Nie dać się odczłowieczyć

Pracownik Dominikańskiego Centrum Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych w Krakowie, o swoich doświadczeniach

"Pięć lat temu problem parareligijnych, destrukcyjnych grup był w Polsce mało znany - mówi Bogna Gałecka. - Byliśmy przyzwyczajeni do niedzielnych wizyt przedstawicieli tylko jednej z nich i na tym nasza wiedza się kończyła. Gdy w swojej pracy zetknęłam się z taką nieznaną mi wcześniej grupą, nie mogłam sobie z tym poradzić. Długo żyłam z poczuciem winy, że ja, doświadczony pedagog, nie zauważyłam, jak moje zaangażowanie wykorzystywano przeciwko uczniom. Pomocy udzielono mi w centrum. Pierwsi przyszli tu rodzice uczniów, oni podali tam mój numer telefonu"

Pani Bogna Gałecka pracuje w Dominikańskim Centrum Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych w Krakowie. To życzliwa, uśmiechnięta, otwarta kobieta z silną osobowością. Z wykształcenia jest biologiem. Jako nauczycielka pani Bogna zajmowała się profilaktyką uzależnień od chemicznych używek. Po raz pierwszy bezpośrednio zetknęła się z sektami, gdy została dyrektorem niepublicznej szkoły. Jej właściciele związani byli z jedną z grup tego typu. Kiedy zareagowała, otrzymała wypowiedzenie. Na szczęście miała prawo do wcześniejszej emerytury. Dzięki rodzicom swoich uczniów nawiązała kontakt z centrum, gdzie stwierdzono, że jej pedagogiczne doświadczenie może się przydać. Pani Bogna zaczęła dyżurować, spotykać się z ofiarami sekt, dokształcała się, ale uczyło ją przede wszystkim życie. Czasem bardzo boleśnie. Takie było spotkanie z dziewczyną uwikłaną w satanizm, której nie udało się pomóc. Dziewczyna "zniknęła".
Bogna G.: "Jak to się zaczęło? Po sprzeczce z powodu wywiadówki dziewczyna wybiegła z domu. Na jednym z placów spotkała pijaną młodzież, która zaprosiła ją do swego grona. Wtedy po raz pierwszy wypiła piwo. Potem znalazła się na cmentarzu. To był początek. Następne spotkania były już wymuszane. Zaczęła się bać. Przerażało ją to, co się dzieje na cmentarzu. O zabijaniu i paleniu gołębi mówiono jej, że to zabawa. Strach nie pozwalał jej mówić. Ocknęła się pewnej nocy, gdy "mistrz" polecił jej zjedzenie kawałka wykopanych zwłok.
Strach w grupie destrukcyjnej często pojawia się po tzw. bombardowaniu miłością, po okresie utwierdzania, że jej adresat jest osobą wyjątkową, wybraną. Potem następuje wprowadzanie w lęk, np. poprzez komunikaty: "Jeżeli nas opuścisz, to..."

Siedzenie nie wystarcza

Ze względu na pamięć dziewczyny pani Bogna stwierdziła, że siedzenie i czekanie na ofiary nie wystarcza, dlatego napisała program skierowany do rodziców i młodzieży. W czasie spotkań informuje o psychicznym zniewoleniu, jakie wywołują sekty. Kalendarz spotkań jest napięty, sporo w nim wyjazdów poza Kraków. Często same szkoły wysyłają zaproszenie, zaniepokojone jakimiś zjawiskami występującymi na ich terenie.

Bogna G.: "Widzę w tym sens. Pokazuję, informuję, nie narzucam. Robię to, by jak najrzadziej słyszeć: gdybym wiedział wcześniej... Rodzic może zauważyć niedostrzegalne dla dziecka niebezpieczeństwo. A gdy dziecko spotka się z tym zjawiskiem, w domu zastanie osobę, która jest już trochę uwrażliwiona na zadawane pytania."
Często po spotkaniach rodzice przychodzą do centrum i mówią, że zauważyli u dzieci pewne zachowania, o których była mowa. Często okazuje, że to, co niepokoi, trwa od jakiegoś czasu, a rodzice myśleli, że taka jest dziś młodzież. Sygnałem ostrzegawczym jest zmiana stylu ubierania się, odżywiania, pojawienie się nieznanych symboli, literatury, muzyki. Dodatkowym sygnałem może być wychodzenie dziecka z domu bez informowania, gdzie i w jakim celu się udaje.

Bogna G.: "Początek wchodzenia w destrukcyjne grupy bywa czasem rewelacyjny. Taka grupa na początku może się chować pod szyldem kursu językowego, zarobku. Jeżeli dziecko po jakimś spotkaniu prawie fruwa, niewiele pamięta, tylko wzdycha, to trzeba je dokładnie wypytać, gdzie było i o czym tam mówiono. Gdy odmawia, jest to podejrzane. Takie sygnały nie są odczytywane nie ze złej woli, ale z zabiegania, z niewiedzy. Gdy potrzeb duchowych nie zaspokoi się w domu, w Kościele, to szuka się gdzie indziej. Młodzi poszukują sensu życia, a dorośli często pokazują tylko negatywy, zasłaniając wyższe wartości. Rozmawiając z młodymi widzę, że tęsknią za autorytetami. Smutne jest to, że to miejsce zajmują chore ideologie, idole, którzy fascynują."
Dziewiętnastoletnia dziewczyna odebrała sobie życie, powiesiła się. Kilka miesięcy wcześniej zachęcona plakatem parareligijnej organizacji zapisała się na kurs medytacji. Wyjeżdżała na tajemnicze spotkania, w domu oznajmiała, że jedzie na dni skupienia. Rodzice byli zachwyceni, bo widzieli, że ich pociecha coś przeżywa i mówi, że odnalazła sens życia. Kiedyś wyjechała na dłużej, nie zostawiając adresu. Przysłała tylko list, w którym pisała, że jest jej źle i chce wracać. Niedawno prokuratora przysłała pismo o umorzeniu sprawy, bo przy jej śmierci nie stwierdzono udziału osób trzecich.

"Pomagacze"

Scena ze szpitalnego korytarza. Rodzina, przyjaciele, także pani Bogna z córką czekają na diagnozę. Do córki podchodzi pan w średnim wieku i słodkim tonem pyta:

- W czym mogę pani pomóc?
- Dlaczego pan chciałby mi pomóc?
- Bo widzę, że tu się rozgrywa wielka tragedia.
- Tak, ale jesteśmy tu razem.
- Może jednak?
- Nie, proszę odejść.

Bogna G.: "Wcisnął jej kartkę. Córka przeczytała tylko nagłówek "powiedz Bogu nie!" Wyrzuciła ulotkę. To miało być pocieszenie? Tam jeszcze raz dotknęłam tego, o czym ludzie opowiadają. Wokół nas, na ulicach, na szkolnych, szpitalnych korytarzach jest wielu "życzliwych". W masowej szkole ludzie się nie znają, łatwo więc wejść w grupę rodziców z ofertą "pomocy", np. poprzez zorganizowanie kursu rozwoju osobowości, spotkań terapeutycznych itd. "Pomagacze" szukają osamotnionych fizycznie i psychicznie osób, bo wiedzą, że istnieje szansa, by oferta została przyjęta. Cierpiący nie tak szybko zauważa manipulację, w bólu, który przeżywa, jest bezkrytyczny, a "tonący brzytwy się chwyta". Skąd się to bierze? Odpowiedź jest prosta i straszna zarazem. Z samotności. Żyjemy w tłumie a czujemy się samotni, nawet w Kościele. Przestaliśmy rozmawiać, słuchać się. Wpatrujemy się w kolorowe pudełko telewizora, gramy na komputerze, kontaktujemy się przez internet, a to tylko substytuty kontaktów międzyludzkich. Powolutku odczłowieczamy się na własne życzenie. W małych społecznościach więzi międzyludzkie są silniejsze, tam werbunek do sekt jest ograniczony. Wchodzi się jednak innymi drzwiami, np. poprzez organizowanie "terapii".

Psychiczne kajdany

Bogna G.: "Na spotkaniach, w rozmowach z ludźmi przychodzącymi do centrum, mówię o wolności. Mam jednak świadomość, że pojęcie to pojawia się w wielu publikacjach, także satanistycznych. Przez to ludzie postrzegają tę wartość jako samowolę. Widać to w procesach sądowych. Oskarżeni mówią, że zabili, bo chcieli. Takie rozumowanie prowadzi do chaosu, a szukający wolnośc, dają się zakuć w totalitarne kajdany. Gdy się im zwraca na to uwagę, buntują się. To mnie ciągle zaskakuje. Drugie, błędne rozumienie wolności jest pozbawione osobistej odpowiedzialności."
Zniewolić może nie tylko alkohol, nikotyna, narkotyki. Specjaliści od uzależnień zgodnie twierdzą, że od fizycznego uzależnienia organizmu, niebezpieczniejsze jest uzależnienie psychiczne. Z tym drugim spotyka się w grupach destrukcyjnych, sektach. Osoby, które chcą zerwać z taką "wspólnotą" także muszą przejść "terapię wyjścia", w której uczestniczy psycholog, psychiatra, duszpasterz. Uzależnionym jest się do końca życia. Jest się alkoholikiem, choć się już nie pije. Lata abstynencji nie gwarantują jej do końca życia. Pierwszy kieliszek powoduje lawinę, która powaliła przed laty. Ten sam mechanizm występuje u osób, które zetknęły się z sektą.
Bogna G.: "Ludzie mogą znaleźć się w stanie zmienionej świadomości nie tylko po użyciu chemii. Pobyt w grupie destrukcyjnej może wywołać ten sam efekt. Powrót do normalności jest trudny. Mam kontakt z dziewczyną, która pomimo tego, że - mówiąc żargonem lekarskim - została oczyszczona, w momentach słabości dzwoni do mnie i pyta: "czy oni na pewno, na odległość, nie są w stanie mi nic zrobić?" Poczucie lęku jest charakterystyczne, ono sztucznie utrzymuje w sekcie. Nie tak łatwo się go pozbyć. Jeżeli osoba wychodząca z sekty w momencie załamania nie otrzyma wsparcia ze strony najbliższych - a znamy takie przypadki - to odczeka ona kilka dni i sięgnie po kontakt, o którym chciała zapomnieć."

Znaleźć odpowiedź

Na spotkaniach z rodzicami pojawia się pytanie, czy uzależnienie od sekty jest uwarunkowane posiadaniem jakiś szczególnych predyspozycji. Odpowiedź brzmi: nie.
BognaG.: "To może być osoba silnie i świadomie przywiązana do określonych wartości. Ale każdy w pewnym momencie wątpi. Przyczyną może być oblany egzamin, choroba. Człowiek zaczyna pytać, "dlaczego mnie to spotkało, skoro Bóg jest miłością i sprawiedliwością?" Zaczyna się szukać przyczyn i pomocy. Jeżeli spotka się kogoś, kto natychmiast udzieli odpowiedzi, to może być początek tragedii. Szukający nie zawsze jest świadomy, że nie udziela mu się odpowiedzi, a jedynie przygłusza na chwilę strach, ból. Zaspokojenie tych potrzeb jest dużo ważniejsze od wyciszenia głodu ciała. Ludzie przecież przede wszystkim szukają miłości i bezpieczeństwa."

Nie takie piękne

Oto fragment pamiętnika zamordowanej członkini jednej z sekt: "Jeżeli spotkacie ludzi najbardziej przyjacielskich, jakich tylko potraficie sobie wyobrazić... Jeżeli spotkacie lidera grupy pełnego natchnienia, zrozumienia, czułości i dobroci, jakiej nigdy nie doświadczyliście... I kiedy cel grupy, jest częścią tego, czego w ogóle nie wyobrażaliście sobie, to najprawdopodobniej jest to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe".
Bogna G.: "Według mnie sekta to destrukcyjna grupa kultowa, niszcząca tożsamość. Każdy ma prawo do kształtowania swojej tożsamości, świadomości, charakteru. Dorośli czynią to poprzez wychowywanie, mając na uwadze pewien ideał. W sekcie osoba, która jest poddawana psychomanipulacji, nie ma świadomości tego, co się dzieje. W sekcie czyni się to, by podporządkować, zniewolić człowieka przez bezkrytyczne poddanie go woli grupy, guru, "opiekuna". Człowiek staje się narzędziem. U werbującego działa zasada: jeżeli coś powtarzam wiele razy, to w pewnym momencie w to uwierzę. Werbownik mówi, że wierzy, ale to nie kwestia wiary, tylko psychomanipulacyjnego utwierdzania. Niebezpieczna grupa nie zawsze jest kryminogenna. Według mnie najniebezpieczniejsze są grupy parareligijne. Te grupy są złe, bo tylko na początku udają, że nie chcą niczego w zamian, że nie żądają zapłaty za "recepty" na życie, szczęście. Grupy mające chrześcijańskie korzenie są groźne, bo trzeba dużego wyczucia i wiedzy, by móc się w porę zorientować, o co w nich tak naprawdę chodzi. Te grupy najtrudniej rozpoznać, bo zasłaniają się Bogiem, Pismem Świętym. Dla młodzieży szalenie atrakcyjne są grupy orientalne. Raz, że egzotyczne, dwa, że starsze od chrześcijaństwa. Inność przyjmowana jest jako coś lepszego."

Z normalności w patologię

Pracy w centrum jest dużo, choć dyżur jest tylko we wtorki. Wtedy można uzyskać najważniejsze informacje. Potem są spotkania we wszystkie dni tygodnia z psychologami, psychiatrami, duszpasterzami. Na dyżur przychodzi około dziesięciu osób, telefonów jest dwa razy tyle. Dzwonią najczęściej ludzie spoza Krakowa. Odbieranie telefonów jest trudnym zadaniem, bo dzwoniący oczekuje natychmiastowej odpowiedzi, pomocy. Takiej osobie udziela się tylko wstępnych porad, wskazówek i odsyła się do ośrodków, które są bliżej zainteresowanego. Z telefonami jest jeszcze jeden problem. Nigdy nie wiadomo, kto i w jakim celu chce uzyskać informacje.

Bogna G.: "Czego się tu nauczyłam? Zobaczyłam, że zdecydowana większość z przychodzących do centrum wcale nie pochodzi z patologicznych rodzin, lecz z tych normalnych, gdzie brakło czasu na rozmowę i wzajemne słuchanie. Gdy pytam, kto jeszcze wie o problemie, to prawie zawsze okazuje się, że koleżanka, kolega, bardzo rzadko rodzina. Ciekawe, że z wielodzietnych rodzin bardzo mało osób jest ofiarami sekt."

Alternatywa

By mówić o skutecznej pomocy, trzeba coś zaproponować w zamian. Dlatego w centrum najważniejszą osobą, m.in. przed psychologiem, jest duszpasterz. Często zdarza się, że przychodzący, gdy zobaczy, że nie ma nikogo w habicie, mówi, że poczeka. Z czasem trzeba było zwiększyć liczbę dyżurujących duszpasterzy, bo jeden już nie wystraczał.
Bogna G.: "W trakcie "obróbki psychicznej", dochodzi do narzucenia nowego systemu wartości. Aby pokazać, że zostało się oszukanym, trzeba się odnieść do innych wartości. Najprościej jest sięgać do tych, w których się wzrastało. Należy wracać do korzeni, od których zostało się odciętym bez własnej woli. Nie oznacza to, że osoba o innym światopoglądzie będzie tu nawracana na katolicyzm. Najtrudniej jest pomagać tym, którzy nie mają gdzie wracać. Wtedy trudno jest ukazać zło, fałsz, w który zostało się wplątanym. W takich przypadkach odwołujemy się do uniwersalnych wartości, takich jak rodzina, życie. Na początku z taką osobą rozmawia świecki. Nie zdarzyło się jednak, by w którymś momencie nie poproszono o rozmowę z duszpasterzem."
Osoby, które stwierdzą, że uzyskały pomoc, rzadko wracają do centrum. Można to porównać do chorego, który nie odwiedza szpitala, w którym się wyleczył. Każdy powrót jest wchodzeniem na nowo w przeszłość, która przeraża, zawstydza.
Bogna G.: "Gdy się wstydzę, to mam świadomość, że to, co zrobiłam, nie było dobre. Do tego dochodzi wstyd przed rodziną, przyjaciółmi. Ludzie nie chcą, by wyszło na jaw, że dali się ogłupić."

Krytycyzm

W sekcie Boga się rozumie. To działa na ludzi, którzy w wierze szukają dowodów. A osoba, która ich oczekuje, nie może powiedzieć, że jej wiara jest silna.
Bogna G.: "W Kościele, cokolwiek się zrobi, zawsze można powrocić. Tu nikt nie ściga listami, nie straszy. Po opuszczeniu destrukcyjnej grupy - nie zawsze dobrowolnym, często następuje to poprzez ingerencję najbliższych - wielu ludzi wymaga pomocy psychologa, psychiatry. Czasem tylko dzięki tym specjalistom można wrócić do normalności, gdzie nie rządzi strach. Ludziom czasem brak zdrowego krytycyzmu. Księdzu, osobie w habicie, z większym oporem pozwala się na ukazywanie nieprawidłowości w swoim życiu. A osobie świeckiej, nie wiadomo skąd, często po kilku spotkaniach powierza się życie, emocje, finanse."

Wyrzucić wędkę

Bogna G.: "W tej pracy wsparciem jest wiara, duszpasterze i rodzina, bo informacje, które się słyszy, mogą frustrować. W niektórych przypadkach nie da się emocjonalnie nie reagować. Czasem ludzie za naszą zgodą wchodzą w nasze prywatne życie."
Teraz do domu pani Bogny stale dzwonią trzy osoby. Jedną z nich jest dziewczyna, która była w Seulu na "wycieczce" zorganizowanej przez sektę Moona. Tam "poślubiła" Portugalczyka. Po ślubie "małżonkowie" zaczęli się uczyć angielskiego, bo żadne z nich nie zna języka "drugiej połowy". Do dziewczyny centrum dotarło przed wyjazdem z Polski, ale wtedy nie chciała rozmawiać. Skontaktowano się więc z mamą i przygotowywano ją na powrót córki. W centrum wisi długopis przywieziony z wyprawy. Postanowiono, że zostanie wyrzucony, gdy dziewczyna wróci do siebie.
Bogna G.: "Ona już wie, że to nie ma nic wspólnego z Kościołem. Przed nią jest jeszcze długa droga, bo wędka w postaci chłopaka została. Ona myśli o nim pozytywnie, czuje się za niego odpowiedzialna, chce mu pomóc. W czerwcu już było dobrze i przyszedł telegram, że seulski "mąż" przyjeżdża. Towarzyszyliśmy im, oczywiście incognito, nasza przyjaciółka była tłumaczem. Chłopak pisze, że jest katolikiem, ale z jego listów wynika, że odpowiada zgodnie z oczekiwaniami. Przy zwiedzaniu miasta "przetestowaliśmy" go. Przeciętny katolik przy wejściu do kościoła przyklęka, on tego nie uczynił ani razu. Potem on zaprosił dziewczynę do Portugalii. Pojechała, nie było siły, by ją zatrzymać. On zapewniał, że wizyta nie ma nic wspólnego z sektą. Wróciła w złej formie. Przy dokładnym opisie dni wspomniała, że kilka razy były telefony, a chłopak odpowiadał: "Yes, yes Poland". Jak zapytała, czy to był telefon od "nich", odpowiedział, że tak. Zaczęliśmy rozmawiać, mówić, że to nie chłopak był autorem zaproszenia. On był tylko narzędziem, być może równie nieszczęśliwym jak ona."
Historia ta pokazuje, że często decyzja o pozostaniu w kontakcie z sektą, tak jak inne uzależnienia, może mieć podłoże społeczne. Dziewczyna ma 25 lat i sądzi, że jak teraz nie założy rodziny, to już nigdy. W tym przekonaniu utwierdza ją otoczenie. Na dodatek pochodzi z miejscowości, gdzie jej rówieśnicy dużo piją. A "mąż" wybrany przez kolejnego samozwańczego zbawiciela świata jest abstynentem i odżywia się "ekologicznie". Szkoda tylko, że taki styl życia nie przynosi ekologicznych efektów.

Aleksandra Murzańska

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama