Na drodze "prostoty ewangelicznej"

Nauka rekolekcyjna dla kapłanów w bazylice św. Jana na Lateranie - 2.06.2016

Na drodze "prostoty ewangelicznej"

Ponad 6 tys. księży z całego świata uczestniczyło w dniach 1-3 czerwca 2016 r. w Rzymie w Jubileuszu Kapłanów i Seminarzystów w Roku Świętym Miłosierdzia. Hasłem Jubileuszu były słowa Papieża Franciszka: «Na podobieństwo Dobrego Pasterza kapłan jest człowiekiem miłosierdzia i współczującym, bliski powierzonych mu ludzi i sługą wszystkich». W środę 1 czerwca po południu kapłani i seminarzyści przeszli przez Drzwi Święte Bazyliki Watykańskiej. Następnie w trzech innych rzymskich świątyniach jubileuszowych uczestniczyli w adoracji eucharystycznej i przystępowali do sakramentu pojednania. Podzieleni na 7 grup językowych słuchali katechez głoszonych przez wyznaczonych biskupów w różnych kościołach Wiecznego Miasta. Dla grupy włoskojęzycznej katechezę wygłosił kard. Gianfranco Ravasi, przewodniczący Papieskiej Rady Kultury; dla francuskojęzycznej — biskup pomocniczy w diecezji strasburskiej Vincent Dollmann; dla angielskojęzycznej — biskup pomocniczy w Los Angeles Robert E. Barron; dla hiszpańskojęzycznej — panamski kardynał José Luis Lacunza Maestrojuán; dla portugalskojęzycznej — biskup pomocniczy w Sao Sebastiao do Rio de Janeiro Paulo Cezar Costa; dla niemieckojęzycznej — abp Georg Gänswein, prefekt Domu Papieskiego i osobisty sekretarz Benedykta XVI. Polacy wysłuchali nauki biskupa pomocniczego w diecezji krakowskiej Grzegorza Rysia w bazylice św. Marka Ewangelisty przy Kapitolu. Czwartek 2 czerwca był dniem skupienia pod kierunkiem Papieża Franciszka. Głosił on rekolekcje dla kapłanów i seminarzystów w trzech rzymskich bazylikach większych: o godz. 10 w bazylice św. Jana na Lateranie, gdzie wyspowiadał kilku z nich; o godz. 12 — Matki Boskiej Większej, gdzie złożył wiązankę kwiatów i modlił się przed wizerunkiem Maryi «Salus Populi Romani»; a o godz. 16 — św. Pawła za Murami. Również duchowni zebrani w innych bazylikach i kościołach Wiecznego Miasta słuchali ich dzięki bezpośrednim transmisjom, zapewnionym przez Watykański Ośrodek Telewizyjny. Po ostatniej nauce Ojca Świętego odprawiono w trzech bazylikach większych i w kilku innych świątyniach Msze św. w różnych językach. W uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, w piątek 3 czerwca rano, Papież Franciszek przewodniczył na placu św. Piotra Mszy św. koncelebrowanej na zakończenie Jubileuszu Kapłanów i Seminarzystów. W tym dniu przypadała właśnie 160. rocznica ustanowienia tej uroczystości w Kościele powszechnym. Zamieszczamy czwartkowe nauki Ojca Świętego oraz jego homilię z piątkowej Mszy św.

Dzień dobry, drodzy Kapłani!

Rozpoczynamy ten dzień rekolekcji. Myślę, że dobrze będzie, jeżeli pomodlimy się jedni za drugich, w jedności. Jest to skupienie, ale we wspólnocie, wszyscy. Wybrałem temat miłosierdzia. Najpierw krótkie wprowadzenie do całych rekolekcji.

Miłosierdzie w swoim aspekcie najbardziej kobiecym jest głęboką miłością matki, która wzrusza się w obliczu kruchości dopiero co narodzonego swojego stworzenia i obejmuje je, zapewniając wszystko, czego mu brakuje, aby mogło żyć i się rozwijać (rahamim); a w swoim aspekcie we właściwym tego słowa znaczeniu męskim jest mocną wiernością Ojca, który zawsze wspiera, przebacza i nieustannie sprowadza na drogę swoje dzieci. Miłosierdzie jest zarówno owocem «przymierza» — dlatego mówi się, że Bóg pamięta o swoim (pakcie) miłosierdzia (hesed) — jak i bezinteresownym «aktem» życzliwości i dobroci, wypływającym z naszej najgłębszej psychologii i przekładającym się na dzieło zewnętrzne (eleos, które staje się elemosina — jałmużną). Ta inkluzywność sprawiła, że wszyscy mogą zawsze postępować miłosiernie, współczuć osobom cierpiącym, wzruszać się wobec potrzebujących, oburzać się, mogą im wywracać się wnętrzności wobec ewidentnej niesprawiedliwości i natychmiast mogą czynić coś konkretnego, z szacunkiem i delikatnością, aby zaradzić danej sytuacji. Kierując się tym głębokim uczuciem wewnętrznego poruszenia, wszyscy mogą spoglądać na Boga z perspektywy tego pierwszego i ostatniego atrybutu, za pomocą którego Jezus zechciał nam Go objawić: imieniem Boga jest miłosierdzie.

Gdy medytujemy nad miłosierdziem, zachodzi coś niezwykłego. Dynamika rekolekcji rozwija się od wewnątrz. Miłosierdzie ukazuje, że obiektywne drogi mistyki klasycznej — droga oczyszczenia, droga oświecenia i droga zjednoczenia — nigdy nie są kolejnymi etapami, które można pozostawić za sobą. Nieustannie potrzebujemy nowego nawrócenia, większej kontemplacji i odnowionej miłości. Nic nie jednoczy z Bogiem bardziej niż akt miłosierdzia — i to nie jest przesada: nic nie jednoczy z Bogiem bardziej niż akt miłosierzdia — czy to chodzi o miłosierdzie, z jakim Pan przebacza nam grzechy, czy też jeśli chodzi o łaskę, jaką nas obdarza, abyśmy czynili dzieła miłosierdzia w Jego imieniu. Nic bardziej nie oświetla wiary niż oczyszczenie z naszych grzechów i nie ma nic bardziej jasnego niż słowa z 25. rozdziału Mateusza oraz te: «Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią» (Mt 5, 7), aby zrozumieć, jaka jest wola Boga, misja, z którą nas posyła. Do miłosierdzia można zastosować tę naukę Jezusa: «taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą» (Mt 7, 2).

Pozwólcie, że to powiem, ale myślę tutaj o tych niecierpliwych spowiednikach, którzy «okładają kijami» penitentów, którzy ich karcą. W ten sposób ich potraktuje Bóg! Przynajmniej z tego względu tak nie postępujcie. Miłosierdzie pozwala nam przejść od poczucia, że jesteśmy przedmiotem miłosierdzia, do pragnienia obdarzania miłosierdziem. W zdrowym napięciu mogą współistnieć poczucie wstydu z powodu naszych grzechów i poczucie godności, do której wynosi nas Bóg. Możemy przejść bez żadnych wstępów od dystansu do święta, jak w przypowieści o synu marnotrawnym, i wykorzystać nasz własny grzech jako rezerwuar miłosierdzia. Miłosierdzie pobudza nas do przejścia od tego, co osobiste, do wymiaru wspólnotowego. Kiedy postępujemy miłosiernie, wówczas jak w cudach rozmnożenia chlebów, które rodzą się ze współczucia Jezusa dla swojego ludu i dla obcych, chleby rozmnażają się w miarę, jak są dzielone.

TRZY SUGESTIE

Trzy sugestie na ten dzień skupienia. Radosna i swobodna zażyłość, która zawiązuje się na wszystkich poziomach między tymi, którzy wchodzą w relacje między sobą przez więź miłosierdzia — zażyłość królestwa Bożego, tak jak je opisuje Jezus w swoich przypowieściach — skłania mnie, bym wam zasugerował trzy rzeczy odnośnie do waszej dzisiejszej modlitwy osobistej.

Pierwsza wiąże się z dwiema radami praktycznymi, jakich udziela św. Ignacy — wybaczcie mi reklamę «rodzinną» — «Nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy Bożych zadowala i nasyca duszę» (Ćwiczenia duchowne, 2). Św. Ignacy dodaje, że tam, gdzie ktoś znajduje to, czego pragnie i w czym zasmakowuje, tam powinien się zatrzymać na modlitwie: «nie przechodząc do innej sprawy, dopóki się nie nasycę» (tamże, 76). Tak więc w tych medytacjach o miłosierdziu można zacząć od tego, co się nam najbardziej podoba, i na tym się zatrzymać, ponieważ z pewnością jedno dzieło miłosierdzia doprowadzi was do innych. Jeśli zaczniemy od dziękowania Panu, który w cudowny sposób nas stworzył i w sposób jeszcze bardziej zdumiewający nas odkupił, to z pewnością doprowadzi nas to do odczuwania żalu za nasze grzechy. Jeśli zaczniemy od współczucia dla najbiedniejszych i dalekich, to na pewno my sami też odczujemy potrzebę otrzymania miłosierdzia.

Druga sugestia dotycząca modlitwy związana jest z nowym sposobem używania słowa «miłosierdzie». Jak z pewnością zauważyliście, gdy mówię o miłosierdziu, lubię używać formy czasownikowej: «trzeba dawać miłosierdzie (po hiszpańsku — misericordiar, musimy nagiąć język), aby otrzymać miłosierdzie, aby być obdarzonymi miłosierdziem (ser misericordiados)». «Ależ, Ojcze, to nie jest po włosku!» — «Owszem, ale jest to forma, którą się posługuję, aby dojść do głębi: «misericordiare», żeby «essere misericordiato». Fakt, że miłosierdzie łączy ludzką nędzę z sercem Boga, sprawia, że natychmiast rodzi się działanie. Nie można medytować o miłosierdziu, nie uruchamiając wszystkiego. Dlatego intelektualizowanie w modlitwie nie jest właściwe. Nasz dialog z Panem szybko, z pomocą łaski, powinien skonkretyzować się co do tego, który z moich grzechów wymaga, by spoczęło na mnie Twoje miłosierdzie, Panie, gdzie odczuwam najwięcej wstydu i najbardziej pragnę naprawy. Szybko musimy też mówić o tym, co nas wzrusza najbardziej, o tych obliczach, które nas skłaniają do intensywnego pragnienia zaangażowania, aby zaradzić ich głodowi i pragnieniu Boga, sprawiedliwości, czułości. Miłosierdzie kontempluje się w działaniu. A chodzi o taki rodzaj działania, który obejmuje wszystko: miłosierdzie obejmuje całe nasze istnienie — wnętrzności i ducha — i wszystkie istoty.

Ostatnia sugestia na ten dzień dotyczy owocu rekolekcji, czyli łaski, o którą musimy prosić, to znaczy właśnie o tę, byśmy stawali się kapłanami coraz bardziej zdolnymi do przyjmowania i dawania miłosierdzia. Jedną z najpiękniejszych rzeczy, które mnie wzruszają, jest spowiedź kapłana — jest to sprawa wielka, piękna, bowiem ten człowiek, który przychodzi wyznać swoje grzechy, jest tym samym, który później wysłuchuje serca innej osoby, która przychodzi, by wyznać swoje grzechy. Możemy skoncentrować się na miłosierdziu, ponieważ jest ono rzeczywistością istotną, ostateczną. Poprzez stopnie miłosierdzia (por. enc. Laudato si', 77) możemy zejść do najniższego punktu ludzkiej kondycji — w tym słabości i grzechu — i wznieść się do najwyższego punktu Boskiej doskonałości: «Bądźcie miłosierni (doskonali), jak Ojciec wasz jest miłosierny». Zawsze jednak po to, aby «zbierać» jedynie więcej miłosierdzia. Stąd powinny pochodzić owoce nawrócenia naszej mentalności instytucjonalnej: jeśli naszych struktur nie przeżywamy i nie wykorzystujemy, aby lepiej przyjmować miłosierdzie Boga i być bardziej miłosiernymi wobec innych, to mogą się one przekształcić w coś bardzo odmiennego i wywołującego odwrotny skutek od zamierzonego.

Zatem te rekolekcje przebiegać będą drogą owej «prostoty ewangelicznej», która wszystko pojmuje i czyni w kluczu miłosierdzia. Chodzi o miłosierdzie dynamiczne, nie jako rzeczownik urzeczowiony i zdefiniowany czy jako przymiotnik ozdabiający nieco życie, lecz jako czasownik — czynienie miłosierdzia i przyjmowanie miłosierdzia, «misericordiare» i «essere misericordiato». A to pobudza nas do działania w sercu świata. Jest to także jakby miłosierdzie «coraz większe», miłosierdzie, które wzrasta i się powiększa, przechodząc od dobrego ku lepszemu i od mniej do więcej, gdyż obraz, jaki ukazuje nam Jezus, to wizerunek Ojca, coraz wspanialszego — Deus semper maior — którego nieskończone miłosierdzie «wzrasta» — jeśli można tak powiedzieć — i nie ma ani szczytu, ani dna, gdyż pochodzi z Jego suwerennej wolności.

Od dystansu do święta

Po powyższym wprowadzeniu Papież powiedział:

Teraz przechodzimy do pierwszego rozważania. Zatytułowałem je «Od dystansu do święta». Jeśli miłosierdzie Ewangelii jest, jak powiedzieliśmy, nadmiarem Boga, niesłychaną obfitością, to pierwsze, co należy zrobić, jest patrzeć tam, gdzie dzisiejszy świat i każda osoba najbardziej potrzebują nadmiaru takiej miłości. Przede wszystkim trzeba zadać sobie pytanie, co jest rezerwuarem takiego miłosierdzia, co jest owym terenem pustynnym i suchym, potrzebującym takiego właśnie wylania w obfitości wody żywej; jakie są rany, potrzebujące tego aromatycznego oleju; jakie sytuacje osierocenia wymagają takiego okazywania miłości i wrażliwości; jaki jest dystans dla tak wielkiego pragnienia przytulenia i spotkania...

Proponuję wam na to rozważanie przypowieść o miłosiernym Ojcu (Łk 15, 11-31). Wchodzimy w obszar tajemnicy Ojca. Serce każe mi rozpocząć od tej chwili, gdy syn marnotrawny jest w chlewie, w tym piekle egoizmu, który sprawił, że robił wszystko, czego chciał, a gdzie, zamiast być wolnym, okazuje się, że jest niewolnikiem. Patrzy na świnie jedzące żołędzie... odczuwa zazdrość i nachodzi go tęsknota. Tęsknota to kluczowe słowo. Tęsknota za świeżo upieczonym chlebem, który służący w domu — w domu jego ojca, jedzą na śniadanie. Tęsknota to potężne uczucie. Związane jest z miłosierdziem, ponieważ poszerza duszę. Przypomina nam o dobru podstawowym — ojczyźnie, z której pochodzimy — i rozbudza w nas nadzieję na powrót. Nostos algos. W tej szerokiej perspektywie nostalgii, jak mówi Ewangelia, ten młody człowiek zastanowił się i poczuł się nędzny.

Nie zatrzymując się teraz na opisie jego nędznego stanu, przejdźmy do owego innego momentu, kiedy po tym, jak jego ojciec objął go i wylewnie ucałował, nagle spostrzega się, że jest brudny, ale ubrany w świąteczną szatę. Bowiem ojciec nie mówi mu. «Idź, weź prysznic, a potem wróć». Nie — jest brudny, a odziany odświętnie. Na palec nakłada pierścień, taki sam, jaki ma jego ojciec. Ma nowe sandały na nogach. Jest na uczcie, wśród ludzi. Jest to coś podobnego do tego, kiedy my, jeśli kiedyś się to nam przydarzyło, wyspowiadaliśmy się przed Mszą św. i od razu znaleźliśmy się «przyodziani» pośród ceremonii. Jest to stan zawstydzonej godności.

ZAWSTYDZONA GODNOŚĆ

Zatrzymajmy się przy tej «zawstydzonej godności» owego syna marnotrawnego i umiłowanego. Jeśli staramy się w pokoju ducha utrzymywać serce między tymi dwiema skrajnościami — godnością i wstydem — nie pomijając żadnej z nich, to może uda nam się dostrzec, jak bije serce naszego Ojca. To serce biło niepokojem, kiedy każdego dnia wychodził na taras i wypatrywał. Czego wypatrywał? Czy syn wraca... A w tym momencie, w tym miejscu, gdzie jest godność i wstyd, możemy dostrzec, jak bije serce naszego Ojca. Możemy sobie wyobrazić, że miłosierdzie wypływa z niego jak krew, że On wychodzi, aby nas szukać — nas grzeszników — że przyciąga nas do siebie, oczyszcza i posyła nas ponownie, odnowionych, ku wszystkim peryferiom, byśmy nieśli miłosierdzie wszystkim. Jego krew jest krwią Chrystusa, krwią nowego i wiecznego przymierza miłosierdzia, przelaną za nas i za wszystkich na odpuszczenie grzechów. Kontemplujemy tę krew, gdy wpływa i wypływa z Jego serca i z serca Ojca. To nasz jedyny skarb, jedyne, co możemy ofiarować światu: krew, która oczyszcza i jedna wszystko i wszystkich. Krew Pana, który odpuszcza grzechy. Krew, będącą prawdziwym napojem, który ożywia i daje życie temu, co jest martwe z powodu grzechu.

W naszej pogodnej modlitwie, biegnącej od wstydu ku godności i, od godności do wstydu — tych dwóch razem — prośmy o łaskę, abyśmy odczuwali to miłosierdzie jako konstytutywne dla całego naszego życia; łaskę poczucia, jak to bicie serca Ojca łączy się z biciem naszego serca. Nie wystarcza odczuwanie miłosierdzia Boga jako gestu, który czyni On od czasu do czasu, przebaczając nam jakiś wielki grzech, a poza tym autonomicznie regulujemy się sami, niezależnie. To nie wystarcza.

Św. Ignacy proponuje obraz rycerski, właściwy swojej epoce, a ponieważ lojalność między przyjaciółmi jest wartością wieczną, może on nam pomóc. Twierdzi on, że aby odczuć «zmieszanie i zawstydzenie» z powodu naszych grzechów (a nie przestać odczuwać miłosierdzia), możemy posłużyć się przykładem: wyobraźmy sobie «rycerza, który staje przed swoim królem i całym jego dworem zmieszany i zawstydzony, ponieważ ciężko go obraził, a od tego króla tyle dobrodziejstw i darów otrzymał» (Ćwiczenia duchowne, 74). Wyobraźmy sobie tę scenę. Jednakże, zgodnie z dynamiką syna marnotrawnego na uczcie, wyobraźmy sobie tego rycerza jako kogoś, kto zamiast być zawstydzony wobec wszystkich, przeciwnie, zostaje nieoczekiwanie wzięty za rękę przez króla, który przywraca mu godność. Widzimy, że nie tylko zaprasza go, by mu towarzyszył w bitwie, ale stawia go na czele swoich towarzyszy. Z jaką pokorą i wiernością będzie mu od tej chwili służył ów rycerz! To przywodzi mi na myśl ostatnią część rozdz. 16. Księgi Ezechiela, ostatniej części.

Ważne, aby każdy, czy to czując się jak syn marnotrawny, na którego cześć wyprawiono ucztę, czy też jak nielojalny rycerz, który został mianowany przełożonym, stanął w owocnym napięciu, w jakim umiejscawia nas miłosierdzie Pana: nie tylko grzeszników, którym przebaczono, ale grzeszników, którym nadano godność. Pan nie tylko nas oczyszcza, ale nas koronuje, daje nam godność.

Szymon Piotr ukazuje nam misyjny obraz tego zdrowego napięcia. Pan go wychowuje i kształtuje stopniowo, szkoląc go, by tym pozostał: Szymonem i Piotrem. Zwykłym człowiekiem, z jego sprzecznościami i słabościami, i tym, który staje się opoką, tym który ma klucze, który prowadzi innych. Kiedy Andrzej prowadzi go do Chrystusa, takiego jaki był, w stroju rybaka, Pan nadaje mu imię Piotr — opoka. Zaledwie kończy go chwalić za wyznanie wiary, która pochodzi od Ojca, już surowo upomina go, że skłonny jest słuchać głosu złego ducha, który każe mu trzymać się z dala od krzyża. Pan zachęca go, by szedł po wodzie i pozwoli, aby zaczął tonąć w swoim własnym strachu, żeby następnie natychmiast podać mu rękę; gdy tylko wyzna swoją grzeszność, powierzy mu misję rybaka ludzi; kilkakrotnie pyta go o miłość, sprawiając, że odczuł cierpienie i wstyd z powodu swojej nielojalności i tchórzostwa, ale również trzykrotnie powierzy mu zadanie pasienia Jego owiec. Zawsze są te dwa bieguny.

Musimy postawić się tutaj w przestrzeni, gdzie współistnieją nasza najbardziej haniebna nędza i nasza najwznioślejsza godność. Co czujemy, kiedy ludzie całują nas po rękach, a patrzymy na naszą najgłębszą nędzę, będąc honorowani przez lud Boży? Wtedy jest inna sytuacja, aby to zrozumieć. Zawsze sprzeczność. Musimy postawić się tutaj, w tym miejscu, gdzie współistnieją nasza najhaniebniejsza nędza i nasza najwznioślejsza godność. To ta sama przestrzeń. Brudni, nieczyści, małostkowi, próżni — to jest grzech księży, próżność — egoistyczni, a jednocześnie z obmytymi stopami, powołani i wybrani, mający rozdawać rozmnożone chleby, błogosławieni przez nasz lud, kochani i otaczani troską. Tylko miłosierdzie sprawia, że można ??znieść ten stan. Bez niego albo uważamy się za sprawiedliwych, jak faryzeusze, albo odchodzimy, jak ci, którzy nie czują się godni. Ja nie czuję się godny, ale nie powinienem się oddalać: muszę tam być, ze wstydem i z godnością — obydwoma razem.

Spróbujmy nieco pogłębić tę kwestię. Zadajemy sobie pytanie: dlaczego to napięcie między nędzą a godnością, między dystansem a świętowaniem jest tak owocne? Powiedziałbym, że jest owocne, ponieważ jego utrzymanie jest wynikiem wolnej decyzji. A Pan oddziałuje przede wszystkim na naszą wolność, chociaż we wszystkim nam pomaga. Miłosierdzie jest kwestią wolności. Uczucie rodzi się spontanicznie, i kiedy twierdzimy, że odnosi się do naszych wnętrzności, to wydawałoby się, że jest synonimem «zwierzęcości». W rzeczywistości jednak zwierzęta nie znają miłosierdzia «moralnego», choć niektóre mogą odczuwać coś w rodzaju współczucia, jak wierny pies, który trwa u boku swojego chorego pana. Miłosierdzie jest wzruszeniem, które dotyka wnętrza, a jednak może wypływać również z wyraźnej percepcji intelektualnej — prostej jak promień, choć z tego powodu nie mniej złożonej — wyczuwa się wiele, jeśli się ma miłosierdzie. Rozumiemy na przykład, że druga osoba znajduje się w sytuacji rozpaczliwej, granicznej; że dzieje się jej coś, co przekracza jej grzechy czy winy. Rozumiemy też, że druga osoba jest jak ja, że moglibyśmy znaleźć się na jej miejscu; i że zło jest tak wielkie i niszczące, że nie można mu zaradzić jedynie na drodze sprawiedliwości... W głębi nabieramy przekonania, że potrzebne jest nieskończone miłosierdzie, jak miłosierdzie serca Chrystusa, aby zaradzić tak wielkiemu złu i cierpieniu, jakie dostrzegamy w życiu ludzi... Jeżeli miłosierdzie jest mniejsze, to nie jest potrzebne. Nasz umysł pojmuje wiele rzeczy tylko wówczas, gdy widzi kogoś wyrzuconego na ulicę, bosego, w zimny poranek, albo widzi Pana przybitego za mnie do krzyża!

Ponadto, miłosierdzie przyjmuje się, kultywuje lub odrzuca w sposób wolny. Jeśli ktoś da się mu porwać, to jeden gest pociąga za sobą drugi. Jeśli ktoś je omija, serce ulega oziębieniu. Miłosierdzie pozwala nam doświadczyć naszej wolności, i to właśnie tam możemy doświadczyć wolności Boga, który jest miłosierny wobec tych, którzy są miłosierni (por. Pwt 5, 10), jak powiedział Mojżeszowi. W swoim miłosierdziu Pan wyraża swoją wolność. A my naszą.

Możemy długo żyć «bez» miłosierdzia Pana. To znaczy, możemy żyć nie będąc go świadomi i nie prosząc o nie wprost, dopóki ktoś, nie zda sobie sprawy, że «wszystko jest miłosierdziem», i nie zapłacze gorzko, że nie skorzystał z niego wcześniej, skoro bardzo go potrzebował!

Nędza, o której mówimy, jest ubóstwem moralnym, nie do przekazania, z którego powodu człowiek staje się świadomy siebie jako osoba, która w decydującym momencie swego życia działała z własnej inicjatywy: dokonała wyboru i wybrała źle. Tego dna trzeba dotknąć, aby odczuć ból z powodu grzechów i prawdziwie żałować. W innych bowiem dziedzinach człowiek nie czuje się tak wolny ani nie odczuwa, że grzech ma negatywny wpływ na całe jego życie, i dlatego nie odczuwa swojej nędzy, a tym samym zatraca się miłosierdzie, które działa jedynie pod tym warunkiem. Człowiek nie idzie do apteki i nie mówi: «W imię miłosierdzia, proszę mi dać aspirynę». W imię miłosierdzia prosi, by dano mu morfinę dla osoby cierpiącej bardzo silny ból nieuleczalnej choroby. Wszystko albo nic. Albo idzie się w głąb, albo niczego się nie rozumie.

Z tą naszą nędzą moralną Bóg jednoczy Serce Chrystusa, swego umiłowanego Syna, które bije jako jedno serce z sercem Ojca i Ducha Świętego. Pamiętam, że kiedy Pius XII ogłosił encyklikę poświęconą Najświętszemu Sercu, ktoś powiedział: «Po co encyklika na ten temat? To są sprawy dla zakonnic...». To jest centrum. Serce Chrystusa jest centrum miłosierdzia. Być może zakonnice rozumieją lepiej od nas, bo są matkami w Kościele, są ikonami Kościoła, Matki Bożej. Jednak centrum jest Serce Chrystusa. Dobrze będzie, jeżeli w tym tygodniu lub jutro przeczytamy Haurietis aquas... — «Ale to jest przedsoborowe!» — Tak, ale jest przydatne! Można ją czytać, bardzo nam się przyda! Sercem, które Bóg jednoczy z tą naszą nędzą moralną, jest serce Chrystusa, Jego umiłowanego Syna, które bije jak jedno serce z Sercem Ojca i Ducha. Jest to serce, które wybiera drogę najbliższą i które Go angażuje. To cecha miłosierdzia, które brudzi sobie ręce, dotyka, klęka, pragnie wejść w relację z innym, zwraca się ku temu, co jest osobiste, z tym, co jest bardziej osobiste, nie «zajmuje się jakimś przypadkiem», ale zajmuje się osobą, jej raną. Spójrzmy na nasz język. Jakże często, nie zdając sobie z tego sprawy, spontanicznie mówimy: «Mam taki przypadek...». Zatrzymaj się! Powiedz raczej: «Mam osobę, która...». To jest bardzo klerykalne: «Mam pewien przypadek...», «spotkałem się z przypadkiem...». Także i mnie zdarza się to często. Jest w tym coś z klerykalizmu: sprowadzanie konkretu miłości Bożej, tego, co daje nam Bóg, osoby do «przypadku». W ten sposób dystansuję się i mnie to nie porusza. I tak umywam od tego ręce; i uprawiam duszpasterstwo czyste, eleganckie, nic nie ryzykuję. W którym jednak — nie gorszcie się! — nie mam możliwości haniebnego grzechu. Miłosierdzie wykracza poza sprawiedliwość, dając to poznać i odczuć, jesteśmy powiązani ze sobą, jedna osoba z drugą. Miłosierdzie, nadając godność, podnosi tego, ku któremu się zniża, i obydwu czyni równymi — miłosiernego i tego, który otrzymał miłosierdzie. Jak grzesznica z Ewangelii (Łk 7, 36-50), której wiele zostało przebaczone, ponieważ bardzo umiłowała, a popełniła wiele grzechów.

Dlatego Ojciec odczuwa potrzebę świętowania, aby za jednym razem zostało odnowione wszystko, przywracając swemu synowi utraconą godność. Pozwala to patrzeć w przyszłość w nowy sposób. Nie dlatego, że miłosierdzie nie dostrzega obiektywności szkód wyrządzonych przez zło. Ale odbiera mu moc w odniesieniu do przyszłości — i to jest moc miłosierdzia — odbiera mu władzę nad życiem płynącym naprzód. Miłosierdzie jest prawdziwą postawą życia, która sprzeciwia się śmierci, będącej gorzkim owocem grzechu. W tym miłosierdzie jest jasne, a w żadnym wypadku nie jest naiwne. Nie tyle nie widzi zła, ile dostrzega, jak bardzo krótkie jest życie, i patrzy na całe dobro, które pozostaje do zrobienia. Dlatego trzeba przebaczać całkowicie, aby druga osoba patrzyła w przyszłość i nie traciła czasu na obwinianie siebie, litowanie się nad sobą i żałowanie tego, co straciła. Kiedy zaczynamy troszczyć się o innych, zrobimy również własny rachunek sumienia i w miarę pomagania innym, naprawia się także popełnione zło. Miłosierdzie jest zasadniczo pełne nadziei. Jest matką nadziei.

Pozwolenie, aby nas pociągnęło i posłało poruszenie serca Ojca oznacza zachowanie tego zdrowego napięcia zawstydzonej godności. Trzeba dać się pociągnąć przez centrum Jego serca, jak krew, która się pobrudziła niosąc życie najbardziej odległym członkom, aby Pan nas oczyścił i obmył nam nogi; dać się posłać, będąc napełnieni tlenem Ducha Świętego, aby nieść życie wszystkim członkom, zwłaszcza tym najbardziej oddalonym, kruchym i poranionym.

Pewien ksiądz opowiadał — to jest prawdziwe zdarzenie — o jakiejś osobie, która mieszkała na ulicy, a w końcu zamieszkała w schronisku. Był to człowiek zamknięty w swej goryczy, który nie nawiązywał kontaktu z innymi. Jak sobie potem zdano sprawę, był to człowiek wykształcony. Jakiś czas później ten człowiek był hospitalizowany z powodu nieuleczalnej choroby i opowiedział księdzu, że gdy tam był, odczuwając swoją nicość i rozczarowanie swym życiem, osoba w łóżku obok poprosiła go o podanie spluwaczki, a następnie opróżnienie jej. Powiedział, że ta prośba, pochodząca od kogoś, kto tego naprawdę potrzebował i był w gorszym stanie od niego, otworzyła mu oczy i serce na niezwykle potężne poczucie humanizmu i chęć pomocy innym, a także pozwolenie, aby pomógł mu Bóg. W ten sposób zwykły akt miłosierdzia połączył go z miłosierdziem nieskończonym, miał odwagę pomóc drugiemu, a następnie pozwolił, aby inni mu pomogli: zmarł wyspowiadawszy się, w pokoju. To jest tajemnica miłosierdzia.

Zostawiam was zatem z przypowieścią o miłosiernym ojcu, gdy już «znaleźliśmy się» w tej chwili, kiedy syn czuje, że będąc brudnym, otrzymał nowe szaty, że jest grzesznikiem, któremu przywrócono godność, wstydzi się siebie i dumny jest ze swego ojca. Znakiem tego, czy ktoś jest na właściwym miejscu, jest pragnienie, by od tej pory być miłosiernym dla wszystkich. W tym jest ogień, który Jezus przyniósł na ziemię, ten ogień, który rozpala inne ognie. Jeśli nie zapala się płomień, to znaczy, że jeden z biegunów nie pozwala na kontakt. Albo przesadny wstyd, który «nie łączy kabli», i zamiast wyznać otwarcie «popełniłem to i to», dochodzi do ukrywania, albo przesadna godność, która dotyka rzeczy w rękawiczkach.

NADMIARY MIŁOSIERDZIA

Na koniec krótko o nadmiarach miłosierdzia. Jedynym nadmiarem w obliczu nadmiernego miłosierdzia Boga jest brak umiaru w jego przyjmowaniu i pragnieniu, aby przekazywać je innym. Ewangelia ukazuje nam wiele pięknych przykładów ludzi, którzy przekraczają siebie, aby tylko doświadczyć miłosierdzia: paralityk, którego ??przyjaciele spuszczają przez dach w miejsce, gdzie Pan nauczał — przesadzają; trędowaty, który pozostawia swoich dziewięciu towarzyszy i wraca wielbiąc Boga i dziękując Mu donośnym głosem, i upada do nóg Pana; ślepy Bartymeusz, któremu udaje się zatrzymać Jezusa swoim wołaniem — i udaje się mu nawet pokonać «kontrolę księży», żeby dostać się do Pana; kobieta cierpiąca na krwotok, która w swojej nieśmiałości znajduje sposób, by zbliżyć się do Pana i która, jak mówi Ewangelia, gdy dotknęła płaszcza Pana, spostrzegła się, że wyszła od Niego jakaś siła — dynamis... To wszystko są przykłady tego kontaktu, który rozpala ogień i wyzwala dynamikę — wyzwala pozytywną moc miłosierdzia. Jest również grzesznica, której nadmierne wyrazy miłości do Pana, z obmyciem Mu stóp łzami i osuszeniem ich własnymi włosami, są dla Pana znakiem, że otrzymała wiele miłosierdzia i dlatego wyraża to w ten przesadny sposób. A miłosierdzie zawsze przesadza, jest nadmierne. Osoby najprostsze, grzesznicy, chorzy, opętani... są natychmiast podnoszeni przez Pana, który sprawia, że przechodzą od wykluczenia do pełnego włączenia, od dystansu do święta. Nie można tego zrozumieć inaczej, jak tylko w kluczu nadziei, w kluczu apostolskim, w kluczu osoby, która została obdarzona miłosierdziem, aby sama z kolei obdarzała miłosierdziem.

Możemy zakończyć, modląc się słowami magnificat miłosierdzia, Psalmem 50. króla Dawida, który recytujemy podczas jutrzni w każdy piątek. Jest to magnificat «serca skruszonego i pokornego», które przy swoim grzechu potrafi wielkodusznie wyznawać Boga wiernego, który jest większy niż grzech. Będąc w chwili, kiedy syn marnotrawny spodziewał się, że zostanie potraktowany zimno, a zamiast tego Ojciec stawia go w centrum uczty, możemy sobie wyobrazić, jak odmawia Psalm 50., i modlić się wraz z nim na dwa chóry — my i syn marnotrawny. Słyszymy go mówiącego: «Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, w ogromie swego miłosierdzia zgładź nieprawość moją...». Amy mówimy: «Tak, (także i ja) uznaję nieprawość moją, a grzech mój jest zawsze przede mną». I jednogłośnie: «Przeciwko Tobie (Ojcze), przeciwko Tobie samemu zgrzeszyłem».

I módlmy się, wychodząc od tego wewnętrznego napięcia, które rozpala miłosierdzie, tego napięcia między wstydem, który mówi: «Odwróć swoje oblicze od moich grzechów i zmaż wszystkie moje przewinienia»; i tej ufności, mówiącej: «Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty; obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję». Ufność, która staje się apostolska: «Przywróć mi radość Twojego zbawienia i wzmocnij mnie duchem ofiarnym. Będę nieprawych nauczał dróg Twoich i wrócą do Ciebie grzesznicy».

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama