Razem w bolesnych chwilach

Co można powiedzieć w takiej chwili? Słowa ugrzęzły w gardle, w moich oczach też pojawiły się łzy. Wziąłem ją za rękę i zacząłem cichutko „Zdrowaś Maryjo”

"Idziemy" nr 44/2009

Ks. Piotr Krasuski

RAZEM W BOLESNYCH CHWILACH

Pracuję jako kapelan Szpitala Powiatowego w Wołominie. Ze śmiercią, z ostatnimi chwilami ludzkiego życia spotykam się bardzo często. Każda śmierć jest dla mnie głębokim przeżyciem i tak zapada w pamięć, że w każdej chwili mógłbym o niej opowiedzieć

Za każdym razem, kiedy staję przy łóżku konającego, staję wobec ogromniej tajemnicy, której nie jesteśmy w stanie zgłębić, dopóki sami jej nie doświadczymy. Ale właśnie wtedy jakoś w moim sercu rodzi się ta myśl: Jezus zmartwychwstał! Jak dobrze mieć tę pewność, że On pierwszy pokonał śmierć, że otworzył nam bramy życia wiecznego.

Jak ludzie przeżywają własne odchodzenie? Kilka przykładów dla zobrazowania.

Był kwiecień. Któregoś dnia, wsiadając do szpitalnej windy, zauważyłem, że jedzie z nami pani Maria. Pamiętałem dobrze ich rodzinę, mieszkają na terenie parafii Klembów.

– Co dobrego słychać? – zapytałem.

– Ech, proszę księdza, jak to dobrze, że księdza widzę. U nas niby wszystko po staremu, ale mam trochę kłopot z mężem. Przed rokiem miał zabieg na prostatę, wszystko wydawało się być dobrze, ale teraz coś nie może jeść, schudł biedaczek, wszystko go boli. Jakby ksiądz mógł, to zaszedłby tam do niego i go odwiedził. Leży na internie.

– Właśnie tam jadę, więc na pewno będę i u niego. Proszę się nie martwić, na pewno wszystko będzie dobrze.

Mąż pani Marii leżał na piątej sali. Kiedy wszedłem, od razu mnie poznał.

– A co ksiądz tutaj robi?

– Ano pracuję – odpowiedziałem. – No, a co pan wyprawia, panie Ryszardzie? Przecież wiosna, trzeba w pole ruszać, a pan tutaj sobie leży.

– Haha…, proszę księdza, gdybym mógł to już pogoniłbym w pole. Mam już zaorane, trzeba tylko owies posiać, ale ja tutaj nie dla przyjemności leżę.

– Wiem, panie Rysiu. Co się dzieje? Co tak bardzo dolega?

– Gdybym to ja wiedział, to niepotrzebne byłyby badania, ale tak bardzo źle się czuję, z sił opadłem, jeść nie mogę i co najgorsze boli mnie w środku. To wszystko przez te prostatę, tak czuję. Pewnie to ze mną będzie koniec.

– Nie opowiadać głupstw. Jaki koniec? Przecież trzeba żyć. Najmłodsza wasza córka pewnie dopiero do liceum idzie. Pobadają, zobaczą, podleczą, ból minie, siły wrócą i będzie pan jak młodzieniec.

– Oby tak było, jak ksiądz mówi. Ale ja na wszystko jestem przygotowany. Niech się dzieje wola Boga, co ma być to będzie.

Badania trwały kilka dni. Kolejny raz kiedy odwiedziłem pana Rysia, znał już wynik. Pojawiły się guzy na wątrobie i trzustce. Powtórzył te same słowa: „Niech się dzieje wola Boga, co ma być to będzie”. Żył jeszcze trzy miesiące, zostawił żonę i dwoje dorastających dzieci.

Jak trudno się pogodzić

Czy łatwo przyjąć wolę Boga? Czy łatwo powiedzieć jak Maryja: „Oto ja służebnica Pańska”? Jakże często jest to takie trudne! Tym bardziej w obliczu własnej śmierci.

A oto inny przykład: Narodziny dziecka – jakże radosna wiadomość. Ale czasami czekanie na narodziny może być wielkim krzyżem.

Bardzo raniutko, tak ok. godz. 5 mam telefon z położnictwa.

– Czy mógłby ksiądz przyjść na chwilkę? Mamy ogromną prośbę. Na trakcie porodowym leży pacjentka w ciężkiej sytuacji.

Wchodząc na oddział, pytam panie położne, co się stało.

– Jest u nas młoda dziewczyna, ma niedługo rodzić. Jest w dziewiątym miesiącu, ale dziś w nocy nie czuła ruchów dziecka. Okazało się, że ono już nie żyje. I teraz czeka na martwy poród.

Po takiej wiadomości uginają się nogi. Idę do niej. Z daleka widzę, jak się wpatruje we mnie poprzez łzy. I słyszę, jak cichutko szepce:

– Dlaczego? Dlaczego ono umarło? Przecież o nie dbałam, ostatnio dokupiłam śpioszków, byłam taka szczęśliwa. Czemu Bóg jest tak okrutny?

Co można odpowiedzieć niedoszłej matce w takiej chwili? Czy można znaleźć jakiekolwiek słowa, które wytłumaczyłyby jej ból? Nic nie mogłem powiedzieć, słowa ugrzęzły w gardle, w moich oczach też pojawiły się tylko łzy. Wziąłem ją za rękę i zacząłem cichutko się modlić. Zdrowaś Maryjo… Po jakimś czasie usłyszałem i jej szept przerywany łkaniem… Święta Maryjo…

Bywa, że moment nadchodzącej śmierci jest momentem ostatecznego wyboru: między Bogiem a odrzuceniem Jego miłości.

Jeszcze dziś

Któregoś dnia, choć nie był to planowy dzień odwiedzin oddziału wewnętrznego, coś mi mówiło, by tam iść. Wchodząc na jedną z sal zobaczyłem pana, pewnie miał już z 60 lat, może troszkę więcej, który był w dosyć ciężkim stanie. Zapytałem, czy może ktoś chciałby przyjąć Komunię, bądź skorzystać z sakramentu pokuty. Nie było za bardzo chętnych, ale ten pan słabym głosem powiedział:

– Ja proszę księdza chciałbym się wyspowiadać, tylko nie wiem, czy umiem, a po drugie, czy tutaj ksiądz zechce mnie spowiadać? Ja nie mogę się ruszać za bardzo.

– Damy radę proszę pana, nachylę się i tak na uszko, by nikt nie słyszał, będzie się pan mógł wyspowiadać a jakby coś szło nie tak, to pomogę, proszę się nie obawiać.

Nachyliłem się, a on mówi:

– Ale ja już 41 lat nie byłem u spowiedzi, naprawdę nie wiem, czy jestem godny, by korzystać teraz z Bożego Miłosierdzia. Nie wiem, od czego zacząć. Nie byłem tak długo, bo ostatnim razem ksiądz strasznie na mnie nakrzyczał, potem się zraziłem, potem się bałem, a tak naprawdę to chyba się sam usprawiedliwiałem i dlatego nie chodziłem, bo pewnie tak było mi wygodnie. Niech mi ksiądz jakoś pomoże.

I zaczęliśmy spowiedź, długo to trwało. Ale jaki był radosny uśmiech na jego twarzy, gdy udzieliłem rozgrzeszenia. Wieczorem poszedłem jeszcze raz na ten oddział. Ten pan już nie żył. „Zaprawdę powiadam Ci, jeszcze dziś ze mną będziesz w raju” – powiedział Jezus. Wielkie jest Jego miłosierdzie!

Razem do końca

Jakie są reakcje najbliższych, gdy odchodzi ktoś kochany?

– Mój mąż umarł niedawno w tym szpitalu – opowiadała mi znajoma. – Był u niego ksiądz, udzielał mu ksiądz Komunii i sakramentu Chorych, ale w chwili jego śmierci byłam tylko ja razem z nim. To było niezwykłe. Odchodził tak spokojnie i cicho. Trzymałam go za rękę, opowiadałam różne historie, które razem przeżyliśmy. On nie mógł już mówić, ale wiedziałam, że rozumie, bo wtedy mocniej ściskał moją dłoń. Na szafce obok jego łóżka stał krzyżyk.

– I wtedy dotarła do mnie myśl: prawie pięćdziesiąt lat temu braliśmy razem ślub, także na ołtarzu stał krzyż, także trzymaliśmy się za ręce i ksiądz stułą je nam owijał i teraz w tej chwili jego śmierci znów trzymamy się jak kiedyś. Czy to nie jest niezwykłe? Powiedziałam mu to, uczułam mocny jego uścisk, zaczęłam odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego, po kilku minutach uścisk ustał zupełnie, a on jakby zasnął. Choć łzy mi popłynęły i żal zacisnął gardło, to nie rozpaczałam. Wiem, że tam, w Królestwie Jezusa, który także przeszedł przez krzyż, on na mnie czeka – powiedziała, a ja daję jej opowieść jak najpiękniejszy przykład.

Trzymam go za rękę

Śmierć bardzo często przychodzi nocą. Bywa, że panie pielęgniarki dzwonią po mnie, gdy widzą, że są to czyjeś ostatnie chwile. W nocy w szpitalu jest tak cicho, że kiedy idę szpitalnymi korytarzami, cisza wręcz uderza. Dopiero, gdy wejdzie się na oddział, słychać ciężkie oddechy, czasem pojękiwania, ciche kroki pań pielęgniarek czy salowych. Gdy przychodzę, najczęściej już pali się gromnica. Personel oddziału z danego dyżuru, jeśli może, idzie razem ze mną. Nakładam święte oleje, udzielając sakramentu namaszczenia chorych, a potem wspólnie modlimy się przy konającym. Czasami trzymam go – ją za rękę i czuję, że moja obecność, obecność personelu jest bardzo ważna. Konający nie czuje się samotny, a my tam zebrani przy nim mamy wrażenie, że odprowadzamy go na drugą stronę...

Posługa pośród cierpiących, chorych, umierających nie jest łatwa. Na ile mogę, tak staram się pośród nich być, by wnieść choć odrobinę nadziei, by pomóc pojednać się z Bogiem, by towarzyszyć w bolesnych chwilach. I czasem myślę, że kiedy przyjdzie czas mojego odejścia, a kiedyś przyjdzie, to ci, których odprowadzałem na tamtą stronę, wyjdą po mnie. Że może za moją posługę Bóg łaskawiej spojrzy na mnie w swoim królestwie.

Co można powiedzieć w takiej chwili? Słowa ugrzęzły w gardle, w moich oczach też pojawiły się łzy. Wziąłem ją za rękę i zacząłem cichutko „Zdrowaś Maryjo”

chciałbym się wyspowiadać, tylko nie wiem, czy umiem, a po drugie, czy tutaj ksiądz zechce, bo ja już nie mogę się ruszać za bardzo.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama