Nie ja otworzyłem te drzwi

O ewangelizacji, dialogu oraz dlaczego nie zawsze biskupom udaje się przekazać wiernym stanowisko Kościoła - rozmowa z Prymasem Polski

Nie ja otworzyłem te drzwi

Co w Kościele w Polsce wydaje się Księdzu Prymasowi najbardziej palącą potrzebą?

Tym wezwaniem niezmiennie jest ewangelizacja. Powinna być troską zarówno biskupa, jak i wiernych. W jaki sposób docierać z Ewangelią do współczesnego człowieka i jak go na Chrystusa otwierać? Osobiście taką podpowiedź czy wręcz wskazówkę odnajduję w nauczaniu papieża Franciszka. Bardzo często odnoszę się do niego w moim przepowiadaniu, bo widzę że jest to konkretny przekaz dla współczesnych ludzi.

W ubiegłym roku podczas ingresu do katedry gnieźnieńskiej mówił Ksiądz Prymas o otwartych drzwiach Kościoła. To zdanie zapadło w pamięć. Jak szeroko te drzwi powinny być otwarte, gdy mówimy np. o ochronie życia i ustawie o in vitro czy innych sprawach o fundamentalnym znaczeniu? A może powinniśmy je przymknąć?

Obawiam się, że w sprawach trudnych zabrakło pewnej formy dialogu, czyli spokojnego wyjaśnienia wszystkich racji. Potrafiliśmy przekazać nauczanie Kościoła, natomiast trudniejszą rzeczą okazało się wytłumaczenie wiernym naszego stanowiska. Nie chodzi tutaj o otwieranie czy zamykanie drzwi, ale o takie prowadzenie rozmowy, w którym wskazujemy na konkretne punkty, które dla nas muszą pozostać niezmiennie. Było to szczególnie trudne na poziomie wiernych spotykających się z tą trudną materią. W Kościele często pojawiają się orzeczenia i oświadczenia, ale mam wrażenie, że z takim przekazem coraz trudniej dotrzeć do współczesnego człowieka.

Papież Franciszek zachęca do otwarcia i wyjścia na peryferia duchowe. Jak może to wyglądać w praktyce?

Najważniejsze jest szukanie przestrzeni dialogu. Nie można się ograniczać tylko do przepowiadania w czasie Eucharystii. Trzeba bardziej wykorzystywać potencjał katechetyczny Kościoła, także ten w parafii. Okazją do nawiązania twórczego, ewangelicznego dialogu, do rozmowy, do ukazania argumentów powinny być katechezy, od przygotowującej do chrztu przez Pierwszą Komunię, bierzmowanie, aż po katechezę przedmałżeńską. Już tam musimy się starać wejść w rzeczywistość tych duchowych peryferii współczesnego człowieka. Tego człowieka, który w jakimś sensie tradycyjnie jest jeszcze z nami.

Załóżmy, że na katechezę przedmałżeńską przychodzi praktykująca para, która jednak nie zgadza się z nauczaniem Kościoła w sprawie czystości przedmałżeńskiej. Ich zdaniem to, co Kościół głosi, jest opresyjne. Jak w tej sytuacji ma wyglądać dialog?

Na poziomie nauczania sprowadza się to często do przekazania pewnej prawdy, którą w sposób logiczny trzeba umieć uzasadnić. Ktoś, kto uważa naukę Kościoła za opresyjną, być może mógłby ją nawet lepiej zrozumieć, gdybyśmy potrafili ją lepiej przekazać. Jak mówi list św. Piotra, jesteśmy wezwani, by uzasadniać tę nadzieję, która w nas jest. Stąd lepszym sposobem wydaje mi się pokazanie ludzi, którzy żyją według tej nauki, czy wręcz spotkanie z takimi ludźmi. To oznacza, że w dialog powinni zaangażować się nie tylko biskupi i księża, ale także świeccy.

Świeccy są gotowi na taki dialog?

Kiedy mówimy o dialogu, to musimy pamiętać, że drzwi Wieczernika zostały otwarte przez Ducha Świętego. Musimy wrócić do wierności temu, czego dziś chce od Kościoła Duch Święty. Jak mówił Jan Paweł II w 1979 r. Gnieźnie: „Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza?”. Te otwarte drzwi to nie jest tylko kwestia naszej dobrej woli, ale też poddania się temu, co jest w mocy Ducha. I jeszcze jedno. Dialogu nie można ograniczać tylko do przedstawiania własnych racji, nawet — po ludzku — jak najlepiej uzasadnionych. Trzeba je pokazywać na żywych przykładach. Jak w Ecclesia in Europa napisał Jan Paweł II — mamy „ukazywać na przekonujących przykładach prawdę i piękno rodziny opartej na małżeństwie”.

Czy w dialogu możemy przekonać ludzi, że rozumiemy ich na etapie rozwoju wiary i moralności, na jakim się obecnie znajdują? A może jest to już pewna liberalizacja?

Jeśli w człowieku jest pewna refleksja, to złą rzeczą byłoby zachęcenie, by pozostał na tym etapie, na którym jest dziś. Byłoby to usprawiedliwianie jego słabości, w pewnym sensie niesprawiedliwe wobec niego samego. Powinniśmy pokazywać mu ten ideał i drogę, która do niego prowadzi. Nie możemy się zamykać i odrzucać takich ludzi, skoro pytają o Bożą rzeczywistość. To jest także dynamika konfesjonału. Jeśli człowiek przychodzi wyznać swoje grzechy, jest to dla niego punkt wyjścia, coś, co można dalej rozwinąć.

Na przykładzie dyskusji przed zbliżającym się synodem widać, że dla wielu wiernych wyjście na peryferia jest niczym innym jak rozmywaniem nauki Kościoła.

Podstawowym zadaniem synodu jest ukazanie istoty piękna powołania małżeństwa sakramentalnego i mocy, jaką daje sakrament. To powinien być zasadniczy nurt, który nie jest oparty tylko na pewnym idealnym modelu, ale modelu realnym, chcianym także przez Chrystusa. Gdyby synod miał zająć się tylko rozwiązaniem bardzo praktycznych kwestii, byłby bardzo redukcyjny.

Czy dialog na synodzie jest w ogóle możliwy? Wydaje się, że dla nas, Polaków, już samo podejmowanie niektórych tematów budzi zgorszenie.

Samo podejmowanie problemów nie powinno budzić w nas zgorszenia, lecz stanowić wyzwanie natury duszpasterskiej. Zgorszenie może być spowodowane tym, że w przekazach medialnych mówi się powszechnie tylko o problemach, a nie o tym, co jest całym nauczaniem Kościoła na temat małżeństwa i rodziny. W przypadku Komunii św. dla osób rozwiedzionych żyjących w kolejnych związkach jest to dla nas okazja do tego, żeby nie tyle zmieniać sposób duszpasterzowania, ile go w ogóle rozpocząć, nie łudząc ich jakimiś prostymi rozwiązaniami.

A propozycja białego małżeństwa? Czy to są środki niewystarczające?

Myślę, że jest więcej możliwości. Istnieje bardzo dobry tekst kard. Cordesa poświęcony przywróceniu znaczenia komunii duchowej, rozumianej głębiej jako zjednoczenie z Chrystusem. Takie propozycje trzeba przekładać na bardzo konkretną praktykę duszpasterską. Obawiam się, że pod tym względem jesteśmy dopiero na początku. Powinniśmy rozpocząć jakąś formę kontaktu z tymi, którzy żyją w związkach niesakramentalnych, ale bez szukania natychmiastowych rozwiązań.

Czy strach przed napływem muzułmańskich imigrantów to wystarczający powód, żeby zamykać granice?

Strach nigdy nie powinien być powodem działania, zwłaszcza jeśli wydaje owoce w postaci zamkniętych granic, a wcześniej zamkniętego człowieka. Dziś trzeba jeszcze bardziej poznać przyczyny tego strachu i lęku. Jeśli mówimy, że powinniśmy głębiej przemyśleć sposób przyjmowania uchodźców, to nie tyle pod wpływem obaw, ile raczej pod wpływem złożoności problemu, z którym się spotkaliśmy. Powinniśmy szukać rozwiązań, które wobec tak nagłej i masowej fali przełożą się na konkretne, jasne programy otwarcia się i przyjęcia osób potrzebujących pomocy. Strach i lęk nie są najlepszymi doradcami, bo mogą zaowocować jedynie tym, że się zamkniemy. Ale sam problem nie zniknie.

To co zrobić, skoro nawet osoby wierzące mają problem ze zrozumieniem apelu papieża Franciszka o pomocy dla uchodźców?

Papież pokazuje i przypomina o tym, żeby w uchodźcy, który potrzebuje pomocy, widzieć jednak twarz Chrystusa, który mówi: „Byłem przybyszem, a przyjęliście mnie”. Czyli najpierw powinna się w nas wytworzyć kultura otwartości, żeby pękały lęk i strach, całkiem naturalne w obliczu skali tego zjawiska. Jako chrześcijanie jesteśmy wezwani do życia Ewangelią i do stosowania jej na co dzień, także wobec podobnych prób i wyzwań. Druga sprawa wiąże się z bardzo konkretnymi programami pomocowymi. Nie tyle zastanawiajmy się nad tym czy przyjąć, czy odrzucić, ile w jaki sposób przygotować się do tego, żeby przyjąć.

Apele papieża i biskupów spotkały się z dużym poparciem mediów, które jeszcze kilka tygodni temu odbierały Kościołowi prawo do zabierania głosu w sprawach społecznych. Jak możemy zbudować taką pozycję Kościoła, która nie pozwoli instrumentalnie traktować naszego głosu?

Ta sytuacja pokazuje, że nie możemy być zależni od opinii mediów z jednej czy drugiej strony. Nie mówimy niczego dlatego, że tak chcą dziennikarze. Nasz głos to głos Kościoła wobec rzeczywistości, którą odczytuje i rozpoznaje w kluczu ewangelicznym. To, że następuje polaryzacja społeczna i próba zawłaszczania sobie autorytetu Kościoła, nie powinno nas zniechęcać, żeby zabierać stanowisko i dawać jasne sygnały jaka powinna być ewangeliczna odpowiedź.

Niektórzy katolicy spoglądają na Kościół jakby od zewnątrz, przez pryzmat różnych mediów. Jak sprawić, żeby wierni widzieli prawdziwą twarz Kościoła?

Takie pełne poznanie jest możliwe tylko wtedy, jeśli się jest wewnątrz Kościoła. Wiadomości o nim nie czerpie się z jednego czy drugiego tytułu. Trzeba się zbliżyć do Ewangelii, którą człowiek otrzymuje w życiu żywej wspólnoty, żeby nie budować obrazu Kościoła jedynie w oparciu o przekazy medialne.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama