Wigilijne rozmowy

Wspomnienie wigilijnych rozmów w rodzinie autorki

Na ten jedyny, niepowtarzalny, święty dzień czekaliśmy z utęsknieniem każdego roku.

- Niezwykły dzień, bo Bóg się narodził, przyszedł do ludzi, by im ukazać miłość - powtarzała niezmiennie mama co roku, przygotowując dom na ten wyjątkowy wieczór. Męczyły nas więc porządki, które trwały cały miesiąc, ale często męczyło również pielęgnowanie adwentowej Mszy św.

- Przecież Gość, który do nas przyjdzie tego wieczora, nie ma sobie równych - wbijała do naszych małych głów mama. Tworzyła w ten sposób nastrój Świąt Bożego Narodzenia, rozpoczynając przygotowania do nich od początku grudnia. Ojciec nie umiał za to opędzić się od pytań. Zadawaliśmy je nieustannie, jak to czynią dzieci, bo chcą wiedzieć. Co roku powtarzały się te same pytania i co roku ojciec z cierpliwością Anioła na nie udzielał odpowiedzi. Kochany był. Nigdy mu się to nie znudziło. Było ich bardzo wiele, bo przecież obyczaje Świąt Bożego Narodzenia są bogate. Janeczka np. niezmiennie przez parę lat pytała:

- Tato, dlaczego możemy siąść do stołu dopiero, jak zaświeci pierwsza gwiazdeczka?

- Bo gwiazda zwiastowała światłość, narodzenie Jezusa - brzmiała zawsze ta sama odpowiedź.

- A choinka? Po co choinka? - napastliwym głosem domagała się wyjaśnień Henia.

- Choinka... - udawał zastanowienie się ojciec. - Choinka, żywe drzewko w domu, to znak narodzonego Pana, który przychodzi do nas z tyloma darami, dlatego ją ozdabiamy tak pięknie. Choinka to także znak zbawienia ludzi. - Słowo zbawienia było dla nas trudnym słowem, ale wpadało nam mocno do głów i serca. - Choinka - mówił ojciec - drzewko w domu, przypomina nam też, że na drzewie Chrystus oddał życie, by odkupić ludzkie winy, by dać człowiekowi życie wieczne.

- A dlaczego łamiemy się opłatkiem? - siedmioletni Artur nie chciał być gorszy od swoich trzech sióstr.

- To jest bardzo ważne pytanie - chwalił go ojciec.

- Opłatek jest najważniejszy, na białym obrusie i leżący na sianie. To znak Boga, który z miłości do ludzi przemienił się w chleb. Ten zwyczaj łączy tylko Polaków. W innych krajach go nie ma. Przełamać się z kimś opłatkiem, to bez słów powiedzieć: Gdybym miał ostatni kawałek chleba, podzielę się z tobą. Przełamać się z kimś opłatkiem, znaczy także dać mu do zrozumienia, że bliski jest twojemu sercu, bo opłatek to taki chleb, w którym mieszka radość, pojednanie, dobre życzenia. Ten sam opłatek w czasie Mszy św. staje się Ciałem Boga miłości.

Pamiętam do tej pory twarz ojca, gdy to mówił: skupioną, poważną, ale zarazem radosną z jakimś dziwnym światłem w oczach. Chyba cieszył się, że mógł nam o tym wszystkim mówić.

- I zawsze musi być ryba - zauważałam niby od niechcenia.

- Musi - zgadzał się ze mną tata. Mama zazwyczaj nie brała udziału w tych rozmowach, bo przygotowywała stół. - Musi, bo ryba to stary chrześcijański symbol. Chrześcijanie, którzy jeszcze w pierwszych wiekach byli prześladowani, znak ryby przyjęli jako znak wtajemniczenia. I często zdarzało się tak, że gdy chrześcijanin rozmawiał z kimś nieznajomym, niby od niechcenia rysował na piasku znak ryby. Jeśli rozmówca był również chrześcijaninem, odpowiadał hasłem tym samym, rysując także rybę. Jeśli nie, rozmowa zazwyczaj się urywała. Po grecku rybę określamy słowem - ICHTYS - a poszczególne litery w tym wyrazie oznaczają - Jezus Chrystus Syn Boga Zbawiciel. - Tata przestawał mówić i my milczeliśmy długo. Nie ukrywam, że byliśmy z niego dumni, bo był taki mądry, zawsze wiedział, jak odpowiadać na nasze pytania. Ciszę przerywała zazwyczaj Janeczka:

- Tato, a jeszcze przy tej kolacji jest jedno miejsce przy stole, które wydaje się, że czeka na kogoś ...

- Oczywiście. Ważne to miejsce, znak oczekiwania na gościa, który będzie miło przyjęty, znak dla całego waszego życia, że jesteśmy gotowi pomagać innym; znak, że pamiętamy o słowach Jezusa: “Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili”. Z tym miejscem łączy się też nasze polskie przysłowie: “Gość w dom, Bóg w dom”.

Na tym zazwyczaj kończyły się nasze wigilijne rozmowy z ojcem. Potem sprawdzał, czy wzeszła już gwiazda, i rozpoczynała się ceremonia wieczerzy. Zawsze siadaliśmy do niej zapięci na ostatni guzik, odświętni, bo też zgodnie z tym, co ojciec mówił, oznaczało to gotowość przyjęcia największego Gościa - Jezusa - Dziecka narodzonego w Betlejem, który tak ukochał ludzi, że przyjął ciało człowieka.

Ojciec czytał Ewangelię o narodzeniu Pańskim, potem były modlitwy za naszych bliskich zmarłych, opłatek wędrował z rąk do rąk, a na samym końcu radość ze skromnych upominków udzielała się wszystkim. Prezentów w postaci drobiazgów było mnóstwo, bo one też oznaczały obfitość łask, które przynosiło ze sobą narodzone Dziecko.

Te rozmowy z ojcem pamiętam do dziś. Wspominamy je przy każdej wieczerzy wigilijnej, tłumacząc naszym dzieciom symbolikę obyczajów Bożego Nnarodzenia. A gdy w naszych domach po kolacji rozbrzmiewa kolęda: Bóg się rodzi, moc truchleje... jestem przekonana, że wszyscy ludzie są jedną wielką rodziną.

Barbara Pytlos

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama