Chcę do nieba! [GN]

O filozofii boksu i prostej wierze - rozmowa z Tomaszem Adamkiem

O filozofii boksu, prostej wierze i tęsknocie za niebem z Tomaszem Adamkiem rozmawiają
o. Marek Łącki i br. Bernard Kluczkowski.

O. Marek Łącki, br. Bernard Kluczkowski: Gdzie jest granica między miłością a nienawiścią?

Tomasz Adamek: — Ja nie znam uczucia nienawiści. Znam miłość. Jesteśmy z żoną razem już 14 lat, kochamy się, kocham przyjaciół, nie mam wrogów i dlatego nie myślę, by chrześcijanin powinien nienawidzić. Jeżeli upadnę, zaraz się spowiadam. Nigdy nie miałem takiej „okazji” w życiu, by kogoś nienawidzić.

W takim razie, gdzie jest granica między „szermierką na pięści” — jak nazywasz boks — a przemocą czy agresją, która przecież jest niezbędna, by w tej dyscyplinie osiągnąć sukces?

Boks to jest szermierka na pięści! Dlatego do ringu zawsze wchodzę z wielką wiarą. Proszę Boga o siłę, o ducha walki, bym nie zwątpił (tak jak bywa w niektórych walkach — chociażby ostatnio Briggs w walce z Kliczko, który dużo krzyczał, ale jego serce było puste i nie miał tego ducha). Boks to nie jest bójka. Bójki odbywają się na ulicy. Jeżeli jestem w ringu inteligentny, to uniknę ciosów, a zadam je, szybkie, i uciekam z miejsca, nie biję się.

Ale jednak tam jest potrzebny jakiś element agresji.

Nie ma agresji! To jest adrenalina. A agresja? Jeśli będę chciał być agresywny wobec przeciwnika, to stracę siły po dwóch rundach. A ja mam mieć siły na 12 rund. To jest szermierka na pięści, a kto jest mądrzejszy — jest mistrzem.

Ale szermierka kojarzy się z czymś czystym, białym. Takie są nawet stroje szpadzistów. A wy lejecie się po twarzy...

Bo boks to sport kontaktowy i nie da się uniknąć rozcięć czy zderzeń. W zapasach czy w judo nie zadaje się ciosów, a jednak zapaśnika czy judokę poznasz na ulicy od razu.

„Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi!” — mówi Jezus...

Ale myślę, że Pan Jezus nie mówił tego do bokserów (śmiech) tylko do tych, którzy są krzywdzeni, aby nie odpowiadali tym samym. W boksie raczej na zadany cios oddaję 3 albo 4 (śmiech).

Czy Tomasz Adamek widzi Boga jedynie jako tego, który zapewnia mu sukces, czy też przegranego, wyrzuconego poza miasto Skazańca? Co Cię pociąga w Jezusie — siła czy bezbronność?

Jezus jest moją siłą! Jak śpiewamy w jednej z piosenek: „Jezus siłą mą”. Jezus jest mą nadzieją, jest dla mnie wszystkim. To nie jest tak, że dzisiaj się modlę, bo chcę zwyciężać. Modlę się, bo chcę iść do nieba! I to daje mi siłę i wiarę.

Jezus, jakiego znamy z Ewangelii: silny, wywracający stoły kupców, zwycięski w dniu zmartwychwstania, ale też bezbronny, opluty, wyszydzony, zbity. Który jest Ci bliższy?

Dziś, kiedy proszę Jezusa o potrzebną mi siłę, On mi ją daje. Dlatego widzę Pana Jezusa potężnego, silnego, który i mnie daje swą siłę. Zresztą myślę, że nie tylko ja, ale chyba każdy, zwłaszcza w chwilach słabości czy choroby, woła do Jezusa: Panie, daj mi siły, daj mi łaski, bym był zdrowy, bym powstawał, bym zwyciężał! Bo przecież właśnie w słabościach, w cierpieniach, które nas dotykają, czy w chorobie najbardziej łączysz się z Jezusem. Albo gdy ktoś bliski umrze. Kiedy umarł mój tata, to na pewno moja mama się łączyła w modlitwie z Jezusem w tym bólu. Z tym Jezusem w Ogrójcu. Bo tak jest w chwilach, gdy ktoś od nas odchodzi. To naturalne u człowieka wiary. Ale widzę, że dotykamy tu poważnych, wręcz głębokich tematów teologicznych, a moja wiara jest prosta...

Psalm 144: „Błogosławiony Pan — Opoka moja, On moje ręce zaprawia do walki, moje palce do wojny”. To Twoje motto?

Dostałem od Pana Boga talent, grałem w piłkę, w koszykówkę, praktycznie niemal każdego sportu próbowałem, a jednak trafiłem do „Górala” Żywiec i tam był mój pierwszy kontakt z boksem. Po kilku latach czułem przesyt. Odszedłem. Ale po dwóch latach wróciłem. Bo to, co robię, jest moim przeznaczeniem. W to wierzę. I jestem do dziś w tej dyscyplinie, do której Bóg dał mi talent i siły. Dziś mieszkam w Ameryce, choć jeszcze pięć lat temu, gdyby mi ktoś powiedział, że to właśnie tu będzie moje miejsce, tobym powiedział, że jest niepoważny. A jednak Pan Jezus takie drogi mi wyznaczył i jestem tu, gdzie jestem, za co Mu dziękuję.

Czy nie masz wrażenia, że to, co robisz na ringu, pozostaje w sprzeczności z Bogiem, jakiego znamy z Biblii?

Ale przecież duża część Pisma Świętego to właśnie opisy walki!

Często mówisz, że masz jasno określony cel: mistrzostwo świata w trzeciej kategorii wagowej. A jeśli się nie uda? Obrazisz się na Boga, czy za Hiobem powiesz: Pan dał i zabrał Pan. Niech będzie Bóg uwielbiony?

Na pewno się na Boga nie obrażę. Kiedy byłem jeszcze ministrantem, a już boksowałem, nie myślałem o mistrzostwie świata. Z biegiem czasu, widząc starszych kolegów osiągających sukcesy, pojawiła się myśl o zostaniu zawodowcem. Potem, gdy już nim zostałem, widziałem i czułem, że się rozwijam, wiedziałem, że to jest właśnie moja droga i często w modlitwie prosiłem, aby zostać mistrzem świata. Droga była ciężka i non stop pod górę, pełna wzlotów i upadków. Czasem już traciłem nadzieję, że uda mi się osiągnąć cel, ale to się stało! I to w niezwykłych okolicznościach. Podejmowałem walkę o mistrzostwo świata ze złamanym nosem. I zdobyłem to mistrzostwo świata! Potem broniłem tego tytułu i zdarzyła się porażka. Było smutno. Byłem słaby, straciłem dużo wagi. Zastanawiałem się, dlaczego tak się stało. Czułem, że nie byłem sobą. Ale gdy potem zmieniłem kategorię wagową, zrozumiałem, że było to dla mnie lepsze. Opłaciło się raczej przegrać niż stracić życie czy zdrowie na ringu. I gdy zdobyłem ten drugi pas, utwierdziłem się w przekonaniu, że to jest moja droga. Wiedziałem, że to jest moje przeznaczenie, bo powiedziałem żonie przed walką o mistrzowski pas z Cunninghamem, trzykrotnym mistrzem świata: „Dorota, jeżeli wygram tę walkę, to jest to znak od Pana Boga, że mamy jechać do Ameryki”. I wygrałem. W sierpniu przyleciałem do Ameryki. Wtedy pojawiła się propozycja przejścia do wagi ciężkiej. I znów zacząłem pytać: „Panie Jezu, czy to dobra, właściwa droga?”. Czy spróbować zawalczyć o ten trzeci pas? Czy Jezus da mi tyle siły i łaski? Spróbowałem. I pokonałem Andrzeja Gołotę. Po kolei idę jakby do przodu. I jak obiecałem kiedyś kibicom, że będę kiedyś mistrzem świata wagi ciężkiej, to jeśli Pan Bóg wysłucha mojego wołania i wszystkich tych, którzy się za mnie modlą, to będzie to wspaniałe uwieńczenie mojej kariery. A jeśli to się nie uda, to znaczy tylko tyle, że nie było to zgodne z wolą Bożą.

Człowiek może mieć plany i marzyć o wielu rzeczach, ale plany Boże często są inne od naszych... Kto by pomyślał, że chłopak z Gilowic wyjedzie do Ameryki w 2005 roku i będzie walczył na amerykańskich ringach i dzisiaj siedział z ojcami paulinami z Częstochowy, ale amerykańskiej (śmiech). Zatem jeśli to jest zgodne z wolą Boga i mieści się w Jego planach, to wiem, że kiedyś będę tym mistrzem. I z taką wiarą idę przez życie.

Skąd się ta wiara w Tobie rodzi?

Z modlitwy. Modlę się codziennie na różańcu. Od lat modlimy się wspólnie z żoną na różańcu. Niekiedy dwa, trzy razy dziennie, podczas jazdy samochodem. Kiedy nie pomodlę się Różańcem, to po prostu dziwnie się czuję, jakby czegoś brakowało... Przed każdą walką całą sobotę poświęcam na to, by być sam. Jestem wtedy tylko z Dorotą, z rodziną. Wtedy modlimy się wspólnie. To jest zawsze specjalny dzień takiego „odejścia” od ludzi. Wtedy już nie ma dziennikarzy, jest po prostu specjalny dzień na łączność z Panem Jezusem.

O co modlisz się przed walką? Mówisz: Panie Boże, niech ten Grant się wywróci, Arreola poślizgnie, a Adamek znokautuje?

Nie, nigdy tak nie myślę! Proszę Boga o zwycięstwo, o dobrą i szczęśliwą walkę. Żebyśmy obaj zeszli z ringu zdrowi.

Nie boisz się, że ludzie będą oskarżać Cię o hipokryzję? Tu ga-da o Bogu, a tam wali gościa w łeb?

Ależ o tym mówią cały czas i piszą na forach internetowych! Jednak to piszą ludzie z tej „drugiej strony”. Myślę, że może niewielu, ale przynajmniej kogoś, to moje mówienie głośno o Panu Bogu „ruszyło”. Że dotknęło czyjegoś serca. To, że zawsze po walce wskazuję na niebo, które jest prawdziwym źródłem zwycięstw, i to Jezus daje mi siłę. Wiem, że to już niejednego „trąciło” i dziś przynajmniej inaczej patrzą na wiarę. To wiem na pewno. Ilu? Tego nigdy się nie dowiem...

Wstajesz rano, otwierasz komputer i patrzysz, ile nowych artykułów jest o Tobie w necie?

Najpierw zawsze robię znak krzyża... A internet jest właściwie moim jedynym łącznikiem ze światem, zwłaszcza z Polską, bo nie mamy nawet polskiej telewizji.

Kiedy będziesz spełnionym sportowcem?

Myślę, że w pewnym sensie już jestem spełniony, bo w kategoriach, w których występowałem, zdobyłem mistrzostwo świata. A jeśli jeszcze uda mi się zdobyć tytuł wśród „ciężkich”, to będę miał satysfakcję, że zostanę zapamiętany jako ten „mały ciężki”, który był rzeczywiście dobry i dzięki wierze, której mu nigdy nie brakowało, został mistrzem.

Kiedy będziesz spełnionym człowiekiem?

Jak osiągnę niebo.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama