W tym miejscu niezastąpiony

Dzień kapelana szpitalnego

Od szesnastu lat każdego dnia franciszkanin o. Norbert Kiwus odwiedza chorych w szpitalu przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu. Jego „przygoda” jako kapelana szpitalnego rozpoczęła się w 1985 roku.

Zaczął się opiekować pacjentami przebywającymi w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu, wówczas Szpitalu Czterdziestolecia. „Mimo że były to jeszcze czasy komunistyczne, nie zabraniano mi posługiwania wśród chorych — opowiada. — Przyczepili się tylko do krzyży, o które mocno zabiegałem”. Mimo licznych sprzeciwów udało mu się jednak przekonać kogo trzeba — znalazły się w każdej sali, i są tam do dzisiaj.

Szpital należy do największych we Wrocławiu. Na sześciu piętrach znajduje się ponad sześćset łóżek. Pacjentów jednak jest tu zazwyczaj „tylko” około 550. Jak mówi o. Norbert, tylu chorych to pełne ręce roboty przynajmniej dla „połowy” kolejnego kapłańskiego etatu... „Nie ma najmniejszych szans, aby co dzień dotrzeć do każdej chętnej osoby” — stwierdza. Dlatego pracę podzielił na trzy części i każdego dnia odwiedza dwa piętra. Zawsze zagląda także na mieszczący się na parterze oddział reanimacyjny oraz kardiologiczny.

Sześćdziesiąt lat bez spowiedzi

Rano — zajęcia w klasztorze; jak każdy zakonnik włącza się do życia swojej wspólnoty. Pracę w szpitalu rozpoczyna w godzinach popołudniowych, między 14.00 a 15.00. „To idealny czas na takie spotkania — mówi. — Lekarze są już po pracy i mam pewność, że krzątając się po salach, nie będę nikomu przeszkadzał”. Obchód rozpoczyna ze szpitalnej kaplicy pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, gdzie znajduje się Najświętszy Sakrament. Kaplica jest niewielka, ale na co dzień w zupełności wystarczająca.

Ojciec Norbert proponuje duchowe przygotowanie do czekających chorych zabiegów. Jest głęboko przekonany o zbawiennym działaniu sakramentów: spowiedzi, Komunii św. i sakramentu chorych. „To nie tylko moje przeświadczenie, ale także wynik kilkunastoletnich już obserwacji — mówi. — Pozytywne skutki sakramentów są oczywiste, dlatego staram się naciskać, aby sakrament chorych był koniecznie przyjmowany — dodaje. — Jednak nie zawsze moje namowy coś dają. Chociaż Polska jest krajem w większości katolickim, często spotykam ludzi unikających jakiegokolwiek kontaktu z kapłanem. Z drugiej strony, po głębszej refleksji, człowiek otwiera się nieraz na sprawy wiary, nawet gdy jest daleko od Kościoła. Szkoda tylko, że nad tymi rzeczami zaczynamy zastanawiać się dopiero wtedy, gdy dotknie nas ciężka choroba”. Jednym z „rekordzistów” był osiemdziesięcioletni pacjent, który na spowiedź zdecydował się po... sześćdziesięciu latach przerwy. Wcale nie tak rzadko o. Norbert spotyka osoby deklarujące się jako niewierzący, które mimo wszystko chcą przyjąć sakramenty święte. Jest to dla niego okazja, by wspólnie z nimi zastanowić się nad sensem życia, a w ich pozornej niewierze doszukać się pragnienia iobecności Boga.

Nie zawsze lubiany

Ojciec Norbert kolejno chodzi od jednego do drugiego pokoju, puka i pyta, kto chciałby skorzystać z posługi kapłana. Jeśli ktoś jest chętny do spowiedzi, współlokatorzy wychodzą i zostawiają o. Norberta z chorym sam na sam. Nie zawsze się to jednak udaje, czasami po prostu nie są w stanie opuścić sali. Wtedy dyskretnie pochyla się nad chorym penitentem, troszcząc się, by „zapomniał o świecie” i na ten ważny moment stanął naprawdę przed Bogiem. „Bardzo często właśnie wtedy ludzie decydują się na przyjęcie sakramentu namaszczenia chorych” — mówi franciszkanin. Takich osób jest więcej, ale znajdą się i tacy, którym widok kapłana nie będzie odpowiadał.

Ludzie zachowują się różnie, są dni, że kapelan nie ma żadnych kłopotów, ale od czasu do czasu zdarza się, że pod adresem o. Norberta padnie garść nieprzyjemnych słów. „Można się do tego przyzwyczaić, chociaż zawsze jest to bolesne” — wyznaje. Są też tacy, którzy widząc kapłana, zaczynają wylewać swoje najgłębsze żale w stosunku do najbliższych, przyjaciół czy znajomych z pracy. „Widać wtedy, ile w ludziach i w rodzinach jest niezrozumienia i obojętności” — mówi zakonnik.

Niezawodny pół-Afrykańczyk

Zbliża się godzina 17.30. O. Norbert idzie do zakrystii, aby przygotować się do Mszy św., która sprawowana jest każdego dnia punktualnie o 18.00. W kaplicy znajduje się około 40-osobowa grupa, nie tylko chorych, ale także ich rodzin. Niewielkie pomieszczenie o. Norbert otrzymał w 1989 roku. Mimo że kaplica jest nieduża, na potrzeby Eucharystii sprawowanych w tygodniu wystarcza. Poza tym znajduje się w dobrym „przejściowym” miejscu, do którego łatwo się dostać. Czasami przychodzą tu także starsze, mieszkające w pobliżu osoby. Do szpitalnej kaplicy jest im po prostu bliżej.

Po Mszy św. podchodzą pacjenci, chcą jeszcze porozmawiać, wyspowiadać się, inni dopiero teraz zdecydowali się na przyjęcie sakramentu namaszczenia chorych. Zakonnik zostaje więc, rozmowy się przedłużają. Tak jest bardzo często.

Inne są tylko niedziele. Wtedy na poranną Mszę św. przychodzi znacznie więcej osób. Eucharystia sprawowana jest w specjalnie na ten dzień przygotowywanej sali audiowizualnej. Samych miejsc siedzących jest prawie 150. Przy szpitalnym ołtarzu staje jako ministrant siedemnastoletni ciemnoskóry Dawid. Jego ojciec pochodził z Afryki. Po ślubie w Polsce małżonkowie wyjechali do Nigerii. Kiedy ojciec Dawida zginął w wypadku samochodowym, matka postanowiła powrócić z synem do kraju. Dawid jest niezawodny. Po niedzielnej Eucharystii trzeba pomóc posprzątać — do szpitalnej kaplicy musi powrócić całe wyposażenie, które chwilowo znalazło się w sali audiowizualnej.

Niedzielne „zmartwychwstania”

Po Mszy św., podobnie jak każdego dnia tygodnia, o. Norbert rozpoczyna obchód sal dla pacjentów. Z reguły niedziela jest dniem największego wysiłku. Rozmowy, spowiedzi, udzielanie sakramentów przeciągają się często do późnych godzin popołudniowych. Poza tym jest wielu, którzy mimo najlepszych chęci nie mogli uczestniczyć we Mszy św. Trzeba im poświęcić odpowiednio więcej czasu. Ale przecież niedziela to bardzo odpowiedni dzień na takie spotkania i takie rozmowy! To pamiątka zmartwychwstania Chrystusa — a przyjmując sakramenty, chorzy mają okazję zmartwychwstać duchowo. Ich wewnętrzny pokój i radość — mimo trudów ciężkiej nieraz choroby — to dla kapłana najlepsza nagroda.

Powrót do klasztoru nie oznacza wyłączenia się z życia szpitala. O. Norbert do dyspozycji chorych jest przez całą dobę. Może się zdarzyć, że w środku nocy idzie do szpitala, bo właśnie przywieziono ofiarę wypadku. Nie wiadomo, czy rano nie będzie już za późno, musi więc szybko wstać i pospieszyć z kapłańską posługą. Nikt z personelu nie może go w tym przecież zastąpić!

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama