Mów o Jezusie! [GN]

Duszpasterstwo, kaznodziejstwo, katecheza - muszą być skoncentrowane na Jezusie, muszą głosić Jezusa

Mów o Jezusie! [GN]

Autor zdjęcia: Roman Koszowski

O tym, dlaczego wierni cierpią na kazaniach i co się dzieje z księdzem, który przestaje być uczniem z dominikaninem, o. Wojciechem Jędrzejewskim rozmawia Marcin Jakimowicz

Marcin Jakimowicz: Mój znajomy, ceniony kaznodzieja, denerwował się w zakrystii: Boże, co ja tym ludziom powiem? Miał w głowie mętlik. I wtedy podszedł do niego starszy zakonnik i rzucił: Ja wiem... Może coś o Panu Jezusie?

Wojciech Jędrzejewski: — Niezłe (śmiech). Znam inną sytuację. Ksiądz głosił bardzo zaangażowane politycznie kazanie. Głosujcie na tych, a na tamtych nie! — grzmiał z ambony. I nagle wstał facet i krzyknął na cały kościół: Mów o Jezusie!!!

Mocne. To anegdota?

Nie, mój przyjaciel był tego świadkiem. Ale co tu dużo mówić, mam podobny dylemat. Często zauważam, gdy mówię kazanie, że nie odnajduję w sobie żaru, przekonania, że to jest prawda, która ma posłużyć tym ludziom

Kapłan ma prawo mówić tylko o tym, co przeżył na własnej skórze?

To, jak sądzę, istota kaznodziejstwa. Wierni mogą poczytać różne rzeczy, w książkach, katechizmie, ale na homilii mają prawo usłyszeć świadectwo — przepuszczenie Ewangelii przez pryzmat doświadczeń kaznodziei.

Jeździ Ojciec non stop na rekolekcje. Musi Ojciec jeszcze przygotowywać kazania, czy ma już gotowe patenty: dla gimnazjalistów to, dla narzeczonych tamto...

Są okresy, gdy przestaję być uczniem Jezusa, gdy przestaję Go słuchać. To dni, a nieraz tygodnie, bez błagania o Jego słowo, bez wołania o nowe tchnienie Ducha, który wprowadza w głębiny mądrości i prawdy Ewangelii. W takich okresach przygotowując homilię, sięgam odruchowo po wcześniej odkryte tropy interpretacji Słowa, po wiedzę zdobytą kiedyś.

Na zasadzie Ctrl + C, Ctrl + V? Kopiuj i wklej?

Tak. Bardzo boli mnie, gdy uświadamiam sobie, że tylko kopiuję z zasobów intuicji z przeszłości. A przecież wciąż jeszcze wierzę, że On przemawia w sposób zawsze świeży i aktualny: do tych właśnie ludzi, przed którymi stanę. Do tego konkretnego człowieka, z którym się spotkam...

Czym grozi to, że ksiądz przestaje być uczniem?

Moralizatorstwem.

Nie klnij, nie cudzołóż, módl się, noś czapkę i tak dalej?

Tak, a to zbyt mało jak na kapłanów wezwanych do głoszenia Ewangelii. Język ucznia brzmi zawsze świeżością Dobrej Nowiny. Dzięki temu przykazania, modlitwa są odkrywane jako wyzwalające królestwo życia. Jak brzmi słowo kapłana, który stracił serce ucznia? Najczęściej tonem moralizatorstwa, czyli surowego odwoływania się do oczywistych prawd — głównie etycznych — przekazywanych przez Kościół.

Jak w dowcipie: facet wisi nad przepaścią, a przechodzący dołem rzuca: Wisi pan nad przepaścią i za chwilę spadnie. — A pan to jest chyba księdzem? — dziwi się wisielec. — A skąd pan o tym wie??? — pyta zdumiony przechodzień. — Bo powiedział pan oczywistą prawdę, z której nic nie wynika....

Jeśli przestajemy głosić Chrystusa, łatwo możemy stać się głównie strażnikami zasad i wartości. Odwoływanie się do zasad, bez codziennego osobistego zachwytu miłością Boga, jest jak przytłumiony dźwięk miedzi albo cymbała brzmiącego. Już św. Augustyn wołał: „Dla was jestem pasterzem, z wami — uczniem”. Kapłan, który traci serce ucznia, zamienia się w niemal wyłącznie szafarza sakramentów. Skoro już czujemy, że nie bardzo można nas uznawać za oddanych Panu, zamieniamy się w udzielających świętych sakramentów. A jak wiadomo, one działają mocą niezależną od świętości udzielającego, więc osobiste odejście od Pana możemy skryć za tą posługą.

I Kościół zamienia się w jeden wielki kombinat świadczący usługi dla ludności?

Pamiętajmy, że sakramenty nie są jedynym źródłem łaski. Bóg pragnie jej udzielać przez każde nasze słowo, słuchanie, gest miłości. „Tajemnice Boże” może objawiać uczeń olśniony nimi i wtajemniczany codziennie w ich blask. Kapłan — uczeń spowiada, ale również rozmawia. Odprawia Eucharystię, a zarazem rozdziela chleb miłości. Chrzci, lecz również zanurza w Tajemnicę przez opowieść o jej zachwycającym pięknie. Namaszcza chorych, ale i potrafi trzymać za rękę konającego komunistę, który nie wierzył w Boga.

Częsty schemat: ksiądz krzyczy na Bogu ducha winnych wiernych za to, że tak niewielu z nich przyszło na Mszę, albo zamienia się w członka komisji śledczej i tropi wrogów Kościoła...

Bo kiedy przestaje być uczniem Słowa, które miłuje nieprzyjaciół, szybko staje się tropicielem wrogów Kościoła. Pasja ich wskazywania i walki z nimi stanie się dla niego okazją do wypełnienia pustki, rodzącej się w sercu, które przestało słuchać Ewangelii. Już faryzeusze o ludziach zafascynowanych nauczaniem Jezusa mówili: „Ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty” (J 7,49). Bo w ich oczach byli naiwnymi heretykami o podejrzanej reputacji, głupkami, moralnymi zerami, wrogami Izraela. „Łażą za Nim i myślą, że to wystarczy. Łamią przepisy prawa, wysławiając haniebne bezczeszczenie szabatu za sprawą uzdrowień. Prawo jest prawem i żadne relatywizujące tłumaczenie ich wywrotowego Nauczyciela tego nie zmieni!”. Oni naprawdę byli przekonani, że stoją po stronie właściwego porządku. Dlatego tak ich złościła postawa Jezusa i Jego uczniów: Dlaczego On je i pije z celnikami i grzesznikami! — pomstowali. Przestali słyszeć całą symfonię miłosierdzia Bożego, którą ich usta wypowiadały w codziennej modlitwie psalmami: „Miłosierny jest Pan i łaskawy”...

Jeden z ojca współbraci głosił rekolekcje na Śląsku. Opowiadał z wypiekami na twarzy o Pieśni nad pieśniami. Gdy jego kolega zbierał ofiarę, usłyszał, jak jedna kobieta mówi do koleżanki: No fajnie godo, ale co on się tak uczepił, ino ta pustynia i pustynia...

Rzecz, którą odkrywam ostatnio: gdy jadę na jakieś rekolekcje, to bardzo się modlę o otwartość dla siebie. Bo z jednej strony ja te rekolekcje mam przygotowane, ale wierzę, że w czasie ich głoszenia może przyjść jakieś nieoczekiwane światło — słowo Boga dla tych konkretnych ludzi. Mamy przecież charyzmat kapłańsko-prorocki. Modlę się też o to, by Bóg dotykał konkretne osoby niezależnie od tego, co powiem. Często łaska Boża jest podczepiona do jakiejś drobnej aluzji, dygresji.

Pamięta Ojciec taką sytuację?

Mówiłem o Dawidzie. Między słowami rzuciłem, że wysłał on ludzi, którzy mieli dopytywać się, kim jest piękna Batszeba. Po Mszy podszedł do mnie człowiek i powiedział: „Kurcze, wysyłam do pewnej kobiety pozornie niewinne SMS-y. Zaczyna się między nami jakaś gra, kokieteria. A mam żonę...”.

Chyba z połowę kazań, które słyszałem w życiu, można streścić w słowach: bądźcie dobrzy, módlcie się... Skąd to moralizatorstwo?

Bo to temat, o którym łatwo mówić. Poza tym wśród księży funkcjonuje przekonanie, że celem kazania jest to, by wierni ruszyli szturmem do spowiedzi. By odkryli, że są słabi i grzeszni. Wiem, że często tego oczekują ode mnie proboszczowie, którzy mnie zapraszają.

I dlatego tak łatwo skupić się na grzechu?

Tak. A celem homilii — myślę — jest przybliżenie przez żywe Słowo wiernych do tego, by osobiście spotkali Jezusa. Jednak sfera naszej słabości i nieporadności nie wyczerpuje przecież miłości Boga do człowieka! On chce wyznawać ci miłość, powiedzieć: Jestem z ciebie dumny.

Bardzo chciałbym słyszeć na kazaniu: „Bóg cię kocha”. Nie „miłuje”, ale kocha. Po prostu.

Gdy czytam Biblię, staram się doszukać w jej słowach brzmienia miłości. Nawet w karcących mnie psalmach i przypominaniu, że jestem prochem. Dopóki nie usłyszę tego tonu, będę jak cymbał brzmiący.

Dlaczego patrzy Ojciec na siebie z taka dawką samokrytycyzmu? Skąd taki osobisty ton?

Głosiłem rekolekcje dla kapłanów. Zacząłem czytać Izajasza i dotknęły mnie bardzo słowa: „Pan Bóg mnie obdarzył językiem ucznia, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące. Każdego ranka pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie” (Iz 50,4).

My znamy je w innym tłumaczeniu: „Obdarzył mnie językiem wymownym”. Może stąd cały problem?

W nowym tłumaczeniu jest „język ucznia”. My, księża, jesteśmy bardzo zagonieni. Czytam: „każdego ranka otwiera me ucho” i widzę, że bardzo brakuje mi dyscypliny, gotowości słuchania. To pułapka. Dlatego ksiądz, który ma przygotować kazanie, po pewnym czasie przestaje słuchać natchnień Ducha i sięga po gotowe wzorce. Najczęściej kończy się to moralizatorstwem.

I może nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, że wierni wyczują na kilometr, czy ma on żywą relację z Jezusem, czy nie....

Wiem, że w naszych kościołach siedzi mnóstwo ludzi, którzy zwyczajnie cierpią. Tęsknią za tym, by usłyszeć żywe słowo. Pragną, by ich kaznodzieja pomodlił się przed Mszą: Panie Boże, daj mi słowo dla tych konkretnych ludzi.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama