Powszechny brak praktyk

Fragment książki p.t. "Po co praktykować, gdy się wierzy?"

Powszechny brak praktyk

Alain Quilici OP, Denis La Balme

PO CO PRAKTYKOWAĆ, GDY SIĘ WIERZY?

"Jestem katolikiem niepraktykującym", czy nawet częściej: "Jestem wierzącym niepraktykującym", to sformułowania, które wcale nie należą dziś do rzadkości. Wielu ludzi odnajduje się w tego rodzaju deklaracjach. Nabrały one cech utartych formuł. Przestają nas nawet zdumiewać. Wręcz porażają swoją banalnością.
Denis La Balme, jako filozof, postanowił rozważyć na nowo znaczenie powyższych sformułowań. Alain Quilici, dominikanin, autor wielu książek, nie pozostał natomiast obojętny wobec faktu, że praktyki religijne traktowane są jako opcja, którą da się pominąć. Rozważania obu autorów wzajemnie się dopełniają, podejmując istotny dziś temat: Po co praktykować, gdy się wierzy?
ISBN: 978-83-7823-047-2

fragmenty książki:


1. Powszechny brak praktyk

Kim są „wierzący niepraktykujący”? Wszyscy, którzy w ten sposób siebie określają, potwierdzają brak praktyk religijnych (w przypadku chrześcijanina oznacza to brak modlitwy, chodzenia do kościoła, uczestnictwa we Mszy świętej itd.), ale mówią, że wierzą. Uważają się za wierzą­cych, nie praktykując swej wiary, czyli nie realizując jej w codziennym życiu. Nie jest więc pewne, czy faktycznie wierzą. Być może zatem niesłusznie nazywają siebie ludź­mi wierzącymi?

Brak praktyk religijnych jest szeroko rozpowszechnionym zwyczajem. Wielu chrześcijan zostało ochrzczonych, przystąpiło do Pierwszej Komunii świętej, do bierzmowania, a jednak dawno temu porzuciło Kościół. Narzeczeni przygotowujący się do małżeństwa są w przytłaczającej większości — jak sami mówią — „katolikami niepraktykującymi”. Podobnie jest z wieloma członkami rodzin spotykającymi się na pogrzebie albo z niektórymi rodzicami za­pisującymi swoje dzieci na lekcje religii. Wszystkie naj­nowsze sondaże wskazują na porzucanie wiary, a przede wszystkim praktyk religijnych.

Coraz mniej Francuzów przyznaje się otwarcie do swego katolicyzmu, począwszy od wierzących uczniów chodzących do koledży i prywatnych liceów katolickich. Wielu uczniów wstydzi się wobec kolegów tego, że wierzy, i, co gorsza, że praktykuje. Nawet ludziom dorosłym, intelektualistom, naukowcom czy filozofom, trudno jest o tym głośno mówić. Przyznawanie się do swego katolicyzmu to narażanie się na dyskwalifikację w płaszczyźnie intelektualnej. Myśl chrześcijańską uważa się bowiem za skażoną przez wiarę, a nie za racjonalną i obiektywną. Odpowiedzialnemu politykowi dziennikarze każą się nie­ustannie tłumaczyć i usprawiedliwiać, że jest katolikiem, gdyż dla nich jest to równoznaczne z sekciarstwem i wstecz­nictwem.  Dyrektor  katolickiej  telewizji  KTO,  Damien Dufour, sądzi, że mamy do czynienia z ewidentnym kompleksem przyznawania się do wiary. Nie pomaga w tym obraz Kościoła prezentowany w mediach[1]. Reklamy pokazują mnichów i zakonników w groteskowych sytua­cjach, a najmniejsze gorszące wydarzenie z ich udziałem bezlitośnie przedstawia się w reportażach czy dziennikach telewizyjnych. Gdyby w podobny sposób postępowano z rabinami lub imamami, czy nie wywołałoby to silnych reakcji w ich wspólnotach?

Sytuacja, w której wiara, zwłaszcza chrześcijańska, jest dyskredytowana, z pewnością nie prowadzi do antyklerykalizmu we wcześniejszym wydaniu, rodzi jednak ugrzecznioną lub kpiącą obojętność, połączoną z olbrzymią niewiedzą. Otwarte przyznawanie się do wiary chrześcijańskiej, nawet w liceum katolickim, wydawałoby się, przychylnie do niej nastawionym, wiąże się niekiedy z heroizmem. Rosnące powodzenie szkolnictwa prywatnego nie powinno przesłaniać rzeczywistych motywacji rodziców zapisujących swoje dzieci do tego rodzaju szkół. Najczęściej nie czynią oni tego ze względu na przekonania re­ligijne, ale żeby uniknąć niepowodzeń dziecka w nauce i przemocy w szkole. Rodziców przyciągają pewne ramy, dyscyplina, nawet rygor, o który trudno w szkole publicznej; rzadko jednak to, co proponuje w danej placówce duszpasterstwo.

Francuzi pytani w ankietach o przekonania religijne nie odpowiadają szczerze i chętnie. Na podstawie ankiet można jednak zauważyć, że coraz mniej praktykuje spośród tych, którzy uważają się za katolików. 13% przyznaje się do okazjonalnych (z uwagi na szczególne okoliczno­ś­ci) praktyk religijnych. 47% (!) uważa się za wierzących niepraktykujących[2]. Jedynie 8-9% (zależnie od sondaży) praktykuje regularnie. Te ostatnie dane dotyczące praktyk spadły zresztą z 13% w 1988 roku do mniej niż 9% obecnie. Prakty­kujący katolicy chodzą regularnie na Mszę świętą, ale rzadko czytają Pismo Święte, prawie nie ucze­stniczą w katechezach czy w modlitwie różańcowej, jeszcze rzadziej chodzą na spotkania grup modlitewnych czy adorację Najświętszego Sakramentu. Statystyki wskazują na sy­ste­ma­tyczny spadek liczby chrztów dzieci (z 444 571 w 1992 roku do 385 460 w 2002 roku), jak również liczby wyświę­canych księży (1000 rokrocznie na początku lat pięćdziesiątych XX wieku do 105 w 2003 roku[3]). Nie chodzi o to, żeby potępiać czy osądzać, ale żeby zwyczajnie stwierdzić, że praktykujący chrześcijanie są w mniejszości i ich liczba stale spada.

Nikt nie może pozostawać na ten fakt obojętnym. Dlaczego coraz mniej katolików praktykuje? Jak doszło do tego, że Kościół stracił na atrakcyjności i znaczeniu? Dla­cze­go uczestnictwo we Mszy świętej jest ignorowane przez tylu katolików?

Trzeba będzie najpierw ujawnić przyczyny, niekiedy ukryte, z powodu których doszło do takiego osłabienia praktyki chrześcijańskiej wiary. Niepraktykujący katolik musi zadać sobie pytanie, czy porzucając Kościół, może w dalszym ciągu nazywać siebie chrześcijaninem. Ale i ten, kto praktykuje, kto uważa się za „dobrego” chrześ­ci­­janina, powinien zadać sobie pytanie, dlaczego tylu jego braci nie chce go naśladować. Kto wie, czy nie ja sam by­łem przyczyną zgorszenia lub przeszkody w wierze mo­ich bliskich? Każdy katolik wezwany jest do rozważe­nia w sumieniu tej kwestii, co stanowi jeden z przejawów odpowiedzialności i solidarności, jakie z chwilą chrztu stały się naszym udziałem. Czy zawsze jesteśmy dobrymi świadkami? Czy księża nie mają sobie nic do zarzucenia? Co myśleć na przykład o celebransach ostro strofujących wiernych, którzy nie śpiewają podczas liturgii? Niezręczna forma pouczeń moralnych, na przykład podczas kazania, może niektórych wiernych na długo zniechęcić do pojawienia się w kościele. A co z rodzicami, którzy zmuszają swoje dzieci, już dorosłe, do chodzenia na Mszę, a gdy nie idą, mają im to za złe i tym samym wymierzają im karę? Czy to najlepszy sposób, by je zachę­cić? Czy zaw­sze wzbudzamy w innych pragnienie praktykowania i modlitwy w Kościele?

Nietzsche, który, zresztą, obrał sobie chrześcijaństwo za ulubiony cel ataków, często mówił swoim bliskim, że patrząc na chrześcijan wycho­dzą­cych z kościoła, wcale nie ma ochoty do niego wstępować. Kościół nie jest zewnętrzną wobec nas instytucją, złożoną jedynie z papieża, biskupów i prezbiterów — jest także, i przede wszystkim, ludem wierzących, wspólnotą braci Jezusa, do której się przyłączam; jest moją prawdziwą rodziną na ziemi i w niebie. Słowa te odnoszą się do nas wszystkich jako do człon­ków tej samej rodziny.

Rzecz w tym, by wiedzieć, czy słusznie ktoś uważa się za wierzącego, gdy nie praktykuje. Albo jakim rodzajem człowieka  wierzącego  ktoś  taki  jest?  Co  brak  praktyk odsłania z samej istoty wiary? Czy mogę wierzyć tak samo i w to samo, kiedy praktykuję i kiedy nie praktykuję? Czy praktyka i wiara są do tego stopnia rozdzielne, iż da się potwierdzić jedną, negując zarazem drugą? Czym zatem jest wiara, której się nie praktykuje? Czy faktycznie ma ra­cję ktoś, kto uważa się za katolika, a od lat nie przestąpił progu świątyni?

Jak określić „niepraktykującego” ekologa? Co sądzić o kimś, kto wygłasza piękne przemowy na temat ocieplenia klimatu, piękna przyrody itp., ale wskakuje do wielkie­go auta, żeby jechać po pieczywo na drugi koniec ulicy, albo kto pochwala metodę recyklingu śmieci, ale nie ma ochoty segregować własnych? Czy dałoby się powiedzieć o kimś takim, że jest „ekologiczny”? A kim jest nieprakty­kujący nudysta?! A kim sportowiec, który w ogóle nie uprawiałby sportu? A mąż, który nie okazywałby miłości swojej żonie? Czy miłość, której się nie okazuje, jest jesz­cze miłością? Czy można mówić o miłości do dziecka, jeśli nigdy się go nie przytuliło?

Czym jest taka wiara, której się nie praktykuje? Czy posiadane przekonania da się pogodzić z brakiem wcielania ich w życie? Czy brak praktyk, ogólnie rzecz biorąc, nie narusza w znaczący sposób samej wiary?

Czy człowiek wierzący naprawdę wierzy, kiedy nie pra­ktykuje? Czy wyrażenie „wierzący niepraktykujący” ma jeszcze jakiś sens? Czy nie jest samo w sobie sprzeczne?

Aby podjąć próbę odpowiedzi na te pytania, trzeba przed­stawić powody całkowitego zaniechania praktyk albo podejmowania ich tylko przypadkowo i epizodycznie. Dlaczego tak wielu chrześcijan opuszcza dziś Kościół, a szczególnie Mszę świętą?

Czy za praktykami religijnymi lub za ich brakiem nie stoi swoiste pojęcie wiary? Redukuje się ją do subiektywnego przekonania, zespołu poglądów, mniej lub bardziej mglistych opinii bez konkretnych konsekwencji i osobiste­go zaangażowania. Wszystko dzieje się tak, jakby przedmiotem wiary był zbiór idei, do których można przylgnąć rozumem, nie przyjmując praktycznych tego skutków na płaszczyźnie wyborów życiowych.

Czym w gruncie rzeczy jest wiara? Do jakiej wiary, w co czy kogo, jesteśmy zaproszeni, kiedy uważamy się za chrześcijan?



[1] Artykuł Où sont les cathos?, „Marianne” z 14-20 sierpnia 2004.

[2] Z ankiety przeprowadzonej zimą 2005 roku (pierwsze badanie 26-27 stycznia i drugie badanie 9-10 lutego 2005 roku) dla pisma „Pèlerin” na próbie reprezentatywnej 1333 osób ogółu dorosłych obywateli (mających 18 lat i więcej), badanych bezpośrednio w miejscu swego zamieszkania, wynika, że 68% katolików nie chodzi regularnie na Mszę świętą i w weekendy nie podejmuje żadnych działań w zakresie życia religijnego.

[3] „Marianne” z 14-20 sierpnia 2004 (sondaż CSA z 2003).



opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama