W poszukiwaniu lewych faktur

"Dam koszty". Zadzwoniło kilkunastu przedsiębiorców. Nie chcą płacić podatków i naiwnie sądzą, że fiskus nie wykryje ich machinacji.



W poszukiwaniu lewych faktur

Jarosław Pałyska

W jednym z dzienników zamieściliśmy ogłoszenie: "Dam koszty". Zadzwoniło kilkunastu przedsiębiorców. Nie chcą płacić podatków i naiwnie sądzą, że fiskus nie wykryje ich machinacji. Przechodzę szybki kurs sztuczek księgowo-podatkowych, dzwoniąc do tych, którzy ogłoszenie takie dali na poważnie. Wszyscy otwarci, gotowi do współpracy. Lewe faktury i straty dostarczają - jak pizzę - nawet tego samego dnia. Uzbrojony w wiedzę i argumenty "dawców kosztów" byłem gotowy pomóc innym biznesmenom, uginającym się pod ciężarem podatków. Szkolenie okazuje się częstokroć niepotrzebne. Chętni do skorzystania z mojej pomocy sami podpowiadają rozwiązania.

Tysiąc jeden możliwości

- Prowadzę firmę z branży spożywczej - mówi biznesmen nr 1. - To działalność produkcyjna, ale koszty mam niewielkie. Dlatego VAT płacę ogromny. Co gorsza, urząd zdziera go ze mnie, zanim jeszcze dostanę pieniądze z faktur. Przeprowadzi pan dla mnie jakąś fikcyjną analizę rynku, wystawi fakturę na 20 tys. zł i po kłopocie. Ja płacę VAT, podatek dochodowy i daję jeszcze 10% od dwudziestu tysięcy. Roboty na minutę, bo analiz w biurku mam dziesięć. Jedną przerobi się tak, jakby pochodziła od was. I po kłopocie.

Ogłoszenia "Dam koszty" ukazują się prawie codziennie w "Rzeczpospolitej" i w innych tytułach. Idzie o zakup cudzych strat i faktur VAT, dzięki którym przy rozliczeniach z fiskusem można sporo zaoszczędzić.

- Prowadzę firmę doradczą. Czy nie byłby pan zainteresowany analizą ekonomiczną oraz finansową swojego przedsięwzięcia? - pytam biznesmena nr 2, zachęcony pomysłem pana nr 1. Po drugiej stronie linii telefonicznej daje się wyczuć wyraźne ożywienie. Właściciel zakładu chce nawet dostać raport o stanie spółki. Od razu wpada na pomysł, że za "ekspertyzę" policzy specjalnie, na równi ze stawkami profesjonalnych zagranicznych firm. - Bo kto udowodni, że nie jest pan profesjonalistą - pyta mnie retorycznie. Nie obawia się, że urząd skarbowy zakwestionuje tę transakcję, choć bierze na siebie to ryzyko.

- Mam do oddania 5 mln zł strat. Umoczyłem pieniądze na sprzedaży herbaty chińskiej - tłumaczę biznesmenowi nr 3. - Chętnie wyświadczę panu jakąś usługę, na przykład doradztwo przy sprzedaży. Wycenimy to na milion złotych. Ja sobie zmniejszę stratę, więc i tak nie zapłacę podatku. Za moją stratę policzę 3% prowizji. Do tego doliczymy 220 tys. zł VAT, jaki pan zapłaci, ale ja odprowadzę go fiskusowi. Sam milion rozłożymy w ratach na cały rok, żeby nie wzbudzać podejrzeń - opowiadam.

Transakcja już przy pierwszej telefonicznej rozmowie wydaje się pewna i dokonana.

Kolejny świetny pomysł odpowiada biznesmenowi nr 4. Ten produkuje materiały elektrotechniczne. Jak mogę mu pomóc? - Prowadzę hurtownię. Pan daje mi 200 przełączników, ale na fakturze widnieje tylko 180. Ma pan niższe przychody i VAT. Resztę za 20 sztuk płacę panu na lewo, ale już bez VAT-u. Opłaca się, bo mam układy ze sklepikarzem, który co trzecią transakcję wbija na kasę fiskalną. Tym razem ubijamy targu w ciągu kwadransa. Elektrotechnik wykazuje się nawet inwencją, której w ogóle nie oczekiwałem: - Moglibyśmy stworzyć łańcuszek, w którym przez swoje firmy w zależności od potrzeb sprzedawalibyśmy raz taniej, raz drożej towary czy usługi. Szkopuł tylko w tym, że fiskus łatwo potrafi wytropić tego typu łańcuszki. Próbuję zasiać ziarno niepokoju. Bezskutecznie.

- Mam kilkanaście spółek - zwierzam się biznesmenowi nr 5. - Zajmuję się reklamą, handlem, transportem, budownictwem i paroma innymi rzeczami. Kilka firm pracuje na stratach. Jaka działalność panu odpowiada? Mogę kupić trochę towaru, przyjąć zamówienie na reklamę. Za 1 mln zł straty policzę 2% prowizji. Ale wie pan...

Biznesmen nr 5 przestraszył się kontroli urzędu skarbowego. Jego skołatane nerwy szybko ukoiła wiadomość, że do tej pory nie miałem tego typu problemów. To wystarczyło.

Inne rozwiązanie to kupno deficytowej firmy. To intratny interes. Jeśli za np. 100 tys. zł weźmiemy przedsiębiorstwo z dwumilionową stratą, to można ją odliczyć od własnych wyników. Przykład: zarobiłeś w 1999 r. na czysto 5 milionów złotych. Po odjęciu "minusa" z przejętej spółki zapłacisz 38% podatku dochodowego od 3 milionów złotych. Zamiast 1,9 mln zł oddajesz Skarbowi Państwa 1 mln 140 tys. zł podatku. Czysty zysk.

Krytyka bezkrytycznego umysłu

Zadziwiające, jak łatwo właściciele firm - bo to głównie oni dzwonili - godzą się na tego typu interesy. Za wszelką cenę dążą do obniżenia podatku dochodowego i VAT-u. Nie do końca zdają sobie sprawę, że tą ceną może być wizyta inspektora kontroli skarbowej. W ogóle o tym nie myślą, bo częstokroć prowadzą firmy, które potrafią zwinąć w jeden dzień.

Mało prawdopodobne jednak, by tego rodzaju interesy prowadzili producenci artykułów spożywczych czy elektrotechnicznych. Często są to uznane, renomowane - przy-najmniej we własnych regionach - przedsięwzięcia. Pozycja na rynku idzie - niestety - w parze z rażącą nieznajomością prawa. Ustawa o podatku dochodowym od osób prawnych, ordynacja podatkowa czy orzecznictwo Naczelnego Sądu Administracyjnego to dla nich czarna magia.

Nie dla wszystkich rzecz jasna, a może nawet nie dla większości. łatwo domyślić się jednak, że na anonse "Dam koszty" odpowiadają ludzie, których albo nie stać na profesjonalne doradztwo prawne, albo też szkoda im na nie pieniędzy.

Skarbowe wnyki

Na takie nieprzemyślane ruchy tylko czyhają inspektorzy skarbowi wiedząc, że niejasności w prawie mogą wykorzystać na swoją korzyść. Kto raz na zawsze rozstrzygnie, co jest kosztem uzyskania przychodu? Nikt tego nie dokona dlatego, że życie gospodarcze zawsze wyprzedzi prawodawstwo. Na dobrą sprawę: by ukrócić spory między przedsiębiorcami a skarbówką, trzeba uprościć zapisy ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych.

Oto przykład: władze skarbowe niechętnie zgadzają się na zaliczenie do kosztów uzyskania opłat na niedokończone przedsięwzięcie, co zdarza się w pracach badawczo-rozwojowych lub wprowadzaniu produktu na rynek. Takiemu rozumieniu ustawy przyklaskuje nawet Naczelny Sąd Administracyjny (wyrok z 6 września 1994 r.): "Wydatki poniesione w celu osiągnięcia przychodów to te, które dotyczą nakładów związanych z już istniejącymi źródłami przychodów, nie zaś z tworzeniem nowych źródeł tych przychodów". Na szczęście wyrok NSA nie jest obowiązującym prawem. Ale na zdezorientowanym przedsiębiorcy mogą zrobić wrażenie. Podobnie zdumiewające stanowisko zajął NSA w wyroku z 13 stycznia 1995 r., z którego wynika, że do kosztów uzyskania przychodu nie można zaliczyć wydatków na ekspertyzy dotyczące restrukturyzacji przedsiębiorstwa. Trudno znaleźć logiczne uzasadnienie takiego wyroku.

NSA dopuścił się także innego kuriozum. W wyroku z 14 grudnia 1994 r. sędziowie stwierdzili: "Odliczeniu od przychodów podlegają te koszty, które były poniesione dla osiągnięcia konkretnego przychodu (...). Chodzi tu o konkretne przychody osiągnięte w danym roku podatkowym, a nie o bliżej nieokreślone przychody, które będą osiągnięte w niewiadomym okresie".

Gdyby urzędnicy skarbowi zechcieli podpierać się tym ostatnim wyrokiem, mogliby udowodnić praktycznie wszystko: że firma niepotrzebnie zatrudnia handlowców (bo nie wiadomo, czy przysporzą jej obrotów), że zakup komputerów był bez sensu, że pomoc konsultantów w zmianie organizacji firmy też nie podlega odliczeniu (bo czy przyczyni się do osiągania przychodów?).

Koszty wzajemne

Warto mieć się na baczności. Nawet obchodzenie prawa w dobrej wierze może przynieść nieprzyjemne skutki. Naczelny Sąd Administracyjny oddalił jesienią 1999 r. skargę G. C. Polska, producenta gumy do żucia "Bummer" i "Kapslomania". Kontrolerzy skarbowi oszacowali przychody firmy za 1997 r. powyżej realnych. Gra toczyła się o 1,4 mln zł. Spółka z o. o. G. C. Polska w Strzegowie-Osadzie w powiecie mławskim wchodzi, obok firm Konfipol i Agrolimen w Warszawie, w skład hiszpańskiego holdingu G. C.

- Porównując dochody innych producentów gumy do żucia, organa skarbowe nie wzięły pod uwagę, że wytwarzają one także inne artykuły oraz że są dystrybutorami swoich wyrobów - argumentował podczas rozprawy mec. Henryk Romańczuk, pełnomocnik spółki. Jego zdaniem, przyczyną strat w G. C. było niewykorzystanie mocy produkcyjnych i załamanie się rynku. Plany opracowywane w 1995 r. zakładały, iż fabryka ruszy w pierwszym kwartale 1996 r. i będzie wytwarzać 400 milionów sztuk opakowań gumy rocznie. Na tej podstawie ustalono cenę. Okazała się ona za niska, gdyż zakład ruszył dopiero w trzecim kwartale 1996 roku, a popyt nie spełnił oczekiwań Hiszpanów.

Argumentacja nie trafiła do przekonania urzędników. Rozdzielili aż 74--procentową marżę firmy Konfipol, odbierającej wyroby G. C., po równo na obie spółki. Zdaniem mecenasa, marża G. C. musiała być niższa niż Konfipolu. To warszawska firma ponosiła koszty marketingu, reklamy. - Analiza organów skarbowych jest więc wadliwa, nie odpowiadająca przepisom, a ustalona w drodze oszacowania 20% marża G. C. nie ma żadnego uzasadnienia - twierdził pełnomocnik spółki.

Tadeusz Piskozub z Izby Skarbowej w Warszawie widzi problem inaczej. - Działania spółek G. C. i Konfipol, dystrybutora i jedynego odbiorcy gumy od G. C., w których 100% udziałów należy do firmy hiszpańskiej, a członkami zarządu są te same osoby, oceniliśmy jako przykład powiązań kapitałowych - mówi Piskozub. - G. C. sprzedawała swoje wyroby poniżej kosztu produkcji, ze stratą około 50%. Prawo daje w takich wypadkach możliwość oszacowania obrotu i przychodu.

- Nie ustaliliśmy narzutu 30-40% jak w innych firmach, lecz tylko 20% marżę, dającą minimalną rentowność rzędu 1,3-1,4%. Prawidłowa cena plus rozsądna marża stały się podstawą ustalenia dochodu i podatków - dodaje Tadeusz Piskozub.

NSA rozstrzygnął spór na korzyść izby i oddalił skargę G. C. Przy powiązaniach kapitałowych zaniżono ceny sprzedaży - stwierdzili sędziowie. Firma G. C. przez dwa lata wykazywała straty i dochody niższe niż porównywalnych spółek.

Warto brać pod uwagę takie możliwości, zanim pochopnie wejdzie się na ścieżkę wojenną i zacznie walczyć z urzędem skarbowym. Ten prawie na pewno zareaguje na wszelkie podejrzane faktury lub zakup zadłużonych spółek. Potrafi też udowodnić, że transakcję przeprowadzono niezgodnie z prawem, naliczy podatki (w tym zaległe), zajmie konta. Zanim przedsiębiorca upomni się o swoje i ewentualnie wygra przed NSA, może stracić życie w nierównej walce.

opr. MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama