Internet w edukacji kulturalnej

Internet zdetronizował media tradycyjne: czy jest to zagrożenie dla "tradycyjnej" kultury, czy raczej szansa dla jej odnowy?

Internet zdetronizował media tradycyjne, odebrał im monopol na tłumaczenie świata i pośredniczenie w kontakcie z kulturą. Stało się to przy wtórze zachwyconych odbiorców, którzy szybko nauczyli się korzystać z nowej demokracji. Ci, którzy dzierżyli stery edukacji kulturalnej, podzielili się na dwa obozy — tych, którzy szybko odnaleźli się w nowej rzeczywistości i reagują na jej wyzwania, oraz tych, którzy postrzegają obecną sytuację w kategoriach zagrożenia dla szeroko rozumianej kultury i jej uczestników.

Sieć jako miasto

Rewolucja, którą zapoczątkował internet (pisany małą literą — podobnie jak radio, prasa czy telewizja), trwa w najlepsze od prawie dwóch dekad. Przyśpieszenie nastąpiło w ostatnich latach, kiedy popularność zaczęły zdobywać serwisy społecznościowe. Zmiany spowodowane szybkim rozwojem internetu i nowych technologii dotyczą różnych przejawów życia społeczeństwa i jednostki; wymienić tu można wiele przykładów inicjatyw obywatelskich możliwych dzięki internetowi, które spowodowały wzrost świadomości wpływu tak zwanych zwykłych obywateli na sprawy dawniej będące poza ich zasięgiem.

Dzisiaj za pośrednictwem internetu możemy łatwo i szybko skontaktować się z większością instytucji, stąd odmowa komunikacji budzi sprzeciw coraz większej grupy obywateli. Bogate zasoby internetu dają niemal nieograniczony wybór treści, co powoduje kolejną zmianę w postawie człowieka poszukującego informacji: jeśli nie znajduje jej w pierwszym Ÿródle, porzuca je i szuka w następnym. Jeśli na przykład telewizja publiczna emituje filmy wybitnych reżyserów w paśmie po godzinie 22.00 — a ta pora dla uczniów jest czasem odpoczynku, a nie seansu telewizyjnego — dlaczego nie mieliby oni zaglądać do coraz popularniejszych serwisów internetowych legalnie oferujących te same filmy w dowolnym terminie i za darmo? Przykłady takie można mnożyć, ale najważniejsze cechy internetu: dostępność i różnorodność w pewien sposób rozpieszczają odbiorcę informacji. Powodowane tym zmiany w zachowaniach i przyzwyczajeniach zachodzą tak szybko, że niepodążanie za nimi w szybkim tempie prowadzi do tak zwanego cyfrowego wykluczenia, czyli nie tylko braku dostępu do internetu i nowoczesnych technologii, a co się z tym wiąże: braku umiejętności korzystania z nich, lecz także do wyłączenia z uczestniczenia w pewnych przemianach cywilizacyjnych.

Oczywiście zrozumiałe jest, że w grupie wiekowej powyżej 65 lat tylko 6% Polaków korzysta z internetu — dla osób starszych oswojenie się z nowoczesnymi urządzeniami stanowi trudność. Zadziwia jednak fakt, że wiele światłych umysłów pielęgnuje irracjonalny lęk przed internetem, wykorzystuje kilka stereotypów; sieć rzekomo uśmierca edukację kulturalną, zmniejsza czytelnictwo książek i prasy, odciąga od teatru czy choćby kina (w którym notabene z każdym rokiem coraz trudniej o filmy z kategorii kultury wysokiej) oraz degraduje kulturę językową.

Podstawowy błąd popełniany w ocenie internetu wynika z rozpatrywania go w kategoriach właściwym mediom tradycyjnym. Tymczasem ze względu na jego interaktywny charakter oraz różnorodne, stale pomnażające się zasoby wymyka się on tym stosowanym dotychczas kategoriom. Znakomicie ujęła to Debbie Weil w książce „The Corporate Blogging Book”. Publikacja dotyczy co prawda tylko jednego zjawiska związanego z internetem — blogowania — i ukazała się prawie pięć lat temu, ale koncepcja „Sieci jako miasta” („web as a city”) przedstawiona przez Weil nie straciła na aktualności. Weil

tłumaczy ją metaforą mężczyzny, który siedzi w barze i rozmawia z obcą kobietą: Kobieta w barze obok ciebie nie jest dziennikarzem, ale wie coś na pewno i mówi ci to. Możesz wybrać, czy jej wierzysz czy nie, ale słuchasz jej. (...) Nikt nie mówi, że wszyscy wierzą w to, co przeczytają w internecie. Tak samo jak nikt nie wierzy we wszystko, co usłyszy na ulicy czy w barze.

Ta perspektywa pozwala zrozumieć sens komunikacji za pośrednictwem internetu, który należałoby pojmować raczej jako przestrzeń, gdzie każdy może wysłać komunikat, nie zaś jako rodzaj odbicia prasy, radia czy telewizji. Co więcej, internet nie może być traktowany jako medium; jest on raczej narzędziem, dzięki któremu wytworzyły się charakterystyczne media — od portali horyzontalnych prezentujących szeroki zakres tematyczny treści, przygotowywanych przez profesjonalne redakcje (zaliczanych już dzisiaj do mediów tradycyjnych, bo bazują na zaczerpniętych z nich modelach przygotowywania i serwowania treści), przez serwisy tematyczne, strony prowadzone przez hobbystów, serwisy społecznościowe jak Facebook czy Naszaklasa, fora internetowe, po sklepy internetowe i cały obszar handlu w sieci. Internetowe byty są niezwykle zróżnicowane pod względem zawartości, i od dyskusji na najniższym poziomie do treści naprawdę wysokiej jakości dzieli nas czasem tylko jedno kliknięcie.

Niemożność dokonania jednoznacznej oceny internetu jako całości wytrąca zatem z ręki broń tym, którzy chcą z niego uczynić zabójcę kultury. Internet jest narzędziem; jest tym, co z niego uczynimy. Ponieważ wpływ na zagrożenia, które niesie ze sobą internet jest ograniczony (któż jest w stanie zapanować nad poziomem dyskusji na niektórych forach internetowych, gdzie każdy obywatel może anonimowo zabrać głos), dla kultury najważniejsza jest umiejętność korzystania z dobrodziejstw tego ciągle ewoluującego medium.

Znakomitym przykładem jest inicjatywa „Obywatele Kultury”, której przedstawiciele walczą o poprawę stanu polskiej edukacji i polskiej kultury. W tym konkretnym przypadku sieć pełni rolę medium wiodącego — na stronie internetowej www.obywatelekultury.pl znajdziemy materiały informacyjne o inicjatywie, jak „Apel Obywateli Kultury”, możemy także w 30 sekund zostać sygnatariuszem otwartego listu do premiera, pod którym widnieje już ponad 8 tysięcy podpisów (w tym kilkadziesiąt złożonych przez osoby zasłużone dla współczesnej polskiej kultury). Dzięki internetowi ich głos dostępny jest w każdym miejscu na świecie, w którym jest dostęp do internetu. „Obywatele Kultury” nie muszą prosić o czas antenowy w telewizji, radiu ani o wzmiankę w prasie. Internet pozwala im na permanentną transmisję swoich komunikatów, interakcję z odbiorcami, a raz przedstawione tam treści, cały czas cierpliwie czekają na swoich kolejnych czytelników.

Demokratyzacja

Z przystosowywaniem się do zmian, o których mówimy, najlepiej radzą sobie młodzi. Nowinki technologiczne, najnowsze urządzenia do odbioru internetu przyjmowane są przez młodzież — nie pamiętającą świata bez sieci — jako coś naturalnego i obsługiwane są intuicyjnie. W tej grupie nikt nie potrzebuje uczyć się obsługi urządzenia mobilnego czy poruszania się po nowej stronie. Młodzi bezbłędnie umieją odnaleźć się w sieci. A ich przykład najlepiej dowodzi ważnej roli internetu w edukacji kulturalnej. Sieć nie tylko nie zniechęca do kontaktu z kulturą, lecz także promuje ją i pozwala na zgłębianie obszarów wcześniej trudno dostępnych, czego przykładem są strony poświęcone kulturze niszowej czy konkretnym obszarom kultury popularnej — jak film, gatunki muzyczne czy literatura, którą w internecie można nabyć, o której w łatwy sposób można zasięgnąć informacji i którą coraz częściej można w sieci czytać.

Znakomitym źródłem wiedzy o młodych, którzy nie pamiętają już czasów sprzed internetu i przyjmują go w sposób nieskażony przyzwyczajeniami do biernego odbioru, jest raport „Młodzi i media”, opublikowany w 2010 roku, oparty na wywiadach środowiskowych przeprowadzonych przez zespół polskich badaczy pod kierownictwem dr. Mirosława Filiciaka2. Wyniki badań są budujące. Młodzi potrzebują kontaktu z kulturą i aktywnie go poszukują. Ich poszukiwania są o wiele łatwiejsze niż poszukiwania ludzi żyjących w czasach, gdy media tradycyjne miały monopol na kształtowanie gustów odbiorców i decydowanie o tym, co jest warte obejrzenia, a co nie. W internecie nieustannie dzielą się kulturą, przede wszystkim poprzez wysyłanie sobie adresów stron z polecanymi treściami.

Media tradycyjne pozwalają na komunikację na linii jeden do wielu. Dziś mamy do czynienia z dzieleniem się kulturą na linii jeden do jednego, jeden do wielu oraz wielu do jednego i wielu do wielu. W raporcie „Młodzi i media” mamy przykład Anki, nastolatki zafascynowanej filmami Wernera Herzoga. Warto w ramach ćwiczenia zajrzeć do programu telewizyjnego, przejrzeć ofertę kin, księgarń i bibliotek, i odpowiedzieć sobie na pytanie, jak to się stało, że owa Anka, nastolatka z przeciętnego polskiego miasta, ma tak dużą wiedzę o dorobku Herzoga.

Sieć zdemokratyzowała dostęp do kultury. Nie tylko sami decydujemy, z jakimi treściami będziemy mieli kontakt i w jakim czasie, lecz także sami możemy tworzyć „media”. Tak powstają fora tematyczne hobbystów czy tematyczne blogi, które często zawierają unikalne treści. Dowodzi tego przykład nastolatka — obserwowanego podczas wspomnianych badań — interesującego się fotografią, który zdjęcia publikuje w jednym z serwisów internetowych; tworzy w ten sposób własne, jeszcze amatorskie, portfolio. Serwis umożliwia mu dzielenie się twórczością, dotarcie z nią do zainteresowanych oraz — co cenne — otrzymanie informacji zwrotnej. To świadectwo narzędziowej roli internetu, który w rękach odbiorcytwórcy, tak zwanego prosumenta, staje się narzędziem tworzenia i propagowania kultury.

Dzięki internetowi nie tylko to, co popularne w skali globalnej, dociera lokalnie, ale również to, co lokalne, ma szansę zaistnieć globalnie.

Nie przegapić zmian

W dyskusji o znaczeniu internetu dla kultury najważniejszym argumentem są zachowania internautów. Wbrew funkcjonującym mitom aktywność w internecie sprzyja innym formom uczestnictwa w kulturze, czego od lat próbują dowieść naukowcy zajmujący się wpływem internetu na różne sfery życia. Powtarzana często teoria, że internauci coraz rzadziej chodzą do kina i rzadziej kupują gazety, to tylko część prawdy. W rzeczywistości rezygnacja z kina czy gazet to zjawisko powszechne, a internauci, mimo że wpisują się w ten trend, sięgają po kulturę częściej niż ci, którzy z internetu nie korzystają. Dowodzi tego choćby badanie World Internet Project, przeprowadzane od lat w kilkudziesięciu krajach świata, w Polsce po raz pierwszy przeprowadzono je w 2010 roku. Jego wyniki wskazują, że internauci czytają średnio osiem książek rocznie, co i tak stanowi wyższy wynik niż uzyskany w grupie osób niekorzystających z internetu. Warto w tym miejscu nadmienić, że liczba sprzedanych egzemplarzy książek tradycyjnych nie jest już wystarczającym wskaźnikiem czytelnictwa, skoro coraz większą popularnością cieszą się książki elektroniczne, tak zwane ebooki, przystosowane do czytania na nowoczesnych nośnikach, która to forma w niczym nie umniejsza jakości dzieł literackich i wartości, jaką wnoszą w życie czytelnika.

Wspomniani wyżej sygnatariusze „Apelu Obywateli Kultury” tak piszą o relacji kultura a internet: Wbrew obiegowej opinii internet nie jest przyczyną spadku czytelnictwa. To nie nowe media są zagrożeniem, bo kompetencje czytelnicze jako oznaka poziomu kapitału kulturowego są warunkiem efektywnego wykorzystania nowych technologii, zatem sprawą pierwszej wagi staje się powszechna edukacja do internetu.

Z badań ilościowych wynika, że internauci jako lepiej wykształceni korzystają z bibliotek częściej niż nieinternauci. Przy ogólnej, negatywnej zmianie struktury uczestnictwa w kulturze internauci rzadziej rezygnują z chodzenia do kina lub teatru z przyczyn pozaekonomicznych. Także ponad trzykrotnie rzadziej rezygnują z zakupu prasy, przy czym najrzadziej ci, którzy najintensywniej czytają gazety w internecie.

Entuzjazm wobec dobrodziejstw nowych technologii pozornie łatwo zgasić szeregiem przykładów negatywnych zachowań czy też ich przejawów, które znajdziemy w internecie (dyskusje na wyjątkowo niskim poziomie, niesprawdzone informacje czy promowanie tak zwanej kultury popularnej). Jednak internet już dawno wyszedł z niszy, stał się medium masowym i zaczyna odgrywać coraz większą rolę w rozwoju cywilizacyjnym. Zamiast go ignorować i zasłaniać niechęć do refleksji nad nowym zjawiskiem jego wadami — należałoby czym prędzej rozpocząć edukację cyfrową i uczyć korzystania z różnorodnych zasobów internetu. Biorąc pod uwagę coraz powszechniejszy dostęp do internetu i niskie koszty korzystania z niego, dla wielu obszarów naszego kraju może on stanowić jedyną możliwość edukacji kulturalnej, a już na pewno kontrpropozycję wobec mediów masowych, których oferta staje się coraz mniej różnorodna i podporządkowana dyktatowi reklamy.

Internet to kula śniegowa, która zabiera ze sobą cywilizację nie przyzwyczajoną do tak ekspresowego rozwoju. Jest medium, które warto i należy uważnie śledzić — wczorajsze wizje dzisiaj są już rzeczywistością. Słuszność swoich obaw związanych ze zgubnym wpływem internetu na edukację kulturalną warto sprawdzić w podróży po jego zasobach szlakiem własnych zainteresowań, choćby najbardziej niszowych. W kontaktach ze źródłami kultury człowiek zawsze musiał przecież dokonywać selekcji. W internecie po prostu częściej mamy do czynienia z koniecznością dokonywania wyboru, z jaką treścią chcemy mieć kontakt. Ale czy szeroki wybór nie jest naszym największym luksusem?

MAGDALENA BIGAJ, absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2003-2006 stypendystka Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia jako laureatka konkursu im. biskupa Jana Chrapka. Obecnie zajmuje się obszarami związanymi z komunikacją w nowych mediach w Agorze SA.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama