Negocjacje i kasa

Integracja europejska a sprawa polskiego rolnictwa

Po pracy i ziemi, rolnictwo to kolejny obszar negocjacji, w którym na pewno nie otrzymamy od Unii Europejskiej tego, na co liczyliśmy. Propozycje niepełnych dopłat dla naszych rolników wzmocnią antyunijne nastroje na wsi. Nic dziwnego, skoro pierwszym i głównym argumentem za przystąpieniem Polski do Wspólnoty, słyszanym z ust rządzących, jest... kasa.

Komisja Europejska ogłosiła 30 stycznia br. w Brukseli, że nowe kraje członkowskie będą uczestniczyć we wszystkich dobrodziejstwach Wspólnej Polityki Rolnej, dopiero w 2013 roku. Rolnicy z Polski, Czech czy Węgier, musieliby więc czekać na pełne dopłaty aż dziesięć lat. Tymczasem dopłaty bezpośrednie do produkcji to podstawa uczestnictwa w rynku rolnym Unii.

Informacja o dopłatach rozczarowała rolników z krajów kandydujących. Politycy, a także opinia publiczna, są zgodni, iż w tym kształcie są to propozycje nie do przyjęcia.

Jeśli przyjrzeć się szczegółom, stanowisko Komisji Europejskiej zawiera zarówno złe, jak i dobre wiadomości. Nowe kraje członkowskie pierwszy raz dowiedziały się, kiedy w pełni będą uczestniczyły we Wspólnej Polityce Rolnej, „jakikolwiek nie byłby jej charakter”. To dobra wiadomość. Pozostałe są trudniejsze do zaakceptowania. Przede wszystkim, bardzo odległy termin.

Dlaczego tak późno?

Od dawna wiadomo, że w latach 2004—2006 nie ma szans na pełną refundację dla rolników z krajów przystępujących do Unii. Budżet rolny Unii nie jest z gumy. Przygotowano go dla piętnastu członków, a nie dla dwudziestu pięciu. Rację ma Günter Verheugen, mówiąc: „Nieodpowiedzialne siły rozbudziły złudzenia, że polscy rolnicy skorzystają ze stu procent dopłat. To była działalność kryminalna. Reakcje w Polsce sprawiają wrażenie, że niektórzy ludzie nie doceniają, jak sprzyjający jest moment”.

Poważne zastrzeżenia budzi natomiast propozycja, aby polscy rolnicy (skupmy się na własnym podwórku) nie otrzymywali pełnych dopłat także w budżecie na lata 2007—2013. Jeśli Polska wstąpi do Unii Europejskiej, nasz rynek rolno-spożywczy stanie całkowicie otworem dla produktów unijnych. Jednocześnie przed dużo słabszymi gospodarstwami polskimi nie zostanie w pełni otwarty fundusz dopłat. Ta przeszkoda na pewno zagrozi równej konkurencji. Jest to także sprzeczne z unijną zasadą równości wszystkich podmiotów.

„Stanowisko Berlińskie” zawiera także ukłon w stronę nowych członków. Unia zgodzi się na przekazywanie pieniędzy ryczałtem, bo nie dorobiliśmy się wydolnego systemu kontroli i dystrybucji dopłat. Zgodne z oczekiwaniami Polski jest też obniżenie z 2 ha do 0,3 ha wielkości gospodarstwa, któremu należą się dopłaty. Regiony wiejskie mogą liczyć ponadto na większe środki na infrastrukturę.

Kwestia dziesięcioletniego okresu przejściowego pozostaje nierozwiązana i dalej otwarta. — Propozycja ta nie może być traktowana jako sztywne i ostateczne stanowisko „piętnastki”. To na razie jeszcze nie oferta, ale punkt wyjścia i pewien sondaż, dlatego nie fetyszyzujmy dat i kwot — twierdzi dr Grzegorz Dybowski z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej.

Sondaż nastrojów

W aktualizacji „Scenariusza Berlińskiego” niejako między wierszami zawarto sugestie o koniecznej zmianie zasad Wspólnej Polityki Rolnej. W żargonie eurokratów sformułowania: „jakikolwiek nie byłby jej charakter” oraz „nie da się w pełni przewidzieć pewnych zmian w typie ustroju rolnego” mogą być przymiarką do zdecydowanego rozstania się z metodą rozwiązywania socjalnych problemów europejskiej wsi za pomocą bezpośredniego zastrzyku pieniędzy. To dlatego gospodarce Europy Zachodniej z takim trudem przychodzi dotrzymać kroku innym wielkim uczestnikom globalnego rynku. — Dla mnie wymowa stanowiska berlińskiego to próbny balon pogodowy nastrojów w samej „piętnastce” — ocenia prof. Andrzej Kowalski ze Szkoły Głównej Handlowej. — Nie mówią tego wprost, bo tam w różnych krajach odbędą się, najbliższym czasie wybory. Ale sprawa jest jednoznaczna: do 2006 po staremu, lecz potem diametralna zmiana polityki rolnej. Europa dalej tego nie wytrzyma — dodaje.

Ogłoszenie oficjalnego pożegnania się Unii Europejskiej z dotychczasową, niezwykle kosztowną (ale wygodną dla rolników) polityką, wywołałoby burzę. Na to tzw. europejska lewica nie ma odwagi ani w okresie przedwyborczym, ani później. Bardziej niż radykalne zmiany możliwy jest — praktykowany już wielokrotnie — scenariusz wycofywania się z bezpośrednich subsydiów małymi krokami. Tu tkwi wielkie niebezpieczeństwo i mielizny negocjacyjne dla nowych członków Unii Europejskiej.

Za przykładem Finlandii

Pierwszym zagrożeniem jest realna możliwość, że staniemy się poligonem liberalizacji w rolnictwie albo drugą ligą rolniczą Europy. Kraje kandydujące mogą zostać postawione przed faktem dokonanym. O ile w Europie Zachodniej liberalizacja w rolnictwie będzie postępować powoli, o tyle słabi rolnicy w Europie Wschodniej od początku będą musieli wdrażać się w prawdziwą konkurencję na rynku rolnym. To rażąca asymetria, ale, niestety, prawdopodobna.

Inne niebezpieczeństwo można określić jako grzech zaniechania poszukiwań „gdzie się da”. Tu mają pole do popisu polscy negocjatorzy. Zważywszy na treść „Wspólnego Schematu Finansowego” warto zastanowić się, czy nie „przerzucić” dziś większej liczby naszych problemów ekonomiczno-socjalnych z rolnictwem do innych obszarów negocjacyjnych. I tam walczyć o fundusze na wieś. Powinniśmy położyć w negocjacjach większy nacisk na specyfikę polskiej wsi. Finlandia wywalczyła specjalny fundusz dla swoich hodowli za kołem podbiegunowym, a Cypr już dorobił się rozdziału na pomoc dla swojej północnej części. — Nazwijmy kwestie rolnicze np. „obszarami problemowymi” i starajmy się o dodatkowe pieniądze na miejsca pracy poza rolnictwem — mówi dr Dybowski. To może być przyjęte przez stronę unijną, bo oni przecież wiedzą, że jak u nas pęknie wrzód bezrobocia na wsi, pod ich drzwiami stanie armia chętnych do pracy.

Skończyć z propagandą

Promowanie Unii wyłącznie poprzez obiecywanie wielkich pieniędzy poniosło klęskę. Jeśli rząd nie zmieni strategii informowania o integracji europejskiej, także referendum akcesyjne może okazać się fiaskiem. Propagandę winna zastąpić rzetelna dyskusja o sensie jednoczenia się Europy oraz o kosztach i zaletach przynależności do struktur Unii Europejskiej.

Komisja Europejska we „Wspólnym Schemacie Finansowym dla Negocjacji Akcesyjnych na lata 2004—2006”, który jest aktualnym uściśleniem „Scenariusza Berlińskiego” z 1999 r., proponuje w sprawie rolnictwa m.in.:

„Po pierwsze bezpośrednie dopłaty byłyby wprowadzone w nowych krajach członkowskich odpowiednio do poziomu 25 proc. w 2004 r., 30 proc. w 2005 r. i 35 proc. w 2006 r. bieżącego systemu.”

„Po drugie po 2006 r. bezpośrednie dopłaty będą zorganizowane w taki sposób, aby była pewność, że nowe kraje członkowskie osiągną w 2013 r. pełny poziom wsparcia nadający się wtedy do wdrożenia.”

Te dwa punkty dokumentu budzą największe kontrowersje w krajach kandydujących do Unii. „Scenariusz Berliński” nie jest jednak stanowiskiem wyjściowym „piętnastki”, a jedynie przedwstępnym określeniem „wspólnego mianownika”, jaki może zaakceptować każdy kraj członkowski Unii Europejskiej przed właściwymi negocjacjami z Polską, Węgrami, Czechami i pozostałymi siedmioma krajami, chcącymi przynależeć do poszerzonej Wspólnoty.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama