W Kościele mówimy "do widzenia", a nie "żegnaj"

Abp Grzegorz Ryś, nowy metropolita łódzki, kojarzony jest przede wszystkim z ewangelizacją. Czym jest to chrześcijańskie orędzie i dlaczego trzeba je ciągle głosić na nowo?

Ľródło: Niedziela

Z abp. Grzegorzem Rysiem rozmawia ks. Marek Łuczak

KS. MAREK ŁUCZAK: — Na czym polega nowość ewangelizacji?

ABP GRZEGORZ RYŚ: — Papieże zdefiniowali już to pojęcie, a w największym stopniu zrobił to Benedykt XVI, mówiąc, że chodzi o dotarcie z Ewangelią do ludzi, którzy od niej odeszli. Chodzi o obszary Kościoła, które mają starą metrykę chrzcielną, a więc od dawna są chrześcijańskie, a mimo mniejszej czy większej obecności religijnej obyczajowości brakuje tam zdecydowanie wiary. Tej rozumianej jako głęboka osobista relacja z Jezusem. Trzeba pamiętać o pierwszej misji, którą Pan Jezus zleca Apostołom: „Idźcie do owiec, które poginęły z domu Izraela”. Gdybyśmy weszli w polskie realia, trzeba by powiedzieć o 6 na 10 katolikach. Średnia „dominicantes” (osób chodzących co niedzielę do kościoła) wynosi poniżej 40 proc. Nie może być tak, że my sobie spokojnie odprawiamy Eucharystię i pocieszamy się tym, że liczy się jakość, a nie ilość, a nie zajmujemy się tymi sześcioma.

— Jak patrzeć praktycznie na ten postulat? W konkretnych wspólnotach parafialnych trudno przecież zostawić czterech i pójść do tych sześciu?

— Nie trzeba ich zostawiać, tylko uruchomić! Kluczem ewangelizacji jest właśnie ta czwórka praktykujących. To oni muszą się poczuć posłani do swych sąsiadów. Każda Eucharystia kończy się zachętą, by iść z Ewangelią na zewnątrz. To jest posłanie. Oni mają największą sposobność do tego, by pójść z misją, kapłan ma ich wyposażyć, właściwie uformować i towarzyszyć. A potem być tym, który przyjmuje tych, których oni przyprowadzą.

— Co może być dzisiaj mocą uwodzicielską chrześcijaństwa?

— Wystarczy czytać Dzieje Apostolskie. Siłą jest orędzie. Nie można głosić siebie, tylko trzeba głosić Jezusa Chrystusa. W slangu ewangelizacyjnym mówimy, że kerygmat nie działa tylko wtedy, gdy nie jest używany. Jezus mówił w Ewangelii, że Słowo jest posiane i samo rośnie. Nie wiemy, dlaczego rośnie, ale wymagana jest wierność Chrystusowi, który jest atrakcyjny.

— On nie jest jednak abstrakcją. Potrzebne są symbole, urozmaicenie liturgii, zrozumiałość znaków.

— Rzeczywiście, znaki nie mają sensu, jeśli się ich nie objaśnia. Nie wystarczy pokropienie wodą święconą, jeśli się ludziom nie powie, że są ochrzczeni i co ten chrzest wniósł w ich życie.

— Prosty symbol popiołu sprawia, że w parafiach pojawiają się tłumy. Zbyt łatwo chyba rezygnujemy ze znaków?

— Nie ma wątpliwości, że znaki są potrzebne, ale nie można się też zamykać w rycie. Łatwo jest z liturgii zrobić zbiór rytów, które nie prowadzą dalej, zatrzymają na sobie. Ile u nas było na przykład sporów w związku ze sposobem przyjmowania Komunii św. Niektórzy upierali się, że na klęcząco, inni — że na rękę. A kto stawiał sobie pytanie o sens znaków? Jak te znaki poprawnie wyglądają, co o nich pisali starożytni autorzy? W sposobie celebracji kryje się wiara. Jest miejsce na różnorodność, ale nie ma miejsca na równoległe rozumienia Kościoła.

— Jeden z hiszpańskich biskupów napisał, że sekularyzacja jest jak pociąg, a teraz trzeba z niego wysiadać i zapalać ogniska. Czy ta sytuacja dotyczy także Polski?

— Ja jestem przekonany, że Ewangelię mamy nie za sobą, ale przed sobą. Wydany przed dwoma laty dokument Kongregacji Nauki Wiary „Iuvenescit Ecclesia” mówi, że Kościół się odmładza. Wiele zależy od tego, jak patrzymy. W Hiszpanii rodzą się przecież zjawiska, które budzą szacunek całego Kościoła. W Polsce z jednej strony można mówić o 40 proc. chodzących do kościoła, ale z drugiej — możemy też mówić o ogromnym ożywieniu ewangelizacyjnym wśród osób świeckich. Papież Jan Paweł II nazwał tę sytuację wiosną Kościoła. Proszę sobie przypomnieć, jak z jednej strony słaby był Kościół starożytny, a z drugiej — jak wielką miał siłę, skoro potrafił przejmować znaki kultury pogańskiej i je chrystianizować, nadawać im nowe sensy. Na tym polega katolickość naszej wiary. Bardzo dobrym obrazem jest zatem to ognisko: ludzie zaczną się schodzić, będą chcieli się ogrzać. Ważne, by nie tworzyć enklaw, ale promieniować na zewnątrz. Mamy za sobą piękną falę ewangelizacji, którą w Polsce wzbudził ks. Franciszek Blachnicki. Pamiętam, jak w latach 70. ubiegłego wieku w krakowskiej diecezji dziesiątki tysięcy młodych ludzi wyjeżdżało na rekolekcje oazowe.

— Czy nie zapominamy jednak, że dla ogromnej liczby ludzi twarzą Kościoła jest proboszcz? A więc ruchy — tak, ale oprócz ruchów — może świadectwo duchownych?

— To jest wielki temat. Myślę, że wszyscy jesteśmy świadomi doniosłości ewangelizacyjnej formacji księży. Dwie rzeczy są dla mnie tutaj równie oczywiste: pierwsza — że taka formacja jest potrzebna, i druga — że nie załatwi się jej nakazowo. Osobiście jestem pełen szacunku dla codziennej pracy księdza. Myślę o konfesjonale, ambonie, kancelarii, gdzie jest indywidualne spotkanie. Na co dzień wiele jest więc narzędzi ewangelizacji, chodzi natomiast o to, by właściwie z tych instrumentów korzystać. Pamiętam sytuację, gdy podczas rekolekcji księża zadawali mi pytania na kartkach i jedno z nich było dla mnie szokujące. Ktoś zapytał o ewentualny kanon, w oparciu o który można by wyrzucić z kancelarii młodych, którzy chcą zawrzeć sakrament małżeństwa, a okazuje się, że są oni właściwie niewierzący. Odpowiedź mogła być tylko jedna. Skoro przyszli, proboszcz powinien ogłosić im kerygmat, wychodząc z tego faktu, że między nimi jest miłość. Od tej miłości można przejść do Chrystusa. Papież Franciszek mówi w tym kontekście o towarzyszeniu.

— Pamiętam z wykładów w seminarium, że niektórzy mówili: towarzyszyć to za mało, chodzi o to, by doprowadzić.

— Tak, ale to nie zależy jedynie od nas. Towarzyszenie jest już prowadzeniem. Od tego jest kapłan, od tego ma dar rozeznania, by doprowadzić do Chrystusa. To dokonuje się na płaszczyźnie indywidualnej: słucham, próbuję wejść w relację z tym człowiekiem i prowadzić dalej.

— Czasem jako spowiednik widzę, że jest problem, ponieważ ludzie na przykład żyją w związkach niesakramentalnych. Staram się wtedy pożegnać z penitentem w zgodzie i poczuciu zrozumienia, że Kościół nie odmawia mu rozgrzeszenia, ale jedynie odkłada je na później.

— Zgoda, ale nie mogę się tu pogodzić ze słowem „pożegnanie”. Taka spowiedź powinna być raczej początkiem wspólnej drogi. Człowieka trzeba uszanować i ważne jest, by odszedł z konfesjonału z poczuciem zrozumienia. Trzeba mu jednak pokazać, że należy do Kościoła, nie jest człowiekiem ekskomunikowanym. Porządek sakramentalny jest ważny, ale to nie jest jedyna droga budowania relacji z Bogiem. Są jeszcze modlitwa, rekolekcje, słuchanie Słowa Bożego, posługa Caritas. Papież Franciszek powtarza, że trzeba człowieka włączyć, pokazać mu, że jest potrzebny. Kościół będzie bogatszy zaangażowaniem tego człowieka, a to oznacza pójście z tym człowiekiem jakąś drogą. Tu nie ma miejsca na pożegnanie.

***

Jego Ekscelencji Arcybiskupowi Archidiecezji Łódzkiej Grzegorzowi Rysiowi serdeczne życzenia błogosławieństwa Bożego, utwierdzenia się w przekonaniu o „mocy w słabości”, jeśli Pan jest blisko, życzliwości ludzi na nowym etapie pracy pasterskiej, z zapewnieniem o modlitwie przed Cudownym Obrazem Matki Bożej na Jasnej Górze składają Lidia Dudkiewicz Redaktor Naczelna „Niedzieli” z Zespołem Redakcyjnym

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama