Boży Doping - mówią gwiazdy sportu

Jerzy Dudek opowiada o swej karierze i wpływie wiary i Boga na życie i sport

Wypowiedzi pochodzą z książki "Boży Doping", Wydawnictwo "Rafael"

Boży Doping - mówią gwiazdy sportu

Urodzony w 1973 roku. Bramkarz reprezentacji Polski, jeden z największych talentów

w polskiej piłce, czołowy zawodnik na tej pozycji w Europie. Zrobił prawdziwą furorę w holenderskim Feyenoordzie, do którego przeszedł jako uzdolniony, ale początkujący zawodnik Sokoła Tychy. Jego macierzystym klubem jest Concordia Knurów. Zabiegają o niego najbogatsze kluby angielskie i hiszpańskie (od września 2001 roku zawodnik znanego angielskiego klubu FC Liverpool).

"Przed każdym meczem proszę Boga,
by zdrowym wejść na boisko i zdrowym z niego zejść..."

- Czym jest wiara dla pana, Ślązaka z krwi i kości?

- Już kiedyś odpowiadałem na takie pytanie. Nigdy nie interesowało mnie w co wierzy mój kolega, czy osoba, z którą na ten temat rozmawiam. Uważam, że nie jest ważne w co człowiek wierzy, ważne, by w ogóle wierzył. Ja wierzę w Boga. Od małego dbała o to moja mama. Teraz staramy się wraz z żoną przekazać naszą wiarę synowi. Przed każdym meczem proszę Boga, by zdrowym wejść na boisko i zdrowym z niego zejść.

- Holandia jest obecnie konglomeratem wielu wyznań. Jak przyjmowani są tam katolicy, w jaki sposób daje pan świadectwo swej wiary?

- Podobnie jak w Polsce, zarówno ja, jak również Tomek Rząsa, z którym gram w jednej drużynie, przed wyjściem na murawę zawsze się żegnamy. W Polsce, kraju ludzi głęboko wierzących, jest to normalne, ale w Holandii wielu to dziwi. My jednak nie wstydzimy się swojej wiary. W Rotterdamie jest kościół katolicki. W niedzielę w południe odprawiana jest nawet Msza w języku polskim. Niestety, Feye-noord przeważnie rozgrywa swe mecze w tym dniu, dlatego bardzo rzadko w niej uczestniczę. W każdą niedzielę jest tam jednak, moja rodzina żona Mirela z synem.

- Często zwraca się pan z prośbami do Stwórcy?

- Zawsze jest tak, że jak trwoga to do Boga. Szukamy Go w najtrudniejszych chwilach. Jego łaski chciałby człowiek doświadczać jak najczęściej. W swej modlitwie często Go proszę o zdrowie dla siebie i moich najbliższych. Uważam, że bardzo ważne jest, by człowiek miał do Kogo się zwrócić.

- Uchodzi pan za sportowca, któremu się poszczęściło, który robi w błyskawicznym tempie zawrotną karierę...

- Ale nie zawsze tak było. Miałem także chwile zwątpienia, kiedy po przyjeździe do Holandii nie grałem przez rok. To był chyba najtrudniejszy okres w moim życiu. Nie znaliśmy języka, Mirela była w ciąży, a ja nie potrafiłem znaleźć swojego miejsca w drużynie. Ale - nie wstydzę się tego powiedzieć - ten trudny okres udało mi się przetrwać dzięki Bogu.

- "Wiara przenosi góry" - slogan to czy fakt?

- Obstaję przy tej drugiej wersji. Wielokrotnie zwracałem się do Niego: "Boże pomóż". Wierzyłem w to, że nie pozwoli mnie skrzywdzić i nigdy się na Nim nie zawiodłem.

- Czy sława i pieniądze mogą przewrócić w głowie i odciągnąć od Pana Boga?

- To zależy od charakteru człowieka. Ja staram się postępować zgodnie z dziesięcioma przykazaniami i chyba udaje mi się pokonywać wszystkie zagrożenia. Te, które niesie z sobą sława, także. Często odwołuję się do osoby naszego Papieża, chociaż dla Holendrów jest On osobą, tak naprawdę, nieznaną. Moi holenderscy koledzy z drużyny niewiele o Nim wiedzą.

- Pewnie, jak wielu sławnych sportowców, był pan na papieskiej audiencji w Watykanie?

- Nie, chociaż działacze Feyenoordu chcieli kiedyś zorganizować specjalnie dla mnie spotkanie z Ojcem Świętym. Początkowo byłem tym pomysłem zachwycony, ale nigdy nie spotkałem Papieża osobiście. Kiedy bowiem dowiedziałem się, że miały przy tym być kamery, mikrofony, dziennikarze, zrezygnowałem. Ja chciałem się spotkać z Papieżem, a nie z mediami.


opr. JU/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama