Siłaczka 2010 [GN]

Aleksandra i Marcin Sawiccy opuścili Warszawę, żeby prowadzić szkoły w Beskidach

Siłaczka 2010 [GN]

Aleksandra i Marcin Sawiccy opuścili Warszawę, żeby prowadzić szkoły w Beskidach. Autor zdjęcia: Henryk Przondziono

Dzieci z dwóch beskidzkich przysiółków mają szkoły, jakich mogą im pozazdrościć rówieśnicy z dużych miast. — Żyjemy w kraju, w którym można realizować edukacyjne marzenia. I warto z tego korzystać — mówi ich dyrektor Marcin Sawicki.

Marcin skończył ekonomię, ale pasjonowała go praca z młodzieżą i dziećmi. Prowadził grupy dla najmłodszych w Klubie Inteligencji Katolickiej. — Byłem też komendantem harcerskiego szczepu, organizowałem obozy dla ćwierć tysiąca ludzi, z tonami sprzętu — wspomina.

Tuż po studiach zaczął pracę w warszawskiej szkole Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców. Dwa lata później został jej dyrektorem. Chciał, żeby była to szkoła niepubliczna, ale nieodpłatna. W tym celu wraz z rodzicami ze szkoły założył Fundację Królowej Świętej Jadwigi. Nie udało się. Realia ekonomiczne sprawiły, że szkoła znajdująca się w centrum Warszawy nie mogła się obyć bez czesnego.

Żartujesz...

Mniej więcej w tym samym czasie, w roku 2001, Marcin i jego żona Ola szukali w Beskidach chaty, do której mogliby przyjeżdżać na wakacje z powiększającą się rodzinką (obecnie Sawiccy mają siedmioro dzieci, w tym Oliwię — dziewczynkę z zespołem Downa, którą przygarnęli dzięki telewizyjnemu programowi „Kochaj mnie”). Trafili do podżywieckiej Koszarawy. Jej wójt pokazał im jednak nie chatę, a szkołę podstawową w przysiółku Koszarawa Bystra.

— Muszę ją zamknąć, bo chodzi do niej już tylko kilkanaścioro dzieci — powiedział bez ogródek.

Dodał, że chętnie wydzierżawi Sawickim cały budynek za niewielkie pieniądze, byle tylko zdecydowali się tam przeprowadzić i poprowadzić tę szkołę.

— Musielibyście ją sami utrzymać, bo ja mogę wam dać tylko tyle, ile wynosi subwencja oświatowa — dodał. Wyzwanie było nieliche, bo subwencja wynosiła 350 zł na dziecko miesięcznie, a funkcjonowanie szkoły w dotychczasowym kształcie kosztowało gminę 900 zł na dziecko miesięcznie. Sawiccy zdecydowali się. Postanowili, że siebie i szkołę będą utrzymywać z wynajmowania pokoi gościnnych, które przygotują na piętrze budynku szkoły. Tam też urządzili sobie mieszkanie.

Początki były trudne. — Pamiętam, jak wjeżdżamy w ciemną dolinę Bystrej, a przyjaciel, który wykonywał dla nas remont, dzwoni i mówi: „Marcin, sorki, ale nie wyrobiliśmy się jeszcze z ubikacją, umywalką i wanną...”. Wiadomo, co to znaczy dla kobiety, przeprowadzającej się z dziećmi, z których najmniejsze ma 3 miesiące. Więc mówię o tym Oli i słyszę, jak ona z tej ciemności odpowiada: „Żartujesz...” — wspomina Marcin Sawicki.

Szkoła w Koszarawie Bystrej okazała się tak udanym przedsięwzięciem, że sąsiednia gmina Jeleśnia poprosiła Sawickich o poprowadzenie kolejnej podupadłej podstawówki — w przysiółku Krzyżówki.

Rób, co chcesz

Szkoła w Krzyżówkach prowadzona jest metodą zmarłej ponad pół wieku temu Włoszki Marii Montessori. Ola Sawicka jest zafascynowana tą pedagogiką, poznała ją na studiach w Holandii i w Niemczech. — Nie ma klas rocznikowych, zresztą wszystkich uczniów w całej szkole jest 14 — mówi Ola Sawicka. Są zajęcia ze zwykłych szkolnych przedmiotów, ale najwięcej czasu zajmuje tzw. praca własna. Dzieci same muszą sobie wymyślić, czym chcą się zajmować. Do dyspozycji mają mnóstwo pomocy naukowych i dyskretną asystę nauczyciela. Każdy pracuje w swoim tempie. — A jeśli nie chcą się niczym zajmować, to nie muszą — tłumaczy nauczycielka. Wspomina ucznia, który przeszedł do nich z innej szkoły i spytał, co ma robić.

— Co chcesz — padła odpowiedź, zgodnie z duchem pedagogiki Montessori.

— A mogę nic nie robić? — spytał znowu.

— Tak — odpowiedział Marcin Sawicki, bo to on akurat prowadził zajęcia.

Chłopak rzeczywiście postanowił nic nie robić. Sawickiego aż roznosiło w środku, ale na zewnątrz udawał, że wszystko jest OK.

— Chłopak po prostu nas wypróbowywał. Wytrzymał tak 3 dni, a potem był jednym z najlepiej pracujących uczniów — opowiada Ola Sawicka.

Hm, fajna szkoła, ale czy jej uczniowie umieją tyle, co ich rówieśnicy ze zwykłych szkół? — Tak, a nawet dużo więcej — mówi Ola.

Jej słowa potwierdza wójt Koszarawy Władysław Puda. — Dzieci, które trafiają do gimnazjum ze szkół państwa Sawickich, mają wyniki powyżej średniej — twierdzi wójt Koszarawy. Z uznaniem o Sawickich mówi także wójt z Jeleśni Władysław Mizia. — To są ludzie, którzy wkładają w szkołę serce — podkreśla.

Zadowoleni są także mieszkańcy Krzyżówek i Koszarawy Bystrej. — To dobra szkoła, skarg na nią nie słyszałam — mówi Henryka Kamińska z Koszarawy Bystrej. — I takie nowoczesne metody stosują — dodaje Anna Mędrala, która prowadzi w tej wsi sklepik.

Metody są nowoczesne, ale przekazywane treści są jak najbardziej tradycyjne. Chodzi o katolicką wiarę, wartości moralne, ale nie tylko.

Szkoła w Koszarawie Bystrej stała się miejscem odrodzenia góralskich tradycji. Duża w tym zasługa Karoliny i Miłosza Barańczuków. To małżeństwo młodych poznaniaków, którzy przeprowadzili się do mieszkania Sawickich w szkole w Bystrej, po tym jak Sawiccy sprzedali mieszkanie w Warszawie i kupili nieużywany budynek szkolny w beskidzkiej Krzyżowej. Zamieszkali w nim i jednocześnie zaczęli rozkręcać drugą szkołę w Krzyżówkach.

Karolina odkryła, że mali górale są niesamowicie zdolni muzycznie. — W Poznaniu przygotowałam do egzaminów do liceum muzycznego kilkadziesięcioro dzieci. Ale tak zdolnych uczniów jak w Bystrej nie miałam — podkreśla nauczycielka. Dzieci z Beskidów odwiedziły z nią m.in. poznańską operę. Były też wyjazdy do Krakowa, do teatrów i filharmonii.

Świetnie udało się tegoroczne przedstawienie misterium paschalnego. Dobrym aniołem przedsięwzięcia okazał się miejscowy proboszcz — franciszkanin o. Anioł. Dzięki niemu — rzecz bez precedensu — w przedstawieniu udział wzięły nie tylko dzieci, ale także ich rodzice, 10 ojców i 4 mamy.

— Karolina przyjechała z Poznania, a uczy małych górali tańców góralskich — cieszy się Ola Sawicka.

— Okazało się, że nikt tu nie miał tradycyjnych strojów góralskich. Więc kupiliśmy na Allegro parę spódnic, uszyłam dziewczynom gorsety — wspomina Karolina. W takich strojach dzieci z Bystrej występowały w pełnych tańców jasełkach. Były one wystawiane także w Warszawie i Poznaniu — zawsze z owacjami. Zebrane przy okazji pieniądze pozwoliły na sfinansowanie tych wyjazdów-wycieczek.

Bo idee ideami, ale trzeba mieć pieniądze, żeby je realizować. Dotyczy to także Sawickich. Ich szkoły muszą na siebie zarobić, a i dziewięcioosobowa rodzina musi mieć co do garnka włożyć. Środki na utrzymanie ich szkół pochodzą w części z subwencji oświatowej. Sawiccy zarabiają także na wynajmie pokoi gościnnych, w których organizowane są rekolekcje, warsztaty czy zielone szkoły. — Dostaliśmy też trochę dotacji z Unii Europejskiej, np. na warsztaty ceramiczne itp. Ale właściwie to wolimy sami znaleźć pomysł na zarobienie pieniędzy i go zrealizować — mówi Ola.

Lepiej niż w Niemczech

Jednym z tych pomysłów jest organizowanie zjazdów dla ponad 30 homeschoolersów, czyli dzieci, których edukacja odbywa się nie w szkole, a w domu. Nauczycielem bywa któreś z rodziców albo wynajęty przez nich zawodowy pedagog. Homeschoolersi przyjeżdżają do Sawickich z całymi rodzinami. Zdają tam egzaminy, potwierdzające, że naprawdę się uczą. Korzystają z pedagogicznych warsztatów. Wszystko dlatego, że zgodnie z prawem, homeschoolersi formalnie muszą być zapisani do jakiejś szkoły. Do niedawna musiała to być szkoła rejonowa w ich miejscu zamieszkania, ale od roku obowiązuje prawo, zgodnie z którym może to być jakakolwiek szkoła, choćby na drugim końcu Polski. W ten sposób pod beskidzką szkołę Sawickich podpięci są np. homeschoolersi z Gdyni. Homeschooling, dość popularny w USA, w niektórych krajach, np. w Niemczech, jest urzędowo zwalczany. Znane są przypadki odbierania tam rodzicom dzieci pod kuriozalnym zarzutem, że nie dbają o ich wykształcenie.

W Polsce na szczęście tak nie jest. Polskie prawo daje też dużą swobodę w prowadzeniu szkół niepublicznych — takich jak te kierowane przez Sawickich.

Nie takie znowu Siłaczki

— Żyjemy w kraju, w którym można realizować edukacyjne marzenia. Warto z tego korzystać — uważa Marcin Sawicki. Podkreśla, że żaden z jego oświatowych pomysłów nie upadł z powodu barier biurokratycznych. — Tajemnica dobrej edukacji tkwi w ludziach, a nie w systemie — dodaje.

Ci ludzie to także pedagodzy pochodzący z Beskidów, tacy jak Monika Majewska — młoda nauczycielka rodem z Korbielowa. Studiowała w Krakowie pedagogikę. Dziś pracuje u Sawickich w Krzyżówkach. Jakie było jej zdumienie, gdy wśród gości, chcących poznać metodę Montessori, Monika rozpoznała wykładowczynię, u której jeszcze niedawno zdawała egzamin.

Sawickim, a także Barańczukom udało się dobrze znaleźć w nowym środowisku. Ich życie nie przypomina tragicznego losu Siłaczki z noweli Żeromskiego. To szczęśliwe życiem rodziny, żyjące może niebogato, ale i nie w biedzie. Mają w sobie coś, co sprawia, że ludzie do nich lgną..

Rodzi się pytanie: czy to jedyni ludzie w Polsce, obdarzeni taką Bożą iskrą? Za odpowiedź niech posłuży opis scenki, podpatrzonej w szkole w Koszarawie Bystrej: kończy się właśnie lekcja dla klasy V, której jedynymi uczniami są Justyna i Łukasz. Marcin Sawicki tłumaczy im, kim byli pozytywiści. — To byli ludzie, którzy patrzyli wokół siebie i pytali, co można zrobić i jak to osiągnąć — podsumowuje i dodaje: — Zastanówcie się, jak wy moglibyście być pozytywistami.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama