Jestem Jego córką...

Bóg uzdrowił mnie jak paralityka - mówi Anna. O Bożym miłosierdziu, które nie zna granic w wybaczaniu i walce o człowieka

Bóg uzdrowił mnie jak paralityka. Powiedział: „wstań, weź swoje łoże i idź”. Kiedyś byłam sparaliżowana i dlatego teraz nie mogę czuć się lepsza od innych, bo upadłam niżej niż wielu. W swoim nawróceniu nie mam żadnej zasługi. On uczynił wszystko.

Od tamtych wydarzeń minęło 13 lat. Przez ten czas Pan przygotował mnie, abym śmiało potrafiła mówić o swoim grzechu i wielkim Bożym miłosierdziu. Wychowałam się w rodzinie niepraktykującej. Rodzice początkowo chodzili do kościoła co niedzielę, ale z biegiem lat robili to coraz rzadziej. W końcu stali się wyłącznie świątecznymi katolikami. Znałam podstawowe modlitwy, ale nie modliłam się zbyt często. Jako dziecko i nastolatka byłam bardzo radosna i aktywna. Rodzice wychowywali mnie troskliwie. Stałam się mocno rozpieszczoną jedynaczką. Pan Bóg obdarzył mnie wieloma talentami, nauka nie sprawiała mi problemów. Byłam lubiana i bardzo towarzyska, angażowałam się w wiele wydarzeń, uczęszczałam na wszystkie możliwe kółka zainteresowań, wygrywałam szkolne konkursy przedmiotowe. Czułam się kowalem swojego losu. Uwielbiałam wszystko mieć pod kontrolą. Fascynował mnie cały świat. Byłam pewna, że uda mi się wszystko, co sobie wymarzę i zaplanuję. Czułam się mądra, mądrzejsza niż inni.

W gimnazjum zbuntowałam się przeciwko wszystkim autorytetom. Przestałam okazywać rodzicom jakikolwiek szacunek. Ich rady i upomnienia nic nie znaczyły. Sama wiedziałam najlepiej, co mam robić, z kim się spotykać, czym interesować.

Dla zabawy

Szybko zaczęłam kierować swoje zainteresowania na świat różnych używek. Chciałam poznać to, co nieznane, wyjść poza schematy, w których żyłam. Nie miałam żadnych oporów, aby próbować nowości. Nie bałam się tego, że mogłabym się uzależnić; w swym mniemaniu byłam na to za mądra. Wszystko zaczęło się od palenia papierosów w I kl. gimnazjum. Później wypiłam pierwsze piwo, zaraz potem pojawiły się mocniejsze alkohole. Pod koniec gimnazjum znałam dokładnie działanie wszystkich dostępnych narkotyków. Po ich zażyciu świat był bardzo kolorowy. Nikt nie musiał mnie namawiać, bym po nie sięgała. Sama tego bardzo chciałam, a ze swoim darem przekonywania wciągałam w to inne dzieci. Na początku liceum byłam już uzależniona od amfetaminy. Brałam ją prawie codziennie.

W tamtym okresie nie jadłam i nie spałam przez wiele dni z rzędu. Bardzo schudłam, włosy wypadały mi garściami, zęby zaczęły się kruszyć, jednak początkowo w ogóle nie dostrzegałam problemu. Wpadłam również we wszystkie inne młodzieńcze grzeszności, w tym nieczystość, kradzieże i samookaleczenia. Rozpoczęłam praktyki okultystyczne. Początkowo traktowałam je jako zabawę, szybko jednak zajęłam się nimi na poważnie. Moje doświadczenia były potęgowane wizytami u bioenergoterapeutów, radiestetów i wróżek. Robiłam to za przykładem i inspiracją bliskich. Gdy zdecydowałam się zakończyć swój udział w seansach spirytystycznych, diabeł wściekał się niemiłosiernie. Rozpoczęły się nocne dręczenia, potem doznawałam ich także w dzień. Bałam się, że mnie zabije, bo tak się odgrażał. Kolorowy świat, jaki widziałam po narkotykach i który na początku tak mnie kusił, szybko zamienił się w totalną ciemność. Na zewnątrz w dalszym ciągu udawałam radosną dziewczynę, ale wewnątrz odczuwałam coraz większe niepokoje, chaos i głuchą pustkę.

Jak w trumnie

W tamtym okresie moje życie było jednym wielkim kłamstwem. Zakładałam wiele masek. Ukrywałam się. Uważałam siebie za mistrzynię kamuflażu. O moich narkotykowych doświadczeniach wiedział mało kto. W szkole wszyscy w dalszym ciągu uważali mnie za wzorową uczennicę. Wracając do domu ze spotkań ze znajomymi, w jednej sekundzie potrafiłam wymyślić historyjkę, którą mydliłam oczy rodzicom. Byłam z tego bardzo dumna. Moi znajomi jeden po drugim zaczęli trafiać do więzienia lub ośrodków leczenia uzależnień, jednak nie powstrzymywało mnie to przed dalszym kroczeniem ową drogą. Gdy moja najlepsza przyjaciółka i towarzyszka trafiła do MONARU, obiecałam sobie, że przestanę ćpać, ale w postanowieniu wytrwałam tylko kilka dni. Nie chodziłam wówczas do kościoła, nie spowiadałam się przez lata. Sakrament bierzmowania przyjęłam świętokradzko. Nie miałam żadnej relacji z Bogiem. Gdy stany ponarkotykowe stawały się coraz trudniejsze do zniesienia, nocami pojękiwałam o pomoc, wołając Boga i… na tym kończyła się moja modlitwa. Po takich nocach wstawałam rano i w dalszym ciągu funkcjonowałam jak robot, bez jakiejkolwiek pobożnej myśli. W uszy wsadzałam muzykę techno i tak zagłuszałam sumienie. Moje serce stało się kamienne. Przestałam żywić ciepłe uczucia. Coraz bardziej ogarniało mnie poczucie zatracenia i braku jakiejkolwiek wartości. Te odczucia nasilały się i w końcu byłam zmuszona sama przed sobą przyznać się do tego, że osiągnęłam osobiste dno, że nie ma dla mnie ratunku. Czułam się jak człowiek zakopany żywcem, leżący w trumnie kilka metrów pod ziemią.

Bóg? - nie!

Ponieważ nie byłam w stanie zapamiętać, co komu powiedziałam i jakim kłamstwem kogo uraczyłam, rodzice dowiedzieli się o moim uzależnieniu. Byli zrozpaczeni. Bardzo chcieli mi pomóc, ale początkowo odrzucałam ich wsparcie. Chociaż sama przed sobą przyznałam się do tego, że nie umiem sobie poradzić, w dalszym ciągu nie chciałam tego uczynić przed nimi. Po wielu prośbach zgodziłam się jednak na przyjęcie pomocy. Zaczęli mnie wozić do terapeutów od uzależnień, nawet do sióstr zakonnych. Nic nie pomagało. Nałóg wygrywał.

Z relacji rodziców wiem, że wówczas bardzo dużo modlili się za mnie do Matki Bożej. Dziś jestem pewna, że to właśnie Ona, Najświętsza Dziewica, wyprosiła dla mnie ratunek. Rodzice, nie ustając w próbach pomocy, trafili na wspaniałego kapłana, który zaproponował, że pomodli się nade mną. Warunkiem była jednak spowiedź. Ja nie chciałam nawet o tym słyszeć, bo panicznie bałam się tego sakramentu. Uważałam, że na pewno nie dostanę rozgrzeszenia. Nie wierzyłam, że Bóg może mi rzeczywiście pomóc. Myślałam - On nigdy mi w niczym nie pomógł i teraz też na pewno tego nie zrobi.

Chciałam uciec

Myśli o spowiedzi i Bogu powracały jednak coraz częściej. Pewnego wieczora osiągnęłam stan całkowitej bezsilności w swym uzależnieniu. Było mi już wszystko jedno. Wówczas stanęłam w prawdzie i ze łzami w oczach zawołałam: „Boże, jeśli Ty w ogóle istniejesz i cokolwiek możesz uczynić, proszę, pomóż mi”. Bóg nie dał długo czekać na swoją interwencję. Kolejne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko i w sposób zadziwiający.

W pierwszej kolejności zostało przemienione moje serce. Zapragnęłam spowiedzi. Chciałam pojechać do tamtego kapłana. Cudownym zbiegiem okoliczności mógł przyjąć mnie następnego dnia, mimo iż podobne spotkania miał poumawiane na wiele miesięcy naprzód. Podczas podróży ogarnął mnie ogromny lęk, chciałam wyskoczyć z samochodu, jednak rodzice nie dali za wygraną. Dowieźli mnie. W kaplicy zostałam sama z księdzem. O moje uwolnienie modliliśmy się poszczególnymi stacjami drogi krzyżowej. Modlitwa trwała długo, bo prawie cztery godziny. Przez cały ten czas zanosiłam się płaczem. Posłużono mi wówczas darem poznania serca. Podczas modlitwy usłyszałam wszystkie moje grzechy - bardzo dokładnie opisane co do czasu, ilości i okoliczności ich popełnienia. To był dla mnie szok! Bóg, najlepszy Ojciec, pokazał mi, że zna mnie lepiej niż ja samą siebie.

Nowe życie

Byłam pewna, że Jezus był wtedy obecny osobowo w tej kaplicy, że była tam również Matka Boża. Pan dał mi doświadczyć swej przeogromnej miłości, że przez te wszystkie lata, kiedy żyłam z dala od Niego, On uganiał się za mną i walczył o mnie jak lew. Przekonał moje serce, że dla Niego jestem prawdziwym diamentem, ubłoconym i ubrudzonym, ale diamentem. Dał poznać, że choć tak bardzo grzeszyłam, nie utraciłam niczego ze swej wartości. Pokazał, że jestem Jego umiłowaną córką. Całą mocą swej woli wyrzekłam się wszystkich grzechów, które niewoliły mnie przez lata. Bóg oblał to wszystko swoim przeogromnym miłosierdziem. Ustanowiłam Go swoim Panem i Zbawicielem. Podczas jednej modlitwy uwolnił mnie z każdego zniewolenia. W tej jednej chwili dokonało się moje całkowite nawrócenie. Jako pokutę otrzymałam dziesiątkę różańca. To jest niepojęty absurd Bożego miłosierdzia! Ja przez lata Go odrzucałam i krzyżowałam. Byłam marnotrawną córką, nawet nie podjęłam trudu powrotu do Ojca. Jedyne, co zrobiłam, to szczerze, z głębi serca zawołałam o Jego pomoc, ale palcem nie ruszyłam, żeby coś w sobie zmienić. On przyszedł na ratunek na jedno moje zawołanie.

Od tej pory zmieniło się całe moje życie. Zerwałam kontakt z dotychczasowymi znajomymi, przepisałam się do innej klasy. Zaczęłam życie w czystości i prawdzie. Nigdy nie powróciłam do dawnych grzechów. Bóg nie tylko wypełnił całe moje serce, ale też myślenie. Dużo się modliłam, regularnie przystępowałam do sakramentów. Zapragnęłam prawdziwej relacji z Jezusem. Ofiarowałam Mu siebie. Wtedy prawdziwie oszalałam na Jego punkcie. Chciałam, żeby wszyscy Go poznali, nawrócili się. Nieudolnie namawiałam znajomych do powrotu do Boga. Byli przekonani, że pomieszało mi się w głowie. Pan pokazał mi, że sama nie mogę zwalczyć grzechu, że potrzebuję Jego łaski i tylko w Nim jest mój ratunek. Dziś wiem, że Bóg dopuścił te grzeszne wydarzenia w moim życiu, aby jeszcze obficiej wylała się Jego łaska, żeby mógł okazać ogrom swego miłosierdzia. Wiem też, do jakich okropieństw jestem zdolna, jeśli tylko Bóg zabierze swoją łaskę. Cała moja wartość jest w Nim. Soli Deo honor et gloria!

Anna / opr. AWAW
Echo Katolickie 17/2019

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama