Martynika i Bóg

Kościół na Martynice, niewielkiej wyspie w archipelagu Małych Antyli na Karaibach

Dzięki życzliwości ks. Jana Mielewskiego, pracującego we wspólnocie kreolsko-francuskiej, miałem okazję doświadczyć powszechności Kościoła. Odwiedziłem Martynikę, wyspę leżącą w sercu archipelagu karaibskiego, między Dominiką a Świętą Łucją, stanowiącą część tzw. Małych Antyli. Powstała ona w wyniku wielkiej podwodnej erupcji wulkanicznej.

Na wyspie jest zresztą jeden czynny wulkan Pelée, który od czasu jej okupacji przez Europejczyków w XVII wieku wybuchał aż cztery razy. Największe szkody spowodowała erupcja w 1902 roku. Pod wulkaniczną lawą zginęło wówczas 29 tysięcy osób.

Idźcie i nauczajcie

Przeleciałem 12 tysięcy kilometrów, aby tam się znaleźć. Ale trudy przyniosły niespodziewane owoce. Zrozumiałem, że chrześcijaństwo ma uniwersalne oblicze. Dotyka człowieka w każdym miejscu i czasie, choć bywa zdeterminowane miejscem i czasem. Codziennie wczesnym rankiem wsłuchiwałem się w śpiewy liturgiczne kościelnej wspólnoty w Trinité, gdzie mieszkałem na plebanii o charakterystycznym kolonialnym wystroju.

Na Martynice dzień rozpoczyna się wcześnie, bo już o 5 rano, natomiast ciemność zapada o 18.15 wieczorem. Dosłownie w ciągu kilku minut horyzont staje się szafirowofioletowy, rozbłyskują światła w oknach domów, ocean cichnie, by umożliwić maleńkim żabkom wieczorny koncert. Ich donośne głosy towarzyszą tutejszemu życiu przez całą noc. Cichną, gdy pierwsze kobiety zbliżają się do kościoła na Mszę świętą albo modlitewny śpiew.

Martynikański katolicyzm ma francuskie pochodzenie i francuską obyczajowość, przemieszaną z tradycjami kultury kreolskiej. Gdy pewnego dnia ofiarowałem jednej z mieszkanek różaniec, zauważyłem, jak z poważaniem ucałowała go i przeżegnała się nim kilkakrotnie, mówiąc, że ta modlitwa zawsze łączy ją z przodkami i rodziną. Na każdym kroku widać związki współczesnej religijności z elementami dawnej magii, pochodzącej z tradycji archaicznych. Nie do rzadkości należy podrzucanie zabitego koguta pod drzwi domostw, aby — właśnie przez działanie magiczne — wpływać na losy konkretnych osób.

Najważniejszą cechą lokalnego kościoła na Martynice pozostaje wspólnotowość oraz głębokie zaangażowanie świeckich w życie religijne. Sądzę, że w Polsce jesteśmy pod tym względem dopiero na początku drogi. Nie chodzi tylko o udział świeckich w liturgii, lecz przede wszystkim o swego rodzaju „troskę religijną”, dającą się zauważyć niemal wszędzie. Katechizacja jest prowadzona wyłącznie przez świeckich katechetów. Nie zawsze są oni odpowiednio przygotowani, ale pracują z gorliwością i — co warto podkreślić — bez wynagrodzenia.

Odczuwałem swoiste liturgiczne napięcie podczas każdej Mszy świętej, zawsze dobrze zorganizowanej, ze śpiewem, tańcem, ruchem. Chyba brakuje nam takiej spontaniczności, żywiołowości, autentyzmu. Nie dysponujemy kreolskim temperamentem, ale przynajmniej niekiedy trzeba ujawniać ewangeliczną radość bycia osobą religijną.

Kościół na Martynice spełnia rolę społecznego zwornika. Łączy ludzi ze sobą, choć sprawy w Europie oczywiste, jak zagadnienia narodu, patriotyzmu czy tradycji państwowych, u nich w ogóle nie pojawiają się w społecznej świadomości. Skolonizowanie tych ziem przez Francuzów i dramat niewolników przywiezionych z Afryki sprawiły, że obecni mieszkańcy nie mają silnie ukształtowanej tożsamości i świadomości swych korzeni. Są potomkami dawnych czarnych niewolników, którzy wtopiwszy się w kulturę ludzi białych, stracili jednolitość etniczną. Teraz tworzą kulturę kreolską, nawiązującą do niektórych zdobyczy pierwszych Indian karaibskich, przybyłych na Martynikę z Ameryki Centralnej i z delty Orinoko około 4000 lat przed Chrystusem. Po napływie Europejczyków przejęli oni od nich zwyczaje, religię i wartości. Kościół katolicki jest w tej mieszance etnicznej elementem scalającym, dającym poczucie duchowego ładu i społecznego porządku. Ludzie garną się do księży. Każdego dnia plebania w Trinité tętni życiem. Wierni przybiegają do proboszcza, księdza Jana, ze wszystkimi niemal sprawami: rodzinnymi, religijnymi, społecznymi.

Cud istnienia

Na Martynice nie istnieje kwestia czasu. Nie spostrzegłem żadnych oznak europejskiego zabiegania, nerwowości czy pośpiechu. Wszystko dzieje się powoli, zgodnie z rytmem wyznaczanym przez naturę i wewnętrzne potrzeby ludzi. Przykładem charakterystycznym pozostaje komunikacja miejska. W Fort-de-France, dzisiaj głównym mieście wyspy, jest co prawda dworzec autobusowy, ale funkcjonuje on dość specyficznie. Godziny odjazdu nie są uwarunkowane rozkładem jazdy, ale liczbą podróżnych. Gdy pewnego dnia odnalazłem autobus jadący do Trinité, czekałem aż wypełni się pasażerami po brzegi. Dopiero wówczas kierowca wyruszył w drogę. Może więc być tak, że powrót do miejsca zamieszkania wydłuży się do wielu godzin. Ale nie robi to na nikim żadnego wrażenia. Ważniejsze wydaje się przekonanie o podporządkowaniu życiowej działalności „logice natury” i społecznym zwyczajom.

Mieszkańcy wyspy nie garną się do organizowania egzystencji na modłę europejską, choć korzystają z dobrodziejstw współczesnej kultury. Tkwi w nich swego rodzaju „kompleks przeszłości”. Źródła ich tożsamości wywodzą się z dramatu niewolnictwa, podbojów kolonialnych oraz zamierzchłych tradycji indiańskich. Nie mogą oni wyrugować ze świadomości przekonania o doznanych krzywdach, co wpływa na podejmowane przez nich działania i wyobrażenia, a nawet sposób rozumienia świata. Być może m.in. dlatego ciężar budowania społecznych więzi spoczywa na białych mieszkańcach Martyniki, których na wyspie jest około 30 tysięcy. Odpowiadają za sprawy ekonomiczne, polityczne, socjalne. Istnieje też specyficzna grupa społeczna, w potocznym języku zwana Békés. To spadkobiercy dawnych kolonizatorów francuskich. Żyją oni w cieniu przeszłości, już minionej dominacji, otoczeni znakami dawnej władzy. Nic dziwnego, że zachowują się nieco wyniośle, dumnie.

Rdzenni mieszkańcy Martyniki utrzymują się najczęściej z połowów ryb i wszelkich oceanicznych stworzeń. Oprócz tego wytwarzają sławny dwugatunkowy rum, tzw. biały i stary, syrop z trzciny cukrowej, madras, czyli kolorowy materiał wzorem przypominający irlandzką kratę, będący symbolem wyspy, oraz wyplatają z trzciny, bambusu albo innych tropikalnych roślin kapelusze, walizki, dzbany, drobne ozdoby. Handel jest na ogół prowadzony przez francuskich właścicieli, choć zdarzają się coraz częściej przypadki podejmowania tego rodzaju działalności przez Kreolczyków. Turystyka jest nieźle rozwinięta, niemniej tylko w sezonie, a więc w lipcu, sierpniu, grudniu i styczniu, pojawiają się turyści, przede wszystkim z Francji i Stanów Zjednoczonych.

Mnie najbardziej fascynowała tutejsza przyroda. Trwa tu zasadniczo jedna pora roku: tropikalne lato, przetykane ulewami i groźnymi cyklonami. Zbiory bananów, ananasów, cytryn, owoców mango, awokado oraz innych, trudnych do nazwania po polsku, owoców, odbywają się kilka razy w roku. Gdy przemierzałem ogromne pałacie pól bananowych albo ananasowych, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że oto dotykam rajskich części ziemi.

A co najgłębiej przeżywałem? Spotkania z absolutną niemal czystością oceanicznej wody, ciepłem powietrza, które łagodzi wszelkie niepokoje oraz oglądanie głębinowego życia rafy koralowej. Nie wymaga to zresztą specjalnych umiejętności. Wystarczy zaopatrzyć się w odpowiednie okulary, rurkę do oddychania i można zagłębić się w podwodny świat. Pływać w otoczeniu najpiękniejszych, wręcz niewyobrażalnych barw i ognistych feerii kolorów. Odczuwałem niebywały dreszcz emocji, gdy wielkie ryby podpływały na odległość ręki, z ciekawością przyglądając się mojemu ludzkiemu zaciekawieniu.

Gauguin i inni

Martynika nie prezentuje wielkich dzieł kultury w naszym, europejskim, sensie. Najbardziej znany jest fragment życia Gauguina, który po awanturach panamskich, pobycie na Tahiti, przybył w 1887 r. na Martynikę, zafascynowany jej przyrodniczą egzotyką, by zamieszkać w jej północnej części. Towarzyszył mu inny malarz — Charles Laval. Oglądając tajemnicze metamorfozy wulkanu Pelée, wegetację tropikalnych roślin oraz przemienność kolorystyki, Gauguin zmienił nieco swą malarską wizję. Marzenie o nieskażonych cywilizacją miejscach świata ziściło się, mógł więc tworzyć swą mitologię egzotyki. Stąd pojawiają się na jego obrazach ujęcia specyficznie martynikańskie, nieco odmienne od tych, które powstawały, gdy fascynował się geometrycznością złotych polinezyjskich ciał albo mitologicznych bożków.

Oryginalna twórczość współczesnych twórców żyjących na Karaibach jest zadziwiająco uboga. Od czasów kolonizacji francuskiej, głównym tematem malarskim pozostaje ten fakt właśnie. Na płótnach widzimy sceny z życia rodzin kolonialnych, często o idyllicznym charakterze, nawiązujące do maniery holenderskich mistrzów szczegółu, ale też sceny morskie, wojenne. Odkrywamy również związki tego malarstwa z tradycjami czarnej kultury afrykańskiej, zwanej negro-karaibską. Charakteryzuje ją nadmiar kolorystyczny, brak głębokiej perspektywy, swoista geometryczność i sielankowość, jak również symboliczność. Najróżniejsze dzieła twórców ludowych można kupić na bazarach, szczególnie w Fort-de-France.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama