Chcesz czytać? Płać!

Wiadomości z medialnego imperium Ruperta Murdocha nie będą dostępne bezpłatnie ani przez wyszukiwarki

Rupert Murdoch postawił na swoim — informacje tworzone przez jego firmy nie będą bezpłatnie dostępne przez wyszukiwarkę Google. Na szczęście tylko za niektóre treści będzie trzeba płacić.

Rupert Murdoch w ciągu 50 lat z małej firmy stworzył medialne imperium, które jest właścicielem m. in. takich gazet jak „The Times”, „The Daily Telegraph”, National Geographic Channel czy portalu społecznościowego MySpace. Murdoch inwestuje w prasę, radio, internet, telewizję, wytwórnie filmowe i agencje reklamowe, a nawet kluby sportowe. W Polsce kupił TV Puls, jednak po kilku miesiącach wycofał się z niej i odsprzedał swoje udziały. Znany jest ze swoich konserwatywnych poglądów, które promuje w należących do niego mediach. Jego telewizja Fox News stała się alternatywą dla monopolu lewicowej CNN. Ze zdaniem Murdocha liczą się wydawcy na całym świecie, mimo że News Corp oskarżane jest często o tabloidyzację mediów i pogoń za sensacją. Podobno diaboliczna postać Elliota Carvera, medialnego magnata i filmowego przeciwnika Jamesa Bonda w „Jutro nie umiera nigdy”, wzorowana była na Murdochu. Jednak to nie z agentem Jej Królewskiej Mości musi się zmierzyć wydawca, a z czymś znacznie poważniejszym — ze spadkiem dochodów przynoszonych przez tradycyjne media.

Zmierzch prasy

Rupert Murdoch ma powody do niepokoju — czas tradycyjnych gazet się kończy, a ich miejsce zajmuje internet. A skoro maleje ilość sprzedawanych gazet, maleją też dochody, także z reklam, bo im mniej czytelników, tym mniejsze zainteresowanie reklamodawców. To właśnie sprzedaż reklam stanowi główne źródło dochodu wydawnictw. Wraz z rozwojem internetu rozpoczęto w nim publikowanie wiadomości pochodzących z mediów tradycyjnych — najczęściej na stronie wydawcy. Ponieważ zamieszczano na nich reklamy, strony przynosiły też zyski, jednak zbyt małe, by zrównoważyć spadek dochodów ze sprzedaży wydań papierowych. Do tego pojawiły się tzw. agregatory wiadomości — czyli strony prezentujące streszczenia artykułów oraz odnośniki do ich pełnych wersji. Użytkownik czyta pierwszych kilka zdań materiału, a następnie, jeśli chce przeczytać całość, klika w odnośnik i zostaje przekierowany na stronę tego, kto informację opublikował. Problem polega na tym, że odbiorca tych kilku pierwszych zdań czyta je nie na portalu, który wiadomość stworzył, tylko na portalu, który ją cytuje. A to zmniejsza teoretycznie dochody tego pierwszego. Pojawiło się więc pytanie, jak zwiększyć dochody, by nie tylko utrzymać redakcje, ale i na nich zarabiać. Jednym ze sposobów jest wprowadzenie opłat za dostęp do wiadomości w internecie. „The Wall Street Journal” — jedna z gazet należących do Ruperta Murdocha — od niedawna pobiera opłaty za czytanie w internecie. Istnieje jednak ryzyko, że po wprowadzeniu opłat użytkownicy zaczną czytać serwisy, w których za dostęp do informacji nie muszą płacić. „The Wall Street Journal” jest tytułem wyspecjalizowanym w dostarczaniu informacji giełdowych, więc jego sukces nie musi oznaczać, że zwykła gazeta codzienna po wprowadzeniu opłat za korzystanie z jej serwisów internetowych nie upadnie.

To w zasadzie wszystko, co wprost może zrobić wydawca.

Ale nie wszystko, co może zrobić w ogóle. Skoro „wyprodukowane” przez niego informacje są za darmo (a więc z jego stratą) cytowane przez inne serwisy (te tzw. agregatory wiadomości), wydawca może zabronić im korzystania ze swoich treści albo zażądać od wspomnianych serwisów zapłaty.

Starcie gigantów

Google to firma znana w Polsce przede wszystkim z wyszukiwarki internetowej o tej samej nazwie. To właśnie na usługach internetowych firma z Mountain View zbudowała swoją potęgę. Oferuje też wiele innych narzędzi internetowych — między innymi agregator wiadomości GoogleNews. Murdoch chciał zablokować programom należącym do Google dostęp do swoich serwisów. Co chciał tym samym osiągnąć? Zwiększenie ruchu bezpośrednio na swoich stronach internetowych, a tym samym zwiększenie dochodów z reklam. Ale zakazywanie przeglądarce Google cytowania (fachowo mówiąc indeksowania) swoich treści to dosyć ryzykowna decyzja. Google to potęga, mówi się nawet, że „jeśli czegoś nie ma w Google, to nie istnieje”. Równie dobrze swoim zakazem Murdoch może się doprowadzić do ruiny. To właśnie przez przeglądarki Google na strony gazet Murdocha wchodzi kilkadziesiąt procent jego czytelników. Gdy zabraknie Google, odbiorcy mogą przenieść się do innych internetowych serwisów.

W spór wmieszał się Microsoft — firma produkująca System Operacyjny Windows. Obiecała płacić w zamian za pozwolenia korzystania przez wyszukiwarkę Microsoftu — Bing — z informacji stworzonych w należących do Murdocha mediach. Zresztą Microsoft złożył podobną propozycję kilku innym wydawnictwom. Do niedawna podział był czytelny — Microsoft kontroluje rynek systemów operacyjnych, a Google to, co w internecie. Jednak status quo zostało złamane — Microsoft zainwestował ogromne pieniądze w swoją wyszukiwarkę, która ma w tej chwili około 9 proc. rynku. Z kolei znany z „działań” internetowych Google tworzy swój system operacyjny Chrome OS. Microsoft liczył, że przejmując najważniejsze źródła informacji, ma szansę znacząco zwiększyć swój udział w rynku wyszukiwań.

Choć poprzednie dwie wyszukiwarki Microsoftu nie były konkurencją dla firmy Google, ta woli dmuchać na zimne. Wprowadziła więc program First Click Free — polega on na tym, że wyszukiwarka dalej będzie miała prawo wyszukiwać treści należące do wydawców, ale użytkownik internetu będzie miał do nich ograniczony dostęp. Wydawcy będą mogli ustalić, po ilu kliknięciach na linki do oryginalnych materiałów użytkownik będzie musiał zarejestrować się i zapłacić za dostęp do informacji. Google twierdzi, że dzięki temu użytkownik w dalszym ciągu będzie miał możliwość sprawdzić, czy warto płacić za treść informacji, a wydawca będzie mógł skuteczniej niż dotychczas pobierać opłaty. Wprowadzając w życie program ułatwiający wydawcom pobieranie opłat za informacje, Google wytrąca Microsoftowi broń z ręki.

Czy to na pewno sukces?

Mimo że Murdoch nie dokonał żadnych konkretnych posunięć, a jedynie stwierdził, że rozważa zablokowanie Google dostępu do swoich stron, spowodował, że Google w obawie przed wzmocnieniem Microsoftu, ułatwiło wydawcom pobieranie opłat. Jednak medialny magnat nie może mówić, że odniósł sukces, bo nie wiadomo jeszcze czy program First Click Free przyczyni się do wzrostu dochodów jego firmy. Na wynik tego sporu oczekiwali wydawcy z całego świata, ponieważ zarówno Google, jak i firma Murdocha News Corp są tymi, którzy wyznaczają światowe trendy w swoich dziedzinach.

Choć w przyszłości wzorując się na News Corp większość redakcji prawdopodobnie będzie pobierać opłaty za czytanie ich informacji, niekoniecznie oznacza to koniec ery bezpłatnych wiadomości na stronach www. Część informacji w ramach walki o klienta wydawcy będą udostępniać bezpłatnie, a za bardziej szczegółowe zapewne będziemy płacić niewielkie sumy, zapewne niższe od ceny papierowych wydań gazet. Wraz z rozwojem internetu większość czytelników przedłoży wydania internetowe nad papierowe. I to właśnie internet będzie przynosić koncernom medialnym większość dochodów. To, czy będą to dochody z reklam czy też z opłat od czytelników, wyjaśni się w ciągu kilku najbliższych lat.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama