Maranatha, Panie Jezu, przyjdź!

Nie jest rzeczą łatwą w stosunkowo krótkim tekście opowiedzieć całą, pasjonującą historię powołania kapłańskiego – tak wiele w niej wątków...

Nie jest rzeczą łatwą w stosunkowo krótkim tekście opowiedzieć całą, pasjonującą historię powołania kapłańskiego – tak wiele w niej wątków. Najważniejszy w tej opowieści pozostaje z pewnością sam Pan Bóg, a jej motywem przewodnim – głos Jego wołania.

Głos ten usłyszałem i rozpoznałem stosunkowo późno, bo na początku klasy maturalnej. Pamiętam bardzo dobrze ten dzień i godzinę. Powołanie przyszło w ciszy osobistej modlitwy, bez jakiś szczególnych fajerwerków, choć spokojnie mógłbym je nazwać takim małym, prywatnym objawieniem. Nastał moment nadprzyrodzonej pewności, że to jest właśnie droga, którą Bóg dla mnie przewidział. Owa pewność trwa nieprzerwanie do dnia dzisiejszego.

Tamten pamiętny dzień, 8 września 1995 r., nie zmienił jakoś diametralnie mojego dotychczasowego życia. Kończyłem liceum muzyczne, a więc oprócz zwykłej nauki przez wiele godzin ćwiczyłem grę na organach. Całkiem sporo czasu spędzałem też w kościele i przy parafii (św. Stanisława Kostki w Gdańsku – Oliwie). Od podstawówki byłem ministrantem, potem lektorem, a przez ostatni rok szkoły – również organistą. W czasie liceum należałem do wspólnoty ewangelizacyjnej „Betlejem”, która istniała wtedy przy parafii. Ta grupa młodych ludzi okazała się dla mnie środowiskiem duchowego wzrastania i niezwykle cenną szkołą modlitwy. Pośród tych różnych zajęć udawało się też na szczęście znajdować czas na sport – bieganie, jazdę na rowerze i górskie wędrówki.

Rozpoznanie i podjęcie głosu powołania było dla mnie niewyobrażalną radością. Pierwszą osobą, której o niej opowiedziałem był opiekun naszej młodzieżowej wspólnoty i kierownik duchowy wielu z nas – ks. Janusz Witkowski. Jego wsparcie okazało się później bardzo cenne.

Moje szczęście zderzyło się bowiem ze stanowczym sprzeciwem rodziców, którzy wdzieli moją przyszłość w muzyce. Bezpośrednio po zdaniu matury powiedziałem im i rodzeństwu o swojej decyzji. Kolejne miesiące były bardzo trudne. Dokumenty składałem do seminarium w pełnej „konspiracji”. Egzaminy wstępne do warszawskiej Akademii Muzycznej zdałem jedynie z posłuszeństwa księdzu rektorowi (może obawiał się, że się rozmyślę) i rodzicom (miałem wtedy dopiero 17 lat). Samo wstąpienie do seminarium mogę śmiało określić mianem ucieczki z domu, z którego po prostu wyszedłem w noc poprzedzającą moje 18. urodziny. Rano byłem już w seminarium. Było to święto Archaniołów Michała, Gabriela i Rafała, 29 września 1996 r.

Sześć lat w Gdańskim Seminarium Duchownym postrzegam jako niezwykle owocne i wspominam je z wielkim sentymentem. Czas spędzony w starym, pocysterskim klasztorze w Oliwie był kolejnym wielkim darem od Boga i dał mi możliwość wszechstronnego rozwoju, począwszy od modlitwy, poprzez studia filozofii, teologii i naukę języków aż po bezpośrednie przygotowanie do posługi kapłańskiej poprzez różnorakie praktyki. W wakacje i ferie mogłem rozwijać swoje pasje i zainteresowania – podróżowałem autostopem po Europie, chodziłem po Tatrach i Alpach, odbyłem kurs skałkowy i taternicki.

Święcenia kapłańskie przyjąłem w 24. urodziny i w 6. rocznicę wstąpienia do Seminarium (trzy miesiące po święceniach kolegów z roku, ze względu na zbyt młody wiek), 29 września 2002 r., z rąk ks. abp. Tadeusza Gocłowskiego. Uroczystość odbyła się kościele św. Mikołaja w Gdyni, w której to parafii posługiwałem przez pierwsze dwa lata kapłaństwa. Msza św. prymicyjna była wielkim świętem, sprawowałem ją przecież w obecności osób, wśród których wzrastałem. Na obrazku prymicyjnym umieściłem jedno z ostatnich zdań Pisma Świętego: „Maranatha, Panie Jezu, przyjdź !”.

Obecnie, już od pięciu lat jestem wikariuszem w parafii św. Urszuli Ledóchowskiej w Gdańsku – Chełmie. Opiekuję się drużynami harcerskimi istniejącymi przy parafii, prowadzę punkt przygotowań do wyjazdu na Europejskie Spotkania Młodych, organizuję obozy wędrowne dla młodzieży. Uczę religii w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej, którą sam kiedyś ukończyłem. Odbywam też dzienne studia doktoranckie z zakresu teologii moralnej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Największą radością jest dla mnie częste sprawowanie Eucharystii oraz sakramentu pokuty. Szczególnym rysem mojej kapłańskiej drogi stało się pielgrzymowanie, nie tylko autokarem czy samolotem, ale przede wszystkim pieszo, choćby do Santiago de Compostela czy szlakami podróży misyjnych św. Pawła.

Co mówię młodym, którzy pytają mnie o wybór kapłaństwa? Jeśli czujesz powołanie, to nie wahaj się udzielić wielkodusznej odpowiedzi na Boże wezwanie. Odwagi, bo jeśli Pan Bóg przewidział dla Ciebie taką właśnie drogę, to na innej większego szczęścia nie znajdziesz!

Maranatha, Panie Jezu, przyjdź!


O redaktorze książki:

Kajetan Rajski – uczeń klasy trzeciej Salezjańskiego Gimnazjum Publicznego, słuchacz Szkoły Ceremoniarzy parafialnych, lektor w parafii pw. św. Józefa Oblubieńca NMP w Krakowie, finalista i laureat wielu konkursów przedmiotowych na szczeblu międzyszkolnym, wojewódzkim i międzywojewódzkim. Interesuje się historią (szczególnie średniowieczem) i religią chrześcijańską (zwłaszcza biblistyką, liturgiką i hagiografią). Zwolennik hasła "Zero tolerancji dla przemocy w szkole". Od listopada 2003 roku redaguje i wydaje miesięcznik pod tytułem "Mini Gazetka Historyczna". Dotychczas publikował m.in. na łamach "Niedzieli", "Źródła" i "Naszego Dziennika". Autor książek Historia żywa (2006), Służyć normalności (2007), Zasłuchani w ciszę (2008), współautor Śladami św. Pawła (2008), Młodzi świadkowie wiary t.1 (2009), redaktor Oto jestem. Kapłani o powołaniu (2009). Znany jako "młody redaktor".

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama