Unia Europejska a wartości chrześcijańskie [N]

Chrześcijanie muszą sami zadbać o to, by w Europie wartości chrześcijańskie były nadal szanowane - rozmowa z europosłem Janem Olbrychtem

Stajemy dziś przed koniecznością jasnego określenia swojej chrześcijańskiej tożsamości. Jako chrześcijanie musimy sobie odpowiedzieć na pytanie o system wartości, do którego się odwołujemy. Jak powinno wyglądać nasze prawodawstwo?

O tym i o innych problemach, przed którymi stają chrześcijańscy politycy
w Parlamencie Europejskim, z europosłem dr. Janem Olbrychtem rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś

Ks. inf. Ireneusz Skubiś: — Panie Pośle, chcielibyśmy usłyszeć Pana opinię na temat zachowań Unii Europejskiej. Jako chrześcijanie czujemy pewien niepokój o przyszłość. Czy, Pana zdaniem, prawodawstwo Unii Europejskiej może być groźne dla chrześcijańskiej tożsamości państw członkowskich?

Dr Jan Olbrycht: — Na początek — kilka uwag wstępnych. Ataki na chrześcijaństwo, niestety, mają wymiar globalny. Nie należy ich łączyć jedynie z napływem emigrantów z innych kultur, bo — trzeba to powiedzieć — najsilniejsze ataki na chrześcijaństwo biorą się głównie z samej Europy, pochodzą od Europejczyków, ludzi, którzy w tej cywilizacji się rodzili i wychowywali. To jest jedna rzecz. Druga sprawa — rzeczywiście jest tak, że instytucje europejskie w dużym stopniu odzwierciedlają opinie obecne wśród mieszkańców. Jeśli jakieś poglądy znajdują dużą liczbę zwolenników, to przekłada się to natychmiast bądź na poszczególne rządy, bądź na posłów do Parlamentu Europejskiego. Dzisiaj do mniejszości należą osoby, o których moglibyśmy powiedzieć, że są gotowe aktywnie bronić naszego systemu wartości chrześcijańskich. To powoduje określone konsekwencje, mające odzwierciedlenie w dokumentach. I tak np. nie udało się do traktatu konstytuującego Unię Europejską wprowadzić odwołania do Boga. To jest wynik konkretnego rozkładu sił. Próbowano to także załatwić nie wprost. Taką próbą była zaproponowana przez Francuzów wiele lat temu Karta Praw Podstawowych — chodziło o to, żeby dokument ten z jednej strony ukazywał prawa i obowiązki obywatela Unii Europejskiej, a z drugiej — żeby niczego nie wymuszał. To dokument w jakimś sensie kompromisowy, a jeśli chodzi o ścisłe zapisy prawne, nie stwarza zagrożeń, pokazuje natomiast pewną tendencję. Gdyby miała się ona rozwijać, to, oczywiście, byłoby to groźne. Żeby nie być zbyt teoretycznym: Karta Praw Podstawowych nie odwołuje się do Boga, ale wprowadza pojęcie godności człowieka jako czegoś najistotniejszego. To, co jest dalej, to próba połączenia ognia z wodą. Pokazuje, że co prawda zasadniczym elementem jest zakaz dyskryminowania osób ze względu na ich różne cechy osobowe, a równocześnie, np. mówiąc o małżeństwie, podkreśla się jako jedno z uprawnień bądź jedną z zagwarantowanych wolności, że każdy obywatel Unii Europejskiej ma prawo do zawarcia związku małżeńskiego. Następne zapisy pokazują, że wszystko, co dotyczy prawa rodzinnego, pozostaje w rękach państw członkowskich. Ale sytuacja w państwach członkowskich może być różna. Tam też zmieniają się opcje, zmieniają się poglądy, jeśli więc państwo członkowskie będzie chciało zmieniać prawo dotyczące rodziny, to Karta Praw Podstawowych mu na to pozwala. Karta też niczego w tej sprawie państwom członkowskim nie narzuca, równocześnie zostawiając im możliwość działania. Właśnie stąd brały się nasze obawy i wątpliwości, czy czasem nie jesteśmy świadkami poważnych zagrożeń. Z jednej strony bowiem mówi się o tym, że nie wolno nikogo dyskryminować, czyli każdy ma prawo do małżeństwa, ale powstaje pytanie: Jakie to ma być małżeństwo? I określone jest już, że pozostaje to w gestii państw członkowskich. Innymi słowy — nie mamy do czynienia z dokumentem, który by wprowadzał jeden obowiązujący model. My, politycy chrześcijańscy, wolelibyśmy, żeby taki był, ale dzisiaj po prostu nie da się tego przeprowadzić. To, co udało się zrobić, to właśnie pozostawienie decyzji państwom członkowskim. Teraz jednak trzeba byłoby zadbać o państwa członkowskie, bo wiadomo, że w różnych państwach są różne tendencje. W Polsce zapis w konstytucji jest jednoznaczny — małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny — ale w innych państwach sytuacja jest różna.

— Co się stało z Europą, że chadeccy politycy muszą dziś bronić krzyża przed Trybunałem Sprawiedliwości w Strasburgu?

To jest rzeczywiście sytuacja paradoksalna. W XXI, a właściwie w XX wieku skumulowały się różne prądy myślowe na terenie Europy, a i samo chrześcijaństwo bywa bardzo różnie rozumiane. Jestem w Parlamencie Europejskim w partii, która nosi nazwę Chrześcijańska Demokracja. Zasiadają w niej polscy katolicy, ale też skandynawscy czy holenderscy protestanci, przez których poczucie chrześcijańskiej tożsamości jest różnie definiowane. I często toczymy ze sobą bardzo długie spory na temat tego, co jest zgodne z nauką chrześcijańską, co jest dopuszczalne lub nie. To są dużo głębsze i trudniejsze debaty niż debaty z tymi, którzy są niewierzący, którzy są ateistami bądź osobami zwalczającymi chrześcijaństwo. Z nimi się po prostu nie zgadzamy. Z kolegami natomiast, którzy deklarują się jako politycy chrześcijańscy, często mamy różne zdania, np. na temat rodziny czy aborcji. Dramatyczne jest więc to, że takie rozmowy prowadzone są między osobami, które same siebie definiują jako chrześcijanie.

— Czy oni mają jakieś odniesienie do swoich Kościołów?

Oczywiście, mają, bo oficjalne stanowiska Kościołów są inne od naszego. Proszę zwrócić uwagę, że dzisiaj w niektórych Kościołach chrześcijańskich dopuszcza się np., w odróżnieniu od standardów katolickich, kapłaństwo kobiet, również biskupstwo kobiet, a nawet obejmowanie wysokich urzędów kościelnych przez osoby o określonej orientacji seksualnej. To się dzieje na naszych oczach, wewnątrz całej dużej rodziny chrześcijańskiej. To sprawy bardzo skomplikowane, trudne, wymagające cierpliwości i determinacji. Być może jest to także czas próby, czas dawania świadectwa, czas pokazywania nie tyle tego, co się deklaruje, o czym się mówi, czego się broni, ile tego, jak się żyje, pokazywania swoim zachowaniem, swoim sposobem reagowania, sposobem życia, również prywatnego. Wiemy też dobrze, że mamy przeciwników, którzy nie kryją swego nastawienia do nas, i im bardziej będziemy wewnętrznie podzieleni w niektórych sprawach, tym wygodniejsza będzie ich sytuacja. A na dodatek za drzwiami stoją zupełnie inne kultury, zupełnie inne wyznania, o zupełnie innych systemach wartości, które, prawdę mówiąc, z zadziwieniem patrzą, jak my sami się wyniszczamy, i czekają na puste pole, by szybko i sprytnie je zagospodarować. W jakimś miejscu publicznym zakazano np. postawienia szopki, bo to rzekomo przeszkadza innym rodzicom, a rodzice dzieci muzułmańskich zaprotestowali, że wcale tego nie żądali — nie dlatego, że są tacy tolerancyjni, tylko dlatego, że oni również mają swoje symbole, które chcieliby uzewnętrzniać.

— Co wobec tego chadecy robią w Unii Europejskiej, w Parlamencie Europejskim, żeby zmieniać oblicze Europy na bardziej chrześcijańskie?

Może krótkie wyjaśnienie: jeżeli mówimy „chadecy”, to mamy do czynienia z określoną partią polityczną. Używajmy może określenia „politycy chrześcijańscy”. Polscy politycy chrześcijańscy są zarówno z PiS-u, jak i z PO, zdarzają się również politycy z partii lewicowych — spotykam ich na Mszach św. w Parlamencie. Jeśli chodzi o mnie, to jestem członkiem partii chadeckiej, czyli takiej, która nie tylko ma określoną koncepcję polityczną, tzn. nie tylko wywodzi się z chrześcijaństwa, ale ma również określoną koncepcję ekonomiczną, gospodarczą i społeczną. W tej grupie staramy się — na ile jest to możliwe — przeciwdziałać zjawiskom niewłaściwym dla Unii Europejskiej. Po pierwsze więc Unia Europejska nie powinna negocjować kwestii wartości.
Dla nas, katolików, jest to w ogóle niedopuszczalne, bo wartości są nienegocjowalne, one mają zupełnie inną genezę. One po prostu są i mamy zgodnie z nimi żyć. Możemy dyskutować na temat tego, czy dobrze je wszyscy rozumiemy, ale nie możemy ich negocjować, bo jeżeli dopuścimy do ich negocjowania, to podważymy istotę naszego funkcjonowania — to by oznaczało, że wartości są wynikiem pewnej umowy społecznej. Wartości zatem nie powinny być poddawane głosowaniu. Po drugie — na tyle, na ile jest to możliwe — musimy blokować wprowadzanie do Parlamentu przez niektóre środowiska inicjatyw, które są absolutnie poza kompetencjami Unii. Są to m.in. kwestie rodziny, które nie powinny być w ogóle przedmiotem obrad w Unii, bo zgodnie z traktatem, są pozostawione państwom. Tymczasem ciągle spotykamy się z wprowadzaniem ich na obrady jako rezolucje, a więc nie jako prawo, tylko jako wypowiedzi Parlamentu. Ale kto z mieszkańców Europy orientuje się w tym, że coś dotyczy po prostu opinii Parlamentu, a nie prawa! Wszyscy uważają, że jak Parlament coś uchwali, to jest to nowe prawo. W związku z tym staramy się blokować tego typu inicjatywy. Niestety, jesteśmy w mniejszości i bardzo często przegrywamy. Staramy się reagować również tam, gdzie wprowadza się nowe rzeczy, zmieniając sformułowania bądź słowa. Klasyczny przykład: Dzisiaj wiele mówi się o prawach człowieka i o jednym z tych praw, jakim jest ochrona zdrowia. W związku z tym zwolennicy prawa do aborcji będą mówili „nie” aborcji, ale będą mówili o prawie do zdrowia reprodukcyjnego jako o prawie człowieka. Innymi słowy — zakazanie komuś aborcji jest złamaniem praw człowieka. Wystarczy zmienić jedno słowo, żeby zmienił się sens. Staramy się to obnażać. Bardzo często dyskutujemy np. o budżecie, o pieniądzach. Czasami wydaje się, że sprawa jest zupełnie bezpieczna, a nagle okazuje się, że np. w budżecie przeznaczonym na pomoc dla krajów afrykańskich jest ukryty zapis, który pozwala na wydawanie europejskich pieniędzy na przymusowe aborcje, określane jako walka z przeludnieniem. Staramy się przekonywać polityków niechrześcijańskich, że nie możemy z pieniędzy europejskich finansować tego typu działań. Wiele z tych spraw przegrywamy, ale ważne jest, że publicznie możemy zabrać głos i bronić pewnych kwestii. Myślę też, że są to działania długofalowe. Dzisiaj jesteśmy w mniejszości i wielu spraw nie potrafimy przegłosować, ale pojawienie się posłów z nowych krajów członkowskich zmieniło już trochę sytuację.
Przypomnieliśmy o sprawach zupełnie podstawowych, o których zapomniano, przywołujemy ojców Europy, przypominamy, skąd wzięła się „chadeckość” Europy. Jest więcej rozmów na tematy ważne, jest więcej głębokich i ideowych sporów. Jeden z moich zachodnich kolegów powiedział mi kiedyś: „Dobrze, że jesteście, przychodzicie z innego świata i upominacie się o rzeczy, które były zbyt lekko potraktowane lub odkładane na później”. Staramy się również mówić o sprawach, które nie dotyczą Unii, ale dotyczą państw w Unii, np. o słynnych już krzyżach w szkołach, które były problemem w jednym z państw.
Po tym nieszczęsnym wyroku, który zapadł w Trybunale przy Radzie Europy — nie przy Unii Europejskiej — włoscy koledzy próbowali przeprowadzić w Parlamencie Europejskim rezolucję potępiającą ten wyrok. Kiedy przedstawiono jej tekst, inne środowiska zaczęły wprowadzać do niego poprawki i nagle z rezolucji mającej potępić Trybunał zrobił się tekst, w którym Parlament popiera sąd w Strasburgu! W związku z tym koledzy wycofali rezolucję. Przez niektórych zostało to uznane za tchórzostwo, ale było to zagranie taktyczne. Zaproponowano inne rozwiązanie — rodzaj listu, którego już nie można zmieniać, pod którym można się tylko podpisać, popierając go bądź nie. Zaproponowano również niektórym posłom oficjalne wsparcie Włoch w tym sporze. Miałem okazję znaleźć się na liście posłów, którzy oficjalnie poparli Włochy w sporze z Trybunałem. Ale te procesy, niestety, poszerzają się. Myślę, że tego typu spraw będzie więcej i dlatego potrzebna jest zarówno znacząca mobilizacja, jak i poważne rozmowy w Polsce środowisk zainteresowanych sprawami społecznymi i politycznymi, szukanie mądrych argumentów.

— Panie Pośle, czy nie ma niebezpieczeństwa, że postulaty europejskiej lewicy, dotyczące spraw moralno-obyczajowych, będą miały charakter obligatoryjny dla wszystkich państw? Jak się przed tym bronić?

Od razu powiem, że to są postulaty nie tyle europejskie, ile niektórych środowisk europejskich, które stają się coraz bardziej dynamiczne. Chodzi o to, żeby postulaty tych środowisk nie były przyjmowane oficjalnie i nie miały charakteru prawa. Czy istnieje takie niebezpieczeństwo? Oczywiście, że tak. To są akcje rozłożone na wiele, wiele lat. Strategia tych środowisk polega na tym, że będą nieustannie do tego wracały i starały się pokazać, że należy je objąć pewnymi normami prawnymi. Dlatego z naszej strony wymaga to nieustannej mobilizacji, nieustannego uważania na najdrobniejsze sformułowania, które zmieniają ster taktyczny i które można po prostu przeoczyć. Zapis w jakimś akcie prawnym w rezultacie wywołuje lawinę. Wymagana jest więc tu nasza kompetencja i ogromna czujność, blokowanie niebezpiecznych pomysłów tam, gdzie się da, ale również ofensywność w lansowaniu naszych sposobów myślenia, przekonywanie innych. Najważniejsi dla nas są ci, którzy boją się chrześcijaństwa, bo go nie znają, bo ktoś im naopowiadał, że to są jakieś straszne okowy, którymi zniewala się człowieka. Tych ludzi po prostu trzeba pozyskać.

— Media katolickie, takie jak „Niedziela”, czekają na informacje i opinie europosłów, bo jak najszerzej winna być znana i rozumiana filozofia chrześcijańska, zwłaszcza gdy chodzi o prawa podstawowe, godność osoby ludzkiej.

Wewnątrz Chrześcijańskiej Demokracji w PE jestem w tej chwili odpowiedzialny za specjalną grupę roboczą, która zajmuje się kwestiami wartości. Mamy wiele spotkań, seminariów z najwybitniejszymi fachowcami w tej dziedzinie, zarówno filozofami chrześcijańskimi, jak i osobami, które interesują się chrześcijaństwem, choć nie zawsze są chrześcijanami, prowadzimy bardzo ciekawe rozmowy. I myślę, że dobrze byłoby przenosić to na grunt polski, by osoby głęboko zainteresowane naszym systemem wartości nie tyle zastanawiały się, co zrobi z nami Europa, ile wiedząc, że na terenie Europy, jak i na całym świecie, pojawiają się zjawiska bardzo groźne dla nas, katolików, ale przede wszystkim dla spraw ogólnoludzkich, prezentowały podejście ofensywne — otwarte, nieunikające dyskusji i niegardzące osobami, które nie do końca rozumieją nasz sposób myślenia, podejmujące rozmowę poważną, merytoryczną, popartą świadectwem życia codziennego. Bo jeśli ktoś zastanawia się, kim jesteśmy, to dokładnie nam się przygląda. Jest zatem czas na poważne rozmowy, progresywne, z myślą o przyszłości, nastawione na zdobywanie nowych ludzi i środowisk, które nie znają chrześcijaństwa albo które ktoś do chrześcijaństwa zraził.

— Czy obecność przedstawicieli Kościoła w Parlamencie Europejskim nie jest legitymizacją prawnych poczynań Europy uderzających w chrześcijaństwo?

Moim zdaniem, nie. COMECE (Komisja Konferencji Biskupów Unii Europejskiej), z którą blisko współpracujemy, dysponuje bardzo dobrą kadrą fachowców, ekspertów. Pewien kruczek prawny spowodował jednak, że w tym dialogu pojawiają się nie tylko Kościoły, ale też tzw. organizacje światopoglądowe, w związku z czym stawia to Kościoły na równi z nimi. Ale tak czy inaczej, w czasie różnych debat są obecni księża jako oficjalni partnerzy i świadczy to o tym, że Kościoły nie odcinają się od procesu, który się toczy, ale prezentują swoje stanowisko. Współpracują z posłami, przekonując ich do określonych działań. Także my, jako posłowie, w niektórych sprawach zwracamy się do struktur kościelnych, żeby uzyskać informacje. Często jest też tak, że w niektórych bardzo skomplikowanych tekstach nie zauważamy wątków, które są niebezpieczne. Na szczęście eksperci, którzy nad tym pracują bardzo intensywnie, wynajdują je. Ksiądz na korytarzach Parlamentu Europejskiego jest stałym elementem jego pejzażu, to jest ktoś, kto swoją obecnością zwraca uwagę europosłów na ważne sprawy, nad którymi pracują.

— Można się zatem zgodzić z Janem Pawłem II, który mówił o zjawisku partycypacji...

Tak, to jest bardzo trudne, bo bardzo często uczestnictwo w czymś może być postrzegane przez kogoś, kto się nie orientuje w szczegółach, jako rodzaj przyzwolenia. Tymczasem to nie jest przyzwolenie, ale nieodchodzenie od stołu, branie udziału w dyskusji, prezentowanie stanowiska, nawet jeżeli w rezultacie — może nie księża, ale my, politycy — coś przegrywamy. Staramy się jednak załatwić tyle, ile się da, zastanawiamy się głośno nad konsekwencjami moralnymi podejmowanych decyzji i choć przegrywamy dzisiaj, może wygramy za rok, za 5, a może za 10 lat. To jest nasz obowiązek, bo tak naprawdę chodzi o sprawę, a nie o to, czy coś wygrywamy, czy przegrywamy.

— Panie Pośle, jeśli przegrywamy, to z kim?

W kwestiach, które dotyczą wartości i ich przekładalności na konkretne działania, przegrywamy dzisiaj ze środowiskami bądź sceptycznymi wobec chrześcijaństwa, bądź z absolutnie antychrześcijańskimi. Mówiąc obrazowo: na sali obrad w Parlamencie Europejskim siedzą: socjaliści, komuniści, zieloni — środowiska absolutnie lewicowe w rozumieniu dzisiejszej tzw. nowoczesnej lewicy europejskiej, nastawione do Kościoła sceptycznie albo bardzo antyklerykalne (widzimy to dzisiaj po niektórych wątkach polskiej lewicy); środowiska liberalne — nie tylko w sensie ekonomicznym i ideowym — które w czasie debat przyłączają się do lewicy, dając w Parlamencie większość (nie ma tu nikogo z Polski); chadecy, w których jest PO i PSL; oraz europejscy konserwatyści, w których jest PiS i cała prawica. My jesteśmy po stronie partii konserwatywnych, różniących się w poglądach dotyczących Europy na tematy ekonomiczne, nieróżniących się jednak w kwestiach dotyczących systemu wartości. Niestety, ta część sali bardzo często w głosowaniach przegrywa.

— Czy wiadomo, kiedy Benedykt XVI odwiedzi Parlament Europejski i jak Papież jest tam oczekiwany?

W ubiegłym roku do PE zapraszano przedstawicieli różnych wyznań, często także tych, które nie mają jednego przywódcy duchowego, bo są inaczej zorganizowane. Przybył jeden z głównych rabinów z Londynu, był przedstawiciel jednego z odłamów islamu. Byłem jedną z osób, która oczekiwała, że jakby ukoronowaniem tych wizyt będzie wizyta Benedykta XVI, z którym zresztą kiedyś mieliśmy przepiękne spotkanie w Watykanie, gdzie skierował do nas bardzo głębokie słowa. W środowiskach katolickich na ten temat były różne zdania: jedni uważali, że Papież powinien przyjechać, inni — że jednak nie powinien znaleźć się w szeregu przedstawicieli innych wyznań, bo to nie ta sama ranga, itd. W rezultacie Ojciec Święty nie przyjechał. Wiem jednak, że Jerzy Buzek podejmował działania, by głowa Kościoła katolickiego pojawiła się w Parlamencie Europejskim. Jest to niezwykle istotne dla wszystkich, nie tylko w sensie symbolicznym, ale i merytorycznym. Moim zdaniem, nieważne jest, kto występował przed Ojcem Świętym, bo nie chodzi o to, by pokazać, kto jest ważniejszy. Obecność głowy naszego Kościoła jest w dzisiejszym życiu publicznym Europy potrzebna w sposób zasadniczy. Oczywiście, będziemy się starali ten pomysł wspierać. Jak wiadomo, wizyty Ojca Świętego zawsze są przygotowywane z ogromnym wyprzedzeniem i bardzo precyzyjnie. Mam nadzieję, że do takiej wizyty dojdzie, bo wszyscy jej potrzebujemy.

Jan Olbrycht w 2004 r. został posłem do PE, objął stanowisko wiceprzewodniczącego Komisji Rozwoju Regionalnego, przystąpił też do Komisji Transportu i Turystyki. W 2009 r. skutecznie ubiegał się o reelekcję, uzyskując 47 470 głosów. W ramach swojej partii jest odpowiedzialny za kwestie wartości.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama