Kochane społeczności

Serwisy społecznościowe były, są ... ale czy przypadkiem w przyszłości nie okażą się tylko jedną z wielu mód internetowych?

Serwisy społecznościowe były, są i będą dalej się zmieniać. Jak to się stanie i jak długo jeszcze internauci będą się nimi fascynować?

Jest rok 2004

Podobnie jak wiele innych osób dostaję e-maila z informacją, że moja znajoma zaprasza mnie do sieci kontaktów w serwisie internetowym. Wiadomość wy-daje się tajemnicza, a wręcz podejrzana, bo zaproszeniu towarzyszy notka informująca, że na stronę mogą zalogować się wyłącznie znajomi znajomych i nie jest to możliwe bez zaproszenia. Po wpisaniu w wyszukiwarce podanego linka widzę tylko pola do wpisania loginu i hasła oraz logo serwisu — zieloną kiść winogron. Taki layout wzmaga poczucie elitarności i niepokoju, więc... za pierwszym razem rezygnuję z rejestracji. Jestem przekonana, że to chwilowa moda, która skończy się, zanim się zacznie i której wcale nie chcę ulegać.

Jestem zdziwiona, gdy kilka miesięcy później większość moich znajomych „ma grono”, czyli konto na serwisie społecznościowym Grono, do którego ja odrzuciłam zaproszenie. „Wypraszam” więc u innej znajomej ponowne zaproszenie i w ten sposób dostępuję zaszczytu uczestniczenia w zbiorowym ruchu. Wkrótce na Gronie są już wszyscy — tutaj zdobywa się informacje o sesji na studiach, o tym, co się dzieje w mieście i kiedy odbędzie się koncert mojego ulubionego zespołu. Gdy z Gronem jestem już zaprzyjaźniona, od rodziców słyszę, że są na Naszej Klasie i że dzięki niej odnawiają kontakty ze znajomymi z liceum. Potem słyszę to samo od znajomych ze szkoły podstawowej, którzy umieszczają tam wspólne zdjęcia z dawnych lat. Jest rok 2005. Jednak będąc pewna, że Grono to jedyny słuszny serwis, z którego chcę korzystać, „bojkotuję” Naszą Klasę.

Po kilku miesiącach pojawia się kolejna pokusa. Gdy proszę koleżankę, która wyjechała do Anglii o jej aktualne zdjęcia, w odpowiedzi słyszę: „ściągnij je z Facebooka” (FB). A co to jest Facebook? — pytam zdziwiona. Jest początek roku 2008, a w Polsce o Facebooku niewiele osób ma pojęcie. Po kilku miesiącach namawiania, stwierdzam: założę konto, zobaczę zdjęcia i po prostu nie będę z niego korzystać. Dobry żart. Po kilku miesiącach przyzwyczajania się do nieprzyjaznego, w porównaniu z oswojonym Gronem, Facebooka, zaczynam go nawet lubić, a potem z niego korzystać. Korzystają też moi znajomi, więc zaczyna mieć to sens. Pod koniec 2008 r. dzięki pracy użytkowników powstaje polska wersja. I fascynacja nakręca się sama. Coraz rzadziej ktoś mówi — „umówimy się na Gronie”, a zaczyna się era wyrażenia „umówimy się na Facebooku”.

Nasza Klasa ma 12 mln użytkowników, co stanowi ok. 70 proc. wszystkich użytkowników internetu w Polsce (w grupie powyżej 7. roku życia jest ich 17 mln), Facebook 7 mln i coraz więcej dziennikarzy, również mediów opiniotwórczych, powołuje się na niego jako źródło informacji, powstaje film o twórcy FB, a nie być na Facebooku, to prawie jak nie istnieć. Grono ma 1,8 mln użytkowników. Jest rok 2010. Co będzie za kolejnych 5 lat?

II, III, IV generacja?

Specjalistom zajmującym się internetem trudno jest w tej sprawie wyrokować, bo dla światowej sieci 5 lat to jak cała era dla rozwoju ludzkości. — Trudno jednoznacznie powiedzieć, jak mogłaby wyglądać i czym być kolejna generacja serwisów społecznościowych. Ponieważ serwisy mają już znaczący zasięg i trudno im go będzie powiększyć, będą musiały rozwijać kolejne aktywności dostępne dla użytkowników. Na przykład już teraz w USA Facebook jest drugim serwisem pod względem liczby umieszczanych filmów, zaraz po YouTube.

Kolejne obszary rozwoju social networks to na pewno usługi oparte na geolokalizacji, a także social commerce — mówi Sławomir Pliszka, dyrektor ds. badań w firmie Polskie Badania Internetu (PBI), która publikuje Megapanel — zestawienie najpopularniejszych stron w polskim internecie. Według Pliszki, wśród dodatkowych aktywności coraz częściej będzie się pojawiać też geolokalizacja, czyli informowanie, gdzie w danym momencie znajduje się zalogowany użytkownik serwisu społecznościowego. To może pozwolić znajomym dowiedzieć się, jak daleko się od siebie znajdują i czy np. w ciągu godziny mogą zorganizować spotkanie w najdogodniejszymdla wszystkich miejscu. O zwiększaniu możliwości poszczególnych serwisów mówi też Andrzej Garapich, prezes PBI: — Facebook pozwolił na publikację zdjęć i filmów lepszej jakości i będzie poszukiwał kolejnych rozwiązań po to, by zdobyć kolejnych użytkowników oraz utrzymać zainteresowanie obecnych — stwierdza. Serwisy społecznościowe będą więc łączyły w sobie funkcje, które dotychczas spełniają inne serwisy. — W USA dla młodych ludzi Facebook to synonim internetu — nie potrzebują oddzielnych blogów, e-maili, serwisów do wrzucania zdjęć, bo wszystko mają już w jednym miejscu. Dla nich tradycyjny e-mail znaczy tyle, co dla starszej generacji zwykła poczta — kojarzy się przede wszystkim ze spamem i rachunkami — zauważa Andrzej Garapich.

Prawie jak gazeta

Nie oznacza to jednak, że użytkownicy internetu ograniczą się do korzystania tylko z jednego serwisu. Można tę sytuację porównać z wyborem gazet czy kanałów telewizyjnych. Oprócz dzienników czy tygodników ogólnotematycznych, ludzie czytają również specjalistyczną prasę, tytuły skierowane do różnych płci czy związane z zainteresowaniami pozazawodowymi. Taki sam model dotyczy stacji radiowych czy kanałów telewizyjnych i będzie dotyczył internetu. W związku z tym będzie można obserwować jeszcze jedną tendencję w ekspansji serwisów społecznościowych — dynamicznie będą rozwijały się poświęcone wąskim zagadnieniom czy skierowane do konkretnej grupy zawodowej, np. lekarzy. Żeby ogólnotematyczne serwisy mogły z nimi konkurować, będą tworzyły mutacje. — Ludzie chętnie tworzą kilka internetowych tożsamości — o ile np. na GoldenLine zaprezentują się w pełni profesjonalnie — w garniturze lub w garsonce i będą pilnowali swoich danych czy ostrożnie wybierali znajomych, o tyle na Facebooku poczują się bardziej swobodnie — zauważa Andrzej Garapich. W skrajnych przypadkach może to znaczyć, że praca znaleziona w serwisie zawodowym zostanie utracona z powodu aktywności na innym serwisie społecznościowym.

Przedstawiciele branży internetowej raczej nie spodziewają się pojawienia na polskim rynku kolejnego serwisu, który mógłby zrobić karierę podobną do Facebooka. Nie ma na niego miejsca, a poza tym nie każdy zagraniczny pomysł przyjmuje się w Polsce. W innych dziedzinach pokazują to przykłady aukcyjnego eBaya, z którego korzysta duży procent internautów na świecie, w Polsce zaś uległ rodzimemu Allegro czy MSN, który jest ważnym serwisem informacyjnym, a we współpracy z Gazeta.pl stworzył niewiele znaczącą stronę. Wśród społeczności takimi przykładami są brytyjskie Bebo, które wycofało się z Polski po kilku miesiącach działania, czy MySpace, serwis muzyczny, który święci triumfy na świecie, ale w Polsce jest tylko jednym z wielu.

Czarny koń

Jak więc Facebookowi udało się osiągnąć sukces? — FB w momencie wejścia do Polski stanowił nową jakość wobec już istniejących serwisów — zaoferował takie aktywności jak gry, fanpage czy publikację informacji na tzw. ścianie jednocześnie — wstępnie filtrując to, co znajdzie się w streamie — nie zalewając użytkownika nadmiarem informacji. Choć Facebook wystartował z niskiego pułapu liczby użytkowników, w krótkim czasie przekonał do siebie 7 mln internautów — ocenia Sławomir Pliszka. W maju 2009 r. strona Facebook.com miała w Polsce 1,2 mln użytkowników, dwa miesiące później 1,7 mln, a w listopadzie tego samego roku — 3,1 mln. W lipcu br., czyli niecały rok później, Facebook osiągnął poziom 7 130 802 polskich użytkowników (wszystkie dane Badanie Megapanel PBI/Gemius realizowane przez Polskie Badania Internetu Sp. z o.o. i Gemius SA). „Wirus” FB rozprzestrzenia się bardzo szybko dzięki małej, ale charakterystycznej ikonie, którą każdy może umieścić na swojej stronie, żeby ją wypromować. Poza tym media nakręcają zafascynowanie Facebookiem, odwołując się do informacji na nim publikowanych jak zdjęcia i newsy z życia gwiazd, czy analizując zjawisko ze względu na skalę zainteresowania nim na Facebooku.

Warto wspomnieć o przykładzie Henryki Krzywonos, której profil po wystąpieniu na zjeździe z okazji 30-lecia „Solidarności” zdobył tysiące nowych fanów na FB, co media uznały za miarę wielkiego sukcesu. Innym przykładem jest fragment artykułu opublikowanego w numerze 40/2010 tygodnika „Newsweek”. Marcin Jamkowski pisze w nim na temat teorii naukowców, którzy stwierdzili, że Pluton to nie planeta. Jedno ze zdań tekstu brzmiało: „Na Facebooku powstała nawet grupa popierająca pozostawienie Plutona w gronie zwykłych planet i szybko dorobiła się 1,5 mln fanów”, co miało potwierdzić, że temat odgrywa znaczącą rolę w aktualnej dyskusji.

Kubeł zimnych komentarzy

Przy docenieniu znaczenia, jakie mają serwisy społecznościowe, warto pamiętać, że tych 1,5 mln fanów to osoby, które kliknęły „lubię to”, a potem zapewne zapomniały, dlaczego to zrobiły. Tak dzieje się z wieloma innymi tematami. Serwis społecznościowy żyje dzięki impulsom, chwilom, emocjom. Czy manifest polityczny wyrażony kliknięciem pokazujący, że lubimy Henrykę Krzywonos to coś więcej niż jednorazowy impuls, czy zdjęcia z okresu żałoby po tragedii smoleńskiej umieszczane na profilach to coś więcej niż chęć powiedzenia, jak „bardzo” jesteśmy tym poruszeni, skoro za dwa dni obok nich umieścimy inne zdjęcia, np. z plaży czy z imprezy?

Paradoks internetowych społeczności polega na tym, że oprócz nieocenionych korzyści mogą nieść za sobą nieodwracalne straty, jeżeli będą nierozsądnie używane, jak również wszystkie inne dobra tego świata. Nie chodzi o demonizowanie tego typu internetowej aktywności, ale skoro większość ludzi deklaruje, że swój dzień zaczyna od Facebooka i nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego właśnie od tego, staje się to niebezpieczne. Ktoś może powiedzieć, że tak samo można każdy dzień zaczynać od gazety — tyle że w gazecie szukamy informacji, a na Facebooku akceptacji ze strony innych, którzy napiszą do nas wiadomość czy potwierdzą, że lubią opis naszego stanu ducha. Pozwólmy więc żyć serwisom społecznościowym własnym życiem, ale niekoniecznie w pełni naszym prywatnym, a wtedy na pewno będą ewoluowały w pożytecznym kierunku.

Pożegnanie ze społecznością

Dotychczas najczęściej wykradanymi przez hakerów informacjami były numery kont bankowych, kart kredytowych czy hasła do skrzynek e-mailowych. Obecnie na celowniku są dane dotyczące zainteresowań i profili użytkowników internetu wykradane za pomocą serwisów społecznościowych. O ile przed znajomymi lub nieznajomymi można je ukryć, o tyle przed hakerem już nie. Z tego powodu niektórzy internauci unikają zakładania kont na społecznościówkach, a niektórzy próbują je usuwać. To jednak nie jest takie proste.

Najpierw należy w ogóle pomyśleć o likwidacji konta, bo przecież obecność na serwisach społecznościowych staje się dla ludzi tak oczywista jak posiadanie adresu — pocztowego, nie e-mailowego — i numeru telefonu. Następnie trzeba na serwisie odszukać przeważnie mało wyeksponowaną informację, jak to zrobić. Na Naszej Klasie taką informację można znaleźć bez logowania się, w dziale „Polityka prywatności” na dole głównej strony, natomiast po zalogowaniu się pod adresem http://nk.pl/profile/remove. Nawet jeżeli konto zostanie usunięte, dane osobowe użytkowników są przetwarzane przez NK w terminie określonym w procedurze przetwarzania danych osobowych z kont usuniętych. W przypadku serwisu Grono należy wysłać wiadomość informującą, że chce się konto usunąć, a formularz znajduje się w dziale „Kontakt”, również na dole głównej strony. Największym problemem jest usuwanie konta na Facebooku. Jeżeli już się tego zażąda, konto jest aktywne jeszcze przez 14 dni i podjęcie w tym czasie jakiejkolwiek aktywności (nawet wejście na stronę, która ma połączenie z Facebookiem np. dzięki przyciskowi „lubię to”) przywraca konto i zabawa zaczyna się od nowa. Co zrobić w takiej sytuacji? Wyłączyć komputer na 2 tygodnie i wyjechać na wakacje.

 

Geolokalizacja
wskazanie miejsca, w którym znajduje się komputer lub telefon komórkowy używany przez konkretną osobę; można tego dokonać dzięki numerowi przypisanemu każdemu urządzeniu
Social networks
serwisy społecznościowe (ale i tytuł filmu), czyli takie, na których użytkownik po zalogowaniu może kontaktować się z innymi internautami, załączać zdjęcia, artykuły, teledyski muzyczne itp.
Social commerce
w dokładnym tłumaczeniu oznacza „handel społeczny”, w kontekście internetu oznacza strony internetowe, na których internauci nawzajem odradzają lub doradzają sobie zakup konkretnych produktów.
Layout
szata graficzna, dotyczy zarówno gazet, jak i stron internetowych.
Fanpage
strona na FB poświęcona firmom, produktom, zespołom, którą użytkownicy mogą oznaczyć jako ulubioną
Stream
wszystkie informacje, pliki, zdjęcia wrzucane przez użytkowników

Społeczność wirtualna — określenia tego najprawdopodobniej użył jako pierwszy krytyk i pisarz specjalizujący się w kulturowym, socjologicznym i politycznym znaczeniu współczesnej komunikacji medialnej (obejmującej internet i telefonię komórkową) Howard Rheingold. Było to w roku 1994. Za społeczności wirtualne uznał „grupy ludzi, którzy mogą, lub nie, spotkać się twarzą w twarz, i którzy wymieniają słowa oraz idee za pośrednictwem klawiatury”. Dzisiaj za serwisy społecznościowe w globalnej sieci uważa się przede wszystkim te, które łączą zarówno funkcje forum, blogów, jak i czatów, list dyskusyjnych i multigalerii, umożliwiających zamieszczanie wszelkich materiałów multimedialnych.

ksas

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama