Z czym do gości?

Propozycja kampanii reklamowej pod hasłem: "Polska: przygoda z happy endem".



Z czym do gości?

Leszek Stafiej

Kocham swoją Ojczyznę od morza do Tatr. Jestem dumnym Polakiem, spadkobiercą i kontynuatorem naszej tradycji narodowej. Z tym bogatym dziedzictwem wkraczam do Europy z podniesionym czołem oraz zapraszam Europę do siebie. Z takim przekonaniem postanowiłem spędzić urlop na polskim wybrzeżu, w Krynicy M.

Za upałami nie przepadam, więc na pogodę nie narzekam. Oddawałem się spacerom, rozglądałem się i rozmyślałem. Na koniec doszedłem do wniosku, że wypoczywając w rodzinnym grajdole wcale nie kultywuję godnych wątków tradycji narodowej ani nie wnoszę wartościowych treści do cywilizacji europejskiej. Wręcz przeciwnie. Bywało się tu i tam, jak też w Rio, Bajo i w Egipcie. Na tym tle konstatuję, że letni wypoczynek nad polskim morzem to wstyd i żenada, bałagan, bród, smród i ubóstwo. Od Czechów czy Słowaków, którzy morza nie mają, dzieli nas turystyczna przepaść, że o Słoweńcach i Chorwatach nie wspomnę. Bliżej nam do sąsiadów ze wschodu. Ale to żadna pociecha dla nas ani dla nich.

O tak! Możemy być dumni z piękna rodzimej przyrody. Ale urzekająco piękna jest ona tylko tam, gdzie nie zdążył jeszcze odcisnąć swojego piętna Polak-swojak. Gdziekolwiek się pojawił, przyroda spsiła się i skarlała. Lasy zasrane i zasikane, miasta i wioski brudne, pełne obskurnych baraków i bud. Miał rację KTT pisząc w nieistniejącym już (bo po co?) tygodniku "Kultura", że mało co zostanie po nas tak długo, jak szpetna architektura. Potomni mają to jak w banku, zwłaszcza w Krynicy M.

W Krynicy M. wypoczywają Polacy-swojacy. Cudzoziemców jak na lekarstwo. Miejscowi prowadzą tu swojską gospodarkę rabunkową. W jednym z najbardziej malowniczych domów przy głównej ulicy - pruski mur, czerwona dachówka na dwuspadowym dachu, dzikie wino - proponowano mi wnętrze kiczowate niczym egipski burdel po 200 złotych za noc. Wynająłem więc obok schludny pokoik z łazienką za 45 zł od łóżka. Pokoi bez łazienki po 30 zł było więcej, ale jestem Europejczykiem. W domku, podobnie jak w sąsiednich posesjach, na wynajem przeznaczono każdy centymetr, od piwnic po dach. Na podwórkach samochody na wcisk. Niezabudowane parcele zamieniono na campingi wyposażone w wychodek i rurę z wodą. Camping miejski przedstawia żenujący obraz nędzy i rozpaczy. Wprawdzie w starej części kurortu ostało się kilka pięknych willi. Na obrzeżach miasta powstają luksusowe rezydencje. Ale przeważają wystawiane w ogródkach na wynajem stare domki campingowe, budy, budki, przybudówki i barakowozy. W willach wolne pokoje, a budki zajęte. Można też promenować wśród jarmarcznych bud i baraczków z flądrą, frytkami, karkówką, golonką, pamiątkami i artykułami plażowymi. Wszystko stawiane szybko i byle jak. Ale ponieważ prowizorki są najtrwalsze szkaradne konstrukcje przechodzą z sezonu na sezon. A ludzie to kupują, bo też są tu tylko na turnus. Codziennie, bez względu na pogodę, przez jarmark przewalają się tłumy. Po sezonie budy zabija się dechami. Miejscowym zostaje trochę kasy, w mieście pustka, smutek i bród. A za rok znów będzie lato i ci, których nie stać na Bali, znów tłumnie zjadą do Krynicy M.

Na miejskiej plaży tłok: rodzinne grajdoły stykają się plecami. Na wydmach kilka barów z piwem, jeden barakowóz WC i sześć drewnianych szalecików po złotówce. Cudzoziemców wciąż brak. Może byli, ale się zmyli. Na pewno nie wiedzieli, że kawałek dzikiej plaży jest jeszcze między Krynicą i Piaskami.

W prasie, jak co roku, ktoś ubolewa, że nie wypoczywają u nas cudzoziemcy, a pięć milionów Polaków pojechało do ciepłych krajów. Nie dziwię się. Przypomina mi się propozycja kampanii reklamowej pod hasłem: "Polska: przygoda z happy endem". To celny slogan. Najlepsze w moim urlopie było to, że mogłem szczęśliwie wrócić do domu. Przepakowałem się i pojechałem wypocząć przez tydzień w Szwecji. Wprawdzie w Karlskronie czekałem na odprawę aż cztery godziny, ale chyba się opłacało: przy drogach nie ma w ogóle billboardów.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama