Biznes w sutannie

W całym kraju kilkudziesięciu księży usiłuje pogodzić biznes z duszpasterstwem.



Biznes w sutannie

Między spowiedzią a mszą pilnują interesów. Idzie im świetnie. Nie muszą prosić wiernych o pieniądze, bo sami je zarabiają. Jak twierdzą, z Bożą pomocą. W całym kraju kilkudziesięciu księży usiłuje pogodzić biznes z duszpasterstwem.

Marcin Biegluk

W małych, wiejskich parafiach niedzielna taca i ofiary z kolędy, mszy, ślubów, pogrzebów stanowią sto procent dochodów. U nas wystarczają na bieżącą działalność bazyliki - mówi ksiądz Bronisław Fidelus, od czterech lat archiprezbiter (historyczny tytuł proboszcza) Bazyliki Mariackiej w Krakowie. - Na remonty, renowację zabytków musimy zdobywać pieniądze z innych źródeł - dodaje. Część wydatków pokrywa Społeczny Komitet Odnowy Zabytków Krakowa. Resztę ksiądz Fidelus zarabia sam. Na działalność gospodarczą zezwoliła parafiom ustawa z 17 maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła. Zwolniła je również z płacenia podatku dochodowego pod warunkiem, że zyski będą przeznaczone na kult, zabytki, posługę duszpasterską. Jednak niewielu księży angażuje się w biznes. Są diecezje, w których nie ma ani jednej parafii prowadzącej działalność gospodarczą.

Archiprezbiter hotelarz

Przed objęciem funkcji proboszcza mariackiego był kanclerzem krakowskiej kurii. Przez 10 lat za kardynała Wojtyły, a później 18 lat za kard. Macharskiego odpowiadał za kościelne finanse. Już po święceniach kapłańskich ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Doktorat zrobił z prawa cywilnego. Kiedy został proboszczem, podjął kilka decyzji, które z miejsca odmieniły stan finansów parafii mariackiej. - Uporządkowałem ruch turystyczny i wynająłem lokale w kamienicach, które są własnością parafii - mówi ksiądz Fidelus. Uporządkowanie polegało na podzieleniu bazyliki na część modlitewną oraz turystyczną (z ołtarzem Wita Stwosza), gdzie wejście jest płatne. - Pomysł ściągnąłem od moich kolegów z Zachodu. W ciągu czterech lat dostałem tylko cztery listy przeciwko tej decyzji - opowiada.

Spore pieniądze parafia zaczęła zarabiać na wynajmie lokali. - Chociaż czynsze w naszych czterech kamienicach są o około 20-30% niższe od średnich w tych okolicach i tak mówią, że biorę za dużo - śmieje się ks. Fidelus. Najwyższe opłaty to 75 zł za mkw. w kamienicy przy Siennej.- Nie chcę zdzierać z nich za wszelką cenę. W końcu nie o to chodzi w biznesie - mówi.

Na świece, ale nie remonty

Do parafii należą: sklep z dewocjonaliami i kawiarnia "Mariacka", a także hotel Wit Stwosz. Hotel funkcjonuje od kilku miesięcy. Zajmuje kamienicę przy Mikołajskiej na Starym Mieście. W osiemnastu pokojach jest 40 miejsc. Dwójka kosztuje, w zależności od piętra, od 180 do 250 zł, apartament - 500 zł. Księża i siostry zakonne mają 10% zniżki. Restauracja w podziemiach i sala na kilkadziesiąt osób umożliwiają organizowanie konferencji. - Zatrudniamy 16 pracowników, których płace są powiązane z liczbą klientów. Ceny mamy niższe niż w hotelach tej klasy. Myślę, że w 1999 r. osiągniemy obrót około 800 tys. zł - mówi Andrzej Świątko, dyrektor hotelu. Wit Stwosz reklamuje się w Radiu Plus, TV Kraków, prasie lokalnej.

Kamienicę przy Mikołajskiej parafia odzyskała na początku lat 90. Była w ruinie. Ksiądz Fidelus zainwestował w uruchomienie hotelu milion złotych. - Wszystko z wynajmu lokali. Musieliśmy wstrzymać remonty innych budynków. Ale myślę, że zwróci się w ciągu czterech lat - mówi. Ks. Fidelus daje pracę 36 osobom, w tym księgowej na pełnym etacie. Jest wzorowym podatnikiem. Składkę zusowską i VAT odprowadza regularnie. - Nie stosuję żadnych machinacji podatkowych. Ale jeśli jest możliwość, korzystam z dobrodziejstwa prawa i staram się płacić mniej - mówi.

Parafia mariacka ma dwa rachunki bieżące: do działalności gospodarczej i "kultowy". - Niedawno Bank Pekao SA podpisał z Episkopatem umowę o obsłudze bankowej kościelnych osób prawnych, dzięki czemu nie płacimy prowizji od operacji na naszych kontach - mówi proboszcz-biznesmen.

Z zysku parafii mariackiej zbudowano kościół misyjny w Tanzanii.- Zarabiamy i chcemy pomagać - mówi ks. Fidelus. - Kiedy zaczyna mi brakować pieniędzy, staram się dawać jeszcze więcej na cele charytatywne. Zawsze zwraca mi się to wielokrotnie. Dla kogoś będzie to zbieg okoliczności, dla mnie Opatrzność Boża.

Ksiądz Fidelus szacuje, że przychody parafii w 1998 r. wyniosły około 1 mln zł. - Bardzo dużo inwestujemy. Na instalację grzewczą, przeciwpożarową, antywłamaniową wydaliśmy 400 tys. zł. Na renowację stalli - 500 tys. zł. Niedzielna taca, uzależniona w dużym stopniu od pogody i wielu innych czynników, na które nie mam wpływu, wynosi około 3 tys. zł. To w sam raz na świece, prąd, sprzątanie, ale nie na remont średniowiecznych zabytków.

Na internetowych stronach parafii mariackiej można przeczytać ogłoszenia duszpasterskie. W tych z początku stycznia jest informacja, że podczas Pasterki w bazylice zebrano 2952 zł na Fundusz SOS, w uroczystość Bożego Narodzenia 5846 zł na Świętopietrze, a w drugi dzień świąt 6196 zł na Papieską Akademię Teologiczną w Krakowie. Na tych samych stronach jest też reklama hotelu w kilku językach.

Stosunek ks. Fidelusa do pieniędzy można nazwać religijnym. - Zdaję sobie sprawę, że biznes musi być nastawiony na zysk, bo to nie jest Caritas, ale twarda gra ekonomiczna. Jednak pracownik i klient muszą być szanowani. Odrzucam zaborczy kapitalizm - pieniądz za wszelką cenę. Mnie to nie interesuje.

Zarządzający prałat

Ksiądz Jan Sikorski, proboszcz parafii św. Józefa na Kole w Warszawie, zrobił doktorat z zarządzania. Przydał się bardzo. - Teoretyczną wiedzę przeniosłem na grunt parafii. Wyznaję zasadę, że należy kierować przez usamodzielnienie pracowników. Do mnie należy tylko planowanie, kontrolowanie i koordynowanie - mówi.

Biznes w parafii zaczął się 10 lat temu od przedszkola. W nowo zbudowanym, ogromnym domu parafialnym były puste pomieszczenia. Nauka religii przeniosła się do szkół, a budynek pozostał. Ksiądz Sikorski zgodził się, aby do kilku pokoi wprowadziło się pierwsze w Polsce przedszkole integracyjne, w którym dzieci zdrowe bawią się i wychowują z niepełnosprawnymi. - Płacili za ogrzewanie. Zysk był podwójny: pieniądze i promocja pożytecznych inicjatyw - mówi. Przedszkole przekształciło się w szkołę, usamodzielniło i przeniosło do własnej siedziby. W jego miejsce pojawiła się szkoła biznesu. - Dzisiaj jest to już uczelnia wyższa. Wynajmują ode mnie ponad pięćset metrów. Dzięki pieniądzom zarobionym na dzierżawie mogłem uruchomić własną, prywatną szkołę - tłumaczy ks. Sikorski.

W ten sposób trzy lata temu powstało Kolegium św. Józefa, w którym nauka trwa od siódmej klasy i przez całą szkołę średnią. - Naszą szkołą wyprzedziliśmy reformę oświaty. Kolegium jest elitarne. Uczy się w nim 52 uczniów - mówi ks. Sikorski. - Nie jestem jej dyrektorem, jedynie nauczam religii w pierwszej klasie. Szkoła jest deficytowa. Czesne wynosi w niej 250 zł miesięcznie. Parafia dokłada jeszcze ponad 20 tys. zł rocznie. Przy kościele funkcjonuje Katolickie Stowarzyszenie Niepełnosprawnych, Fundacja Dzieci-Dzieciom, apteka, księgarnia.

Sponsor do pozazdroszczenia

Przy parafii działa również dom dla bezdomnych. - Stworzenie tego miejsca było koniecznością, ponieważ ci ludzie przychodzili do świątyni, aby się przespać - mówi ks. Sikorski. Przychodzili, bo ten kościół jest prawdopodobnie je-dyny w Polsce, którego nikt nie zamyka przez całą dobę. Trwa tam ciągła adoracja. - Nawet nie wiem, gdzie są klucze, bo ostatni raz używałem ich chyba dziesięć lat temu - śmieje się ks. Sikorski. W ciągu 10 lat zginęły dwa głośniki i kilkanaście żarówek energooszczędnych. To wszystkie straty. Wierni sami wyznaczają sobie dyżury i czuwają całą dobę. W adorację i inne zajęcia przykościelne zaangażowanych jest stale ponad czterysta osób. To z całą pewnością parafialny rekord Polski.

Proboszcz z Koła ma ciekawy i dosyć komfortowy sposób radzenia sobie z brakiem gotówki. - Kiedy mi brakuje, uruchamiam Opatrzność Bożą. Zawsze pomaga - mówi zadowolony ze swojego zaplecza finansowego. 6 grudnia zgłosił się do niego człowiek z pocztówkami, na których św. Mikołaj wygląda jak biskup. - Zainteresowałem się tym. Mikołaj jest często przedstawiany jako zapijaczony skrzat, a nie prawdziwy święty. Kupiłem od tego człowieka wszystkie kartki i dałem księżom, żeby rozdawali podczas zbierania na tacę. Pomyślałem: to będzie nasz prezent dla parafian. Po mszy zgłosili się do mnie ludzie i przekazali mi sumę, która znacznie przekraczała cenę kartek. I jak tu planować wydatki i przychody? - pyta ks. Sikorski. Na dachu plebanii chce wybudować oszkloną salę gimnastyczną dla dzieci z osiedla. Może przy okazji tego tekstu zgłosi się jakiś wykonawca? - pyta proboszcz-aktywista.
Proboszcz drukarz

Do mieszkania ks. Piotra Neumanna w Grudziądzu trudno trafić. Plebania połączona z domem katechetycznym ma kilka wejść, klatek i domofonów. Na nich, oprócz przycisku "proboszcz", jest napis "drukarnia". - Siedem lat temu postanowiłem, że wolne pomieszczenia plebanii będącej jednocześnie domem katechetycznym muszą być zagospodarowane. Problemem było tylko wybranie, jaka to ma być działalność. Nie chciałem sklepu ani hurtowni i po rozmowach z parafianami zdecydowałem, że uruchomimy drukarnię - wspomina proboszcz Neumann. Do rozpoczęcia działalności gospodarczej zmusiła go sytuacja materialna parafii. Budowa kościoła pochłaniała wielkie pieniądze, więc trzeba było zarobić chociaż na utrzymanie plebanii. Pierwszą maszynę drukarską odkupił w 1991 r. od upadających Grudziądzkich Zakładów Graficznych. Zatrudnił trzech drukarzy, od czasu do czasu, przy większych zleceniach, pomagali parafianie. - Z roku na rok drukarnia się rozwijała. Ruch w interesie zmuszał do inwestycji. Z zysków dokupowałem sprzęt w zależności od potrzeb i liczby zamówień - mówi.

Te na szczęście rosły. Dzisiaj park maszynowy drukarni jest dość pokaźny: cztery maszyny typograficzne, trzy offsetowe, urządzenia do cięcia papieru, naświetlania i oprawy druków, a także komputery z oprogramowaniem do składu. Tym ostatnim zajmuje się proboszcz. Udało mu się pozyskać stałych i pewnych klientów. Największym jest grudziądzkie Społem, sporo zamawiają zakłady przemysłowe, kuria i seminarium. - Drukowaliśmy nawet do Kanady i Włoch - chwali się ks. Neumann.

Ceny druków ustala indywidualnie przy każdym zamówieniu. - Przy zleceniach typowych są one zbliżone do cenników innych grudziądzkich drukarń. Klientów sobie nie podbieramy, bo rynek jest podzielony. Jednak niejednokrotnie drukujemy za "dziękuję", ale i nam niektórzy pomagają za "Bóg zapłać" - mówi. Oprócz parafialnej, w mieście działają jeszcze trzy liczące się drukarnie. Ale pod względem ilości maszyn i mocy przerobowych ta ks. Neumanna jest największa.

Obok plebanii buduje kościół. - Myślę, że gdyby nie moje ryzykowne decyzje z rozpoczęciem biznesu, budowa byłaby jeszcze w polu. Ponad jedną piątą kosztów wznoszenia kościoła i utrzymania parafii pokrywamy z zysków drukarni. Z niedzielnej tacy otrzymujemy około 1300 zł. Ślubów i pogrzebów mamy niewiele. Nie mamy cennika na posługi duszpasterskie - zastrzega.

Mimo obciążenia, jakim jest budowa, proboszcz płaci za obiady szkolne i kolonie dzieci. - Jestem przede wszystkim duszpasterzem. Nawet wtedy, kiedy jeżdżę busem po farby czy materiały budowlane do hurtowni - mówi ksiądz-drukarz.

Hurtownik, radiowiec, transportowiec

Ksiądz Ryszard Dobrołowicz z Głogowa, prawdopodobnie jedyny w Polsce proboszcz dwóch parafii, też twierdzi, że został zmuszony do prowadzenia działalności gospodarczej. - Postanowiłem odbudować jeden z najwspanialszych zabytków Dolnego Śląska - kolegiatę głogowską. Kończyłem wtedy budowę mojego kościoła parafialnego. Chciałem też, aby w Głogowie powstał duży dom dla chorych i niepełnosprawnych. Nie było szans, aby na to wszystko zdobyć pieniądze z parafialnych źródeł. Musiałem zacząć zarabiać - mówi. Przymus okazał się na tyle skuteczny, że dzisiaj ksiądz Dobrołowicz prowadzi firmę transportową (przewozy międzynarodowe), hurtownię materiałów instalacyjnych i sanitarnych oraz lokalne radio. Szacuje, że w ubiegłym roku obroty tych przedsiębiorstw wyniosły ok. 2,4 mln zł, z czego ponad połowa przypadła na transport. Zysk netto to ok. 240 tys. zł.

Od 1989 r. parafia świadczyła usługi transportowo-sprzętowe. - Szybko zaczęliśmy się specjalizować w transporcie międzynarodowym, który wtedy był bardzo zyskowny - mówi ks. Dobrołowicz. Z roku na rok przybywało sprzętu kupowanego z zysków firmy i na kredyt. Teraz własnością parafii jest dziewięć samochodów ciężarowych, kilka naczep, trzy dźwigi, koparko-spycharka i wywrotka. - W pierwszy kurs z Niemiec do Polski z transportem płytek ceramicznych pojechałem sam. Mam uprawnienia kierowcy samochodów ciężarowych, a wtedy tylko ja miałem wizę - wspomina. Pełna nazwa firmy to: Transport Międzynarodowy Parafia Najświętszej Marii Panny Królowej Polski w Głogowie. Jej klienci to m.in.: Ikea (Wrocław), Tonsil, Matex (Krzyż) i Mechrol - przedsiębiorstwo wysyłające do francuskiej sieci supermarketów kilkadziesiąt tirów miesięcznie.

W Ikei potwierdzają, że firma woziła im ładunki na Zachód. W Tonsilu są zadowoleni ze współpracy z kościelnymi transportowcami. - Teraz już nie pracują dla nas. Ale pamiętam, że to solidna firma. Wozili nasze głośniki do Niemiec, dotrzymywali terminów, nie mieliśmy z nimi żadnych kłopotów - mówi jeden z pracowników działu eksportu Tonsilu. Przy firmie transportowej działa również warsztat naprawczy. W najbliższym czasie dołączy serwis opon dla samochodów ciężarowych.

W latach 1990-1996 parafia prowadziła jeszcze firmę budowlaną. Nie przynosiła jednak zbyt wielkich zysków i została zamknięta. - Dzisiaj także transport międzynarodowy jest zdecydowanie mniej opłacalny niż kilka lat temu. Czesi jeżdżą za każde pieniądze, nawet zachodni przewoźnicy obniżają ceny - żali się ks. Dobrołowicz.

W marcu ub. roku uruchomił hurtownię materiałów instalacyjnych i chce powiększyć ją o część budowlaną. - Zostaliśmy jedynym przedstawicielstwem niemieckiej firmy Rehau produkującej materiały instalacyjne i mam nadzieję, że dzięki temu rozwiniemy skrzydła - mówi.

Radio Głogów, którego właścicielem jest również parafia, nadaje od 2 lutego 1998 r. - Kiedy umieścimy nasz nadajnik na 200-metrowym kominie elektrociepłowni, będziemy odbierani w promieniu blisko stu kilometrów - planuje proboszcz. Radio zatrudnia 17 osób i nadaje w krajowej sieci stacji katolickich Plus. Reklamy pozyskuje poprzez akwizytorów. Parafia zainwestowała w wyposażenie studia 300 tys. zł. Na płace pracowników wydała 100 tys. w 1998 r. Od grudnia radio jest samofinansujące. Miesięczne wpływy z reklam wynoszą około 40 tys. zł, co przy rynku reklamowym ograniczonym niewielkim zasięgiem, jest niezłym wynikiem.

Parafia jest również właścicielem 60% udziałów w nadającym od ośmiu lat Radiu Gorzów. - Ofiary wiernych pokrywają około jednej trzeciej naszych wydatków - szacuje ks. Dobrołowicz. Jednak, jak zastrzega, o niektórych źródłach dochodów wie tylko on i Pan Bóg, którego nazywa Naczelnym Szefem. A muszą to być niezłe źródła, ponieważ proboszcz najwyraźniej wydaje o wiele więcej, niż zarabia. Daje pracę trzydziestu dwóm osobom. Księgowością, sprawami kadrowymi i administracyjnymi zajmuje się pięciu pracowników.

Zosia samosia

Ksiądz Dobrołowicz jest typem przedsiębiorcy samowystarczalnego. Jeśli coś buduje - to jego firma swoim sprzętem. Drzwi i okna produkuje parafialny zakład stolarski, ładunki podnosi własny dźwig. Jeśli tworzy radio - od razu ze studiem produkującym reklamy i siecią akwizytorów, aby niczego nie zlecać firmom zewnętrznym.

- Zastanawiam się czasem, czy ksiądz powinien zajmować się działalnością gospodarczą. Nie po to byłem święcony. Moje miejsce nie jest za kierownicą ciężarówki, ale w kościele. Marzę o tym, żeby finansami zajmowali się świeccy, ale na razie nie widzę takiej możliwości - mówi ks. Dobrołowicz. Nie kryje, że bezpośrednio nadzoruje działalność wszystkich firm, a szczególnie ich finanse. Jest marzycielem-wizjonerem. Chce dokończyć budowę kilkublokowego domu dla ponad stu chorych, do którego prowadzenia ściągnął już z Włoch zakon zajmujący się taką działalnością.

- Będzie tu wszystko, czego potrzebuje chory człowiek, łącznie z dwoma parkami rekreacyjnymi - mówi, oprowadzając po rzeczywiście imponującej budowie. Na budowę domu wydał już 8,5 mln zł. Potrzeba jeszcze 3,5 mln zł.

- Myślę, że w tym roku sprowadzą się tu pierwsi chorzy - mówi. Na ukończenie kolegiaty potrzeba 7 mln zł. Po kolegiacie przyjdzie czas na odbudowę równie zniszczonego kościoła św. Mikołaja, straszącego dziurawymi murami w samym centrum miasta. Na pytanie, skąd weźmie na to pieniądze, odpowiada: - Naczelny Szef kocha szaleńców i im pomaga.

Giełda wspiera seminarium

Księża-biznesmeni nie są zbyt powszechnym gatunkiem. Jest ich w Polsce najwyżej kilkudziesięciu. O niektórych z nich krążą plotki. Na przykład taka, że jedno z seminariów duchownych na wschód od Wisły zbudowane zostało z zysków na nowojorskiej giełdzie. W seminarium ani nie potwierdzają, ani nie zaprzeczają. A sam zainteresowany sponsor-bohater już nie żyje. Wiadomo za to oficjalnie, że skuteczne pozyskanie środków z Kanady przez bpa Jana Chrapka umożliwiło zbudowanie jednego ze skrzydeł seminarium w Drohiczynie. Świetnie prosperujące katolickie stacje: gdański Plus i szczeciński As stały się podstawą do stworzenia krajowej sieci rozgłośni katolickich. Nie wzbudziło nawet większego zdziwienia uruchomienie w podziemiach warszawskiego kościoła św. Anny pizzerii. O tym, że jest to lokal przykościelny, dowiemy się tylko podczas Wielkiego Postu. Wtedy z menu znika piwo.

 

opr. MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama