Stałem się wolny! Chwała Panu!

Dlaczego chrześcijanie nie powinni z korzystać z bioenergoterapii?

„Boże, jeśli jesteś prawdziwy, wyrwij mnie z tego wszystkiego, zrób coś ze mną”. Ta szczera modlitwa zapoczątkowała prawdziwą lawinę.

Krzysztof Zielski przez 17 lat zajmował się bioenergoterapią. Dziś nie tylko przestrzega przed jej skutkami; opowiada też o tym, w jaki sposób został uwolniony przez Pana Jezusa. Wspomina, że w bardzo młodym wieku przestał chodzić do kościoła i na katechezę. Lubił czytać, więc coraz częściej sięgał po różne książki. Wybierał szczególnie te, które kwestionowały słowo Boże i dogmaty Kościoła katolickiego. Zaczął interesować się New Age. Ożenił się w wieku 21 lat. Potem pojawiły się dzieci. Gdy jego bliscy zaczęli chorować, postanowił poszukać pomocy w medycynie naturalnej. Zaprosił do domu bioenergoterapeutę. Uzdrowiciel zbadał najpierw żonę i dzieci, a potem jego samego. Stwierdził, że pan Krzysztof ma wysoki poziom energii i duże biopole. Zasugerował, że mógłby zająć się uzdrawianiem. Polecił kursy i lekturę książek dotyczących leczenia energią.

Dlaczego?

Pan Krzysztof, po zdobyciu odpowiednich „kwalifikacji”, zaczął zawodowo zajmować się bioenergoterapią. Opowiada, że na „uzdrawiającą” energię odporna była tylko jego żona. Uzdrowiciele, którzy odwiedzali ich dom, twierdzili, że była zablokowana i dodatkowo blokowała dzieci. Powód? Małżonka pana Krzysztofa cały czas żyła blisko Jezusa. Nie rezygnowała z modlitwy, chodziła do kościoła i regularnie przyjmowała Komunię św.

- Ja byłem daleko od Kościoła i brnąłem w uzdrawianie coraz głębiej. Niestety po jakimś czasie zaobserwowałem, że zaczęły się psuć nasze rodzinne relacje. Nie mogłem dogadać się z najbliższymi. Kiedy wchodziłem do kościoła, miałem bluźniercze myśli i czułem wstręt do wody święconej. Uzdrawiając osoby chore na nowotwór, zauważyłem, że mam podobne objawy bólowe. Ból był tak silny, że karetka zabierała mnie półprzytomnego do szpitala. Seria badań zawsze potwierdzała, że nic mi nie jest. Oprócz tego zacząłem zmagać się z depresją. Cały czas miałem myśli samobójcze. Gdy np. prowadziłem samochód, słyszałem: „skręć pod tira”. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje. Przecież robiłem coś dobrego, bo uzdrawiałem ludzi - opowiada K. Zielski.

Punkt zwrotny nastąpił podczas rekolekcji parafialnych. Tam po raz pierwszy zobaczył zakonnika głoszącego słowo Boże z ogromną mocą. Zaczął prosić Boga o ratunek. „Wyrwij mnie z tego wszystkiego, zrób coś ze mną, bo już dłużej nie mogę”.

Na imię Jezusa...

Potem przyjechał do częstochowskiej katedry na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie. Tam usłyszał: „Jeśli się nie nawrócisz, zginiesz ty i cała twoja rodzina”. Była też obietnica: „Jeśli się nawrócisz, nawracać się będzie cała twoja rodzina”.

- Kiedy ksiądz modlił się nade mną o uwolnienie, najpierw chciało mi się z tego śmiać. Potem zacząłem się trząść. Następnie poczułem, jak odsłaniają się moje zęby. Zacząłem warczeć na księdza jak pies. Nie mogłem się opanować. Kiedy ksiądz powiedział, że na imię Jezusa musi się zgiąć każde kolano istot niebieskich, ziemskich i podziemnych, upadłem na klęcznik, który stał obok. Wyżej wisiał krzyż. Poczułem, jakby ktoś mnie mocno popchnął w plecy i podciął nogi. Poznałem Bożą moc - wspomina pan Krzysztof.

Po powrocie do domu zaczął się modlić z rodziną. Na msze o uzdrowienie jeździł regularnie przez półtora roku.

„Coś” ze mnie wyszło...

Kulminacja nastąpiła podczas rekolekcji ewangelizacyjnych. Jadąc na miejsce, zatrzymał się na stacji paliw. Kiedy już zatankował, dystrybutor zajął się ogniem. - Diabeł nie lubi, gdy się nawracamy. Pierwsze dni na rekolekcjach były bardzo trudne. Gdy rozpoczęto modlitwy o uwolnienie, nie byłem w stanie stać o własnych siłach. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Kiedy zmierzałem do kaplicy, nogi same odwracały się w przeciwnym kierunku - przekonuje pan Krzysztof. Potem wspomina najważniejszy moment.

-To było już po Eucharystii. Ksiądz zaczął się nade mną modlić. W kaplicy było około 130 osób. Upadłem na kolana. Nagle wszystkie okna w kaplicy same zaczęły się otwierać i zamykać. Słychać było wycie psów. Sytuacja jak z filmu grozy. Wszystko trwało około godzinę. Potem poczułem, że „coś” ze mnie wyszło. Nareszcie stałem się wolny. Miałem wrażenie, jakbym pokonał wielki dystans. Wszystko mnie bolało, jakbym był obity. Tak wyglądało moje uwolnienie - tłumaczy K. Zielski.

Dziś pan Krzysztof należy do Wspólnoty Przymierza Rodzin Mamre. Mówi, że daje mu ona siłę i wsparcie. Na co dzień pracuje jako ratownik wodny. Podróżuje też po całej Polsce z prelekcjami na temat zagrożeń duchowych. Należy do zespołu, który zorganizował sympozjum „Magia - cała prawda”. Pełnego świadectwa pana Krzysztofa można wysłuchać m.in. na www.zywawiara.pl/swiadectwa.

Agnieszka Wawryniuk

Dobra energia to przykrywka

Rozmowa z Krzysztofem Zielskim, byłym bioenergoterapeutą

Czym jest bioenergoterapia i dlaczego chrześcijanie nie powinni z niej korzystać?

Bioenergoterapia to jedna z metod naturalnego uzdrawiania. Opiera się na przekazie naturalnej energii. Owa terapia w żaden sposób nie została potwierdzona naukowo. Działania takiej energii nie udowodniono ani nie udokumentowano. Radiestezja i bioenergoterapia nie są w stanie obronić się naukowymi argumentami. Idea takiego leczenia polega bardziej na subiektywnym odczuwaniu i na wierze w pewne rzeczy. Efekty terapii (jeśli w ogóle są) należy wiązać z działaniem złego ducha. Odczułem to także na sobie. Od ponad dziesięciu lat współpracuję z egzorcystami i osobami, które uczestniczą przy modlitwach o uwolnienie. Z ich doświadczeń wynika to samo. Pod przykrywką dobrej energii, która uzdrawia, zawsze kryje się działanie złego ducha. Nie znam ani jednego przypadku, który nie byłby kierowany tą złą siłą. Mechanizm zawsze jest taki sam. Chory człowiek, który nie może liczyć na medycynę konwencjonalną, zaczyna szukać ratunku wszędzie, gdzie tylko się da. Z pełnym zaufaniem oddaje się w ręce osoby, która posługuje się energiami, a potem się od niej uzależnia. Bioenergoterapeuta uzdrawia mu np. wątrobę, ale choremu zaczynają szwankować oczy. Kiedy zostaną uleczone, choroba atakuje np. stawy. Chory ciągle wierzy terapeucie, bo nie widzi, że kolejne schorzenia mają związek z bioenergoterapią. Tak zaczyna się błędne koło. Osoba korzystająca z leczenia energią po pewnym czasie może mieć problemy ze sferą sacrum. Odchodzenie od wiary katolickiej zazwyczaj przebiega stopniowo. Bóg z czasem okazuje się być dla takiego człowieka niepotrzebny. Jego miejsce zajmuje bioenergoterapia. Osoba korzystająca z terapii coraz bardziej zaczyna interesować się metodami niekonwencjonalnego leczenia. Czuje się samowystarczalna, wpada w samozadowolenie. Niestety, bywa też odwrotnie i zaczyna zmagać się np. z depresją. Jest przekonana, iż jej życie jest nic nie warte i że może je sobie odebrać.

Dlaczego wykształceni, inteligentni ludzie szukają dziś pomocy u wróżek, uzdrowicieli i jasnowidzów?

Wielu ludzi jednocześnie nazywa chrześcijaństwo ciemnogrodem i biegnie do wróżek, czarowników czy innych przepowiadaczy przyszłości. Współczesny człowiek czuje się zagubiony w obecnym świecie i w tym, co go otacza. Jesteśmy zalewani natłokiem różnych propozycji, nierzadko związanych ze sferą New Age. Dziś kłamstwo powtarzane wiele razy, staje się prawdą. O wizycie u wróżki czy uzdrowiciela mówi się, że „to przecież nic takiego”, że nic się nie stanie, jeśli skorzystamy z ich usług. Kontakt z osobami zajmującymi się czarami i okultyzmem porównałbym do przebywania z osobą zakażoną jakąś chorobą. Jeden zarazi się szybciej, drugi wolniej, trzeci wcale. Dużo zależy też od naszego stanu duchowego, od tego, czy żyjemy w stanie łaski, czy jesteśmy blisko Boga. Jedni są bardziej podatni, inni mniej. Mimo wszystko korzystanie z usług wróżek i uzdrowicieli to dopuszczenie zła do swojego życia i otwieranie furtek, przez które ono wchodzi.

Należy Pan do diakonii modlitwy wstawienniczej. Z jakimi problemami najczęściej borykają się ludzie, którzy uczestniczą w modlitwach o uzdrowienie?

Wielkim problemem są dziś depresja, stany lękowe i brak miłości. Ludzie zmagają się także z uzależnieniem od alkoholu i nikotyny, z kłopotami natury emocjonalnej oraz psychicznej. Wiele osób szuka uzdrowienia z różnych chorób, szczególnie z nowotworów; skarżą się, że otrzymali taką diagnozę i nie wiedzą, co mają dalej robić. Jeśli trafiają do bioenergoterapeutów, ci zalecają rezygnację z leczenia metodami konwencjonalnymi. Wiemy, jak to się zazwyczaj kończy. W przypadku modlitwy wstawienniczej zawsze uzdrawia Pan Bóg. W takim momencie Duch Święty działa jak chce. Nasza ingerencja polega tylko na tym, że modlimy się i prosimy Boga o Jego działanie. Nie zawsze dochodzi do fizycznego uzdrowienia; na ogół dzieje się tak, że osoba, nad którą się modlimy zostaje uleczona duchowo i jest w stanie przyjąć chorobę, odnajduje też sens w tym, co ją spotkało.

Dziękuję za rozmowę.

Not. AWAW
Echo Katolickie 3/2015

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama