Kościół chce zrozumieć młodego człowieka

Z biskupem pomocniczym diecezji zielonogórsko-gorzowskiej Edwardem Dajczakiem o młodych w Kościele rozmawia Sławomir Wiśniewski

 

— Człowiek potrafiący doskonale współpracować z młodzieżą to najczęściej powtarzane skojarzenie związane z biskupem Edwardem Dajczakiem. To chyba nie przypadek?

— Jeżeli gdzieś tak się mówi, to są to zbyt wielkie słowa i przesadzona opinia. Mogę jedynie powiedzieć, że kocham młodzież i staram się ją zrozumieć. Być może wpływ na tę ufną postawę wobec młodzieży miało pierwsze i bardzo pozytywne doświadczenie „młodego” Kościoła, które przeżyłem w Ruchu Światło—Życie. Byłem dopiero po święceniach, kiedy ten ruch pojawił się w naszej diecezji. Panowała w nim zupełnie inna relacja między młodym laikatem i duchowieństwem od tych, których doświadczaliśmy w przeciętnej parafii. Proszę pamiętać, że był to czas posoborowy, a więc trzeba było niejednokrotnie z trudem uczyć się Kościoła, który powiedział o sobie, że najpierw jest Ludem Bożym. To uczenie się było zdecydowanie łatwiejsze dla młodego pokolenia. Młodzi ludzie, jak zawsze otwarci na pozytywne doświadczenia, garnęli się do Ruchu, nie tylko „wyrywając się” z trochę sztywnej rzeczywistości parafialnego Kościoła, ale także z ówczesnej sytuacji społecznej i politycznej. Ruch stworzył przestrzeń, w której można było doświadczyć i wolności, i Kościoła. Można tu również dodać pieszą pielgrzymkę warszawską, a później wielkie pielgrzymowanie z poszczególnych diecezji, Ruch Odnowy w Duchu Świętym i w ogóle to nowe poruszenie w Kościele, które trwa do dzisiaj i rodzi cały szereg nowych ruchów, wspólnot i organizacji.

Te pierwsze doświadczenia mojego kapłaństwa ukierunkowały mnie na rzeczywistość, którą nazywam „młodym” Kościołem. I tak już pozostało. W „młodzieżowej” części Kościoła o zmiany soborowe było najłatwiej, choć pełna realizacja soborowych postulatów w praktyce Kościoła ciągle jest przed nami. Właśnie młodość, która jakby z natury nie chce się zgodzić na zastany porządek, trochę zbuntowana, a równocześnie otwarta na Boga, ciągle mnie fascynuje. Dostrzegam w niej większą skłonność do przyjmowania tego, co Boże, a więc nieprzewidywalne, domagające się niejednokrotnie ryzykownej zgody i ufnego pójścia za Bogiem w ciemno. To właśnie jest bliskie mojemu sercu.

— Wspomniał Ksiądz Biskup, że realizacja soborowych zaleceń pozostawia wiele do życzenia...

— Mówiłem o doświadczeniu Kościoła sprzed 25 lat. Ale prawdą jest również to, że Sobór ciągle czeka na żywszą realizację. Chodzi mi przede wszystkim o te formy działania duszpasterskiego, które sprawiają, że Ewangelia jest bardziej czytelna dla współczesnego człowieka. Dzisiaj jesteśmy już bogatsi o refleksję posoborową synodów, posiadamy również wiele dokumentów Kościoła, mówiących o nowej ewangelizacji i wskazujących na konieczność nowych form i nowego, współczesnego języka, którym głosi się Dobrą Nowinę. W demokratycznej społeczności Ewangelia i Kościół stały się jedną z propozycji. To, że my wiemy, czym jest Ewangelia i jaką ma wartość, nie oznacza, że wszyscy ludzie postrzegają ją tak samo jak my i że w ogóle dostrzegają jej wartość. O tym, czy warto się zainteresować życiem jakiejś wspólnoty, decyduje dzisiaj przede wszystkim świadectwo życia jej członków. Bardzo ważna jest komunikatywność i atrakcyjność przesłania, które kieruje konkretna wspólnota do człowieka.

— Od czasu zakończenia Soboru upłynęło kilkadziesiąt lat. Czy znaczy to, że Kościół ciągle jeszcze nie potrafi znaleźć nowych dróg docierania do ludzi, zwłaszcza młodych?

— Młodzież z czasu Soboru i młodzież współczesna to wyraźnie różniące się pokolenia i Kościół jest zobowiązany do permanentnego poszukiwania nowych form i nowego języka ewangelizacji. Myślę jednak, że można by pewne decyzje podejmować szybciej, odważniej i koniecznie z większym udziałem młodzieży. Wydaje mi się na przykład, że z jakimś oporem jest „uruchamiany” laikat, również ten młodzieżowy. Jego obecność w Kościele jest ciągle niewystarczająca, przecież wielu rzeczy w Kościele nie muszą robić księża, a nawet powinni je robić świeccy. Przyzwyczajenia historyczne sprawiają, że — moim zdaniem — zmiany dokonują się zbyt wolno. Nie można trzymać się form, które dawno utraciły swoją wymowę, są niekomunikatywne, a chroni się je tylko dlatego, że były. Młodzieżą stale zajmują się dorośli. Mam wrażenie, że Kościół jako społeczność nie ma odwagi zgodzić się, by jego rzeczywistość kreowali także młodzi. A jeśli się nawet godzi, to w stosunku nieproporcjonalnie małym do potrzeb.

— Dzisiaj mamy do czynienia ze zjawiskiem odchodzenia części młodych ludzi z Kościoła. Jakie są tego przyczyny?

— Przyczyny są różne. Nie wolno uogólniać i stawiać zbyt pochopnych diagnoz. Bywa przecież, że ani rodzina, ani parafia nie dały możliwości doświadczenia Boga i wartości wspólnoty. Młody człowiek często nie rozumie liturgii, nie umie przeżywać jej misterium i wówczas może wystarczyć jedno kazanie głoszone językiem archaicznym, przesyconym niezrozumiałym żargonem teologicznym, w zbyt małym stopniu zanurzone w doświadczeniu egzystencjalnym, aby dać pierwszy impuls do zniechęcenia. Aby rozumieć człowieka, trzeba wejść w jego świat, a to — wydaje mi się — wymaga jednak zmiany sposobu obecności księdza w Kościele. Potrzeba większego otwarcia, zgody na to, by iść z młodymi ludźmi, godząc się na dzielenie ich trudności. Wtedy inaczej widzi się rzeczywistość, w której jest człowiek, któremu mam pomóc wierzyć.

To, co powiem, będzie z pewnością truizmem. Młody człowiek bardziej ceni egzystencjalne doświadczenie niż „intelektualne dialogi”. Cechą charakterystyczną współczesnego młodego pokolenia jest przeżywanie. Młodzi często mówią o Mszy św. w naszych kościołach jako rzeczywistości mało dynamicznej. Mówią, że się nudzą, że to nie ten język, nie ta forma. Kościół musi dążyć do bliższego, bardziej zindywidualizowanego kontaktu z młodym człowiekiem, by nie szukał go w innych wspólnotach.

— Czy proces odchodzenia młodzieży od Kościoła nie byłby łagodniejszy, gdyby zmiany proponowane przez Sobór były dynamiczniej wprowadzane?

— To nie jest tak, że dzisiaj bierzemy dekrety soborowe i dopiero teraz zaczynamy cokolwiek robić. Ten proces trwa, choć nie ma wątpliwości, że był hamowany przez poprzedni układ polityczny. Ale można mówić także o korzyściach płynących z tej sytuacji. Dzięki temu uchroniliśmy się na przykład od nieprzemyślanych, gwałtownych, pseudosoborowych zmian, które zamiast zmniejszać, powiększały nurt laicyzacji. Jeśli wyciągniemy z tego odpowiednie wnioski, możemy na tym skorzystać.

Po przemianach politycznych w naszym kraju stanęliśmy wobec dwóch wyzwań. Z jednej strony niezmiennie chodzi o realizację soborowych zaleceń, a z drugiej o nauczenie się funkcjonowania w świecie demokracji, z jej pozytywnymi i negatywnymi cechami. W minionej dekadzie wiele się zmieniło. Nie można więc mówić, że dopiero zaczynamy. Pewne jest natomiast, że nie można dłużej zwlekać ze zmianami, które są konieczne. Rzeczywistość, w której żyjemy, charakteryzuje się tak szybkim tempem życia, że wszelkie formy przeczekania zasadniczo kończą się porażką. W naszych kościołach jest zdecydowanie więcej ludzi niż w wielu innych krajach Europy, ale równocześnie niepokoi nieodnajdywanie się w Kościele części młodego pokolenia. I czasami można odnieść wrażenie, że nie potrafimy sobie z tym poradzić.

— Jednocześnie, wbrew opiniom, trudno mówić o złej woli ze strony młodych. Chyba najlepszym dowodem tego jest ich odpowiedź na „Przystanek Jezus”, którego zasadniczym celem była ewangelizacja młodzieży przybyłej na „Przystanek Woodstock”.

— Na „Przystanek Jezus” przyjechali ci, którym w większości znane jest doświadczenie wspólnoty wiary. Już w fazie przygotowania do ewangelizacji na „Przystanku”, podczas rekolekcji urzekło mnie to, że młodzi pochodzący z przeróżnych wspólnot szybko zaczęli doskonale współpracować. Dla mnie to dowód ich dojrzałości.

— „Przystanek Jezus” był jednak ryzykownym posunięciem...

— Nie aż tak bardzo ryzykownym, trzeba było jednak wychodzić na drogi, po których do tej pory nie chodziliśmy i — jak się okazało — wystarczyło do tego trochę naszej wiary. Za jakiś czas kolejne pokolenia znów będą musiały poszukiwać nowych dróg.

— ...ale zakończył się sukcesem, dowodząc, że młodzież wcale nie odwraca się od Ewangelii.

— Wielu młodych ludzi staje do wyścigu po sukces rozumiany bardzo komercyjnie i to często całkowicie ich pochłania. Ale są także tacy, którzy mają dystans do takiego pomysłu na życie. Nawet jeśli są daleko od Ewangelii, są na nią otwarci. Tym ludziom nie można jednak zaproponować byle czego, to znaczy byle jak realizowanej i przeżywanej Ewangelii. To musi być zdecydowanie, wyraziście wylansowane.

— Jeszcze w trakcie trwania „Przystanku Woodstock” niemalże wszystkie media pisały o zorganizowanym równolegle „Przystanku Jezus” w samych superlatywach. Tuż przed tegorocznym finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w jednej z ogólnopolskich gazet ukazał się artykuł wypaczający jego obraz. Napisał go zresztą ktoś, kto nie był ani na jednym, ani na drugim „Przystanku”.

— Widzę w tym jakąś manipulację, ale jednoznacznie i przekonująco w tej samej gazecie odpowiedział na nią ks. Andrzej Draguła. Mamy przecież do zaproponowania prawdziwe wartości i piękny sposób życia. „Przystanek Jezus” jest próbą dotarcia do młodzieży przez żywe świadectwo ewangelicznej wrażliwości, braterstwa gotowego do każdej pomocy i miłości. Chcemy ciągle na nowo próbować rozumieć młodego człowieka i w miarę możności zawsze mu pomagać. Tak przecież czynił Jezus.

— Dziękuję za rozmowę.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama