Bezrobotny na rynku pracy

Jakie są szanse bezrobotnego na znalezienie nowej pracy i co robić, aby te szanse zwiększyć

Co doradzić?

Wiele ukazało się tekstów dotyczących naszego rynku pracy. Tyle, że wiele z nich ten rynek nieco koloryzuje. Po co? Raz, że politycy nie lubią ani czytać ani słuchać o swoich „osiągnięciach” w tym zakresie. Na pewno nie ma się czym chwalić. Tym bardziej gdy zbliża się kolejna kampania wyborcza, trudno znaleźć chętnego aby przyznać się do porażki wszystkich koncepcji walki z bezrobociem. Wszelkie programy pisane na życzenie różnych instytucji naukowych, rządowych to wyrzucone w błoto pieniądze. I to bez znaczenia czy pisane były na zamówienie prawicy czy lewicy. Poza tym media fałszywie pojmują swoją rolę pomocy bezrobotnym poprzez pisanie półprawd lub oczywistych kłamstw.

Sam zastanawiałem się czy pisać tekst, który.... No właśnie. Nie będzie dobrą radą, a już na pewno nie ciekawostką. Dla bezrobotnych z wielomiesięcznym „stażem” i licznymi próbami znalezienia pracy, ten tekst nic nowego nie wniesie. Ale tym, którzy dopiero zasilają szeregi bezrobotnych lub w najbliższym czasie zasilą je, tekst i zawarte w nim ostrzeżenia mogą okazać się przydatne. Po co tracić czas i nerwy na spotkania z pracodawcami, którzy zachowują się niczym nieodpowiedzialny człowieczek po spożyciu alkoholu za kierownicą rozpędzonego samochodu. Druga sprawa — to po co dać się nabrać- oszukać przez potencjalnych pracodawców, którym trzeba wpłacić skromną „zaliczkę”, a w zamian zamiast pracy otrzymać ksero odpowiedzi odmownej? Poza tym, mimo wszystko najwyższy czas nabrać szacunku do samego siebie (pomimo statusu bezrobotnego) i nie dać się poniżać, dołować i deptać przez tych pracodawców, którzy dziś czują się niczym średniowieczni możnowładcy- panowie życia i śmierci swoich poddanych. To oczywiście nie przeszkadza im co niedzielę uczestniczyć w Mszy św czy w zależności od wyznania — w nabożeństwie tego czy innego kościoła.

Sytuacja na rynku pracy prowadzi do marginalizacji wielkiej grupy ludności, traktowania jej jak obywateli drugiej kategorii. Dla poszczególnych osób oznacza to niszczenie psychiczne i ugruntowanie postawy bierności z utratą poczucia jakiejkolwiek swojej wartości. Stanowi to doskonały „elektorat” do rekrutacji do grup przestępczych. Nasz rynek pracy zbliża nas do realiów azjatyckich i niektórych państw Ameryki Południowej. Najciekawsze jest to, że nikt praktycznie nic nie robi aby ten stan zmienić. Gdy rozpocznie się kampania wyborcza poszczególne partie oczywiście w swoich programach ujmą kwestie walki z bezrobociem- marginalnie, sloganowo, bez konkretów. Uczciwie byłoby przyznać, że sukcesem byłoby zahamowanie bezrobocia na poziomie 25%. Obecne dane GUS nie odzwierciedlają pełnego stanu bezrobocia. Żaden trzeźwo myślący polityk (jeśli jeszcze taki w Polsce jest) nie powinien składać deklaracji, że w czasie nowej kadencji zlikwiduje czy skutecznie ograniczy bezrobocie. Chyba, że: dokona manipulacji w danych GUS wykreślając z listy bezrobotnych np. wszystkich brunetów, dokona nacjonalizacji przemysłu i handlu czyli wróci do budowy podstaw gospodarki socjalistycznej- zaprzepaszczając- także wszystkie nie ma co ukrywać osiągnięcia minionych lat lub w ostateczności bezrobotnych przymusowo „wyeksportuje” np. na Czarny Ląd. Ale tutaj nie mam zamiaru robić kampanii wyborczej nikomu, a więc fantazję pozostawię samym politykom.

Pierwsze kroki...

I tak zazwyczaj pierwsze swoje kroki kierujemy do urzędów pracy. Tutaj wątpliwe jest abyśmy za pierwszym razem zarejestrowali się. Z reguły zawsze okaże się, że musimy jeszcze donieść jakiś „papierek”, no i oczywiście ponownie spędzić kilka godzin „ na stojaka”. Potem przyjdzie czas na szukanie ofert. I tak osoby mające wykształcenie zawodowe i co najwyżej średnie techniczne mogą mieć pewność, że w miarę szybko znajdą jakąś pracę. Fakt -mogą trafić na niewypłacalnego pracodawcę, albo pracować po 12 godzin dziennie za minimum socjalne ale w końcu mają szansę znaleźć pracę dającą satysfakcję.

Gorzej z licencjatami czy magisterkami. Jeżeli ktoś myśli, że dobre wykształcenie coś gwarantuje to wcześniej powinien umówić się na konsultację u psychiatry. Później zderzenie marzeń z rzeczywistością może okazać się zbyt wielkim przeżyciem. Ale w końcu to miały być dobre rady, a więc proponuję porzucić ambicje i zabrać się za szukanie każdej pracy, nawet takiej gdzie wystarczy wykształcenie niepełne podstawowe. Chyba, że mamy bogatego współmałżonka, który zabezpiecza nam byt lub wygraliśmy główną pulę w Dużego Lotka i teraz już nam „wszystko lotto”.

Przykładowe oferty- jak je odczytać ?

Szukając wszystkiego trafiamy na przeróżne zawody, których nazwa nijak ma się do rzeczywistych obowiązków. Po pierwsze w urzędach pracy nie ma ofert od poważnych firm czy instytucji oferujących poważną pracę na etacie. Jeżeli jakaś znana firma zamieszcza ogłoszenie w urzędzie pracy to możemy być prawie pewni, że chodzi o akwizycję. Tyle, że obecnie zamiast akwizycji pracodawcy używają innych mylących nazw.

I tak, jeżeli prawdziwy przedstawiciel handlowy pracuje na etacie (ma wynagrodzenie stałe i drugą część prowizyjną), ma do dyspozycji samochód służbowy, telefon komórkowy i czasami laptopa, to nam zaoferują pracę typowego akwizytora. A więc własny samochód, własny telefon i albo działalność gospodarczą albo umowę zlecenie.  Przykładem niech będzie oferta przedstawiciela handlowego jednej z firm produkującej okna. Praca z własną działalnością, my sami musimy wynająć pomieszczenie na sklep o odpowiedniej powierzchni, sami zapłacić za jej wynajem oraz ZUS. I to niezależnie od tego czy w pierwszym okresie osiągniemy jakiekolwiek zyski. Pomijam już tutaj koszt uruchomienia działalności gospodarczej (opłata za zgłoszenie VAT, działalności gospodarczej, pieczątki, ZUS, konto bankowe itd.). A więc skromnie licząc na tzw start musimy mieć co najmniej 2,5 tysiąca złotych nie licząc czynszu za sklep, telefonu, kosztów użytkowania samochodu. A co da nam pracodawca ? Ulotki i foldery oraz ekspozycję stałą. A więc niewiele. Czy każdego z nas na to stać? Konkurencja w każdej branży jest duża, a pełne ryzyko ponosimy my sami. Jeżeli brakuje nam pieniędzy na codzienne opłaty, to trzeba się dobrze zastanowić czy kredyt na nasz „biznes” będzie życiową szansą czy tylko przypieczętuje ruinę nas i rodziny. Trzeba dobrze przeanalizować sytuację na rynku danego produktu ale i nasze predyspozycje do prowadzenia takiej działalności. Ważna jest także wysokość naszej prowizji i terminy jej wypłacania. W przypadku drugiej formy zatrudnienia- umowy zlecenia są korzyści ale i straty. Przede wszystkim nic sobie nie odliczymy. Nasze wynagrodzenie- prowizja zależy tylko od sprzedaży. Ale tutaj wykorzystujemy własny samochód i telefon, których koszty pokrywamy sami. Jednak nie ponosimy kosztów ZUS- działalności gospodarczej, wynajmu sklepu itp. Okazuje się, że zanim zarobimy swoją złotówkę, to nasze koszty wynoszą prawie 5 złotych. A więc biznes jak widać nieopłacalny. Poza tym domokrążców nigdzie nie lubią- w każdym urzędzie wyraźnie napisano „ akwizytorom dziękujmy, wstęp wzbroniony, sprzedaż obnośna zakazana”. Nie każdy z nas potrafi sprzedawać „ na Rumuna” czyli klęcząc — żebrać aby ktoś od nas kupił jednorazowe wiertła, czy pukać od drzwi do drzwi proponując wymianę okien. Naiwnych na „super garnki”, „jadalny proszek do prania” i inne gadżety było wielu na początku lat 90-tych. Dziś społeczeństwo jest przynajmniej w tym zakresie mądrzejsze.

Dziennikarz- pojawiają się i takie oferty. Na logikę rzecz biorąc, myślimy wówczas o redakcji i stałej pracy. Nic bardziej mylnego. Może się okazać, że z prawdziwym dziennikarstwem niewiele to ma wspólnego. Pod adresem gdzie niby ma mieścić się redakcja, znajduje się jakaś agencja. Faceci przeprowadzający rozmowę nie są dziennikarzami ale agentami. Pisać owszem będziemy... jeżeli znajdziemy „jelenia”, który zechce aby o nim napisać tekst sponsorowany za 15 tysięcy złotych.

Specjalista ds. public relations — to z kolei w mniemaniu innych pracodawców ktoś kto może być ochroniarzem i zorganizuje agencję ochrony, poprowadzi księgowość i kadry firmy, poprowadzi dział marketingu, a to wszystko w ciągu ośmiu godzin za 850 zł netto.

Specjalista ds. marketingu w jednym z wydawnictw w Bielsku-Białej to ktoś kto osobiście zajmie się rozprowadzaniem folderów wśród kierowców na skrzyżowaniach. Bynajmniej nie dotyczyło to zasad bezpieczeństwa ruchu drogowego.

Pracownik Biura Obsługi Klienta firmy telekomunikacyjnej lub towarzystwa ubezpieczeniowego- to też akwizytor z własną działalnością gospodarczą lub umową o dzieło. Tak czy inaczej kandydat do pracy musi mieć własny telefon i samochód. No i „kasę” na ten „super biznes”. Już na początku rozmowy kwalifikacyjnej manager wytłumaczy nam, że biuro obsługi klienta będzie mieściło się w naszej podręcznej aktówce.Z kolei doradcy zawodowi z niektórych agencji pośrednictwa pracy mogliby pisać scenariusz do niejednej komedii. Przykładowo osobę po zarządzaniu i marketingu kierują do pracy na stanowisko elektronika w firmie komputerowej. Dlaczego? Bo też „ pisali, że chcą kogoś po studiach”. Tyle, że szukano inżyniera elektronika. Ale na taki szczegół doradca nie musi zwracać uwagi.

Docieranie z ofertą do firm

Kolejna sprawa dotyczy skuteczności wysyłanych przez nas ofert pracy. I tak; mogą to być odpowiedzi na ogłoszenia zamieszczane przez pracodawców, nasze własne oferty- zapytania kierowane do potencjalnych pracodawców, samodzielnie zamieszczane ogłoszenia w internecie czy prasie. Niestety koszty rozsyłanych ofert nie są małe. Aby mieć pewność, że nasze pismo dotrze do pracodawcy lepiej je wysłać listem poleconym co jednak podnosi koszty (3-4 zł). Jeżeli sami wysyłamy zapytania do potencjalnych pracodawców , wcześniej należy sprawdzić telefonicznie nazwisko i funkcję osoby odpowiedzialnej w danej firmie za rekrutację. W przeciwnym razie nasze pismo zostanie odrzucone bez zbędnych formalności. Można również wysyłać CV pocztą email. Ale — może to zabrzmi niewiarygodnie, jednak zdarzają się właściciele firm czy dyrektorzy, dla których obsługa komputera w podstawowym zakresie stanowi jeszcze problem. Po prostu ich rozwój zatrzymał się na etapie maszyny do pisania.

Zakładając, że nasze pismo dotarło do adresata, musimy się liczyć z tym, że oprócz nas do firmy w odpowiedzi na ogłoszenie napisał ktoś jeszcze. Tyle, że w dzisiejszych realiach to nie ktoś jeszcze, a cała armia bezrobotnych czyli co najmniej kilkadziesiąt listów. I tutaj trzeba sobie otwarcie powiedzieć co potwierdzają sami pracodawcy- nie są w stanie przeczytać i przeanalizować tylu listów. A więc, na chybił trafił wybierają np. 10 listów, z tego na rozmowę zapraszają 5 osób. Reszta listów? Zwyczajnie, trafia do „niszczarki „ dokumentów.Niestety do rzadkości nie należą sytuacje, gdy rekrutacja jest po prostu wymuszona czy to decyzjami Rady Nadzorczej, czy w przypadku organów administracji stosownymi przepisami. A decyzje personalne? Dawno zapadły w gabinetowych zaciszach na podstawie koleżeńsko-towarzyskich układów.

Poza tym jak już na początku pisałem, im wykształcenie jest wyższe tym szanse na pracę maleją. W przypadku jednego z hipermarketów gdzie potrzebowano osoby do rozwożenia towarów na półki, wykształcenie jest przeszkodą w uzyskaniu pracy. To samo dotyczy stanowiska sprzedawcy samochodów w jednym z punktów dealerskich zachodniego koncernu. Zdarza się, że pracodawca zgłasza zapotrzebowanie na określone stanowisko i jeszcze w trakcie rekrutacji likwiduje to stanowisko. Ot- taka nowa forma szacunku dla bezrobotnych, ich czasu i resztek ich środków finansowych. Musimy być także przygotowani na to, że właściciel firmy i jego 4- osobowy dział marketingu nie wiedzą czym tak dokładnie firma się zajmuje, a pełnię władzy w firmie dzierży sekretarka. Nie mając takiej wiedzy, a starając się o pracę, jesteśmy skazani na porażkę. Jeżeli w trakcie powitania w sekretariacie swoją uwagę skierujemy tylko na szefa-właściciela, a pominiemy „właściwą „ osobę, to już po nas.

Pytania pracodawców.

Zdarzają się wręcz idiotyczne. Przykładowo w jednej z firm motoryzacyjnych w Bielsku-Białej, współwłaścicielka firma upierała się aby kandydat do pracy w dziale marketingu dokonał oceny biustu i nóg jej podwładnej. Każda odpowiedź mogła być zła: zachwyt nad urodą może być oceniony negatywnie- pracownik zamiast pracować będzie molestował seksualnie pracownice, krytyczna ocena urody pracownicy- może spowodować lawinę kolejnych pytań o naszą orientację seksualną.

Standardem jest pytanie „ ile pan/ pani chce zarabiać?”. I tutaj także każda odpowiedź może być zła. Przykładowo w jednej z firm ochroniarskich do działu marketingu i zarazem działu administracji zaproponowano na cały etat miesięcznie 250 zł (polskich). Oczywiście kandydat nieśmiało zaproponował 1500 zł. W innym miejscu do zwykłej pracy biurowej gdy kandydat podał kwotę 1500 zł, właściciel firmy budowlanej używając co drugiego słowa „ku...” wezwał swoją sprzątaczkę aby „ku...” potwierdziła, że ona na pół etatu zarabia tutaj 3 tysiące złotych. Nie łudźmy się, że odpowiedź proponowana przez doradców zawodowych — „adekwatnie do osiąganych wyników pracy i pozycji firmy” zadowoli takiego pracodawcę. On będzie chciał usłyszeć kwotę — konkretną i zawsze niewłaściwą- za wysoką, za niską. Poza tym Opatrzność Boża wielu pracodawcom dała pieniądze ale zupełnie poskąpiła inteligencji i wrażliwości. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej zachowują się jak kaci UB — wprawdzie nie biją (jeszcze) ale słowami i gestami dają wyraz swej pogardzie dla żebraka-kandydata, starają się pokazać swą pozycję- szefa-władcy. W pewien sposób z pozycji siły rekompensują sobie swoje własne braki w wykształceniu i dobrym wychowaniu. Dla bezrobotnego każda rozmowa kwalifikacyjna jest stresująca, ale niektórzy pracodawcy naprawdę „przeginają” zapraszając na rozmowę całą swoją rodzinę nawet z małoletnim dzieckiem, gdzie każdy może zadawać kandydatowi pytania — czasami absurdalne. Nie podaję nazw firm gdzie takie sytuacje mają miejsce- są to firmy ze Śląska, z bliższej i dalszej okolicy Bielska-Białej. Myślę, że każdy z bezrobotnych ma swoje „wspomnienia”.Brak szacunku pracodawców wobec bezrobotnych przejawia się także w tym, że traktują tę grupę ludzi gorzej niż bydło. Przykładowo: dzwoni sekretarka umawiając nas na spotkanie z szefem na godzinę 9.55. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że dokładnie na tę samą godzinę „szef' umówił sobie spotkanie z 40 innymi kandydatami. I teraz albo czekamy w kolejce na spotkanie niczym „ za mięsem w świetlanych czasach lat 80-tych”, lub przyszły szefuncio robi „zbiorówkę” czyli wszyscy wchodzą na salę gdzie pracodawca niczym wizjoner „ na haju” prezentuje firmę. W ostatnim przypadku sprawa jest oczywista — chodzi o akwizycję, w pierwszym przypadku wiadomo jest, że pracownik dla pracodawcy oznacza tyle samo co dla esesmana kolejny numer obozowy więźnia.

A może chałupnictwo?

Niektórzy z nas pamiętają jeszcze tę formę zatrudnienia z czasów PRL. Nie wiem czy jeszcze ktoś uczciwy ma taką propozycję pracy. Naciągacze- owszem, dla nich to wręcz żyła złota. Na ogłoszenia o chałupnictwie możemy trafić przeglądając oferty prasowe bądź te zamieszczone w internecie. W większości ogłoszeniodawcy na początku zastrzegają się, że praca jest uczciwa „bez pobrań”, a jedyne co musimy dodatkowo przesłać to kopertę zwrotną ze znaczkiem. Kolejna rzecz- jedyny adres to skrytka pocztowa. Wysyłając pod jakikolwiek adres swoje pytanie o pracę chałupniczą otrzymamy zawsze to samo: ulotkę ksero gdzie są wymienione wszystkie możliwe, a obecnie zbędne prace jak napełnianie wkładów do długopisów, regeneracja taśm do drukarek, składanie pawii, klejenie kopert itd. Zarobki wszędzie oscylują w granicach 2 —4 tysięcy złotych, zbyt gwarantowany itp. Oprócz tej oferty, zawsze do niej dołączone jest ksero listów pochwalnych od tych co to niby dostali już pracę, listów oczywiście anonimowych podpisanych jedynie „ Jan z Płocka”, „Jola z Łodzi”. A więc dołączmy do szczęśliwej grupy pracowników. Możemy, tylko teraz musimy wpłacić już od 29,90 do 99,00 zł. Dalej nie mamy adresu firmy. Jeżeli gotowi będziemy stracić trochę pieniędzy na telefon to możemy sprawdzić czy firma „XYZ” ma numer Regon, płaci podatki, jest zarejestrowana w spisie firm prowadzących działalność gospodarczą np. w urzędzie miasta. Zapewne okaże się, że nie. Tak było w przypadku „dużej dynamicznej agencji marketingowej „ w Krakowie, która miała siedzibę na ulicy, przy której nie było nawet kiosku z gazetami, nie mówiąc już o jakiejkolwiek firmie czy sklepiku. Co możemy uzyskać wpłacając pieniądze na podane konto? Spokojnie, firma jest „uczciwa”- prześle nam coś w rodzaju kwestionariusza osobowego, który już bezpłatnie mamy odesłać, a potem... dostaniemy odpowiedź, że w chwili obecnej nie ma wolnych miejsc ale nasza oferta zostanie umieszczona w ich bazie danych. Na tym koniec marzeń o pracy. Biznes na pewno w tym momencie zrobili ... ale tylko naciągacze.

No to może wolontariat?

Jeżeli chcemy pracować jako wolontariusz to pracę tę możemy znaleźć jedynie przy opiece nad ludźmi starszymi w ich domach. Jednak nie łudźmy się, że tutaj wszyscy na nas czekają, poza tym, trzeba wykazać się wyjątkową odpornością na stres: ludzie starsi mają nie rzadko obsesję, że wszyscy okradają ich ze wszystkiego łącznie ze starą potarganą bielizną. Musimy więc być odporni na wizyty na komisariacie policji i składanie wyjaśnień.Na pracę jako wolontariusz w hospicjach czy Caritas nie ma co szybko liczyć.

Doradztwo zawodowe?

Można by ogłosić konkurs na poszukiwanie agencji doradztwa personalnego ale takiej prawdziwej, a nie tylko z nazwy. Z reguły całe doradztwo sprowadza się do kilku słów: „głowa do góry jakoś będzie”. Doradztwo zawodowe w jednej ze znanych firm szkolących w różnych zawodach sprowadza się do.... marketingowego sondażu popularności kursów. Miła panienka jednakże zaraz informuje, że firma niczego nie gwarantuje, a popularność danego kursu może ale nie musi mieć jakikolwiek związek z szansą na pracę. A więc praktycznie każdy może sobie otworzyć agencję doradztwa zawodowego; wystarczy przez 2 kolejne tygodnie przeczytać poniedziałkowy dodatek do Gazety Wyborczej „Praca” i już można zostać „ekspertem” w dziedzinie polityki zatrudnienia. Nie trzeba już dodawać ile warte będą takie porady. Nie trzeba także wyjaśniać, że taki etatowy doradca dostał tę pracę tylko ze względu na powiązania towarzyskie.

A więc co robić?

No właśnie, to jest pytanie, na które za parę miesięcy podczas kampani wyborczej będziemy mogli usłyszeć wiele odpowiedzi i zapewnień- rzecz jasna bez pokrycia. Tak będzie do momentu kiedy naród zacznie wreszcie rozliczać polityków z danego słowa. Pewien znajomy określił to mianem „kryterium ulicznego”, a więc rewolucją. Osobiście wolałbym inne rozwiązanie, ale także niwelujące z życia politycznego osoby składające puste obietnice. Pewien działacz jednej ze znaczących organizacji związkowych z województwa śląskiego w prywatnej rozmowie ze mną nazwał bezrobotnych „bandą pijaków, nierobów i złodziei, wychowanków systemu komunistycznego”. Gdy poprosiłem o autoryzowanie tej wypowiedzi celem publikacji — zaprzeczył, że to powiedział. Domyślam się dlaczego. Ale to świadczy o tym, że podział na „my” i „oni” trwa nadal. Oczywiście zdarzają się bezrobotni, którzy robią wszystko aby nie pracować, są i tacy dla, których mocny trunek ma większą wartość aniżeli perspektywa stałej pracy. Dotyczy to jednak głównie osób słabiej wykształconych i jest to zjawisko marginalne.

Dyrektorzy personalni z urzędów administracji, służb specjalnych, mniejszych i większych przedsiębiorstw - rozmawiają szczerze — odpowiadając wprost,iż wszelkie CV i listy motywacyjne w większości bez czytania trafiają do kosza. W momencie gdy proszę o zgodę na publikację wypowiedzi z podaniem nazwiska rozmówcy i nazwy instytucji, wycofują się, prosząc o zachowanie anonimowości lub wręcz szantażują procesem sądowym. A więc co robić? Bezsensownie rozsyłać CV, czy poddać się?

Doradca zawodowy z Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Katowicach twierdzi, że nie należy się poddawać ale rozsyłać CV. Tyle, że dla mnie rozsyłanie CV czy typowanie numerów Lotto na kolejne losowania mają taki sam sens; strata pieniędzy, tyle, że w ostatnim przypadku jak dopisze szczęście i trafimy „szóstkę” można sobie zabezpieczyć byt na całe życie. Ile ostatnio zrobiłem radości swemu dziecku kupując mu czekoladową kaczuszkę za 4 zł- tyle samo kosztowałby mnie list polecony z moimi dokumentami do pracodawcy, który i tak trafiłby do kosza. Czy w tej sytuacji rozsyłanie kolejnej setki CV będzie służyło poprawie swego samopoczucia- że coś robię aby znaleźć pracę, czy będzie tylko „biznesem” dla Poczty Polskiej, czy będzie tylko okradaniem domowego budżetu z i tak skromnych środków finansowych? Osobiście nie wierzę już w istnienie pracodawców poważnie traktujących etykę chrześcijańską. Ich postawa wobec bezrobotnych budzi obrzydzenie, stąd też dziwi fakt, że coniedzielne nabożeństwa i głoszona tam Ewangelia nie trafia do ich serc. Przypomina to trochę żołnierzy III Rzeszy zabijających ludzi ale niosących na mundurach napis „Gott mit uns”   (Bóg z nami). Najgorsze jest to, że z nazwami pewnych firm kojarzy mi się już nie produkt firmy ale tylko właściciel-psychopata.

Drodzy i Szanowni Pracodawcy- nie możecie zmienić rynku pracy likwidując bezrobocie, ale możecie bez nakładów finansowych, własnym zachowaniem, wyczuciem i zrozumieniem, szacunkiem dla drugiego człowieka —nawet jeśli jest żebrakiem z dyplomem, dać tym ludziom poczucie własnej godności i wartości, nie odbierając im resztek człowieczeństwa. I to nie tylko przy okazji świąt kościelnych ale każdego dnia. Chamstwem nie zbudujecie swojego autorytetu wśród ludzi. Codziennym chamstwem nie zdobędziecie Zbawienia, nawet jeśli przez kilkadziesiąt minut niedzielnego nabożeństwa będziecie klęczeć przed samym ołtarzem.

Uwaga. Zamieszczony tekst ma charakter felietonu o tematyce społecznej. Jako taki odzwierciedla własne poglądy autora, nie oficjalne stanowisko jakiegokolwiek Kościoła

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama