A może Bóg chce, bym została... zakonnicą? (II)

Fragmenty autentycznego pamiętnika młodej dziewczyny, która niespodziewanie dla siebie została siostrą zakonną

2 października 1996

Wczoraj był początek roku akademickiego. Dużo zajęć. I studia pięcioletnie, a więc jeszcze trzy lata. To długo. Chciałabym je ukończyć. Od wczoraj będę odmawiać różaniec. Pozostawię wszystkie troski Maryi. „Ona z sercem swym matczynym nieustannie czeka, byś powierzył jej, co gnębi cię”. Wczoraj zauważyłam, że gdy modlę się na różańcu, przychodzą takie myśli, pragnienia i refleksje, które inaczej by nie przyszły. Rodzi się wewnątrz jakaś dobroć i żal za niewierność Bogu. Zaraz pójdę do kościoła na inaugurację roku akademickiego. Dlaczego zawsze tak bardzo boję się skorzystać z daru przebaczenia?

A może Bóg chce, bym została... zakonnicą? (II)

***

(...) Cały tydzień - dobry, ale u Pana będzie zapisany jako zły. Boję się czy nie chcę? Nie wiem. Wolę nie myśleć. A przecież sumienie krzyczy do mnie coraz głośniej, choć to zagłuszam. Co zrobić? Jak wziąć się za siebie? Dlaczego mam takie wyrzuty sumienia? Dlaczego muszę ciągle myśleć o sobie? Czy wszyscy tak się ciągle nad sobą zastanawiają? Na pewno nie. Te myśli mnie opętały, łącznie z tymi złymi. Mam mętlik, chaos i w ogóle jakieś rozkojarzenie, brak spokoju... To się musi skończyć. Później pomyślę. A może nie odkładać tego? (...)

***

Nie wyobrażałam sobie, że jeszcze raz zejdę na bok. A jednak. Jak to się dzieje i kiedy? Dlaczego? Czy ja tego chcę? To, że się boję pójść zaraz do spowiedzi to moja wina? Czy ktoś się tak boi jak ja? Jak można tak się bać?

Gdy patrzę na innych, zazdroszczę im i myślę, czemu ja się tak boję. Chyba to jest największa kara za popełnione grzechy. Chcieć, a nie móc. Ten lęk odbiera mi siły i uniemożliwia podejście do konfesjonału, a potem brnę z tygodnia na tydzień. Ale ja nie mogę tak sobie pójść. Nie mogę i już! Może to wszystko traktuję trochę inaczej. Przecież wiem, co to znaczy. To nie obrzęd. Mam doskonałą świadomość tego, co robię, co mnie czeka, co myślę i sama potrafię się ocenić. Choć nie wiem do końca, czy Bóg może być ze mnie zadowolony. Co o mnie sądzi?

***

(...) Rousseau twierdził, że człowiek ze swej natury jest dobry. Mylił się. A jeśli nie ma we mnie naturalnej dobroci, to dlaczego? Jak ma być, skoro jej nie ma? Jeśli jest wrodzona, to nie moja wina, że jej nie mam. Właściwie wszystko mogę wytłumaczyć. Ale jak stanąć w całej prawdzie czynu przed Bogiem bez okoliczności łagodzących? Pewien ksiądz powiedział na religii, że sądzi, iż tak będzie wyglądał Sąd Ostateczny. Przeraził mnie wtedy. Pomyślałam sobie, że może poproszę o pomoc śp. ks. prymasa Wyszyńskiego. Kiedyś robiłam to częściej. Ostatnio przestałam. Poproszę też Męczenników Podlaskich - jutro beatyfikowanych. Poproszę o pomoc, bo nie umiem się przemóc. Zawsze, gdy mam do wyboru myśli dobre i złe, wybieram te złe. Niby sama o tym decyduję, ale jakaś siła jakby mnie do tego popycha. Dziś muszę z tym skończyć!

6 października 1996

Dzięki Ci, Boże, i wam, bł. Męczennicy z Pratulina! Dziękuję za słowa kapłana. Postaram się je zapamiętać: „Pamiętaj, że nie jesteś najmądrzejsza, nie na wszystkim się znasz. Więcej pokory. Nie możesz naginać wszystkich do siebie. (...) Jest świadectwem wiary pozdrowić księdza, siostrę zakonną na ulicy. Nawet jest to oznaką kultury, że pozdrawiam osobę, która coś dla mnie znaczy”.

***

Postaram się już myśleć i postępować mądrzej, z poczuciem odpowiedzialności za to, co robię, co mówię o innych. Nie na darmo za pokutę miałam czytać o tym, że jak mogę kochać Boga, którego nie widzę, gdy nie miłuję bliźniego, którego widzę. Muszę się poprawić ze swojego stosunku do innych ludzi. Nie wolno mi ich oceniać, zwłaszcza tak krytycznie, i mam mieć więcej pokory co do siebie. Nie wolno mi też wstydzić się wiary. Zmienię to i dodam do tego cierpliwość. Jestem chyba zbyt wybuchowa i nie umiem spokojnie wytrzymać, jak mnie coś zdenerwuje. Język mam jednak niewyparzony.

Muszę też zapamiętać te słowa: Jak możesz tymi samymi ustami chwalić Boga i przeklinać? Czy to dodaje blasku moim wypowiedziom? Tak bardzo mocno nie klnę, ale kiedyś w ogóle nie używałam takich słów, chyba mogę i teraz. I muszę się modlić, koniecznie. To uspokaja, oczyszcza, podnosi na duchu, dodaje wiary, umacnia. Nie wolno mi stracić kontaktu z Bogiem. On mnie przygarnął jeszcze raz i w swojej duszy słyszę słowa: Bardzo mnie boli twój upadek, ale zawsze ci przebaczę. One wyciskają mi łzy z oczu. Bądź błogosławiony, miłosierny Boże. Nie wiem, co powiedzieć. Pomilczeć i rozpłakać się i tak podziękować. Panie Jezu, nie pozwól mi już nigdy odłączyć się od Ciebie. Matko, którą tak pięknie dziś w kazaniu określił ks. biskup z Łowicza - nie opuszczaj mnie. Okaż, że jesteś Matką. Proszę też za papieża, o szczęśliwą operację. Maryjo, Królowo różańca świętego, od dziś będę go odmawiać.

***

Jak dobrze i jak wesoło! I nauka mi wychodzi, i spokój wewnętrzny, i radość, i mogę zawołać do Boga: Ojcze! I popatrzeć bez smutku w niebo, choć z żalem, wstydem, pokorą, ale i z radością. Bóg jest dobry. To nie On mnie zostawia, ale ja Jego. „Nie możemy godzić się na słabość” - pisał papież. Nie mogę i ja. Dziękuję Ci, Jezu, że dałeś mi przeżyć kolejne nawrócenie, doczekać go. Proszę, bym zawsze była odtąd gotowa na spotkanie z Tobą. Czy to będzie niedługo? Nie wiem, czemu, ale tak mi się zdaje. Bądź wola Twoja. (...)

23 października 1996

Co ja się ze sobą mam! Znów nie jest dobrze. Opuszczam modlitwę różańcową (dostałam od koleżanki różaniec pobłogosławiony przez Ojca Świętego). Niby nic złego nie robię, a jednak za dużo mówię źle o innych, za dużo marzę, za długo przeglądam się w lustrze, wyobrażam sobie coś, rysuję, za dużo jem. Nie jestem zadowolona z katechezy, na którą chodzę. Dziś pomyślałam, że nigdy w moim życiu nie było takiego czasu, o którym mogłabym powiedzieć: wtedy byłam szczęśliwa. Ja sobie to wmawiałam i tak robię do dziś. Tak wielu rzeczy nie mam, niektórych się wstydzę, innych zazdroszczę. Marzę o tym lub o tamtym. Z jednej strony miałam szczęście, bo mogło być gorzej, ale właściwie czemu było źle? Czegoś mi wciąż brak. Jestem taka dziwna: ani radosna, ani smutna. Dziadek śpi, a ja rozmyślam zamiast się uczyć.

9 listopada 1996

Chwycił mnie żal. No bo jak długo można omijać Boga i żyć w takim chaosie? Z pewnością prawdziwe są słowa: „niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”. Chcę Go znów przeprosić. Wiem, że mi przebaczy. Najpierw jednak pomodlę się na różańcu. Mam wewnętrzne przekonanie o mocy tej modlitwy. Tak długo całą moją modlitwą było przeżegnanie się i chaotyczne myśli. Dziś się pomodlę z nadzieją. Co będzie jutro? Napiszę jutro.

10 listopada 1996

Wieczór. Wreszcie spokój i radość. Mogę swobodnie się uśmiechnąć. Jestem wdzięczna księdzu, który mi poradził codziennie wieczorem robić rachunek sumienia, modlić się za grzeszników i czytać Pismo Święte. Postaram się. Wiem, że to musi pomóc. Przeszedł mi wreszcie ten lęk potworny. Nie może się to więcej zdarzyć! Nie może. Muszę się kontrolować, przecież jestem w stanie.

1 grudnia 1996

To nie tak miało być. Co mi jest? Poprawiam innych, a nie umiem siebie ogarnąć. Było źle. Dziś przyszła refleksja w pierwszą niedzielę Adwentu. Na przekór sobie zrobię postanowienia.

17 grudnia 1996

Za tydzień święta. Postanowień dotrzymuję. Może są one drobne, ale rzecz dziwna: można się obyć bez tych rzeczy i zajęć, które wydawały mi się tak konieczne jak powietrze do oddychania. Teraz wiem, że, aby się pozbyć nałogu, trzeba zgodzić się wewnętrznie na zmianę. Najtrudniej jest się zdecydować, pokonać obawy, że się nie wytrzyma, że to na nic. Ale nie pozwolę, dopóki będę mieć rozum w głowie, aby mnie cokolwiek zniewoliło. (...)

Styczeń 1997

Nie pisałam już trzy tygodnie. W międzyczasie były rekolekcje. Dotarły do mnie. Czuję radość, a to dobry znak. Za dwa dni jadę do domu. Teraz patrzę na swój dom nieco inaczej. To miejsce gdzie poznawałam Boga, doświadczałam Go stopniowo i zaczynałam kochać coraz mocniej. Pamiętam te noce, bardzo wiele ich było, gdy wszyscy spali, panowała idealna cisza, a wtedy ja, klęcząc, rozmawiałam z Bogiem, jakby był tuż przy mnie, nade mną, obok, gdzieś bardzo blisko. To były długie rozmowy. Pamiętam też chwile i mniej radosne, ale po co do nich wracać. Już późno... Muszę iść spać. Czy można pomodlić się tylko myślami? (...)

20 marca 1997

Trochę czasu minęło od ostatnich moich zapisków. Dziś już 20 marca. Właśnie wymieniono nam okna. Kończę sprzątanie. Skończyły się już drugie moje praktyki w szkole, bardzo miłe. Kończy się też Wielki Post. Chciałabym zapisać jak przygotowuję się do Świąt Wielkanocnych. Nie jest całkiem źle ani zupełnie dobrze. Piszę oczywiście o moim życiu duchowym, bo w szkole oceny mam wyśmienite, a poza tym jestem raczej lubiana, więc czuję się bardzo dobrze. Chciałabym czuć się wewnętrznie tak, jak na zewnątrz. Bo znów czegoś mi brak, jakiejś siły, mocy, chęci, zdecydowania, poświęcenia... no nie wiem sama, czego tak naprawdę mi brakuje, aby mieć poczucie właściwego spełniania obowiązków chrześcijanina. Właśnie pewności mi brakuje. Ciągle coś mi mówi, że to nie tak powinno być. Nie mogę powiedzieć, bym całkowicie miała spokojne sumienie.

Zawsze, kiedy zwracam się do Boga, kiedy spoglądam na krzyż, śpiewam jakąś pieśń religijną, odzywa się we mnie poczucie winy. To już chyba zawsze tak będzie.

30 marca 1997

Pierwszy dzień Wielkanocy. Dobry dzień. Może nawet bardzo. Bardzo mądre i głębokie kazanie na Mszy św. Radość ze spotkania z Chrystusem. Podziękowanie, że wszystko jest dobrze w domu. Nawet nowy samochód. Niespodzianka. Wcześniej było spotkanie z M. Bałam się, ale było nadzwyczaj udane. Rozstaliśmy się jak para starych, dobrych przyjaciół. On chciałby mieć mnie za żonę. Cóż, nie wiem nawet, czy go lubię. On po prostu jest dobrym, porządnym chłopakiem. Rzadko się dziś takich spotyka. Ideał na męża. A mnie nic w nim nie pociąga. I dlatego wymyśliłam tyle przeszkód uniemożliwiających nasze spotykanie się. Dlaczego ciągle tak się dzieje, że zawsze, gdy ktoś mnie pokocha, on sam mi się nie podoba? Czy jestem zbyt wymagająca? Coraz częściej myślę, żeby wyjść za mąż z rozsądku, skoro nie mogę z miłości. Kiedyś próbowałam udawać miłość, ale na dłuższą metę to zbyt męczące, chociaż możliwe.

Powiedziałam o wszystkich moich lękach i obawach mojemu Panu w dzień Jego zmartwychwstania. Prosiłam, aby Sam za mnie wybrał, bo przecież On najlepiej wie, co jest dla mnie dobre. Pomyślałam też, że warto coś zachować z postanowień wielkopostnych. To kształtuje charakter i wyrabia silną wolę. Pomyślę nad tym.

6 czerwca 1997

Jest dobrze. Miłosierdzie chyba otwarło się nade mną. Muszę dziś sporo powiedzieć mojemu Panu. W ten dzień przyobiecał On przecież zdroje łask dla tych, którzy odwołają się do Jego Miłosierdzia. Muszę przyznać, że dopiero dziś uświadomiłam sobie, ile razy ciągu swojego życia doznałam opieki Boga i korzystałam z Jego Miłosierdzia. W jaki sposób człowiek może Bogu za to podziękować? - Panie, „zechciej przyjąć moje milczenie i naucz mnie życiem dziękować”. (...)

Przypomniało mi się właśnie to, co powiedział św. Paweł: „Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”. Ja się rzeczywiście tak czuję. Ciągle zaś nie wiem, co będzie ze mną. Zapytam dziś wieczorem mojego Pana. Czy mi odpowie jak jednemu z apostołów na podobne pytanie?

To dziwne, że wiem, co czeka mnie po śmierci, a nie znam swojej najbliższej przyszłości. Widzę się w roli żony (może M.). Ale nie, chyba nie jego. Widzę się też w roli... znów boję się tego słowa. (...)

Echo Katolickie 20/2015

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama