Ocenę zostawmy Bogu

Rozmowa z siostrą Anną Bałchan na temat problemu prostytucji i formach zapobiegania jej

Ocenę zostawmy Bogu

W mediach głośno mówi się o Siostrze, jako „śpiewającej zakonnicy od prostytutek"...

- To hasło wymyślone przez ludzi, którzy chcą sobie zrobić show czy zwiększyć oglądalność. Jeżeli mówimy o spojrzeniu na mnie przez pryzmat Ewangelii, to jestem zwykłą siostrą jak każda inna, która po cichu służy w różnych miejscach. I są nas tysiące! Dla Boga nie ma marginesów, więc po prostu rodzi się pytanie, co takiego się dzieje, że łatwiej mówimy o pomaganiu alkoholikom czy narkomanom, natomiast gdy wspominamy o osobie, która doświadcza procederu prostytucji czy jest ofiarą handlu ludźmi, nagle robi się z tego wielką sprawę. Tak naprawdę są to zwyczajne kobiety, które nie mają środków do życia i jakiejkolwiek alternatywy. My, jako zgromadzenie, zajmujemy się kobietami będącymi w różnych sytuacjach. Chronimy je, proponując adopcję zamiast aborcji, dbamy o ich rozwój, wzbudzamy poczucie własnej wartości. Jeśli chodzi o pomoc osobom doświadczonym procederem prostytucji, to najważniejsze jest, by nawiązać kontakt, podtrzymać go i przekazać informacje pomocowe.

Łatwiej jest jednak mówić o Bogu ludziom, którzy chcą tego słuchać. Jak na zachętę do nawrócenia reagują osoby, które są oddalone od Kościoła?

- Po pierwsze, ja nie nawracam! Ja też się gubię. Nawracam się w każdym Adwencie, przy każdym sakramencie pokuty itd. I pragnę zaznaczyć, że my się niczym nie różnimy w tej kwestii. Inną sprawą jest materia, w jaką jesteśmy uwikłani, stanowiąca indywidualny świat każdego z osobna.

W życiu postrzegamy pewne stereotypy. Panuje przeświadczenie, że mówiąc ludziom o Bogu, trzeba ich zapewnić: „Bóg cię kocha" itd. To jest potrzebne, ale życie każdego z nas, chrześcijan, ma być takie, żebyśmy mogli doświadczyć Boga żywego. Trzeba też jasno powiedzieć, że działając w ośrodku, tworzymy konkretne alternatywy. Jeżeli ktoś chce, to dajemy mu możliwości zdobycia zawodu, pracy, szukamy mieszkania. W głównej mierze po prostu jesteśmy obecni i każdy może powierzyć nam wszystkie swoje rany, mając świadomość, że nie zostanie odrzucony.

To nie jest tak, że podchodzimy do człowieka i mówimy, że będziemy go teraz zmieniać czy nawracać. My zachęcamy: „Jeżeli chcesz, to zrób to dla siebie, jeżeli chcesz, to tu możesz przyjść". To, że noszę habit, nie powoduje, że ludzie mi wierzą. Pewne zaufanie trzeba sobie zdobyć poprzez trwałą obecność. To jest taki egzamin z „bycia".

A czy są już zauważalne efekty pracy, konkretne osoby, którym wsparcie Sióstr pomogło na tyle, że zaczęty układać sobie życie na nowo?

- Osobiście znam takie kobiety. Niektóre z nich prowadzą normalne życie, inne są w trakcie układania sobie wszystkich spraw. Ich życie to jednak masa etapów, przez które przechodzą. Wiadomo, że już samo wyjście na ulicę było całym procesem. To nie jest tak, że kobieta wychodzi rano z domu i stwierdza: „będę prostytutką, będę sobie zarabiać kasę". To jest coś, co dzieje się w umyśle, to są jakieś wydarzenia życiowe, subiektywny brak perspektyw i pomocy. To wszystko sprawia, że niektóre kobiety decydują się na taką drogę.

Natomiast zejście z niej też jest procesem, do którego się przygotowują, i same wiedzą, kiedy jest ten moment zwrotny. Tak naprawdę pomagamy osobom, które przychodzą do nas i proszą o pomoc. To nie jest tak, że robimy coś na siłę. Nie ma opowiadania, że to życie jest lepsze, a to gorsze. Człowiek sam w środku czuje, czego pragnie i jakie ma tęsknoty. Wszyscy chcemy być kochani i szanowani.

Skoro jednak nie ukrywamy, że prostytucja jest problemem, to czy nie da się temu profilaktycznie zaradzić?

-Jeżeli cofniemy się do Starego Testamentu, to zauważymy, że problem prostytucji istniał od zawsze (choćby doświadczenie Sodomy i Gomory). Jest coś, co zwykło się nazywać „tajemnicą nieprawości", czyli wybieramy pewne rzeczy, które wydają się nam słuszne i dobre w danym momencie. Niektóre osoby prosto z domu dziecka idą do agencji. Są jednak i takie, które tej drogi nie wybrały. To znaczy, że musiało się znaleźć coś - lub ktoś - co popchnęło je w tym kierunku, pokazało pewną myśl.

Seksbiznes wiąże się z ogromnymi pieniędzmi. Często są to machiny międzynarodowe trudniące się zdobywaniem kobiet. Całkowicie wstrzymać tego nie możemy, ale możemy pomagać wybierać. Potrzebne są jednak pieniądze po to, by ten człowiek mógł zacząć normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Ludzie muszą mieć możliwość godnie zarabiać na swoje życie. Jeśli nie ma alternatyw, nie ma wyboru.

Wynika z tego, że winne jest państwo...

- Rzeczywiście, sytuacja społeczna w kraju wcale nie pomaga kobiecie. I to nie ma nic wspólnego z jakimś chorym feminizmem. Wystarczy wyobrazić sobie ofiarę przemocy domowej lub taką, która doświadczyła procederu prostytucji. Jak taka kobieta ma wynająć mieszkanie? Przeciętna pracownica supermarketu zarabia kilkaset złotych i nie stać jej na podstawowe utrzymanie. Nie ma dziś prawa, żeby pomóc takim czy innym osobom, ale to nie znaczy, że go nie będzie. Nie można siedzieć cicho, trzeba działać. To jest nasz kraj, nasze społeczeństwo. Nie mamy dużego wpływu na to, co dzieje się w Afryce. Owszem, możemy się pomodlić za tych ludzi i podzielić się groszem, ale bezpośrednio pomóc im nie możemy. Zacznijmy więc od dołu, od swojego środowiska. Ja mam wpływ na to, co jest wokół mnie, na ludzi, z którymi przebywam czy też pracuję. Każdy z nich ma swoje talenty i wykształcenie. Razem możemy działać, bo wspólnie się uzupełniamy. Każdy człowiek robi coś innego, ale to nie znaczy, że coś jest lepsze, a coś gorsze. Każdy ma swoją drogę i rolę do spełnienia. To zaś, co robimy, ma służyć temu, by człowieka podnieść, dać mu nadzieję. W końcu „miłość łaskawa jest".

Mówimy o problemie prostytutek, ale gdyby nie było chętnych do korzystania z ich usług, to kobiety by się tym nie trudniły. Czy to też nie jest problem?

- Myślę, że aktualnie przeżywamy kryzys wartości kobiety i mężczyzny. Bo jeśli ktoś korzysta z usług prostytutki, to czy ma on poczucie własnej wartości? To jest przeważnie osoba, która nie potrafi nawiązać normalnych relacji i rozmawiać z drugim człowiekiem. „Klientami", jak się zwykło mówić, są często ojcowie rodzin, ludzie mający własne ognisko domowe. Czego więc im brakuje? Musimy uczyć komunikacji. Już młodym trzeba wskazać kierunek, zrobić coś, żeby mogli wspólnie działać, a przy tym mieli satysfakcję. To pozwoli im w przyszłości zbudować więzi rodzinne. Ważna jest prawdziwa miłość, a nie jej zafałszowany obraz. Tak naprawdę prostytucja jest teatrem, spektaklem kupionym za pieniądze. Nie ma to jednak nic wspólnego z prawdziwą miłością.

Czy w związku z dużym zapotrzebowaniem są plany utworzenia kolejnych placówek pomocy?

-Wszystko mogłoby być wspaniale, ale jak nie ma pieniędzy, to pospolitość skrzeczy. To, co jest dzisiaj możliwe do zrobienia, to robię. Aktualnie jeżdżę po Polsce i opowiadam o problemie prostytucji i przemocy domowej. Jestem w stanie szkolić ludzi, żeby w danych miastach ktoś mógł działać. Niemniej, żeby to coś zaczęło „egzystować", potrzebny jest ogrom wysiłków, by stworzyć całe zaplecze, całą strukturę. Ważne jest przy tym, by jednocześnie wykorzystywać to, co w danym mieście już jest, czyli ośrodki pomocy, interwencji społecznej i inne, z którymi można współpracować. My twórzmy możliwości, a ocenę zostawmy Bogu.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama