Asceza w epoce hipermarketów

O prawdziwym znaczeniu ascezy i jej rozumieniu we współczesnych czasach

W czasach współczesnych, gdy wieloma dziedzinami życia, także duchowego, starają się rządzić rozmaite mody, asceza wydaje się tematem niemodnym i mało zrozumiałym. Pytanie, jaka ma ona być w epoce hipermarketów, gdy „wszystko wolno”, wywołuje zazwyczaj zdumienie. Współczesny chrześcijanin, jak trafnie to określił mianowany niedawno kardynałem niemiecki teolog ks. Leo Scheffczyk, „chwieje się między tęsknotą za pewnością a krytycznym brakiem więzów”. Stąd asceza wydaje się „przestarzała”, „dziwaczna”, a nawet — jak twierdzą niektórzy — „szkodliwa dla zdrowia”.

Zmiana języka

W rozmowach z przyjaciółmi księżmi, nauczycielami, publicystami wyczuwam niekiedy paniczny lęk przed stawianiem młodzieży wymagań, wzywaniem do podejmowania wysiłku naprawy duchowej przez jakiekolwiek ćwiczenia ascetyczne. „Tego nikt nie rozumie, to nudne, to na nic. Próbując ich do tego namawiać, zostaniesz uznany za „nienowoczesnego”.

Asceza, której celem jest m.in. zbliżenie się do Boga przez modlitwę, uczynki miłosierdzia i uporządkowanie według Ewangelii życia zewnętrznego i wewnętrznego, jest osiągalna nie tylko dla najdoskonalszych, ale jest dla „ludzi z tej ziemi”. Ważne jest znalezienie odpowiedniego języka, w którym da się ją przedstawić atrakcyjnie. „Nie wolno (...) mniemać, iż asceza polega na ucieczce od życia. Wręcz przeciwnie, ma ona człowiekowi zapewnić pełnię życia przez doskonałe opanowanie najtrudniejszych jego dziedzin. Przez ascezę ma człowiek właśnie wejść we wszystkie wartości i przeżywać je w ich jak największej prawdzie, bez złudzeń i bez rozczarowań” — pisał Karol Wojtyła w „Elementarzu etycznym”.

Wbrew czarnej legendzie, żywej niestety w kształtujących wyobraźnię środkach masowego przekazu, nieumiarkowanie ascetyczne nie jest domeną Kościoła, ale raczej rozmaitych sekt.

Pola pozornie stracone dla ascezy okazują się jednak przy „wzięciu byka za rogi” pełne nadziei. Przekonuje o tym ojciec Maciej Jaworski, krakowski karmelita bosy (więc niejako asceta „zawodowy”), duszpasterz akademicki. „Wydawałoby się, że nie mam czego szukać wśród studentów kształconych po to, by funkcjonować we współczesnym systemie ekonomicznym, który — jak sami powiadają — nie jest nastawiony na zaspokajanie potrzeb, ale na ich rozbudzanie. Odczuwają oni wielki głód modlitwy, pragnienie uporządkowania wewnętrznego, dowiedzenia się, co jest sensem życia. Potrzebują ukazania kontekstu, w jakim powinna się pojawić asceza, jasnego uzasadnienia w imię czego stawia się wymaganie. To wtedy jest przyjmowane i łatwiej przystąpić do »wychowywania« swoich pragnień (często przez rezygnację), budowania na nowo własnej hierarchii wartości, zrozumienia potrzeby dystansu. Bez odkrycia, że to Bóg może nasycić mój głód, zawsze to, co skończone, materialne, będzie się wydawało »wszystkim«.

Wielu chce naśladować Tereskę od Dzieciątka Jezus. Dziewczynę słabą, chorowitą, która mówi, że »nie stać jej na umartwienia, na posty, na nie wiadomo jakie wyrzeczenia. To, co potrafię, to przyjąć rzeczywistość, która jest«. To jest ważna wskazówka, że nie musimy sobie wymyślać praktyk ascetycznych, żeby »zabić« rozchwiane ciało, ile bardziej iść w kierunku Bożego widzenia rzeczywistości, która mnie otacza. Młodzi, którzy chcą robić kariery zawodowe, dobrze zarabiać, niekoniecznie muszą się wyrzekać dobrego samochodu. Chodzi jednak o to, żeby ten samochód nie zdominował ich pragnień, rozmów, aby był po prostu narzędziem pracy, narzędziem rozwoju życia rodzinnego” — twierdzi o. Maciej.

Przykłady pociągają

Starorzymskie porzekadło głosi: „Verba docent, exempla trahunt” („Słowa uczą, przykłady pociągają”). Przykład osobisty jest w ascezie chyba ważniejszy niż zmiana języka. Można sobie bowiem wyobrazić, że ktoś z młodych zostanie przyciągnięty do praktyk ascetycznych przez literaturę. Bardzo trudno jednak będzie mu utrzymać jedynie na podstawie lektury właściwy kierunek ascetyczny. Tomasz Merton, napisał rozsądnie w „Posiewie kontemplacji”: „Niezmierne trudności, piętrzące się na drodze do wewnętrznej swobody i doskonałej miłości, sprawiają, że ci, którzy do nich dążą, pojmują wkrótce niemożność pójścia naprzód o własnych siłach. Duch Święty podaje im wtedy najprostszy sposób przezwyciężenia miłości własnej i ślepoty własnego sądu: posłuszeństwo zdaniu i kierownictwu kogoś drugiego”.

Niekierowany przez nikogo kontemplatyk jest jedną z najniebezpieczniejszych istot na świecie. Ufa tylko własnym wizjom. Kieruje się wskazówkami wewnętrznego głosu, nie chcąc słuchać nikogo z ludzi. Utożsamia wolę Boga ze wszystkim, co roznieca mu na dnie serca wielki, gorący, słodki żar. Im to uczucie jest rozkoszniejsze i gorętsze, tym jest głębiej przekonany o swojej nieomylności. A jeśli zdoła zaszczepić także innym mniemanie, że jest naprawdę święty, może stać się zgubą całego miasta, zakonu, a nawet całego narodu. Świat jest pokryty bliznami od ran zadanych przez tego rodzaju wizjonerów.

Kościół „jest zawsze zielonym drzewem”, także w dziedzinie ascezy. Do starych, ale nadal żywotnych, klasycznych metod budowania doskonałości chrześcijańskiej dołączają nowe, adekwatne do wyzwań nowej epoki. Tak jak niegdyś w średniowieczu bardzo udaną próbą udzielenia ascetycznej odpowiedzi na wyzwania czasów była tzw. devotio moderna („pobożność współczesna”), której najdoskonalszym wyrazem był traktat Tomasza á Kempis „O naśladowaniu Chrystusa”, tak i teraz pojawiają się podobne próby, choćby uświęcanie codzienności podejmowane przez Opus Dei.

Papieskie słowa „Musicie od siebie wymagać!” podejmowane są nie tylko w tradycyjnych sferach oddziaływania Kościoła, lecz także w bankach, wielkich przedsiębiorstwach, pracowniach komputerowych. Świadczy o tym choćby odzew na rekolekcje dla finansistów i przedsiębiorców, organizowane przez krakowskie Centrum Duchowości.

Nowych ascetów być może mijamy codziennie na ulicy. Może nie zwracają naszej uwagi, gdyż nie mają na sobie pokutnej szaty, ale np. elegancki garnitur i dobre buty. Być może znakiem i nadzieją XXI wieku będzie, żyjący pojmowaną po Wojtyłowsku „pełnią życia”, chrześcijański asceta z korporacji komputerowej. Nie łudzę się, że tłumy rzucą się nagle do praktykowania ascezy. Byłoby to tylko potwierdzeniem tezy o masowym reagowaniu współczesnego człowieka. Wyzwanie ascezy mogą jednak podjąć elity, które przecież zawsze oddziałują potem na masy. Wśród tych elit mogą być przedstawiciele najrozmaitszych sfer. Jan Tyranowski, wielki asceta, na krakowskich Dębnikach uczący modlitwy młodego Karola Wojtyłę, był krawcem.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama