Otulają płaszczem

O misji i aktualnym stanie hospicjów działających w Polsce

— Chyba nie ma się co oszukiwać, proszę księdza — usłyszał przy hospicyjnym łóżku jeden z kapelanów.

— Tak, chyba trzeba się przygotować na przejście — odpowiedział choremu i towarzyszył mu aż do końca. W szpitalu siedzi się przy łóżku chorego po to, żeby go wyleczyć, w hospicjum, żeby mu towarzyszyć w okresie, który medycyna nazywa terminalnym. W ostatnich miesiącach, tygodniach i dniach.

Najlepszym miejscem do tego jest dom. Dr n. med. Jadwiga Pyszkowska, konsultant wojewódzki w dziedzinie medycyny paliatywnej w Katowicach, poznała już wiele śląskich mieszkań, towarzysząc umierającym. Uśmierzając ból chorego — bo jest anestezjologiem — z którym współczesna medycyna radzi sobie już dobrze. Wspierając w cierpieniu psychicznym i duchowym, co jest już trudniejsze. Choroba i śmierć to trudny sprawdzian dla całej rodziny. Potrzeba wiele delikatności, cierpliwości i po prostu czasu, żeby być z nią w tym momencie, o którym ks. Tischner mówił, że jest graniczny, decydujący. — A sytuacja graniczna wymaga też granicznego podejścia do niej i takiego podejścia do człowieka — mówi ks. Franciszek Żurawski, który towarzyszy osobom przebywającym w gliwickim Hospicjum Miłosierdzia Bożego.

Tu nie chodzi o filantropię,

ale o wiele więcej. O dotykanie Chrystusa w człowieku. Matce Teresie udawało się identyfikować Chrystusa w człowieku i dlatego ona i siostry nie zwariowały w Kalkucie.

O Matce Teresie myśli też dr Jadwiga Pyszkowska, kiedy kolejka oczekujących na pomoc hospicyjną rośnie. Zespoły stoją przed trudnymi wyborami — wziąć adres kolejnego chorego czy pozostać przy mniejszej liczbie objętych opieką, ale móc towarzyszyć im naprawdę. Aby, kiedy zadzwoni telefon, nie trzeba było rozstrzygać o tym, przy łóżku którego chorego pozostać. I by mieć siłę na dzielenie z drugą osobą tego szczególnego dla niej czasu. W opiece domowej większość hospicjów ma 30—40 pacjentów, chociaż są i takie, które zajmują się 120 chorymi.

— Nie da się objąć opieką wszystkich potrzebujących tego świata — mówi dr J. Pyszkowska. — Hospicjum to pewna postawa, forma, filozofia, medyczny i niemedyczny sposób posługiwania choremu. To pełnienie ofiarnej posługi, która daje satysfakcję, prowadzi do pogody ducha i głębi, ale wymaga bezinteresowności i dyspozycyjności.

Żeby się temu nie sprzeniewierzyć, trzeba dokonywać tych trudnych wyborów, dlatego dr J. Pyszkowskiej marzą się w dużych miastach dzielnicowe i parafialne hospicja. Niemedyczne zespoły wolontariuszy na miejscu, wspierane tylko przez dojeżdżających specjalistów.

Przed podobnymi dylematami stoją hospicja stacjonarne, które w założeniach powinny przyjmować tylko osoby bezdomne, samotne i chorych, których stan tego wymaga albo rodzina potrzebuje wytchnienia lub wzmocnienia psychicznego i fizycznego. Byłoby to możliwe przy znacznie większej liczbie hospicyjnych zespołów opieki domowej. Kiedy powstało pierwsze w Polsce hospicjum, wiedza społeczeństwa o tej formie opieki w ostatnim stadium choroby była niewielka. W drugiej połowie lat siedemdziesiątych, w kościele Arka Pana w Krakowie Nowej Hucie, spotkali się ludzie, którzy zachłysnęli się ideą hospicyjną i zapragnęli stworzyć coś na wzór londyńskiego Hospicjum św. Krzysztofa, pierwszego w świecie nowoczesnego hospicjum. Później Polskę odwiedziła Dame Cicely Saunders, która w 1967 r. stworzyła w Londynie miejsce, gdzie nie starano się za wszelką cenę wyleczyć, ale pomóc najłagodniej znieść chorobę. W 1981 r. powstało Towarzystwo Przyjaciół Chorych „Hospicjum” w Krakowie, trzy lata później Hospicjum Pallotinum w Gdańsku, potem Hospicjum św. Jana Kantego w Poznaniu, a po nich, pod koniec lat osiemdziesiątych, kolejne punkty zagęszczają hospicyjną mapę.

Dzisiaj w Polsce działają 92 hospicja,

powołane przez stowarzyszenia świeckie i kościelne oraz Caritas, nie licząc np. prywatnych. Najwięcej z nich działa w województwie śląskim, tu też jest największe ich zagęszczenie w stosunku do liczby mieszkańców. W momencie otwierania nowej placówki zazwyczaj gotowa jest już lista oczekujących. I od razu pojawia się trudne pytanie: stworzyć oddział terminalnie chorych czy naprawdę dom, do którego na czas pobytu — a stytystyki wskazują, że przeciętnie pod opieką hospicyjną przebywa się 2 miesiące — można zabrać to, co ważne i potrzebne. Dom, gdzie można na ścianie powiesić swój ulubiony obraz czy kilim. Rodzina nie przychodzi tylko w odwiedziny, ale po prostu jest. Doktor J. Pyszkowska ma swój test na właściwe warunki w hospicjum stacjonarnym. Kiedy kierownik nowo otwieranej placówki przedstawia swój program, ona zadaje w końcu pytanie:

Czy może przy chorym czuwać jego pies?

To jest sprawdzian, bo w hospicjum powinno być miejsce przy łóżku chorego i dla jego ulubionego psa, i na klatkę z kanarkiem, i na akwarium z rybkami.

— Tutaj najważniejszy jest chory, jego indywidualny program, do którego powinien dostosować się personel — mówi dr n. med. J. Pyszkowska. — To w szpitalu chory musi wejść w pewien plan dnia, tu on decyduje, kiedy i co będzie mu podane.

Na oddział hospicyjny z 20 łóżkami potrzeba minimum 30 pielęgniarek zatrudnionych na pełnym etacie. Ciągle niewielu jest lekarzy o specjalizacji z medycyny paliatywnej, nie istnieje jeszcze taki kierunek studiów. Od niedawna na niektórych uczelniach medycznych otwarte zostały zakłady lub kliniki o tej specjalizacji. Na 11 uczelni połowa ma wykłady z elementami opieki paliatywnej.

— Na te wykłady przychodzi dużo studentów, chociaż są to zajęcia fakultatywne — mówi dr Jadwiga Pyszkowska, kierownik Zakładu Medycyny i Opieki Paliatywnej w Śląskiej Akademii Medycznej. — Bo na nich mówimy o chorym językiem należnym, podmiotowym. Nie tylko, co trzeba zrobić i jak, ale dlaczego trzeba to zrobić.

Dzięki Ośrodkom Opieki Dziennej, a w Polsce istnieją tylko cztery, bliscy mogą normalnie pracować, co jest ważne, bo choroba jednego z członków bardzo często wiąże się też z problemami finansowymi. Tu chory może pójść do salonu fryzjerskiego, gabinetu kosmetycznego, skorzystać z luksusowej, dobrze wyposażonej łazienki, odpowiedniej terapii. Niektórzy wykorzystują godziny spędzone w ośrodku na pisanie pamiętnika czy wspomnień. Inni angażują się w zajęcia grupowe, np. przygotowanie koncertu.

Praca w hospicjum to nie tylko zabiegi medyczne, rehabilitacyjne i higieniczne, ale czas na rozmowę, milczenie, siedzenie przy łóżku, cierpliwe słuchanie. I przyznanie się do bezradności wobec pytań: dlaczego cierpię, dlaczego właśnie ja, jak długo. Wystawienie się na emocje towarzyszące cierpiącemu człowiekowi — bunt, smutek, przygnębienie, bezsilność czy złość. I szukanie nadziei, ale nie na wyzdrowienie, bo tego w hospicjum się nie daje.

— Tutaj dziękuję Panu Jezusowi, że zmartwychwstał

— mówi ks. Wiesław Żurawski. — Gdyby nie to, moja obecność w hospicjum byłaby nieporozumieniem, byłaby bez sensu. Tyle razy przeżywane misterium paschalne tutaj widzę w praktyce. Tu wszystkie prawdy teologiczne zaczynają żyć. Ta sama Ewangelia o Zmartwychwstaniu w hospicjum brzmi zupełnie inaczej, niż kiedy czytam ją ludziom zdrowym. Bóg jest Bogiem żywych, a nie umarłych — to jedyna uczciwa nadzieja, jaką mogę dać w hospicjum.

Paradoksalnie, tutaj, gdzie czas jest ograniczony, jest on zarazem najważniejszy dla spotkania, które dokonuje się przy łóżku chorego. Pomiędzy tym, który leży, a tym, który siedzi, bo to są dwie rzeczywistości, mówi ks. Żurawski, i jest wdzięczny za własne doświadczenia szpitalne, jako pacjenta i kapelana.

— Chory od razu wyczuje, czy chcesz z nim być naprawdę — mówi i wspomina, jak usłyszał kiedyś od chorego: może jutro porozmawiamy, bo widzę, że ksiądz się dzisiaj spieszy. — Chory ma niezwykle wyczuloną wrażliwość, podobnie jak dziecko, tak mi się wydaje.

Takie towarzyszenie nie jest zadaniem tylko kapelana. Chociaż, jak mówi, w cierpieniu każdy zostaje sam, bo jest indywidualne i subiektywne. Uczą się empatii — na kursach dotyczących zagadnień z opieki paliatywnej oraz na dniach skupienia i rekolekcjach. W hospicjum nie nawraca tych, którzy nie chcą, bo jest to miejsce dla wszystkich, niezależnie od poglądów czy wyznania. Wtedy mówi tylko: „kiedy człowiek uczciwie szuka prawdy, to na pewno do niej dotrze”. Idzie do kaplicy, bierze do ręki brewiarz i modli się. Na pytanie, czy choroba jest karą Bożą, odpowiada: Bóg cię kocha. I widzi winę Kościoła, który czasem za mało mówi o miłości i miłosierdziu. Straszy karą Bożą, zamiast mówić o Bożej sprawiedliwości.

— Tutaj człowiek przeżywa jakby przyspieszone dojrzewanie do miłości Bożej. Tych spraw hospicyjnych nie sposób zrozumieć, bo każdy człowiek pozostaje tajemnicą. Kiedy leży nieprzytomny — tydzień, dwa — co się w nim dzieje, tego nikt nie wie. W tych odosobnionych dniach i godzinach. Czy to jest przepalanie, dojrzewanie do Boga? Nie wiem, wydaje mi się, że tak. Wieczność trzeba traktować realnie, zmartwychwstanie Chrystusa jest osobowe, dlatego nasze zmartwychwstanie też jest osobowe. To nie jest rozpłynięcie się w stratosferze — mówi kapelan, który uważa bardzo, by w kontaktach z chorymi nie naruszyć relacji rodzinnych —

wolę przesadzić z delikatnością niż z nachalnością.

Spotkał w hospicjum człowieka po siedemdziesiątce, który tylko raz w życiu, jako dziecko, się spowiadał. — Żeby się wyspowiadać, musiałem się przed Bogiem ukorzyć, a tego nie chciałem — stwierdził i wtedy usłyszał: to już jest początek spowiedzi, możesz mówić dalej. Żył jeszcze parę tygodni.

— Jestem szczęśliwy. Hospicjum było mi potrzebne, żeby pojednać się ze sobą, Bogiem i ludźmi — mówił do ks. Żurawskiego, który siadał przy jego łóżku. Potem już tylko milczeli. W końcu, kiedy był nieprzytomny, kapelan siadał jak zwykle i trzymał go za rękę. Czasem chory uśmiechał się. — Myślę, że wiedział o tym, że jestem — mówi ks. Żurawski i jeszcze dziś nie kryje wzruszenia, bo wbrew koniecznemu tu „dystansowi Bożemu” zżywa się z tymi, którym towarzyszy.

Od kiedy odszedł, jego żona w niedzielę przychodzi na Eucharystię do kaplicy hospicyjnej. I w modlitwie wymienia dziękczynne intencje. Ci, którzy stracili najbliższych, czasem przychodzą do hospicjum, by pomóc innym w tym czasie, kiedy człowiek stoi na granicy życia i śmierci.

Pallium to płaszcz grecki, obszerny, dobrze otulający. Opieka paliatywna to „otulanie płaszczem”, by złagodzić ból i cierpienie. Według WHO paliatywna i hospicyjna to ten sam rodzaj opieki, który ma zaspokoić wielorakie potrzeby człowieka z nie poddającą się leczeniu przyczynowemu chorobą — zagrażającą życiu i postępującą — oraz zapewnić wsparcie jego rodzinie.

Domowe zespoły opieki hospicyjnej są najlepszą formą towarzyszenia choremu w okresie terminalnym. W jego otoczeniu, tym, które zna, które jest dla niego bezpieczne i przyjazne. Stały zespół ludzi — lekarz, pielęgniarka, kapłan, wolontariusze, czasem rehabilitant czy psycholog — jest z chorym do końca, a jego rodzinie powinien towarzyszyć jeszcze w okresie żałoby.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama