Misja - by miłość była kochana

Fragment książki na temat ewangelizacji (Wydawnictwo Księży Marianów 2007)

Misja - by miłość była kochana

Daniel Ange

MISJA by miłość była kochana

Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa, listopad 2007
ISBN 978-83-7502-100-4


[Fragment książki]

Uwertura

Książka ta jest owocem dwudziestu ośmiu lat ewangelizacji, w czasie których miałem szczęście odbyć blisko trzysta podróży apostolskich po całej ziemi, by głosić mojego Pana ludziom w różnym wieku, różnego stanu i kondycji społecznej, w czterdziestu krajach, ale przede wszystkim na tym „uniwersalnym kontynencie”, jaki tworzy młodzież.

Jest ona również owocem doświadczeń pięciuset pięćdziesięciu młodych ludzi, którzy zaangażowali się w szkołę ewangelizacji Jeunesse-Lumičre, skąd cztery razy w roku są posyłani na różnorodne misje na cztery strony świata.

W końcu, książka ta jest owocem blisko czterdziestu lat nowej ewangelizacji, przeżywanej przez Kościół z wielką gorliwością, zwłaszcza w łonie nowych ruchów religijnych, dzięki fantastycznemu impulsowi misyjnemu, jaki tchnął nasz umiłowany Jan Paweł II. Ewangelizacji kontynuowanej obecnie w tym samym duchu przez naszego drogiego Benedykta XVI.

Prawie wszystkie cytaty bez wskazania autora pochodzą od Jana Pawła II, z encykliki Redemptoris missio, oprócz cytatów zaczerpniętych z adhortacji apostolskiej Evangelii nuntiandi Pawła VI, aktualnej teraz bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Są to dwa najważniejsze dokumenty dla każdego katolickiego głosiciela Ewangelii. Więc zapamiętaj: Redemptoris missio — Jan Paweł II; Evangelii nuntiandi — Paweł VI.

Bogaty w to, czego sam doświadczyłem, dzielę się tutaj swoimi przekonaniami. Nie będzie to więc ani retoryka, ani wydumana teoria, lecz po prostu doświadczenie Kościoła i moje osobiste, które ośmielam się wam wszystkim przekazać — z wielką radością!

Daniel-Ange

7 kwietnia 2006

W pięćsetlecie urodzin

św. Franciszka Ksawerego

Preludium

Kolonia 2005
Epifania wiecznej młodości Boga i jego Kościoła

Marienfeld, 20 sierpnia 2005 r., godzina 22.36. Nieruchomi, ich twarze łagodnie oświetlone płomieniem świecy trzymanej w ręce, oczy utkwione w czymś, co ma się wydarzyć w oddali. Czy chodzi o olbrzymi namiot z oświetlonym baldachimem, przypominający jasny obłok, który prowadził lud w nocy, w drodze przez pustynię? A miejsce to w istocie jest pustynne. Ale co się dzieje? Nic. Nic się nie porusza. Nic nie słychać. Orkiestra i chór ucichły, jakby przejęte zdumieniem. Nic nie widać, oprócz... oprócz... maleńkiego białego punkciku w metalowej okrągłej oprawie. A przed nim człowiek, też cały biały i malutki, na kolanach: jego wzrok utkwiony w białym punkciku, który nic nie robi ani nie mówi.

Miękki płaszcz ciszy spowija ten ogromny tłum, jakby niskie nocne chmury. Zdumiewająca cisza! Jest ich milion, a nikt się nie porusza, nikt nie rozmawia. Czas się zatrzymał. Chwile wieczności.

Kim oni są? To młodzi! Skąd przyszli? Z całej ziemi.

By dowiedzieć się więcej, łączę się z internetem i na ekranie mojego notebooka czytam:

Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy (Ap 7,9).

W jakim wieku są ci, którzy przebywają w niebie? Mają od osiemnastu do trzydziestu pięciu lat, bo są w wiecznej młodości Boga. Czyżbym więc tej nocy był w niebie? Czyżby ten biały punkcik był samym Barankiem? Czy są tutaj ci, którzy mnie poprzedzili tam, w górze, a więc również nasz Jan Paweł II, do którego cztery dni temu dołączył brat Roger — to dziecko, ufnie oddane Bogu, które stało się brutalnie zabitym barankiem? Tak wielu młodych jest tutaj dzięki nim.

I oto nagle pochylają się, czołem dotykając ziemi. I co wyśpiewują po tym trwaniu w ciszy?

Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga! (Ap 7,12).

A skąd jeszcze przychodzą? Z wielkiego prześladowania. Swoje szaty wybielili we krwi Baranka. Czyż wielu z nich nie jest synami tych, których krew zmieszała się z krwią Jezusa? (w czasie komunistycznych prześladowań w Europie Wschodniej).

Tej nocy są tutaj, przed tronem Boga, który rozpina nad nimi swój namiot. Namiot swojego Kościoła, który nie ma stałej siedziby, ale ciągle jest w trakcie pielgrzymowania. Tej nocy pasterz prowadzi ich ku źródłom życia. I każdą łzę z ich oczu otrze sam Bóg.

Noc pocieszenia! Już nie jesteśmy sami. Już nie jesteśmy ostatni. Jesteśmy ogromnym ludem ze wszystkich zakątków ziemi. Do nas należy przyszłość świata!

Młodzi, którzy zachęcają, mobilizują
i podnoszą na duchu swoich rówieśników

Skąd jeszcze przychodzą?

Są wspaniałym owocem ćwierćwiecznej pracy Jana Pawła II. To jest wciąż jeszcze jego pokolenie, zrodzone z jego słów, jego gestów, jego łez i krwi, a nade wszystko przez jego miłość. Bo Światowe Dni Młodzieży są jednym z najpiękniejszych darów, jakie papież Jan Paweł II zostawił Kościołowi.

Czyż ci młodzi nie są jego spadkobiercami? Staną na wysokości zadania.

Są wspaniałym owocem ewangelizacji młodzieży przez młodzież. We wszystkich krajach młodzież głosi Chrystusa swoim rówieśnikom — bądź we własnej ojczyźnie, bądź za granicą. Najpierw, w dniach poprzedzających ŚDM, w różnych diecezjach, a następnie, w czasie pierwszych powszechnych zgromadzeń, całym swoim postępowaniem wołają do nastolatków, którzy z roztargnieniem przerzucają programy telewizyjne: „Co robicie, z nosem utkwionym w telewizorze albo na dyskotekach? Przyjdźcie i zobaczcie!”. I tysiące dają się zachęcić. Przez kogo? Przez młodych Filipińczyków, Brazylijczyków, Haitańczyków... W jaki sposób? Przez żarliwą modlitwę, zaraźliwą radość, promienne twarze. Oczywisty dowód na to, że ludy, dawniej ewangelizowane przez misyjną Europę, teraz przychodzą nawrócić ją na Ewangelię. Oto duchowe dzieci naszych misjonarzy stały się naszymi misjonarzami. Zdumiewa widok powściągliwych Niemców, obojętnych Anglików, cynicznych Francuzów, ospałych Belgów, zdystansowanych Duńczyków, którzy zostają zarażeni entuzjazmem jakiejś promiennej Mauretanki czy Rwandyjczyka, latami oszczędzających pieniądze, żeby móc wziąć udział w tym gigantycznym festynie urządzonym przez dobrego Boga.

Do kogo zapraszają? Do Jezusa z krwi i kości — przepraszam: z Ciała i Krwi. Zapraszają na Gody Baranka, by zapełnić dom weselny: „Zostawcie wasze nieuporządkowane życie, przyjdźcie do Ołtarza! Wszystko jest gotowe! Jesteś oczekiwany! Jesteś zaproszony. Najważniejszy gość, to właśnie ty!”.

Młodzieńcza ewangelizacja
na skalę planetarną

Nie tylko młodzież ewangelizuje młodzież, lecz także młodzi razem ewangelizują całą naszą planetę. Globalna wizja Kościoła w jego ziemskim uniwersalizmie, transmitowana na światowej wizji: wszyscy mieszkańcy naszej planety mogą być tego świadkami, przynajmniej biernymi. Świadkami czego? Dynamizmu Kościoła na całej ziemi. A nadto jego niekończącej się młodości, skoro kolejno następują po sobie pokolenia.

Ostatecznie po co się tak trudzili, przygotowywali? By zrobić nocne przedstawienie, jakiś „mega show”? Nie, nie to, tylko... czuwanie modlitewne, i tyle. Dlaczego spędzą resztę nocy, drżąc z zimna? By zobaczyć mecz igrzysk olimpijskich? Nie, by wziąć udział we... Mszy świętej. Tylko tyle! Cztery dni przygotowań, jeden dzień drogi, nieprzespana noc — to wszystko dla jednej adoracji i jednej Mszy. Po prostu wyłącznie dla Ciała Jezusa. Dokładnie tego samego ciała, które pod postacią niemowlęcia Maryi pasterze adorowali zimną nocą w Betlejem.

Widzowie przed telewizorami oszołomieni, reporterzy zdumieni: milion młodych ludzi na adoracji, którzy uznają w kawałku chleba... swojego Boga!!! Podobnie jak pewni Królowie, którzy widzieli swojego Władcę, wpatrując się w oczy małego dziecka.

Cóż to za ewangelizacja na skalę planetarną! Największa adoracja eucharystyczna wszechczasów: Jezus oglądany przez dziesiątki milionów telewidzów w prawie wszystkich krajach świata. Czyż dzielni Królowie ze Wschodu mogli sobie wyobrazić, dokąd dojdzie ich karawana? I że całe ludy będzie prowadziła ta sama gwiazda?

Jakże pełna szacunku a zarazem żarliwa ewangelizacja brzmi w słowach Benedykta XVI:

Pozdrawiam serdecznie również tych pośród was, którzy nie są ochrzczeni, którzy nie znają jeszcze Chrystusa lub nie znaleźli sobie miejsca w Kościele. (...) W tych dniach będziecie mogli przeżyć na nowo poruszające doświadczenie modlitwy jako dialogu z Bogiem, o którym wiemy, że nas kocha, i którego my także pragniemy kochać. Wszystkim chciałbym z mocą powiedzieć: otwórzcie szeroko wasze serca Bogu, pozwólcie Chrystusowi, by was zadziwił! Udzielcie Mu «prawa głosu» w tych dniach! Otwórzcie drzwi waszej wolności przed Jego miłosierną miłością! Podzielcie się waszymi radościami i waszymi troskami z Chrystusem, pozwalając, aby oświecił swym światłem wasz umysł i dotknął swą łaską waszych serc. Obyście w tych błogosławionych dniach wspólnoty i radości mogli przeżyć wyzwalające doświadczenie Kościoła jako miejsca, w którym miłosierna miłość Boga ogarnia wszystkich ludzi. W Kościele i za pośrednictwem Kościoła spotkacie Chrystusa, który na was czeka.



A jakie święto wypadło tamtej nocy? Dzień świętego Bernarda, który dzięki swojej jasnej twarzy, promieniejącej Bożą radością, pozwolił Jezusowi oczarować tysiące młodych. Który usiał całą Europę kwitnącymi klasztorami, oazami na ówczesnej pustyni (będącymi zapowiedzią dzisiejszych ruchów i wspólnot). Który przemierzał połacie ziem, by godzić wrogich sobie braci i chronić naszych braci Izraelitów. I mógł tego wszystkiego dokonać, ponieważ był najpierw i przede wszystkim mnichem: adorującym, szukającym, miłośnikiem Boga.

 

Dwa przejmujące kontrasty historyczne

W kraju Lutra, z którego wyszedł i rozpanoszył się sprzeciw wobec urzędu Piotra, tajemnicy Eucharystii, kultu maryjnego, oto całe czuwanie skupione nie tylko na Słowie, lecz także na Maryi (z cudownym Akatystem śpiewanym podczas procesji i intronizacji ikony), a zwłaszcza — szczycie wszystkiego — realnej obecności Chrystusa adorowanego w Eucharystii.

W tym samym kraju, w którym Hitler zapowiedział: „By zniszczyć chrześcijaństwo, zagarnę młodzież, stworzę nową religię, bez Biblii i bez papieża”, oto młodzi z całego świata, przyjmujący słowo Boże z ust papieża Niemca. Szczyt wszystkiego! (obaj urodzeni kilka kilometrów od siebie).

Wszyscy ci obecni tu młodzi Niemcy i Austriacy, to prawdziwe żniwo heroicznych męczenników. Kiedy patrzyłem na te płomyki, których setki tysięcy błyszczały wśród czarnej nocy, przypomniałem sobie słowa Franza Reinicha w przeddzień jego egzekucji: „Tak jak z Berlina pociski nienawiści i wojny zostały rozrzucone na wszystkie strony, tak też z Berlina rozpalę morze światła na cześć Serca Jezusa i Maryi”. Przed ikoną Maryi, przed eucharystycznym Sercem Jezusa, światło to — płomień za płomieniem — rozejdzie się z Kolonii po całej ziemi.

Patrzę na tysiące świeczek migoczących w oddali na wzgórzu. Podczas ŚDM w Santiago de Compostela Jan Paweł II powiedział:

Chcemy wytrącić świat z odrętwienia mocnym okrzykiem nieprzebranych tysięcy młodych pielgrzymów, ogłaszających, że Chrystus jest centrum historii.

Czy krzyk z Kolonii pomoże nas wyrwać z letargu i przywrócić nam życie, przywrócić nam Życie?

(...)

Kto jest posłany? I do kogo?

Każdy do każdego
i wszyscy do wszystkich!

„Głoszenie Ewangelii jest zgoła konieczne, jest jedyne w swoim rodzaju i nic go nie może zastąpić. Nie znosi ono niedbalstwa ani mieszania zasad Ewangelii z zasadami innych religii, ani jakiegoś dostosowywania, ponieważ od niego zależy cała sprawa zbawienia ludzi i w nim zawierają się najpiękniejsze treści boskiego Objawienia.”

Evangelii nuntiandi

, 5

 

„Kościół «jest misyjny ze swej natury». Nie może on nie głosić Ewangelii, czyli pełni prawdy, jaką Bóg dał nam poznać o samym sobie.”

Redemptoris missio

, 5

Do kogo jesteś posłany?

Do Emaus

„Kościół, odczuwając i przeżywając naglącą dziś potrzebę nowej ewangelizacji, nie może uchylać się od stałej misji niesienia Ewangelii ludziom, milionom mężczyzn i kobiet, którzy do tej pory nie znają Chrystusa, Odkupiciela człowieka. Właśnie to jest zadaniem specyficznie misyjnym, które Jezus powierzył i codziennie na nowo powierza swojemu Kościołowi.”

Christifideles laici

, 35

Kościół jest posłany do każdego człowieka każdej rasy, kultury, religii, we wszystkich epokach, aż do końca czasów. Dlaczego? Bóg „pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni” (1 Tm 2,4). Wszystko w człowieku i wszyscy ludzie. A wszyscy powszechnie, to znaczy każdy indywidualnie, skoro każdy jest dzieckiem Bożym jedynie z tego tytułu, że istnieje. Każdy ma więc prawo do tego, co jest istotne, podstawowe: prawo do Nieba!

Istnieje bowiem tylko jeden „Ojciec, od którego wszystko pochodzi i dla którego my istniejemy, oraz jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy” (1 Kor 8,6). „I nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12).

 

Do tych, którzy niebawem umrą, odejdą

Posłany, ale do kogo? Do tych, którzy właśnie teraz marnieją, umierają, giną, wydają ostatnie tchnienie... Do nich mam pójść! Jak w strefę tsunami. Z tą samą determinacją, tą samą odwagą, tą samą wielkodusznością, z jaką poświęcają się dla ofiar młodzi ludzie w ramach pomocy humanitarnej. Czyż gra nie idzie o tę samą stawkę? By wyrwać ludzi ze śmierci, ratując wartości, które trzymają nas przy życiu, są racją naszego istnienia. Niektórzy bowiem są ofiarami syndromu braku odporności, który sprawia, że są podatni na wszelkie infekcje, jakie atakują ich organizm dzieci Bożych, a zwłaszcza na wirus podejrzliwości, który może być śmiertelny dla naszej wiary.

Iść do nich. Obudzić wiosnę, ich wiosnę. Jedyną wiosnę ich życia. Przywrócić ich życiu!

Do każdego, tak, do każdego: do dziecka, które pośród nocy czeka, choć samo nie wie, na co. Ale ja wiem, że czeka na Kogoś: na swojego Ojca, Matkę, na braci i na swój dom, i jeszcze... na swoje własne serce. Ale także ktoś czeka na ciebie, tak, na ciebie! Czy usłyszysz jego wołanie? Czy na nie odpowiesz? Czy otrzesz jego łzy?

Kto da mu chleba? Kto opatrzy jego rany? W nocy, na chodnikach, kto da im zobaczyć Jezusa? Tego, na którego wszystko w nich wyczekuje, którego wszystko w nich pragnie i szuka?

(...)

 

Islam wśród nas: szansa i wyzwanie

Ciągle się mówi o silnej obecności muzułmańskiej w Europie jako o przyszłym zagrożeniu dla naszej tożsamości chrześcijańskiej. I faktycznie tak jest. Ale z drugiej strony, czyż nie jest ona również wezwaniem do zastanowienia się nad specyfiką naszej kultury i — na tej podstawie — także nad jej chrześcijańskimi korzeniami? Jeśli się tego obawiamy, i słusznie, to dlatego że nie wiemy już, kim jesteśmy, ponieważ nasza genealogia poszła w niepamięć. Sami się wykorzeniliśmy, sami się wyobcowaliśmy.

Islam, szokując nas, przypomina naszym politykom nade wszystko, że religia stanowi integralną część życia społecznego i że musi być przez wszystkich otaczana szacunkiem. A nasze Kościoły chrześcijańskie mają prawo do szacunku, który muzułmanom okazuje się ze strachu.

Nasze reakcje na fundamentalizm islamski mogą nam zamknąć oczy na to wszystko, czego możemy się nauczyć od umiarkowanych i cywilizowanych muzułmanów. Wśród wielu innych wartości mam tutaj na myśli ich szacunek dla płodności, gościnność, wielkoduszność, żarliwość w przeżywaniu Ramadanu, gorliwość w modlitwie w miejscach publicznych bez zważania na opinię publiczną (w portach lotniczych częściej widzę modlących się muzułmanów niż chrześcijan!), a nade wszystko wyostrzone wyczucie transcendencji Boga, tak bardzo ożywcze dla chrześcijan, którzy je zatracili do tego stopnia, że już nie zdają sobie sprawy, jakim skandalem jest Miłość Wcielona.

Totalitaryzmowi islamskiemu, w którym religia i naród są jednym, przeciwstawiamy nasz typowo francuski totalitaryzm, w którym religia i naród muszą być całkowicie oddzielone, aż do wykluczenia Boga ze wspólnoty narodowej. Na bezwzględność protestów islamskich odpowiadamy bezwzględną wolnością słowa, zawierającą prawo do bluźnierstwa, gdy tymczasem — paradoksalnie — kodeks karny przewiduje kary za publiczne znieważenie. Chyba we wszystkich przypadkach, z wyjątkiem Boga.

Słowem, zarysowuje się nowa mapa geopolityczna Kościoła. Liczni chrześcijanie z Bliskiego i Środkowego Wschodu, by przeżyć, zmuszeni są udać się na wygnanie, nie tyle z powodów ekonomicznych, ile by wyrwać się z trudnej do zniesienia sytuacji spowodowanej przez naciski islamskie: prawo szariatu sprowadzające do położenia dhimmi Irakijczyków, Irańczyków, Afgańczyków, Egipcjan, Syryjczyków, Palestyńczyków, Libańczyków, czy Indonezyjczyków. Prowadzi to, w krajach, będących kolebką chrześcijaństwa, do dramatycznego zmniejszania się liczby uczniów Jezusa po dwóch tysiącach lat ich obecności, w czasie których przetrwali wiele ludobójstw i prześladowań. Zamiast ich spychać u nas do etnicznych gett, czyż nie lepiej byłoby ich zachęcić, by ewangelizowali swoich braci muzułmanów, żyjących obok nich na wygnaniu, co było w ich rodzimym kraju nie do pomyślenia bez ryzyka kary więzienia lub śmierci? I żeby mieli do tego siły, pozwolić, by często spotykali się między sobą, modląc się w swoich obrządkach lub rodzinach duchowych.

Czyż każdy muzułmanin nie jest dzieckiem Boga? Czyż z tego tytułu on także nie ma prawa osiągnąć pełni tego, w co wierzy? Zawierzmy ich Miriam, której dziewicze macierzyństwo wyznają z takim przekonaniem. Czy wobec powyższego imigracja nie jest wyjątkowym polem ewangelizacji?

 

Europa musi wrócić do swojego serca

„Wiara w Jezusa Chrystusa (...) jest to dar leżący u początków jedności duchowej i kulturowej ludów Europy. Po dwudziestu wiekach, na początku trzeciego tysiąclecia Kościół ma do zaofiarowania to samo orędzie, które stanowi jego jedyne bogactwo: Jezus Chrystus jest Panem; w Nim i tylko w Nim jest zbawienie.”

Ecclesia in Europa, 18

Czy drzewo, które odetnie się od korzeni, w końcu nie runie? Czyż ciało, z którego wyrwie się serce, nie stanie się trupem? Tak też będzie z naszą Europą, jeśli zaprze się wiary chrześcijańskiej, łona cywilizacji zachodniej; jeśli odrzuci Kościół, swoją kolebkę.

Dzisiaj Europa staje się kontynentem staruszków, okrętem, który zanurza się ponad linię bezpieczeństwa, gdy tymczasem na pokładzie trwa zabawa i nikt nie widzi lodowca. Niż demograficzny wywoła za dwadzieścia lat piekło ekonomiczne (powrócę do tego dramatu w rozdziale IX, w którym będzie mowa o tworzeniu, więc również o życiu). Tylko ludzie wierzący mogą go uratować od zatopienia, jako jedyni jeszcze otwarci na dar życia, na misterium rodziny i płodności. Przyszłość należy do wierzących!

Ludy Europy Środkowej przyjdą uratować Zachód. O ile zachowają zdrowy rozsądek i nie zarażą się od nas procesem dehumanizacji!

Komunizm zaszczepił ich przeciwko wszelkiej ideologii totalitarnej, a więc śmiercionośnej. Ale uwaga na wirusy! To wyścig z czasem. Muszą nas uratować, zanim my ich zarazimy Wiele się spodziewamy od przywódców politycznych tych krajów.

Kraje należące do Mittel-Europy (usuwanej w cień przez upraszczający tandem Wschód-Zachód) tworzą geograficzny środek Europy. Czy będą też jej ośrodkiem duchowym? Ich dzieje są naznaczone dzielnym oporem wobec różnego rodzaju prześladowań. Myślę o Polsce, epicentrum „trzęsienia ziemi”, które spowodowało pęknięcia w komunistycznym imperium. Jak piękni są kapłani licznie przybywający do nas stamtąd na misje, niech im Bóg za to błogosławi!

(...)

Jak stać się światłem?
Pozwolić się zachwycić!

Misjonarz winien być człowiekiem modlitwy kontemplacyjnej i czynu. (...) Przyszłość misji w dużej mierze zależy od kontemplacji. Misjonarz, który nie oddaje się kontemplacji, nie może głosić Chrystusa w sposób wiarygodny. Jest on świadkiem żywego doświadczenia Boga.

Redemptoris missio

, 91

Modlitwa winna towarzyszyć misjonarzom na ich drodze, aby głoszenie Słowa odniosło skutek dzięki łasce Bożej.

Redemptoris missio

, 78

(...)

Nowa ewangelizacja?
Osobiste doświadczenie!

„Nowa ewangelizacja potrzebuje nowych świadków, osób, które doświadczyły w swoim życiu zmian będących skutkiem osobistego kontaktu z Jezusem Chrystusem i które są w stanie przekazać to doświadczenie innym.”

Do biskupów hiszpańskich

, 23 września 1991 roku

Moje słowa będą tylko czczą paplaniną albo jakimś bełkotem, jeśli nie zostaną oparte na osobistych przeżyciach. Ja nie głoszę jakiejś dobrej nowiny, lecz Tego, który jest uosobieniem i Dobroci, i Nowiny.

Nie wyjaśniam jakiejś teorii, lecz ukazuję Kogoś: uobecniam Go. Nie podaję materii do dyskusji, lecz światło do kontemplacji. Nie mam do zaproponowania żadnej ideologii, lecz Osobę, której należy się uwielbienie.

Bardziej Oblicze do kochania niż przesłanie do szerzenia. Przesłanie miłości, poparte świadectwem życia.

To wam oznajmiamy (...), cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami [Hostię], na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce [miłość braterska] — bo życie objawiło się: myśmy je widzieli, o nim zaświadczamy (...), abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. (...) Piszemy to w tym celu, aby nasza radość była pełna (1 J 1,1-4).

Czyż to nie w związku z ewangelizacją Paweł VI powiedział coś, co odtąd jest bez znudzenia cytowane: „Świat bardziej potrzebuje świadków niż nauczycieli. A jeśli są nauczycielami, to dlatego, że przede wszystkim są świadkami”.

O jakie doświadczenie chodzi? Obecności. Tej konkretnej Obecności. Jak można doprowadzić kogoś do przeżycia spotkania, jeśli samemu się go nie przeżyło?

Do pięciuset tysięcy młodych ludzi na Polu Gwiazdy w Composteli Jan Paweł II powiedział:

Dzisiaj, podobnie jak kiedyś, musimy osobiście odkryć, że Chrystus jest Panem, by stać się sługami i apostołami, świadkami i głosicielami Ewangelii (...), by Dobra Nowina nie zamieniła się w jałową ciszę.

Uderzającym przykładem wpływu na młodzież prostej, modlitewnej, pełnej troski obecności, jest brat Roger z Taizé, nasz brat.

W dzień Zesłania Ducha Świętego w 1998 roku, z okazji zgromadzenia nowych ruchów i wspólnot — w obecności wielkiej liczby założycieli, w tym również jego — Jan Paweł II wspomniał o „tajemniczej sile przyciągania, jaką ma osobowość założycieli”. On pociągał, a właściwie przyciągał jak magnes prostotą swojej pokory. Niczym więcej.

Apostołowanie to nie jest działalność społeczna ani propagandowa, lecz przede wszystkim promieniowanie sobą, tym, czym się jest, i tym, czym się żyje (Lyon, 4 października 1985).

(...)

Tam, gdzie z modlitwy
tryska światło

„By rozkwitła nowa era ewangelizacji, potrzeba najpierw szczególnie dobrze przygotowanych głosicieli Ewangelii. Potrzebujemy heroldów Ewangelii, ekspertów od spraw ludzkich, którzy znają dogłębnie serce dzisiejszego człowieka, a zarazem są ludźmi kontemplacji zakochanymi w Bogu.”

Sympozjum biskupów Europy, 1985

„Modlitwa jest pierwszym przesłaniem papieża, pierwszym warunkiem jego posługi dla Kościoła i świata. Pierwszym wyrazem wewnętrznej wolności człowieka.”

Sanktuarium w Mentorelli,
29 października 1978

A spotkanie to modlitwa.

Każda posługa ma swoje korzenie w modlitwie. Każda ewangelizacja rodzi się z kontemplacji. Każda misja wypływa z adoracji. Głosiciel Ewangelii, który nie jest człowiekiem adoracji, jest oszustem — zwodzi swoje otoczenie, mówiąc o Bogu-Miłości, którego sam nie miłuje. Czyż adoracja nie jest cechą miłości?

Czyż to przypadek, że najbardziej znani świadkowie naszych czasów to przede wszystkim ludzie modlitwy?

To jest krąg łaski: „Im bardziej ideologie stają się ponętne, tym intensywniej apostoł musi kontemplować Chrystusa Zbawiciela w odpowiedzi na wezwanie jego Ducha” (Paweł VI).

Z drugiej zaś strony: „Nie można zatrzymać dla siebie tego odkrycia: Oblicze naszego Pana jest tak wspaniałe, tak pociągające, że wydarzenie to musi się uzewnętrznić. Doświadczenie musi być przekazane. Wydarzenie wewnętrzne musi stać się publiczne” (Jan Paweł II).

Nadruk na koszulkach: „Life is short: pray! Pray station (a nie: play-station)!”. Tak, trzeba się modlić, zanim będzie za późno i żeby nie było za późno! Ewangelizować, zanim będzie za późno i żeby nie było za późno!

Faktycznie, jednym z największych wymagań wobec nowych głosicieli Ewangelii, jednym z najbardziej uderzających aspektów wielkich ruchów kościelnych jest zakorzenienie misji w kontemplacji. Przede wszystkim życie z Bogiem w intymnej bliskości. By potem, i tylko potem, roztaczać ją wokół siebie.

Być „bisses”. Tak się nazywają kanały na wysokich pastwiskach alpejskich w Le Valais, które zbierają wodę z potoku i opasują całą górę na przestrzeni wielu kilometrów. Wzdłuż całej ich długości woda nawadnia położone na zboczach łąki, kosztem wielkiego wysiłku (niektóre z tych kanałów są wydrążone w skale) i drogiego utrzymania. Sedno sprawy: nigdy nie odłączyć się od potoku-źródła.

Modlić się — nie tylko przed wyruszeniem na misję, lecz także w jej trakcie; modlić się intensywnie, jako że rytm misji nie pozwala na długie modlitwy. Kiedy podczas chodzenia po domach lub wizyt w klasach jeden daje świadectwo, inny (lub inni) się modli. Właśnie w czasie tych 5-10 minut modlitwy, jakie proponujemy na zakończenie każdego wystąpienia, uczniowie są najbardziej poruszeni. Na niektórych twarzach błyszczą łzy. Daje się wyczuć, że Jezus przechodzi od jednego do drugiego.

 

Pasterze i kobiety: pierwsi adorujący,
pierwsi zwiastuni Ewangelii

Trzeba iść! Trzeba niezwłocznie wyruszyć w drogę (...) jak pasterze, obudzeni pierwszym zwiastowaniem anioła; jak Magdalena, kiedy ujrzała Zmartwychwstałego.

Orędzie na Światowy Dzień Misyjny,
21 października 2001 roku

(...)

Życie!

Twoje uszy je słyszą —

ono dźwięczy w Słowie.

Twoje oczy je widzą —

ono jaśnieje w twoich braciach.

Twoje ręce go dotykają —

ono się wydaje w Eucharystii.

Twoje usta je piją —

ono płynie w modlitwie.

Twoja twarz je odbija —

ono promienieje na obliczu Kościoła.

Twoje serce je otrzymuje —

ono jest w nim rozlane przez Ducha.

Życie w ten sposób objawione

teraz ty masz ukazywać

uszom, oczom, rękom,

ustom, twarzy, sercu twoich braci.

Pozwalając brzmieć Jego Słowu,

jaśnieć Jego światłu,

dotykać Jego Ciała,

oddychać Jego modlitwą,

kochać Jego Kościół,

kosztować Jego Ducha.

(...)

Łzy: mowa serca

Wersal, 2004 rok. Jakiś bardzo agresywny chłopak zrywa krzyż z szyi Aureliana (nie nosił go ostentacyjnie), depcze go i opluwa. Aurelian upada na kolana, przyciska krzyż do serca i płacze. Napastnik, wstrząśnięty, prosi go o wybaczenie. Teraz jest katechumenem.

Słysząc to świadectwo w czasie fantastycznej nocy Holy win's w kościele Saint-Sulpice, przypominam sobie, co opowiadał ojciec Dymitr Dudko w Moskwie. W celi na Łubiance, twarzą w twarz przebywali: marksistowski intelektualista i chłop baptysta. Kiedy inteligent olśniewająco udowadniał chłopu, że Bóg nie istnieje, ten, z braku argumentów, wybuchnął płaczem. Natychmiast całe marksistowskie wywody upadły. Do marksisty dotarło, że nie mówią o tym samym Bogu. Dla tego chrześcijanina Bóg nie był abstrakcją, o której można dyskutować, lecz Osobą, którą można tak kochać, że serce się rozdziera, kiedy ktoś ją obraża.

Ileż to razy pokazanie cierpienia okazało się ostateczną bronią, która obalała ostatnie szańce, wysadzała najmocniejsze bunkry! Mój przeciwnik może mieć ostatnie słowo, może doprowadzić mnie do porażki. Mogę być ośmieszony, słuchacze mogą pękać ze śmiechu. Wobec napastnika atakującego ironią, porzucę wszelką broń. Ale zawsze pozostaje mi jedna: łzy. Kiedy ani słowa, ani śpiew, ani spojrzenie nie docierają, pozostaje... płacz!

Łzy skutkują tam, gdzie broń zawodzi!

(...)

Epilog

Głos ma Swietłana — Światło — i jej siódmy mężczyzna.

Swietłana: Jestem z szóstym mężczyzną. Żaden nie kochał mnie w prawdzie, takiej, jaka jestem. Wszyscy mnie porzucili dla innej, bardziej seksownej. Moje serce? Popękana studnia! Moje ciało? Zużyty łachman! Moja dusza? Wyschnięte źródło!

Wczoraj zapomniałam nabrać wody w wieczornym chłodzie. Teraz, w palącym słońcu, muszę iść do studni, by przygotować posiłek dla swego pana. Jest południe. Ale... kto tam siedzi o tej godzinie? Wycofać się? Czy zaryzykować spotkanie sam na sam z mężczyzną o tej godzinie? Podejmuję ryzyko. Czyżby to był pasterz strudzony poszukiwaniem zagubionej owcy na zboczach góry Garizim? Ma odwagę odezwać się do mnie, kobiety, a do tego pochodzącej z rasy, którą Żydzi mają w pogardzie:

— Miałabyś może trochę wody? Masz czerpak. Ty jedna możesz zaczerpnąć z tej głębokiej studni!

— Jakiej studni?

— Twojego serca!

— Mojego serca?

— Tak, chciałbym, żebyś mnie kochała!

— No, tak. Już wiem! Jest tak spragniony miłości, że wygląda jakby zaraz miał umrzeć!

Tu następuje nagły zwrot akcji i On mówi coś niesamowitego:

— Gdybyś wiedziała, jakim jesteś dla Mnie darem Bożym, jakim jesteś darem dla samej siebie! Dziękuję ci, że jesteś! Potrzebuję ciebie! A gdybyś domyślała się, kim Ja jestem, prosiłabyś, abym ci dał mojej wody. I wtedy już nigdy nie musiałabyś przychodzić czerpać stąd.

— Och, tak! Bardzo chcę tej wody!

On wpatruje się we mnie. Idę za Jego wzrokiem: moje serce. Co widzę? Źródło, strumień! Najczystszą wodę, w której igra światło. Byłam spragniona, i oto... ja sama jestem źródłem! Jasnym źródłem! Czyżby On dokonał transfuzji z serca do serca? Czyżby jego serce było źródłem, chociaż wcześniej umierał z pragnienia? (J 19,28)

A potem coś się ze mną stało. Ogarnęła mnie szalona chęć, żeby pobiec do sąsiadów i przyjaciół. Ugasić ich pragnienie tymi potokami, które tryskają z mojego serca. Zapomniałam o dzbanie! Mój szósty kochanek będzie wściekły! Trudno, ale nie mogę już znieść, by choć jedna osoba umarła z pragnienia, bo przecież znam drogę do studni i wiem, że ten Człowiek czeka na nich i ma moc zamienić skałę w źródło.

Pobiegłam do mojej wsi. Łomotałam do wszystkich drzwi, wołając:

— Znalazłam siódmego mężczyznę mojego życia! Dopiero to jest właśnie ten! Tego już nigdy nie opuszczę! Powiedział mi wszystko o moim życiu. Kiedy mu wyznałam prawdę, pochwalił mnie: jesteś prawdziwa, szczera, uczciwa! To jest piękne! Zobaczył we mnie dobro! Uwierzył, że jestem zdolna do kochania, ja, która już nie chciałam kochać ani być kochaną! Powierzył mi wspaniałą tajemnicę, powiedział, że Bóg szuka czcicieli, którzy czczą Go wszędzie „w Duchu i prawdzie”. A jeśli to On był tą prawdą, Mesjaszem, na którego czekamy? Szybko, szybko, idźcie się o tym przekonać!

Ogólne poruszenie: oto cała wioska zaalarmowana przez kobietę. Tuż ponad dojrzałym zbożem widziałem ich głowy, jak kłosy kołyszące się na wietrze. On zasiał. Czy będą z tego pierwociny na chleb?

Mieszkańcy wioski są przekonani: — Może to nie jest Mesjasz, ale to na pewno On, Zbawiciel świata! — Coś takiego! Przerośli mnie. Ja nigdy nie odważyłabym się tak pomyśleć ani tego ogłosić!

Dwa lata później dowiaduję się, że został złożony do ziemi, jak ziarno, które się zasiewa. Ale na trzeci dzień kobieta, która żyła tak jak ja (w Magdali, na brzegu jeziora), miała odwagę przemknąć się nocą mimo uzbrojonych straży. Wśród kwiatów nagabnęła ogrodnika, zaklinając go, by odnalazł Jego piękne, czyste ciało, by mogła Je namaścić wonnościami. A On niespodziewanie odezwał do niej, jak do mnie: „To ja!” I nazwał ją po imieniu, mówiąc: „Mario!”, tak jak nikt inny nie potrafi powiedzieć. Ona też szybko pobiegła: „Widziałam Go, żyje! Nazywa nas swoimi braćmi, daje nam swojego Ojca.”

A więc, jeśli On przyszedł dla wszystkich ludzi, to czy można siedzieć bezczynnie? Jeśli On sam się zasiał jak ziarno, to Samaria jako pole do zasiewu jest dla mnie za mała. Wyruszyłam do Tunezji, gdy tymczasem Maria, nie mogąc zachować takiej tajemnicy dla siebie, udała się do Prowansji. I oto Ewangelia znalazła się w Afryce i w Europie! Za pośrednictwem nas, kobiet, pogardzanych w naszych wioskach, córek Radości Bożej, z których Jezus uczynił apostołki Miłości.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama