Wykrywacz oszustów

Wykrywacz kłamstw obroni biznesmena przed przestępczymi zakusami własnych pracowników - mówią eksperci związani z byłym szefem UOP Jerzym Koniecznym. Horror to czy konieczność?



Wykrywacz oszustów

Eryk Stankunowicz

Wykrywacz kłamstw obroni biznesmena przed przestępczymi zakusami własnych pracowników - mówią eksperci związani z byłym szefem UOP Jerzym Koniecznym. Horror to czy konieczność?

Piotrowi Jeute, właścicielowi firmy Promark SC, zaginął laptop. Poza tym w jego gabinecie wszystko zostało na swoim miejscu. Złodziej zostawił nawet stacje dyskietek i CD-ROM-ów oraz replikator portów, przez co wydatnie obniżył materialną wartość łupu. Pozornie. Wnętrze miniaturowej Toshiby kryło tajemnice firmy, bezcenne na rynku znakowania i etykietowania opakowań.

Na komisariacie policjant rozłożył bezradnie ręce. - Nie było włamania, nie będziemy wysyłać techników - powiedział. Piotr Jeute przez moment poczuł się bezsilny. Uparł się jednak, że pozna sprawcę. Jeszcze tego samego dnia wynajął detektywa, który, z pomocą Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego, zdjął w firmie odciski palców. Kolejny wezwany ekspert zbadał pracowników aparatem do wykrywania kłamstw. Wkrótce Promark opuścił pracownik działu sprzedaży, któremu - jak się okazało - konkurencja zleciła kradzież komputera.

Przestępczość wewnętrzna

- Wykrywacz kłamstw to niekiedy jedyny ratunek dla przedsiębiorców, którzy w razie kłopotów nie mogą liczyć na państwo, a nie chcą zwracać się o pomoc do mafii - zachwala zawartość swojej walizki Jacek Bieńkuński. Ten emerytowany kapitan żandarmerii wojskowej przedstawia się jako ekspert od psychofizjologicznych badań poligraficznych (poligrafer). Czasem pracuje na zlecenie prokuratury, badał m.in. potencjalnych zabójców małżeństwa Jaroszewiczów, a także Wojtka Króla. Częściej jednak obsługuje klientów biznesowych. Zwracają się do niego o pomoc dealerzy samochodowi, których pracownicy notorycznie podmieniają części w remontowanych autach; szefowie ochroniarzy, którzy czegoś tam nie upilnowali; właściciele okradanych hurtowni; firm komputerowych, w których giną komputery; banki, gdzie z pomocą pracowników wyłudzane są pieniądze itp.

- Poznałem dziesiątki firm, dotkniętych tzw. przestępczością wewnętrzną, czyli okradaniem przez własnych pracowników - mówi Bieńkuński. - Zwykle powtarza się ten sam scenariusz. Poszkodowany pracodawca zawiadamia organy ścigania z nadzieją, że sprawa zostanie szybko wyjaśniona. Potem miesiącami toczy się postępowanie przygotowawcze, które najczęściej kończy się umorzeniem z powodu niewykrycia sprawcy. Ten nabiera przekonania o swojej bezkarności, a firmę opanowuje atmosfera wzajemnych podejrzeń.

W takich sytuacjach może okazać się przydatny wykrywacz kłamstw, fachowo zwany poligrafem. Do takiego wniosku doszedł Marian Glita, dyrektor PHZ Elmar z Jędrzejowa, świętokrzyskiego potentata w hurtowym handlu alkoholem i spedycji międzynarodowej. Pewnej nocy pod koniec października 1999 r. z dobrze strzeżonej hurtowni zginęło sporo towaru i gotówki. Ekspert przebadał magazynierów i kierowców, których dyrekcja Elmaru podejrzewała o współudział w rabunku.

- To pozwoliło wyeliminować pewne osoby z kręgu podejrzanych, a potwierdzić podejrzenia w stosunku do kilku innych - mówi dyrektor Glita. - Czy trafnie, nie wiem. Rozstrzygnie to śledztwo prowadzone przez prokuraturę.

Wykrywaczowi kłamstw ufa też dealer Toyoty w podwarszawskim Piasecznie. - U nas duża grupa pracowników ma niekontrolowany dostęp do części samochodowych, więc istnieje ryzyko, że sobie coś przywłaszczą. Dlatego od czasu do czasu wyrywkowo sprawdzamy ich uczciwość - mówi Lech Chodzeń, właściciel salonu.

W Elmarze (podobnie jak w Promarku) chodziło o znalezienie sprawców konkretnego czynu, w Toyocie o weryfikację lojalności załogi. Poligrafu używa się też do eliminowania nieuczciwych osób już na etapie ich zatrudniania. Przyjmowanych pracowników sprawdza w ten sposób Straż Graniczna, Główny Inspektorat Celny i służby specjalne.

- Kilkugodzinny test zastępuje żmudne i kosztowne rozpoznanie przydatności kandydata na odpowiedzialne stanowisko - zachęca Bieńkuński.

 

Legalne, ale...

W Polsce nie ma przepisów, które regulowałyby komercyjne badania poligraficzne. W świetle prawa jest to więc legalna, na dodatek niekoncesjonowana usługa. Oferuje ją tylko kilkanaście osób, stowarzyszonych pod prezesurą Jerzego Koniecznego, byłego ministra spraw wewnętrznych i szefa UOP. Większość poligraferów współpracuje z kierowanym przez niego Konsalnetem SA.

- Mamy kilkudziesięciu klientów rocznie. Są to poważne firmy - zapewnia Leszek Ciecholewski, prezes Instytutu Bezpieczeństwa Biznesu, spółki-córki Konsalnetu.

Wystarczy spełnić kilka warunków. Przede wszystkim potrzebna jest pisemna zgoda osoby, która ma być poddana badaniu. Należy ją zapoznać z jego celem, zakresem i przebiegiem (włącznie z wcześniejszym pokazaniem pytań). Badanie nie może ingerować w życie prywatne, np. prowadzącemu nie wolno indagować o preferencje seksualne. Operacja trwa 2-3 godziny, wcześniej jednak poligrafer odbywa długą rozmowę z zamawiającym, mającą nakreślić tło zdarzenia i pomóc w napisaniu pytań testowych. Na koniec właściciel firmy (menedżer) otrzymuje sprawozdanie. Wszystko to za ok. 800 zł od każdej przebadanej osoby. Czasami dochodzi do absurdalnych sytuacji. - Badanie zamówił kiedyś szef hurtowni, który czuł się okradany. Miałem przetestować zatrudniane tam sezonowo studentki. Gdy spytałem, gdzie mam rozłożyć swoją walizkę, wskazał mi skrzynkę po jabłkach. Poradziłem mu, żeby kupił kasę fiskalną zamiast wzywać poligrafera - opowiada Bieńkuński. Zamawiający może być też mocno zaskoczony efektem pracy poligrafera. Bieńkuński badał kiedyś czterech wspólników, którzy podejrzewali się nawzajem o podprowadzenie ze wspólnej kasy 200 tys. USD. Badanie wykazało, że pieniądze wziął ten, którego pozostali uważali za niewinnego, do czego się zresztą przyznał. Innym razem właściciel hurtowni leków miał wrażenie, że ktoś podkrada psychotropy. Wykrywacz kłamstw wykazał, że robią to wszyscy - lekarze i magazynierzy.

- Są zlecenia, gdzie trzeba zbadać kilkadziesiąt osób. Teoretycznie powinienem być zadowolony, bo mam z tego spore pieniądze. Ale w takiej masie trudno dociec prawdy, ponieważ tak naprawdę każdy ma coś na sumieniu - przyznaje Bieńkuński.

Podejrzany wykrywacz

- Czasami łatwiej znaleźć sprawcę, niż się go pozbyć - mówi właściciel Promarku. Pracownik, który ukradł bazę danych, zgodził się odejść za tzw. porozumieniem stron. - To może się wydawać mało ambitne z naszej strony, ale nie mogliśmy zwolnić go dyscyplinarnie - wyjaśnia Piotr Jeute. - Zwyciężyłby przed sądem pracy, miałby też duże szanse wygrać powództwo cywilne o zniesławienie.

Leszek Ciecholewski z Konsalnetu bagatelizuje problem. Mówi, że żaden z jego klientów, pozbywających się pracownika po przepuszczeniu przez wykrywacz kłamstw, nie przegrał przed sądem pracy. - żaden sąd nie zaakceptuje wyniku badania poligraficznego jako jedynej przyczyny zwolnienia zatrudnionego - ostrzega jednak prof. Teresa Liszcz z Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie.

W Promarku wykrywacza kłamstw (podobnie jak daktyloskopu) użyto w ramach prywatnego śledztwa, a nie na zlecenie prokuratora. Tak więc wynik badania nie jest prawnym dowodem winy, który umożliwiałby rozwiązanie umowy o pracę bez wypowiedzenia (art. 52 kodeksu pracy).

Wykrywacz kłamstw jest zresztą ostatnio na cenzurowanym. Poligraferzy zostali skreśleni z list biegłych sądowych, po przyjęciu w 1997 r. nowelizacji kodeksu postępowania karnego. Entuzjaści poligrafu bronią jednak swojej zabawki. Prof. Jan Widacki, prawnik Konsalnetu, z postanowienia Sądu Najwyższego z 21 grudnia 1998 r. (IV KO 101/98) wywodzi, że wynik ekspertyzy poligraficznej może być dla sądu dowodem pomocniczym, uprawdopodobniającym popełnienie zarzucanych czynów. Wspiera się na opinii prof. Stanisława Waltosia, promotora pracy magisterskiej prof. Jerzego Koniecznego.

Wszyscy trzej profesorowie w swych poglądach na przydatność poligrafu są jednak raczej odosobnieni. Dla większości prawników wykrywacz kłamstw pozostaje kontrowersyjny etycznie i niewiarygodny, a jego użycie w biznesie wręcz szokuje. Zdaniem krytyków, urządzenie to wydobywa z człowieka informacje nie licząc się z jego wolą, co narusza jego suwerenność osobistą. Wskazują również, że ludzkie reakcje są nieprzewidywalne, co każe powątpiewać w trafność wyników. Bywają ludzie, niekoniecznie wplątani w zdarzenie, którzy reagują na pytania mocniej niż sprawca.

Leszek Ciecholewski twierdzi jednak, że oszukać poligraf potrafią tylko bardzo nieliczni, którzy, tak jak prof. Jerzy Konieczny, spędzili dużo czasu sam na sam z aparatem, ucząc się własnych reakcji.

- Ja nie zajmuję się wykrywaniem kłamstw. Badam tylko ślady emocjonalne w pamięci związane z wydarzeniem. Mogę przywołać dziesiątki wypadków, w których doszedłem w ten sposób do prawdy - odpiera zarzuty etyków i prawników Jacek Bieńkuński. - Poza tym testy są przecież dobrowolne.

Czy aby na pewno? Poddanie się badaniu wykrywaczem kłamstw nie jest jednym z obowiązków pracowniczych, toteż nie można wymusić go poleceniem służbowym. Niemniej nie da się ukryć, że pracodawca i środowisko z łatwością jest w stanie wywrzeć presję na pracownika. Mimowolnie potwierdza to Leszek Ciecholewski: - Zwykle większość osób w firmie zgadza się wziąć udział w badaniu, chcąc się w ten sposób oczyścić. Jeżeli ktoś odmawia bez racjonalnego uzasadnienia, to źle o nim świadczy.

Nie dla zabawy

W Promarku początkowo wszyscy podejrzewali pracownika, który ukrył, że w przeszłości był karany za kradzież. Wykrywacz kłamstw wskazał jednak inną osobę. Wyniki badania potwierdziła ekspertyza daktyloskopijna - na kablu, od którego odłączono laptop, znaleziono wyłącznie jej odciski palców.

Piotr Jeute przyznaje, że użycie poligrafu w jego firmie było strzałem w dziesiątkę. Niemniej samo urządzenie traktuje z rezerwą. Jego zdaniem wykrywacz jest doskonały, jeżeli trzeba zweryfikować konkretne fakty (np. pytając "czy wiesz, gdzie jest skradziony komputer?"). Przestrzega jednak przed wykorzystywaniem go do sprawdzania lojalności pracowników.

- Każdemu skoczy tętno, gdy usłyszy pytanie "czy jesteś uczciwy?" - mówi właściciel skradzionego laptopa. - Wykrywacz kłamstw jest jak mocny antybiotyk. Należy go podawać tylko w sytuacji silnego zagrożenia. Serwowany bez przyczyny, profilaktycznie lub dla zabawy może tylko zaszkodzić

opr. MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama