiwo” zdobyli uznaną markę.

Teatr za krowę

Próby spektakli odbywają po lekcjach przy ul. Koźmińskiego, prawie w centrum stolicy. Ta przed premierą „Niespodzianki” zaczyna się o 19. „W mojej wsi świat jest na swoim miejscu: dom, płot, krowa” — wylicza główny bohater. — „W dużym mieście wszystko się rusza, chodzi, albo jeździ”. Teksty sztuk Ryszard Polaszek — na co dzień historyk w innych warszawskich liceach, tu szef teatru — pisze pod swoich artystów. Rzeczywiście wielu z nich bardzo wcześnie zostało wyrwanych z własnego środowiska. Michał Orchowski przyjechał z Ełku już jako 7-latek do I klasy podstawówki. Pierwszego dnia na znak protestu ugryzł wychowawczynię. — Zostałem wyrzucony z domu na odległość 200 km, teraz jestem w nim gościem — opowiada. — Mam poważną wadę wzroku — zwraca oczy do światła i wtedy dostrzegam złotą plamkę zamiast źrenicy. — To wynik retinopatii wcześniaczej, zbyt długo leżałem w inkubatorze w ultrafiolecie — spokojnie tłumaczy. — Będę mieć szansę, kiedy lekarze zaczną regenerować połączenia nerwowe — uśmiecha się. — Ale nie jest źle, mogło być gorzej. Jeden potrafi użalać się nad złamaną ręką, ja staram się nie narzekać na wzrok. W ośrodku jak inni koledzy uczył się do matury. Dziś studiuje i mieszka w wynajętym mieszkaniu. W jego dawnym internacie są miejsca dla 100 osób, ale zajmuje je tylko pięćdziesiątka.

— Wiele dzieci zostaje w klasach integracyjnych w swoich miastach — opowiada Polaszek. — Ale nie zawsze to się sprawdza, tu mają optymalne warunki. „Coś za coś” — albo dom, albo szkoła z internatem dająca idealne możliwości kształcenia. — A poza tym trzeba docenić atrakcje życia w Warszawie — teatry, opery, cały wielki świat, którego można dotknąć — mówi reżyser.

Na Kamilę Stachniak w „zwykłej” podstawówce koledzy wołali „ślepak” i „kuternoga”. Kiedyś przeszła porażenie mózgowe i lekko upadała na nogę, ale dziś wcale tego nie widać. — Widać, że moje ćwiczenia dają efekty — uśmiecha się, kiedy to zauważam. — Nawet nauczyciele mnie nie wspierali, nie kazali mi siadać w pierwszej ławce, żebym lepiej czytała z tablicy — opowiada. W ośrodku uczniowie w małych 9-osobowych klasach pracują na powiększalnikach. Kamila bez problemu może czytać, co jej się tylko podoba. — Szczęście w nieszczęściu, że tu trafiłam — podsumowuje. A poza tym może grać w teatrze.

Oczy do oglądania nieba

Halina, mama Adriana Rycharskiego, na jedną z premier przyjechała specjalnie z Kosemina pod Sierpcem i była zachwycona nie tylko swoim synem. Chwaliła młodych aktorów, że wspaniale opanowali tekst, świetnie poruszają się na scenie. Byłoby dobrze, gdyby Adriana mogli zobaczyć sąsiedzi z ich liczącej 200 domów wsi. Sama musiała stwierdzić, że to nie to samo dziecko. Adrian nie tylko z sukcesem występuje na scenie, ale też gra w piłkę nożną, chodzi na zajęcia tańca towarzyskiego. Po prostu uwierzył w siebie. Obok Michała Orchowskiego jest jednym z dwóch absolwentów ośrodka, którzy zostali w „Krzesiwie”. — To przyciąga, odkrywamy swoje nowe twarze, na przykład w „Niespodziance” jestem poetą — mówi.

— Oni mają dużo ograniczeń w ruchu, w widzeniu drugiej osoby, ale są bardzo dojrzali scenicznie — podkreśla reżyser. — Żyją tym, co grają, nie mają hamulców, aby wyrażać to, co im w duszy gra. W spektaklu „Niespodzianka”, mówią o własnych, wynikających z chorób ograniczeniach, ale też ich przezwyciężaniu. Słowami Polaszka rozmawiają o „drugiej przestrzeni”. Przywołują na scenę swoich realnych kolegów, którzy przedwcześnie zmarli. Lubianą przez wszystkich „Bułeczkę”, Marka, Bartka i Marcina, który występował w ich teatrze. — Długo o nich rozmawialiśmy, moi aktorzy bardzo dbają o więzi, nawet z tymi, którzy już odeszli — podkreśla reżyser.

Podczas tej pracy nieraz przekonał się, że sztuka ma moc oczyszczającą. — To świetna terapia dla wielu z nich — mówi. Na pierwszych próbach we wrześniu zeszłego roku Kuba, który gra w „Niespodziance” chłopaka wyśmiewanego przez rówieśników, bał się odezwać i patrzył na resztę zespołu, wychylając głowę zza ściany. Teraz w kilku fragmentach sztuki znajduje się w samym centrum sceny, skupiając uwagę widzów. Duże wrażenie robi przejmujący moment, kiedy umiera w otoczeniu kolegów i wita czekających na niego po drugiej stronie. Na kolejne premiery „Krzesiwa” przyjeżdżają aktorzy, którzy wyszli z teatru, i ich rodziny. Polaszek też wciągnął w swoje przedsięwzięcie bliskich. Jego syn — 21-letni Filip — przygotowuje oprawę muzyczną do przedstawień. — To moja pasja, mogę oderwać się od szarej rzeczywistości — mówi o swoim graniu Michał Orchowski. I nie tylko on przenosi się na ten czas w inny świat. Kiedy próbują „Niespodziankę”, nie słyszymy głosów dochodzących z sali gimnastycznej. Nie widzimy zużytych desek szkolnej sceny, ani tego, że aktorzy mają inne niż wszyscy spojrzenia. Oglądamy za to, jak w towarzystwie aniołów spotykają się w niebie ze swoimi przyjaciółmi. I jak patrzą na siebie zdrowymi oczami. •

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama